Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Macie się nas bać... I tak jest faktycznie.
Cały ten scenariusz nie byłby niczym dziwnym w kontekście wieloletnich doświadczeń zachodnich, konfliktów wolnego rynku. Jest tylko jeden szczegół. W trakcie przebiegu takich scen od czasu do czasu wybucha skandowanie wielotysięcznych głosów: "Solidarność". "Solidarność". To jest ta inność...
Dwadzieścia osiem lat temu zaczęło się. Też na Wybrzeżu. Strajkiem i konfrontacją. Po jednej stronie ogrodzenia stały pełne niepokoju rodziny, po drugiej robotnicy, ale tak dziwnie spokojni w swoim zdeterminowaniu, nieporównanie bardziej dramatycznym niż jakiekolwiek obecne. Wejdą czy nie? A na ogrodzeniu było pełno kwiatów i portret Papieża. Przez bramki podawano żywność, ale zabroniony był alkohol. A rano można było z daleka oglądać Mszę polową odprawianą dla strajkujących i ich długie kolejki do spowiedzi. Potem przyjeżdżali delegaci znienawidzonej władzy, prowadzeni z powagą i w ciszy na negocjacje śledzone z najwyższą uwagą. Wracali w tym samym poważnym napięciu.
"Solidarność" to nigdy jeden przeciw drugiemu. To jedni za drugich. Dobro wspólne. Tak zaczynaliśmy. Dobrze jest to sobie przypominać.
Ale i to także: w wielkiej wizji Solidarności bez cudzysłowu, ale dużą literą, najbardziej odpowiedzialni rychło odczytali jeszcze jedną składową integralnie w niej tkwiącą: potrzebę "pracy nad pracą". Żeby domaganie się sprawiedliwości nie było ślepym roszczeniem, a ponoszenie skutków realizowanych żądań zmartwieniem cudzym, nigdy własnym. Tej pracy nad pracą nie podjęliśmy tak naprawdę nigdy jeszcze.
A tamtych ludzi zaczyna ubywać, bo przecież minęła epoka.