Cała Polska z Gdańskiem

Latem 1980 r. przez cały kraj, od morza do Tatr, przelała się fala strajkowa. W szczytowym momencie protestowało ponad 700 tys. ludzi. Polskę ogarnęła gorączka, której skala przeraziła nawet strajkujących na Wybrzeżu.

17.08.2020

Czyta się kilka minut

Strajkujący pracownicy Zespołu Portowego Szczecin-Świnoujście zbierają darowizny na fundusz przyszłych niezależnych związków zawodowych, 27 sierpnia 1980 r. / JERZY UNDRO / PAP
Strajkujący pracownicy Zespołu Portowego Szczecin-Świnoujście zbierają darowizny na fundusz przyszłych niezależnych związków zawodowych, 27 sierpnia 1980 r. / JERZY UNDRO / PAP

40 lat temu wakacyjne tygodnie nie należały do najspokojniejszych. Oprócz nieprzyjemnej pogody, utrudniającej wypoczynek, polskie społeczeństwo znalazło się na krawędzi buntu. Wskaźniki niezadowolenia – mierzone już wtedy w sondażach, prowadzonych jednak tylko na potrzeby rządzących i traktowanych jako rzecz sekretna – zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do tych odnotowanych w 1976 r., gdy radykalne podwyżki cen doprowadziły do wybuchu w Radomiu i Ursusie.

Także teraz, latem 1980 r., społeczny pesymizm narastał. Szczególnie boleśnie Polacy odczuwali zderzenie ich szarej codzienności z nachalną propagandą sukcesu władz PRL. Tylko kwestią czasu było, żeby ktoś powiedział „dość”.

Lublin: zaczęło się na stołówce

Detonatorem społecznego gniewu stała się podwyżka cen wprowadzona 1 lipca.

Dziś często zapomina się, że pierwszym centrum strajków nie był Gdańsk, lecz Lublin: jeszcze w lipcu stanęło praktycznie całe miasto. Doprowadził do tego m.in. protest w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego PZL-Świdnik – zakładach zatrudniających tysiące osób.

Według relacji świadka wszystko rozpoczęło się na stołówce: „O tym, który zaczął ten strajk, mówią, że był wybuchowy, nerwus i jak mu się krzywda działa, to nie patrzył, tylko wygarniał, co myśli. Tego dnia poszedł kupić kotlet do baru wydziałowego i okazało się, że [kotlet] podrożał z 10,20 na 18,10 złotych. Na dodatek dostał mały kotlet. Wziął, poszedł na halę i powiedział: zobaczcie, to tyle kosztuje. Rzucił kotlet i mówi, że nie będzie robił. Chłopaki! Nie robimy! Jeden, drugi, trzeci, znalazło się kilku. I tak się zaczęło”.


Czytaj także: Solidarność to lekcja, którą trzeba odrabiać również dziś, na nowo. Bo świat jest ciągle dynamiczny – co pokazują wydarzenia na Ukrainie i Białorusi.


 

W ten sposób grupa może 80 pracowników (jak ktoś potem policzył) zbuntowała się przeciw wprowadzeniu podwyżek w zakładowych bufetach. Za nimi poszli kolejni, przerwano pracę. Jeden z pracowników WSK wspominał: „Nie znaliśmy jeszcze wtedy pojęcia strajku okupacyjnego. Dlatego, gdy jedna zmiana kończyła pracę, szła do domu, a zastępowała ją druga”.

Strajki w Lublinie wywołały poważny niepokój władzy. Protestujący dostali obietnicę podwyżek, które miały wyrównać straty wynikłe z wprowadzenia nowych cen. Sam wojewoda zobowiązał się do poprawy warunków zaopatrzenia.

Ale to niewiele pomogło: posunięcie, które na pierwszy rzut oka mogło wydawać się skuteczną strategią wygaszenia kryzysu w jednym miejscu, sprawiło ostatecznie, że strajki rozlały się na inne zakłady.

Staniesz, to dostaniesz

Bo tego, co działo się w WSK, nie sposób było ukryć: dowiadywały się rodziny, znajomi i sąsiedzi zatrudnionych tam osób. W efekcie protesty zaczęły rozprzestrzeniać się na inne zakłady w regionie lubelskim, a na popularności zyskało hasło: „Staniesz, to dostaniesz” (staniesz, czyli – przerwiesz pracę).

„Ludzie dostawali wypłatę, zaczęli porównywać i dyskutować, no i o Świdniku już wiedzieli, nie z gazet przecież. Tu szwagier pracuje, tam sąsiad powiedział, i tak wiadomości do nas dochodziły” – opowiadał pracownik z Lubelskiej Fabryki Wag. Inny, z Polmozbytu, wspominał natomiast, że „napięcia były już wcześniej i jak tylko dowiedzieliśmy się o Świdniku, to wystarczyło”.


