Kto się boi konwencji

Do zrobienia w 2015 r.: ratyfikacja dokumentu Rady Europy o zapobieganiu przemocy. Jej ubiegłoroczne losy to historia wspólnego zaniechania rządu i Episkopatu.

31.12.2014

Czyta się kilka minut

rodzina przemoc
Fot East News

Ostatni akord tej historii przypada na połowę grudnia 2014 r. Po dyskusji nad dokumentem podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu prof. Małgorzata Fuszara, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania, zapowiedziała, że dokument będzie jeszcze konsultowany z „kobiecymi środowiskami katolickimi”, dodając, że liczy na ratyfikację w styczniu 2015 r. W tej zapowiedzi nie byłoby nic szczególnie niepokojącego, gdyby nie wcześniejszy kalendarz „prac” nad dokumentem.

Polska podpisuje Konwencję Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej w grudniu 2012 r. Dopiero po ponad roku (kwiecień 2014) rząd podejmuje uchwałę o przedłożeniu dokumentu do ratyfikacji. Pierwsze czytanie projektu ustawy w tej sprawie odbywa się w sierpniu. Drugie – 25 września, ale zgłoszone poprawki sprawiają, że projekt ląduje w komisjach, te zaś kilkakrotnie przekładają posiedzenia. W październiku nie dochodzi do planowanego wcześniej posiedzenia połączonych Komisji Spraw Zagranicznych oraz Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Powód? PSL boi się „wojny światopoglądowej” przed zbliżającymi się wyborami. W listopadzie prof. Fuszara wyraża nadzieję, że konwencja zostanie ratyfikowana w grudniu. W grudniu, że uporamy się z nią w styczniu.

Mamy więc za sobą drugą rocznicę podpisania przez Polskę konwencji, a ratyfikacji jak nie było, tak nie ma. Być może dlatego, że polski spór o ten dokument od początku prowadzony jest, z jednej strony, w oderwaniu od jego lektury (celują w tym niektórzy przeciwnicy ratyfikacji), a także w atmosferze oskarżeń o lekceważenie, a nawet sprzyjanie przemocy (to niektórzy zwolennicy dokumentu).

Przyjrzyjmy się pierwszemu nurtowi wypowiedzi, bo to on – wolno sądzić – przyczynił się do przeciągania w nieskończoność ratyfikacji dokumentu RE.

Godzi w kobiety, państwo i chrześcijaństwo

Jako jedne z pierwszych głos w sprawie konwencji zabrały kobiety. „My, kobiety polskie, członkinie stowarzyszeń i związków, działających na rzecz kobiet i rodzin, apelujemy do Rządu RP o nieratyfikowanie przez Rzeczpospolitą Konwencji (...)” – pisały. I wyjaśniały, że konwencja sprawie zaszkodzi, bo „przyczynia się do antagonizowania płci, co może wzmóc postawy agresywne i doprowadzić do zaistnienia przemocy, wzmaga atmosferę walki i zagrożenia względem kobiet”. Apel podpisały m.in. przedstawicielki Forum Kobiet Polskich, Polskiego Związku Kobiet Katolickich i Związku Dużych Rodzin Trzy Plus.
Po nich głos zabrali Antoni Szymański i Paweł Wosicki, członkowie Zespołu ds. Rodziny Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski. Dokument, „pomimo słusznych intencji ochrony kobiet i dzieci przed przemocą, został nasycony rażąco nieprecyzyjnymi i ideologicznymi sformułowaniami, godząc w zasady demokratycznego państwa prawa, moralność chrześcijańską oraz wartości określane w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej” – cytowała Katolicka Agencja Informacyjna.

Co więcej, ich zdaniem konwencja nakłada na państwo „obowiązek edukacji i promowania m.in. »niestereotypowych ról i płci«, czyli m.in. homoseksualizmu czy transseksualizmu”.

Z kolei według Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia „dokument ten zamiast realizować cel [przeciwdziałać przemocy wobec kobiet – red.], nastawiony jest na walkę z moralnością chrześcijańską”.

Na początku lipca 2012 r. oświadczenie zawierające krytykę ratyfikacji konwencji wydało Prezydium Episkopatu. Przed konwencją zaczęli przestrzegać duchowni. Abp Wiktor Skworc, metropolita katowicki, podczas sumy odpustowej w rodzinnej parafii w Bielszowicach mówił: „Mnie osobiście niepokoi, że w tytule znalazły się słowa: »i przemocy domowej«, gdzie dom został dookreślony jako miejsce przemocy”.

