Paciorki jednego różańca

Czy "Dzienniki burzą nasze dotychczasowe wyobrażenia oautorze "Brzeziny iczy za ich sprawą pojawia się inny, nieznany nam dotąd człowiek?.

31.10.2007

Czyta się kilka minut

Jarosław Iwaszkiewicz w swoim domu na Stawisku (lata 50.) /
Jarosław Iwaszkiewicz w swoim domu na Stawisku (lata 50.) /

JAN STRZAŁKA: - Jakie najważniejsze tematy zauważają Państwo w dzienniku Jarosława Iwaszkiewicza? Jakie są jego ośrodki krystalizacji, by przywołać słowa, jakich pani Hanna Kirchner użyła we wstępie do "Dzienników czasu wojny" Zofii Nałkowskiej?

HANNA KIRCHNER: - Widzę ich mnóstwo. Jak każdy dziennik pisarza, "Dzienniki" Iwaszkiewicza korespondują z jego prozą i poezją, można powiedzieć, że Iwaszkiewicz, prowadząc dziennik, tworzył gotowe opowiadania. Instynkt i temperament pisarski kazały mu postrzegać rzeczy unaocznione; wszystko, co widzi, momentalnie układa mu się w gotową prozę, w sceny i obrazy. Myślę zwłaszcza o "Ikarze", którego dziennikowa wersja prawie nie różni się od tej z osobnych publikacji. Innym kapitalnym opowiadaniem jest "Ubogi krewny", opowieść o paryskim śniadaniu z Arturem Rubinsteinem, czy "Wizyta u Benedetta Croce".

Spiżarnia

- "Dziennik" jest więc rodzajem spiżarni literackiej?

HK: - Bardzo trafne określenie! Każdy dziennik pisarza jest taką spiżarnią i diaryści nieraz sięgają po zgromadzone w niej zapasy. Pan pytał jednak o najważniejsze tematy "Dzienników". Wspomniałam o pokrewieństwie, niemal identyczności materiału dziennikowego i pisarskiego. Kwestią istotną jest też autoportret duchowy, jaki wyłania się z "Dzienników", ale nim rozwinę ten wątek, chciałabym wspomnieć o pytaniu, które dręczyło mnie, gdy przygotowywałam "Dzienniki" Nałkowskiej: jak czytać jakikolwiek dziennik? Nie wiem, czy pamiętają Panowie, jak przyjęto "Dzienniki" Andrzeja Kijowskiego? Tomasz Burek, subtelny analityk literatury, nie skrywał zawodu, że Kijowski pozostawił takie, a nie inne dzienniki, a podczas promocji wyraził nawet wątpliwość, czy powinno się je publikować.

Piotr Mitzner: - Podobne emocje towarzyszyły "Dziennikom" Stefana Kisielewskiego.

HK: - Kryje się w tym pretensja o zniszczenie wizerunku diarysty, jaki czytelnik zbudował sobie na podstawie jego tekstów i jego działań w kulturze i w "konspirze". Tymczasem, otwierając "Dzienniki" Kijowskiego, wpada się w otchłań, gdzie szaleją demony, wychodzą na jaw słabości, rozpacze i rozchwiania autora, który prawuje się ze sobą, zaprzecza własnym postawom, hamletyzuje. Czytając cudze wynurzenia, jesteśmy zazwyczaj bezwzględni i podświadomie wymagamy, aby diaryści spełniali nasze wyobrażenia. Zapominamy, że dziennik jest gatunkiem suwerennym, nie podlega regułom, a rządzi nim osobowość piszącego. My zaś, nikt nie jest od tego wolny, mamy pewną wizję autora, zwłaszcza jeśli jest nim pisarz lub inna postać publiczna, którą znamy w kostiumie, w roli społecznej. Wiemy, o czym diarysta pisać powinien; jeśli zaś nie pisze o tym, budzi w nas irytację i niechęć, a nawet skłonność do potępiania. Tymczasem Iwaszkiewicz wielokrotnie powtarza, że pisze wyłącznie dla siebie.