Czytaj także: Jej powstanie było jednym z najważniejszych wydarzeń w historii Polski i cezurą w dziejach świata. Ale jej rola nie ogranicza się do obalenia komunizmu – jest też związana z głębokim przekształceniem społeczeństwa, swoistą rekonstytucją narodu.


 

Wydaje się, że po raz pierwszy w historii PRL tak znaczącą rolę w podsycaniu nastrojów społecznych odegrały zagraniczne radiostacje. Ponieważ władze próbowały ukryć prawdę o protestach wybuchających w kraju, ludzie zaczęli coraz liczniej słuchać Radia Wolna Europa oraz polskiej rozgłośni BBC. „Znajomy kierownik salonu ze sprzętem RTV dzwonił z informacją, że ludzie masowo wykupują odbiorniki tranzystorowe z zakresem fal krótkich” – wspominał mieszkaniec Lublina.

Według (utajnionych) badań OBOP w styczniu 1979 r. RWE słuchało 30 proc. badanych, a latem 1980 r. średnio już 48 proc. Co więcej, audycji nie słuchano jak kiedyś na osobności, w domu, żeby ktoś nie zauważył i nie doniósł – teraz radio grało na stołówkach i halach produkcyjnych. Był to istotny czynnik napędzający strajki, który z całą mocą objawił się chwilę później – w sierpniu 1980 r.

Wszystkie te czynniki sprawiły, że w Lublinie i okolicach pracę przerwały 63 zakłady. Stanęła komunikacja, w tym pociągi osobowe, a wraz z nimi całe miasto. Miejscowy dziennikarz notował: „Pociąg pośpieszny relacji Warszawa–Lublin zatrzymuje się w Motyczu. Każą wysiadać. Czwarta nad ranem. Wioska oddalona o 15 kilometrów od Lublina. »Będzie zorganizowany transport zastępczy do Lublina«, ktoś obwieszcza. Niektórzy, ci podróżujący bez małych dzieci, dużych tobołków i obdarzeni mniejszą od przeciętnej cierpliwością, ruszają pieszo. (…) Chaos”.

Ludzie nie mogli dotrzeć do pracy, spóźniali się, a gdy już do niej dotarli, dzielili się plotkami usłyszanymi od innych niefortunnych podróżnych. Szerzyła się panika: wykupywano chleb, cukier, kaszę, mąkę, makaron. Ludzie szykowali się jak na wojnę. Bali się, że władze mogą wyprowadzić na ulice wojsko.

Gdańsk: punkt zwrotny

Władze były nie mniej przerażone tym, co dzieje się w Lublinie. Tym razem jednak zamiast czołgów wysłały na miejsce specjalną komisję z wicepremierem Mieczysławem Jagielskim na czele. Obiecał on strajkującym spełnienie postulatów, sypnął pieniędzmi na podwyżki. Biuro Polityczne PZPR było chyba zadowolone z takiego zakończenia: ostatecznie żaden protest nie wylał się na ulice, jak w latach 1956, 1970 i 1976. Zresztą strajki na terenie lubelskich zakładów przebiegały raczej w spokojnej atmosferze – po pierwszym wybuchu gniewu sami protestujący szukali drogi polubownego zakończenia.

Pod koniec lipca kierownictwo partyjne odetchnęło z ulgą i wyjechało na urlopy. Jedynie pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek mógł być niepocieszony: gdy pojechał wypocząć na Krym, musiał wysłuchać reprymendy sowieckiego przywódcy Leonida Breżniewa.

Rychło okazało się, że to nie koniec. Punktem zwrotnym stał się wybuch strajku w Stoczni im. Lenina w Gdańsku. Podobnie jak wcześniej w Lublinie, protest tego gigantycznego zakładu podpalił okoliczne przedsiębiorstwa [patrz tekst Jana Szkudlińskiego o Gdańsku]. Ale teraz powołano Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, który przedstawił zamkniętą listą 21 postulatów.

Trudno przecenić korzyści płynące z takiej organizacji protestu. Po pierwsze, strajkujący żądali spraw fundamentalnych, ważnych dla wszystkich robotników, nie rozdrabniali się (w czasie strajków lubelskich zgłoszono ponad 1200 postulatów!). Po drugie, powołanie organizacji skupiającej delegacje wszystkich zakładów gwarantowało solidarne działanie. Co nie było oczywiste – z perspektywy czasu lubimy zapominać, że wielu strajkujących w Stoczni Gdańskiej nie chciało walczyć o postulaty innych zakładów.