W sierpniu 2012 r. swoje stanowisko opublikowali posłowie PiS. Stwierdzili, że konwencja „jest aktem stojącym w sprzeczności z Konstytucją RP oraz z naszą narodową tradycją i kulturą, która jest zbudowana na wartościach chrześcijańskich”, że „pozycja kobiety tradycyjnie jest wysoka i została ukształtowana wskutek wielu doświadczeń trudnej polskiej historii”, a „konwencja ma charakter wybitnie ideologiczny, zmienia definicję rodziny, tworzy nową definicję płci”.
Przez kolejne dwa lata odbyło się kilkadziesiąt dyskusji, kongresów, konferencji, które ściągały przeciwników dokumentu. Odbywały się marsze modlitewne (m.in. Chrześcijański Marsz w Obronie Życia i Rodziny w Cieszynie czy Marsz dla Życia i Rodziny w Krakowie), pielgrzymki, gdzie także modlono się o nieratyfikowanie konwencji (Ogólnopolska Pielgrzymka Obrońców Życia), czuwania nocne (w intencji „powstrzymania szczególnie niebezpiecznych projektów ustaw i rozwiązań, godzących w prawo do życia i prawa rodziny”). W tej intencji spotykali się wierni, także grupy różańcowe (m.in. w Sanktuarium Matki Bożej w Łasku czy w Nowej Hucie – Mogile).

Modlitwy o nieratyfikowanie przez Polskę konwencji zostały wpisane w obchody świąt państwowych i kościelnych. 3 maja 2014 r. bp Kazimierz Ryczan podczas mszy w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie przypominał tych, którzy niszczyli ojczyznę (m.in. zaborców i komunistów), a o konwencji mówił, że nie przybędzie od niej „miejsc pracy ani miejsc w szpitalach, ani więcej gazu w rurociągach. Nie pozwólcie, by ta ustawa spowodowała utratę naszej suwerenności w sprawach etycznych i rodzinnych”.

Tego samego dnia na Jasnej Górze abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Episkopatu, mówił o państwie i Kościele, które są zdane na siebie na podobieństwo związku duszy z ciałem. Jako jeden z przykładów odcinania się ciała od duszy podał to, że Rada Ministrów chce ratyfikować konwencję.

Petycję „STOP ratyfikacji genderowej Konwencji Rady Europy” podpisało dotąd ponad sto tysięcy Polaków.

Litania zagrożeń

O co chodzi w sporze o dokument? Z pewnością nie o ocenę samego zjawiska przemocy, jak twierdzili niektórzy zwolennicy konwencji, stawiając niemal znak równości między sprzeciwem wobec dokumentu a lekceważeniem ofiar (np. wypowiedzi Wandy Nowickiej z Twojego Ruchu). Wagę skali problemu w Polsce (patrz: ramka) podkreślali niemal wszyscy zabierający głos w sprawie. Nie chodzi też o redefinicję rodziny i małżeństwa.

Chodzi o przyczyny i źródła przemocy, które autorzy konwencji widzą w kulturze oraz tradycji.

Wedle autorów konwencji strony (dotąd ratyfikowały dokument Albania, Austria, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Portugalia, Serbia, Turcja oraz Włochy) zobowiązują się do wykorzenienia „uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn”, a także do wprowadzenia w systemach edukacyjnych materiałów promujących równouprawnienie i niestereotypowe role płciowe.

Gdyby ten hermetyczny język przełożyć na bardziej przystępny, można by powiedzieć tak: przyczyn przemocy szukać można w każdym tragicznym przypadku z osobna, ale tym, co większość z nich łączy, jest specyficzny – budowany przez wieki – kulturowy klimat, którego główną cechą jest gorsza pozycja kobiet w społeczeństwie. To właśnie kobieta, w dzieciństwie częściej wychowywana do uległości, ale też odpowiedzialności za rodzinę, za to rzadziej niż mężczyzna samodzielna ekonomicznie, jest bardziej podatna na przemoc, a gdy w sytuacji przemocowej się już znajdzie, trudniej jest jej się z niej wydostać. Natomiast promowanie „równouprawnienia i niestereotypowych ról płciowych” to np. unikanie w podręcznikach szkolnych obrazków, w których wracającemu z pracy mężowi żona podaje kolację – nic nie stoi przecież na przeszkodzie, by było odwrotnie.