PM: - Czy jednak "Dzienniki" burzą nasze dotychczasowe wyobrażenia o Iwaszkiewiczu i czy za ich sprawą pojawia się inny, nieznany nam dotąd człowiek? Moim zdaniem nie.

HK: - I jak tak sądzę.

---ramka 549745|lewo|1---Przedpokój...

PM: - Jednak "Dzienniki" otwierają nowe możliwości interpretacyjne twórczości Iwaszkieiwcza, dając np. obraz środowiska, w jakim żył; przykładem choćby ciekawe zapiski z 1911 r. Te nieco sztubackie zwierzenia wprowadzają w istotę jego widzenia świata i odsłaniają jedną z zasad jego pisarstwa. Na czym się ono opiera? Na nieprawdopodobnej pamięci i empatii nie tylko wobec osób, lecz i pejzażu. Gdy w latach 50. jakaś pani ofiarowała mu trzy goździki, Iwaszkiewicz powiada: "Kwiaty były tak piękne, że długo im się przypatrywałem. I przyszło mi do głowy, że tak dawno już nie oglądałem kwiatów, tak jak trzeba, z wewnętrznym przeniesieniem się na nie, z całym pojmowaniem tego, czym jest kwiat. I dalej myślałem sobie, że świat cały jest tak zabiegany, zafrasowany, zagnany, że nikt nie ma czasu na patrzenie - nie tylko na kwiaty, że nie ma czasu na kontemplację". W tych zdaniach przejawia się najistotniejszy Iwaszkiewicz, nie zaś we fragmentach z lat 70., drukowanych w "Twórczości", które były świadectwem jego konfliktów z opozycją KOR-owską; przy tej okazji ponosiły go nerwy, mówił rzeczy nieprzyjemne, ale czy spodziewaliśmy się, że będzie mówił innym tonem? W "Dziennikach" pisał to, co mówił prywatnie, nie kreował się na inną postać, nie ma w nim schizofrenii.

HK: - Nie ma w nim schizofrenii i jest schizofrenia, bo objawia się on w dwóch wcieleniach. Ten drugi to Iwaszkiewicz społeczny, pełniący funkcje publiczne, wchodzący w alianse z władzą, ale wystawiany przez pierwszego niejako do przedpokoju. Górujący Iwaszkiewicz przyodziewa się w drugiego, wyjeżdżając ze Stawiska do Warszawy, by coś tam załatwić; Iwaszkiewicz uważał, że prawdziwy jest w tym, co pragnie utrwalić w "Dziennikach". I rzeczywiście, to najprawdziwszy Iwaszkiewicz, któremu czasami trudno pogodzić się z owym człowiekiem z przedpokoju: przedpokoju własnego domu i zarazem przedpokoju salonu władzy.

- Nie chciał się zmierzyć z rzeczywistością, bał się zrozumieć prawdę o komunistycznej Polsce?

HK: - Na to pytanie "Dzienniki" nie dają odpowiedzi, choć wydaje się, że mamy tu do czynienia z rodzajem nieuświadomionego płynięcia z falą. Iwaszkiewicz święcie wierzył, że jest emisariuszem kultury w świecie barbarii bolszewickiej, jaka zalała Polskę, wierzył, że zdoła cokolwiek ocalić, jeśli się zaangażuje po stronie rządzących, że "upiecze swoją pieczeń kulturalną". Okazuje się więc naiwny, choć w pewnym sensie ma rację, bo wyobraźmy sobie kulturę i literaturę w Polsce powojennej, gdyby zabrakło Iwaszkiewicza.

PM: - Rządziłby wówczas Putrament.