Rewolucja na eksport

Jeszcze ważniejsze było to, że MKS nie ograniczał swojego działania do Trójmiasta. Z otwartymi ramionami przyjmowano delegacje z najodleglejszych zakładów i miast. Gdy więc w innych ośrodkach zaczęły wybuchać protesty, to Gdańsk stał się nowym centrum Polski.

Nawiązywano bezpośrednie kontakty ze Szczecinem, Katowicami, Jastrzębiem, Warszawą oraz innymi miastami. Jeden z delegatów tak wspominał przybycie do Gdańska delegacji z Zakładów Mechanicznych Ursus: „Straż robotnicza sprawdza nam dokumenty. »Dlaczego tak późno?«, pytają nas i całują. Wszyscy płaczemy. Wreszcie wydusiliśmy z siebie »Ursus jest z Wami« (…). Wprowadzają nas do Sali BHP [siedziby MKS]. Powitanie, kolejno podchodzimy do mikrofonu: »Postulaty Gdańska są naszymi postulatami«”.

Skąd ludzie z Ursusa wiedzieli, że trzeba jechać do Gdańska? Informacje o strajku popularyzowało Radio Wolna Europa. Ale nie tylko – MKS świadomie stosował taktykę „eksportowania” protestu. Jeden z przywódców gdańskich robotników, Andrzej Gwiazda, wspominał: „Mimo blokady informacji wieść o strajku rozchodziła się błyskawicznie. Ludzie wsiadali w samochód, jechali do Gdańska i pytali – »Co robicie?« i »Jak to zrobić u nas?«. Z Gdańska wyjeżdżali emisariusze z paczkami ulotek i wieźli je do zakładów na drugim końcu Polski”.

W Trójmieście wydawano tyle materiałów strajkowych, ile PRL nie widziała w swojej historii. Łącznie wydrukowano od miliona do dwóch milionów ulotek, publikowano też biuletyn strajkowy, którego nakład wahał się od 20 do 40 tys. sztuk, w zależności od numeru. Być może nawet większość z tej produkcji opuszczała Wybrzeże.

Tajna policja PRL alarmowała, że ulotki gdańskiego MKS-u, nawołujące do solidarności, pojawiały się we Wrocławiu, Lublinie, Siedlcach, Rzeszowie, Bydgoszczy, Toruniu, Warszawie czy Płocku. Dziś wiemy, że ta lista była dużo dłuższa: część z ulotek i gazetek była wysyłana za pośrednictwem zwykłej poczty, od znajomych i rodziny z Trójmiasta. Służba Bezpieczeństwa nie mogła sobie z tym poradzić. „Obserwuje się nasilenie kolportażu – drogą pocztową – w głąb kraju ulotek, petycji i innych opracowań MKS” – alarmowali esbecy.

Ponadto wielu delegatów przybywających do Gdańska nagrywało posiedzenia MKS-u na kasety magnetofonowe, które odtwarzali potem w swoich zakładach. A w przerwach obrad MKS-u ustawiały się kolejki do telefonów: delegaci zamawiali międzymiastowe, by relacjonować, co się dzieje.

Szczecin, Elbląg, Katowice…

Pod koniec sierpnia można było już zaobserwować zjawisko kuli śnieżnej: jedne strajki pociągały za sobą wybuch kolejnych. 27 sierpnia w całym kraju strajkowało już 587 zakładów. Prawie 200 tys. ludzi protestowało w województwie gdańskim, 145 tys. w szczecińskim, 70 tys. we wrocławskim, 30 tys. w elbląskim, 18 tys. w słupskim oraz kolejne 156 tys. w 121 innych zakładach rozsianych po całej Polsce. Łącznie było to ponad 600 tys. strajkujących.

Nieprzerwanie od 19 sierpnia rósł w siłę Międzyzakładowy Komitet Strajkowy założony w Szczecinie. Tamtejsze zakłady – Stocznia im. Warskiego i Stocznia Parnica – zaczęły protest i wysyłały emisariuszy do okolicznych przedsiębiorstw. Pierwszy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR Janusz Brych informował Warszawę: „Stocznia Warskiego i Stocznia Parnica strajkuje na zasadzie solidarności z Gdańskiem (…) ze stoczni wypuszczono tylko kobiety, ostali się mężczyźni, których rodziny mieszkają w mieście, i jeśli inne zakłady lub przedsiębiorstwa typu komunikacja miejska, dalej mleczarnie, piekarnie, zakłady mięsne będą chciały na znak solidarności z nimi podjąć strajk, to niech pamiętają o tym, że to bije w ich rodziny. (…) Powiedzieli [strajkujący], że »damy sobie radę«”. Choć szczeciński MKS był wielkim centrum strajkowym, to jednak przykładał mniejszą wagę do eksportowania protestu – oraz był powściągliwy w kontaktach z opozycją demokratyczną i zachodnią prasą. Dlatego ich protest nie miał takiego rezonansu, jak ten w Gdańsku.