To symptomatyczne: przeciwnicy konwencji wiele mówią o tym, czego w tym dokumencie nie ma, a co kryje się rzekomo jedynie między wierszami kolejnych jego paragrafów, nie odnoszą się zaś do tego, co w nim jest. W cytowanym ostatnio często (zwłaszcza na prawicowych portalach) raporcie Ordo Iuris Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej czytamy np., że konwencja RE przeciw przemocy „całkowicie pomija lub lekceważy rzeczywiste jej źródła, na które wskazują badania empiryczne: uzależnienia – od alkoholu, od pracy lub narkotyków; rozluźnienie norm społecznych i rozpad rodziny, które sprzyjają patologicznym zachowaniom. Brak w Konwencji stanowczych rozwiązań ograniczających obecność przemocy i seksualizację wizerunku kobiety w mediach”.

Trudno o większe nieporozumienie: uzależnienie od alkoholu lub narkotyków jako przyczyna przemocy nie wyklucza przecież – w jednym i tym samym przypadku – przyczyn z innego porządku. Podobnie zresztą z innymi społecznymi patologiami. To, że ktoś popada w nałóg z powodu kłopotów rodzinnych i własnych problemów emocjonalnych, nie oznacza przecież, że nie popadł weń również z przyczyn kulturowych: chociażby przyzwolenia na picie czy wszechobecności alkoholu. „Seksualizacja wizerunku kobiety w mediach”? Trudno o bardziej dobitny – wyrażony przez autorów raportu zapewne niechcący – argument za tezą, że traktowanie kobiet przedmiotowo w patriarchalnym społeczeństwie stawia je w sytuacji gorszej niż mężczyzn, czyniąc podatnymi na różne przejawy przemocy.

Kto przyglądał się przypadkom przemocy wobec kobiet, ten wie, że kulturowe tło widać niemal w każdym z nich. Podajmy dla porządku dwa – często powtarzające się – typy sytuacji.

Wieś, wielodzietna rodzina. On pracuje, ona opiekuje się domem i dziećmi. On pije i bije – ona przez wiele lat nic z tym nie robi. Nie robi, bo całe otoczenie (rodzina jej, rodzina jego, sąsiedzi) mówi: „Nie wolno ci dopuścić do rozpadu rodziny”. Niekoniecznie wprost: kodeksu „przyzwoitego” obywatela nie trzeba przecież werbalizować – jest wdrukowany w umysły od małego. On uchodzi więc w otoczeniu za nieco porywczego, ale przecież zarabiającego „na dom”, ona – za pokorną piastunkę domowego ogniska, która dzielnie znosi trudy.

Miasto, młode wykształcone małżeństwo. On pracuje ciężko i dużo zarabia, ona straciła pracę. On nie radzi sobie ze stresem (też pije). Bije rzadko, częściej używa przemocy psychicznej i ekonomicznej. Ona, uzależniona od niego finansowo, czuje się bezradna. Wydzielane jej kilkaset złotych miesięcznie nie uchodzi za przejaw przemocy – dzielnicowy wezwany do domowej awantury mówi nawet, że mąż ze swoją pensją może zrobić, co chce.

Co o podobnych – nie ideologicznych, ale z życia wziętych – przypadkach sądzą krytycy konwencji? Czy nasza kultura i tradycja miewa realny wpływ na przemoc wobec kobiet? Jak – zakładając, że nie ratyfikujemy konwencji – zmieniać zachowania i mentalność? Jak radzić sobie z problemem własnymi siłami?

Tego wszystkiego od krytyków konwencji RE się nie dowiemy. Można właściwie powiedzieć, że poważna dyskusja nad przyczynami przemocy się w Polsce nie odbyła. Poza wypowiedzią o. Pawła Gużyńskiego (w programie „Tomasz Lis na żywo” dominikanin powątpiewał, czy rzeczywistą przyczyną przemocy jest dyskryminacja ze względu na płeć; proponował bardziej uniwersalny podział: silniejszy/słabszy) próżno szukać choćby próby zmierzenia się z problemem podjętym w konwencji Rady Europy.

