Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wojewodowie nie pochodzą z Marsa. Nie udało się nawet wprowadzić zasady, że wojewodą jest ktoś z innego województwa. Szczególnie tam, gdzie marszałek wywodzi się z opozycji wobec ogólnopolskiego rządu - jakiegokolwiek, nie tylko akurat tego - wojewoda jest zazwyczaj najaktywniejszym liderem partii rządzącej w danym województwie. Oznacza to, że po upływie kadencji będzie najpewniej kandydatem w wyborach parlamentarnych. Zatem jego decyzje najpewniej będą w co najmniej takim samym stopniu, jak decyzje wojewódzkich samorządowców, motywowane troską o przypodobanie się wyborcom we własnej niszy politycznej. Bez niej nie ma w praktyce szans na wyborcze zwycięstwo. Wojewoda znajdzie się pod presją lokalnych interesów - nie tylko własnych, ale także wpływowych posłów z województwa. Nic dziwnego, że koncepcja weta, choć otwarcie kontestowana przez premiera, okazała się priorytetem dla klubu parlamentarnego. W warunkach obecnej ordynacji każdy polityk drugiego szeregu musi mieć taką niszę. Posłowie chcieliby posiadać narzędzie zabiegania o swoje interesy. Weto im to narzędzie daje.
Bardzo łatwo sobie wyobrazić, że wojewoda będzie tak długo wetował projekty w miejscowościach, z których pochodzą członkowie wojewódzkich zarządów, aż zmienią oni swoje negatywne zdanie wobec projektu marnego, ale zlokalizowanego w tej miejscowości, z której pochodzi wojewoda lub stojący za nim poseł koalicji rządzącej.
Sejmik tworzą przedstawiciele całego województwa. Przed nim odpowiada marszałek i zarząd. Wojewoda "wisi" zazwyczaj na najbardziej wpływowym pośle, zależnym z kolei od poparcia zdobywanego w jednym mieście bądź powiecie. Weto wojewody wcale nie oznacza zatem ochrony przed chorobą terytorialnych gierek. Ono powiększa zagrożenie.