HK: - Otóż to! Zwróćmy uwagę na ten epizod, gdy diarysta opowiada o wizycie królowej belgijskiej Elżbiety, która w 1955 r. przyjechała na Konkurs Chopinowski, a on podjął ją obiadem na Stawisku, zapraszając również Dąbrowską, Parandowskich, hrabiego Mycielskiego, Lutosławskiego, Eibischa, prof. Michałowskiego. Poczuł satysfakcję i dumę, mogąc przed monarchinią pokazać swój dom jako wykwit polskiej kultury; co za szczęście, że mam Stawisko, powiada, ale po paru dniach narzeka, że to ibsenowski dom i więzienie, w którym nikt nie może zaznać szczęścia, bo Stawisko "gasi jakoś wszystko", przede wszystkim jego samego, samotnego nieszczęśnika, co to dawno stracił iluzje, że ktoś zadba o jego skarpetki i żołądek.

...i salony władzy

- Kilka lat później z okazji 70. rocznicy urodzin i 50-lecia pracy twórczej Iwaszkiewicza wydano w Belwederze przyjęcie na jego cześć. Nie zaproszono Dąbrowskiej ani Parandowskich, Gomułka bredził o produkcji, potem podano parówki i kapustę z mięsem, a jubilat był w siódmym niebie...

HK: - Co tu skrywać, lubił salony władzy, choć pamiętajmy, że fascynował go świat prostych ludzi, których opisywał apologetycznie, miał pociąg do Gombrowiczowskiego parobka, choć nie czai się za tym podtekst homoseksualny. Sądzę, że zachwyt królową i zarazem Gomułką to kolejny dowód na rozdwojenie człowieka, który od dziecka będąc chudopachołkiem, zawsze zahaczał jakimś rąbkiem o wysokie sfery. W młodości był korepetytorem książęcych paniczyków, czuł się niezaspokojonym i drażliwym parweniuszem, niewolnym od snobizmu. Z możnymi i utytułowanymi obcował jako literat czy przedwojenny dyplomata. Czuły był na wielkopańskość, zarazem żywiąc przywiązanie do prostego człowieka - i to jest Iwaszkiewicz, jakiego znamy choćby z "Pasji błędomierskich", dzieła będącego pochwałą święta codzienności. Pisarz przeciwstawia je wzlotom poety Kanickiego, które nie powstrzymają go od zbrodni.

- A Bierut? W zapiskach z 1956 r., które były już publikowane w "Przeglądzie Filozoficzno-Literackim", Iwaszkiewicz wyznaje: "Wierzyłem mu bardzo. Śmierć jego sprawiła na mnie bardzo silne wrażenie, pogrzeb - wspaniały. Te tłumy, które przesuwały się przed jego trumną, tłumy prawdziwego, do dziś cierpiącego proletariatu, dla którego on był symbolem i nadzieją"...

PM: - Uwaga: nakładamy na takie opinie dzisiejszą perspektywę. Skończyłem czytać wydane właśnie dzienniki prymasa Wyszyńskiego sprzed jego aresztowania - jest tam wiele ciekawych uwag o rządzących wówczas Polską. Są wśród nich, pisze Prymas, ludzie podli, ale również pragnący dobra dla Polski. Zdaje się, że podobnie myślał Iwaszkiewicz, i nie on jeden wzruszał się, widząc Gospodarza w procesji na Boże Ciało. Iwaszkiewiczowskie zaangażowanie w sprawy kraju czy w międzynarodowy ruch obrońców pokoju to jeden z najciekawszych tematów "Dzienników". Nie znamy powodów jego politycznych wyborów, bo to, co brzmi dziś fałszywie, mogło być jego głęboką prawdą. Miał wielką wiedzę historyczną, być może wydawało mu się, że znając historię, zna się również na polityce, co nie zawsze okazuje się zbieżne. Wdał się więc w politykę, stąd jego późniejsze konflikty z Pawłem Hertzem czy Arturem Międzyrzeckim. Jest niekiedy naiwny, ale to szczera naiwność.