Wnosi wiele

„W zakresie przeciwdziałania przemocy konwencja nie dodaje żadnych nowych rozwiązań do już istniejących w polskim prawie i praktyce społecznej” – czytamy w oświadczeniu Rady KEP ds. Rodziny.

Tymczasem dokument wnosi wiele. Rzeczywiście sporo rozwiązań praktycznych zostało już w Polsce wprowadzonych, ale ich wadliwość i fragmentaryczność widoczna jest gołym okiem, co potwierdził opublikowany w ubiegłym roku raport NIK o pomocy osobom dotkniętym przemocą w rodzinie.

Państwa ratyfikujące dokument zobowiązują się do zapewnienia nie tylko środków finansowych, ale też powołania osób, które wdrożą strategie i programy antyprzemocowe; do wspierania organizacji pozarządowych pracujących na rzecz kobiet-ofiar; do organizowania kampanii antyprzemocowych; do powołania instytucji odpowiedzialnych za koordynowanie tych działań; do gromadzenia danych dotyczących wszelkich form przemocy. Ratyfikowanie konwencji to również poszerzenie działań profilaktycznych, w tym edukacyjnych; otwieranie nowych – istniejących już w Polsce, ale w zbyt małej liczbie – schronisk dla ofiar przemocy, także całodobowych, oraz bezpłatnych telefonów zaufania.

Co ważne: konwencja wprowadza całkowicie nowe dla polskiego porządku prawnego pojęcie – przemocy ekonomicznej, którą dotkniętych jest coraz więcej kobiet. I proponuje wspomnianą już nową – kulturową – optykę widzenia przyczyn przemocy. Optykę w żaden sposób niebędącą w sprzeczności ze wszystkim, co o przyczynach przemocy wiedzieliśmy wcześniej.

Diagnoza

„Wciąż niepokoi (…) uleganie przez polityków centrum i prawicy kościelnym naciskom, czego efektem jest unikanie rozmowy na temat związków partnerskich, przemocy wobec kobiet czy zapłodnienia in vitro. PO boi się poważnie potraktować te kwestie ze względów oportunistycznych” – pisał w jednym z grudniowych numerów „TP” Paweł Śpiewak. Rządzącej partii trudno jednak będzie w nieskończoność odkładać kwestię przemocy, utrzymując się w pozycji „za, a nawet przeciw” (w deklaracjach politycy PO są rzeczywiście w zdecydowanej większości za).

Zwłaszcza że osłabiony został główny formalny argument przeciw ratyfikacji – rzekoma niezgodność dokumentu z konstytucją (krytycy dowodzili, że zapisana w ustawie zasadniczej łączność z chrześcijańskim dziedzictwem kłóci się z „ideologiczną” diagnozą przyczyn przemocy) została podważona w kilku opiniach konstytucjonalistów. „Konwencja Stambulska nie tylko nie stoi w sprzeczności z żadną z norm Konstytucji RP, ale również stanowi ich uszczegółowienie i realizację” – wskazywała pod koniec ubiegłego roku prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka Barbara Grabowska-Moroz. Ekspertyza Fundacji wskazuje ponadto, że konwencja nie zakłada walki z tradycją samą w sobie, ale z tymi jej elementami, które mogą przyczyniać się do przemocy. Zaznacza też, że to od państw ratyfikujących zależeć będzie, które ze społecznych norm i stereotypowych ról płciowych zostaną uznane za szkodliwe.

Zwłaszcza w kontekście tego ostatniego powtarzające się co i raz stwierdzenia o obcej inżynierii społecznej, mającej przeorać polskie umysły, zdają się przesadzone. Podobnie zresztą jak huraoptymistyczne głosy, wedle których konwencja okaże się lekiem na całe zło. Że wiara w prawo stanowione – zwłaszcza w materii, w której decyduje społeczna świadomość – jest ułudą, pokazał inny żywo dyskutowany dokument: znowelizowana w 2010 r. ustawa o przemocy w rodzinie. Wartościowa, choćby z powodu podjęcia tematu niedopuszczalności bicia dzieci, sytuacji w Polsce jak na razie nie uleczyła: po czterech latach próżno szukać oznak poprawy sytuacji.

