Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Za ratyfikacją głosowało 254 posłów. Co ciekawe, wśród 175 posłów i posłanek głosujących przeciwko, znalazło się aż dziewiętnaścioro z Polskiego Stronnictwa Ludowego (m.in. szef partii Janusz Piechociński) i troje z Platformy Obywatelskiej (wśród nich Marek Biernacki, były minister sprawiedliwości). Sejmowe głosowanie nie oznacza jeszcze ostatecznej ratyfikacji – upoważnia doń Prezydenta RP – ale nie należy się w tej sprawie spodziewać sensacji.
Festiwal przesady
Droga, jaką przebył dokument do tego etapu prac, była długa i wyboista. Bo choć Polska podpisała Konwencję Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej w grudniu 2012 roku, dopiero w kwietniu 2014 r. rząd podjął uchwałę o przedłożeniu dokumentu do ratyfikacji. W ciągu ostatnich miesięcy nad Konwencją pracowały sejmowe komisje, ale dokument – m.in. za sprawą odwoływanych posiedzeń – nie mógł trafić do Sejmu, mimo kilkukrotnych zapowiedzi polityków PO, że stanie się to jeszcze w 2014 roku.
Tej skomplikowanej historii dokumentu RE towarzyszyła debata, którą z powodzeniem można nazwać festiwalem przesady. Strona sprzeciwiająca się ratyfikacji upatrywała w dokumencie RE zamachu na tradycyjna rodzinę – biskupi napisali nawet w ostatnich dniach, w specjalnym oświadczeniu, że Konwencja „wynika ze skrajnej, neomarksistowskiej ideologii gender”. Z kolei zwolennicy dokumentu nie ustrzegli się przed chwytami poniżej pasa, zarzucając niejednokrotnie biskupom i opozycji, że sprzeciw wobec dokumentu równa się poparciu przemocy domowej. Nie inaczej (to znaczy emocjonalnie, czasem wręcz absurdalnie) było dziś w Sejmie: Zbigniew Girzyński, opowiadając się przeciw dokumentowi, mówił o „mordowaniu naszej cywilizacji”, zaś Beata Kempa zwracała się między innymi do Stefana Niesiołowskiego tymi słowy: „Zgodnie z zapisami tej konwencji jeżeli idzie o płeć społeczno-kulturową, wyrzucamy biologię i jak pan za cztery dni poczuje, że chce pan być kobietą, to może się pan nazywać Stefania Niesiołowska”.
Kulturowa rewolucja?
Dlaczego uchwalenie ustawy jest ważne? – To sygnał dla polskiego społeczeństwa, że sprawy przemocy domowej są istotnym problemem – mówi „Tygodnikowi” tuż po sejmowym głosowaniu Renata Durda, kierownik Ogólnopolskiego Pogotowia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia". – Konwencja niczego sama w sobie automatycznie nie zmienia, ale może być mocnym punktem odniesienia. Podobnie było z ustawą o przemocy w rodzinie i ze słynnymi klapsami. Nie było przecież tak, że pan Kowalski mówił sobie w domu: „Nie dam Jasiowi w tyłek, bo weszła nowa ustawa”. Ale już ja, osoba interweniująca na ulicy, mogłam podejść do bijącego pana Kowalskiego i powiedzieć: „Prawo panu tego zabrania”. Podobnie jest z Konwencją i wszelkimi innymi międzynarodowymi zobowiązaniami: dzięki nim możemy się domagać wprowadzenia konkretnych rozwiązań.
Jakie to rozwiązania? – Po pierwsze, Konwencja wprowadza nieobecne w polskim prawie pojęcie przemocy ekonomicznej – precyzuje Renata Durda. – Po drugie, zobowiązuje nas do prowadzenia w określonym standardzie statystyk dotyczących przemocy. W Polsce mamy fatalne statystyki, w których do niedawna nie było nawet podziału na płcie. Po trzecie, dokument mówi bardzo wyraźnie o liczbie miejsc w schroniskach dla ofiar przemocy na każde dziesięć tysięcy mieszkańców, które dane państwo musi zapewnić. W związku z tym burmistrz czy starosta nie może już powiedzieć: „Ten problem u nas nie istnieje, nie będziemy mieli takiej placówki”, musi być w gotowości. Po czwarte, Konwencja zobowiązuje nas do wprowadzenia 24-godzinnej, ogólnodostępnej pomocy telefonicznej dla ofiar. Po piąte wreszcie, mamy zgodnie z tym dokumentem obowiązek prowadzenia cyklicznych kampanii społecznych.
Konwencja, niezależnie od wymiaru praktycznego swoich paragrafów, sprowokowała ważny spór światopoglądowy – ten o przyczyny przemocy. Autorzy dokumentu widzą je m.in. w kulturze i tradycji, zalecając walkę ze stereotypowymi rolami płciowymi – te oznaczają uprzywilejowaną pozycje mężczyzn w społeczeństwie, będąc dodatkowym czynnikiem sprzyjającym przemocy (chodzi m.in. o wspomnianą przemoc ekonomiczną, której ofiarami padają bardzo często zajmujące się domem kobiety). Przeciwnicy Konwencji argumentowali, że przyczyn przemocy należy szukać w indywidualnych uwarunkowaniach psychologicznych. W tym ujęciu wprowadzanie kategorii płci społeczno-kulturowej miałoby być niepotrzebne, a nawet groźne, bo oznaczałoby – wedle argumentacji przeciwników dokumentu – kulturową rewolucję, której ofiarą padnie tradycyjna rodzina (o kulturowym wymiarze sporu pisaliśmy na łamach „Tygodnika” kilka tygodni temu)
"Sprawdzam"
Ważne, by po sejmowym głosowaniu pamiętać o jednym: póki co mamy jedynie do czynienia z (tylko i aż) dokumentem. Dokumentem, który – wbrew co bardziej histerycznym głosom – nie spowoduje ani katastrofy kulturowego porządku nad Wisłą, ani nie rozwiąże z dnia na dzień problemu przemocy. – Nic się nie zmieni automatycznie, to jasne – komentuje Renata Durda. – Teraz Polska, tak jak w przypadku każdej innej tego typu konwencji, będzie proszona o regularne raportowanie, co w sprawie zapobiegania przemocy robi. I społeczność międzynarodowa i polskie organizację pozarządowe muszę teraz patrzeć rządzącym na ręce.
Zatem choć dzisiejsze sejmowe głosowanie jest z pewnością sukcesem rządzącej Platformy Obywatelskiej, nakłada też na nią dodatkową odpowiedzialność. Z etapu światopoglądowego sporu – a czasem awantury – sprawa Konwencji musi teraz (tuż po złożeniu podpisu pod dokumentem przez Prezydenta) przejść do etapu działania. Już za kilka miesięcy, może za pół roku, politycy powinni usłyszeć – od opozycji, mediów, działaczy organizacji pozarządowych – donośne „sprawdzam”: jak paragrafy tego ważnego dokumentu przekładają się na przeciwdziałanie przemocy i los ofiar.