Czytaj także: „Piekarz z Obłuża dał cały wypiek chleba. Każdy na swój sposób chce pomóc. Widać solidarność w społeczeństwie” – wspominał strajkujący stoczniowiec. Co 40 lat temu działo się w Trójmieście?


 

W Elblągu od 24 sierpnia sytuacja „ustabilizowała się” w ten sposób, że stały 34 zakłady. Podobna sytuacja była we Wrocławiu, gdzie do rozpoczęcia strajku powszechnego przyczynił się protest komunikacji miejskiej. Przedstawiciele strajkujących zakładów powołali tu swój MKS, który solidaryzował się z postulatami wysuniętymi przez Gdańsk i uzależniał zakończenie strajku od sukcesu negocjacji prowadzonych na Wybrzeżu. 27 sierpnia było w nim zarejestrowanych 51 zakładów – a dwa dni później już prawie sto.

W rejonie śląsko-dąbrowskim pierwszy przełom nastąpił 28 sierpnia, gdy zastrajkowała część załogi Walcowni Dużej Huty Katowice. W czasie negocjacji przedstawiono postulat, aby o proteście robotników poinformować w prasie. Zbigniew Kupisiewicz, lider strajku, mówił po latach: „Chcieliśmy, aby na Wybrzeżu wiedzieli, że popieramy ich postulaty i uznajemy je za swoje”. Kluczowy protest zaczął się w tym regionie w nocy z 28 na 29 sierpnia, gdy zastrajkowały też kopalnie Manifest Lipcowy i Borynia. Powołano kolejny MKS.

Rany boskie, co to będzie?

Poparcie, jakie płynęło do Gdańska z całego kraju, nie tylko zaskoczyło, ale – paradoksalnie – także przestraszyło Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Lech Kaczyński, przebywający wtedy w Stoczni im. Lenina jako nieformalny doradca robotników, w jednej ze swoich relacji powiedział, że „nas w Gdańsku strajk górniczy z jednej strony ucieszył, bo był znakiem, że kraj się ruszył, ale także przeraził trochę, gdyż obawialiśmy się, że strajk generalny postawi władze w sytuacji bez wyjścia. I dojdzie do konfrontacji”.

Jeden ze świadków wspominał, że kiedy kraj ogarnął strajk generalny, kierownictwo gdańskiego MKS-u straciło zimną krew: „I na chwilę złapali się za głowę na zasadzie: »Rany boskie, co to będzie? Cały kraj stanie i to rzeczywiście przesada«”. Obawiali się, że przyparte do muru władze zamiast na finalizację negocjacji zdecydują się na desperackie rozwiązanie militarne. Lech Wałęsa publicznie zaapelował o powściągliwość i unikanie kolejnych strajków. „Niedobrze, żeby Polska była sterroryzowana (…) paraliż nie jest nam potrzebny” – tłumaczył.

Przełamana bariera lęku

Szczęśliwie władze PRL ostatecznie ugięły się i podpisały porozumienia. Fala strajkowa w całym kraju zaczęła opadać, nie był to jednak koniec protestów. We wrześniu strajkowały jeszcze liczne pojedyncze zakłady, w tym wiele kopalń. Ale protesty te nie paraliżowały już całych miast czy regionów.

Pracownicy przystąpili do organizowania nowych związków zawodowych, które 17 września zjednoczyły się w jedną organizację pod szyldem Solidarności. Związkowcy dali pokaz swojej siły już 3 października, gdy odbył się godzinny strajk przeciw represjonowaniu działaczy oraz opóźnieniom w wypłacaniu podwyżek. Wzięło w nim udział 1,3 miliona ludzi, zatrudnionych w 1800 zakładach.

Prócz tego, że doprowadziły do powstania NSZZ „Solidarność”, strajki, które od lipca do września 1980 r. przetaczały się przez Polskę, miały jeszcze jeden skutek: pozwoliły Polakom przełamać barierę lęku. A także dały im poczucie wspólnoty. Nawiązane wtedy kontakty – szczególnie te z Trójmiastem – miały stać się w kolejnych miesiącach jednym z tych trwałych fundamentów, na których budowano Solidarność. ©

Autor jest historykiem, pracuje w IPN. Redaktor serii „Opozycja i opór społeczny w Polsce po 1956 roku” i autor książek: „Anatomia rewolucji. Narodziny ruchu społecznego Solidarność w 1980 roku” oraz „Koniec imperium MSW. Transformacja organów bezpieczeństwa państwa 1989–1990”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „1980 POLSKI ROK