Co nie znaczy, że konwencja RE nie jest nam potrzebna. Przeciwnie: choć nie jesteśmy w stanie przewidzieć jej realnego wpływu na rzeczywistość, daje na początek coś bezcennego. Diagnozę, która – nawet jeśli fragmentaryczna – celnie trafia w specyfikę polskiego problemu przemocy domowej.

SKALA PRZEMOCY W POLSCE

W pierwszym półroczu 2014 r. policja wykazała niemal 40 tys. przypadków przemocy domowej – o 42 proc. więcej niż w tym samym okresie roku poprzedniego. Najwięcej niebieskich kart – dokumentów potwierdzających przemoc – założono w województwach: dolnośląskim, warmińsko-mazurskim i małopolskim. W statystykach po raz pierwszy uwzględniono przypadki przemocy ekonomicznej – było ich ponad 600. Jej ofiarami padają przede wszystkim kobiety, które nie pracują, zajmując się dziećmi i domem. Jednym z wyjaśnień wzrostu skali przemocy w Polsce jest coraz sprawniejsze diagnozowanie tego zjawiska.

KS. JÓZEF KLOCH, RZECZNIK EPISKOPATU:

Episkopat, szereg organizacji kobiecych i prorodzinnych oraz środowiska naukowe są przeciwne przemocy domowej oraz wobec kobiet, ale i przeciw Konwencji. Polskie prawo dysponuje narzędziami, by przeciwdziałać przemocy wobec kobiet bez pomocy Konwencji. Nie ma żadnej potrzeby wprowadzania rozwiązań opartych na redefinicji takich pojęć, jak np. płeć, rodzina czy małżeństwo.

Konwencja, choć poświęcona jest istotnemu problemowi, zbudowana jest na ideologicznych i niezgodnych z prawdą założeniach, których w żaden sposób nie można zaakceptować. Wskazuje ona, że przemoc wobec kobiet jest systemowa, zaś jej źródłem są religia, tradycja i kultura.

Niebezpieczeństwa przyjęcia Konwencji dostrzegają również liczne środowiska prorodzinne i kobiece oraz przedstawiciele środowisk naukowych. Ich głosy docierają do Sekretariatu Konferencji Episkopatu.



Poniżej sprostowanie do powyższego tekstu, które nadesłała do redakcji prof. Małgorzata Fuszara, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania, a także odpowiedź autorów.

SPROSTOWANIE

Nie jest prawdą, że „Po dyskusji nad dokumentem podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu prof. Małgorzata Fuszara, pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania, zapowiedziała, że dokument będzie jeszcze konsultowany z »kobiecymi środowiskami katolickimi«”. Nie uczestniczyłam w posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu i nie zapowiedziałam po tym posiedzeniu, że projekt będzie jeszcze konsultowany z „kobiecymi środowiskami katolickimi”. Etap konsultacji projektu został zakończony, a szerokie konsultacje – ze wszystkimi środowiskami – przeprowadziła moja poprzedniczka oraz Pan Premier Donald Tusk. W mojej opinii przeprowadzenie dodatkowych konsultacji w tej sprawie nie jest celowe.

Małgorzata Fuszara

OD AUTORÓW:

Nie napisaliśmy, że prof. Fuszara uczestniczyła w posiedzeniu Komisji Wspólnej. Napisaliśmy, że po tym posiedzeniu pełnomocniczka rządu wyraziła nadzieję na ratyfikację Konwencji w styczniu 2015 r. (choć wedle wcześniejszych wypowiedzi przedstawicieli rządu a także samej pełnomocniczki miało się to stać jeszcze w roku 2014). Słowa o potrzebie konsultacji z „kobiecymi środowiskami katolickimi”, będące (wedle doniesień medialnych z 17 grudnia 2014 r., choćby na portalach gazeta.pl i tokfm.pl) wspólnym stanowiskiem rządu i Episkopatu, przypisaliśmy błędnie – za co przepraszamy – Pani Profesor. Uwaga prof. Fuszary o bezcelowości dalszych konsultacji ujawnia notabene poważną różnicę zdań między rządem a jego pełnomocniczką. Spór ten – ufamy – zostanie rychło rozstrzygnięty na korzyść ratyfikacji tego ważnego dokumentu.

Anna Goc, Przemysław Wilczyński

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2015