Do dzisiaj wypomina mu się "List do Prezydenta Bieruta", zapominając, że był i drugi list poetycki do Bieruta, zatytułowany "Sprawy osobiste", w którym upomina się, by zachować intymność i prywatność człowieka. W latach późniejszych Iwaszkiewicz masochistycznie włączał list wiernopoddańczy do wydań zbiorowych swojej poezji, drugiego zaś listu - nigdy. Dlaczego? Może świadczy to o pewnym bezwstydzie albo dumie z własnych słabości?

Gdy Miłosz pozostał na emigracji, Iwaszkiewicz w liście do żony nie może pojąć, jak Czesio mógł tak postąpić; przecież żył z tego, co hutnik i górnik wypracował! Jego oburzenie w 1951 r. było tak wielkie, że na końcu listu, o którym mówiłem, wyznał pani Hani: "nawet przestał mi się podobać krawat, który od Czesia dostałem!" W "Dziennikach" często powraca krytyka emigracji, kwestia dotąd niedostatecznie zbadana. Dyskutował o tym w Rzymie z Konstantym Jeleńskim, na którego pytanie: "To dla ciebie ważniejsze jest to, że jesteś Polakiem niż to, że jesteś pisarzem?", odpowiedział - tak, ważniejsze. Wszystko, co oderwane od ziemi i kraju, wydawało mu się gorsze, co znalazło odbicie nawet w jego ocenie literatury rosyjskiej, za którą uważał jedynie tę, która powstaje w ZSRR, kompletnie ignorując rosyjską literaturę emigracyjną.

HK: - Wspomniałabym tu o jego potępieniu Ważyka, gdy ten opublikował "Poemat dla dorosłych": "To skupienie całej nienawiści i pogardy, jaką odczuwa Żyd intelektualista dla polskiego proletariatu. Ohyda!". Znowu więc występuje jako obrońca robotnika, którego nie wolno zohydzać, aczkolwiek sam pisał o prostym człowieku rzeczy wstrząsające, jak w opowiadaniu "Wzlot".

Katolicyzm zmotoryzowany

- W czym więc jego sława i chwała?

HK: - Iwaszkiewicza kochamy nie za naiwność polityczną, nie za "List do Prezydenta Bieruta" ani za socrealistyczne opowiadanie "Ucieczka Felka Okonia", lecz za osobowość pisarską. Jej istotą jest taka wrażliwość na zmysłowy odbiór świata, że wydaje się, jakby Iwaszkiewicz był instrumentem, przez który przepływa cała uroda ziemi, mięsistość i dotykalność życia. Nałkowska podróżując z nim do Paryża, wyznała, że zrozumiała jego twórczość dopiero "widząc, z jaką chciwością śledzi widoki świata".

W dziele Iwaszkiewicza stykają się dwa bieguny postrzegania egzystencji: pierwszym jest zanurzenie się w materii życia z wszystkimi jego cudami, człowiek również wchodzi w ów "kosmos ziemski"; drugim zaś biegunem jest tragiczne widzenie bytu, co znajduje potwierdzenie w "Dziennikach". Iwaszkiewicz, wspominając rozmowę z Jerzym Zawieyskim, który dostrzegł w jego twórczości niesłychany pesymizm chrześcijański, przyznaje mu rację, ba!, dorzuca: "Przecież to wszystko, co piszę, mogło powstać tylko jako produkt kultury chrześcijańskiej, więcej - kultury katolickiej. Jestem największym pisarzem katolickim w chwili obecnej. Ale o tym nie tylko nikt nie wie w tej chwili, ale nigdy nikt nie będzie wiedział". Jego chrześcijański pesymizm nie przewidywał obiektywnego pokonania zła, zakładał, że zło można zwalczyć jedynie indywidualnie. Jednak nie powinniśmy tego wyznania brać dosłownie, bo Iwaszkiewicz ma też w sobie coś z poganina: jest osobowością dionizyjską.

PM: - Jego religijność wydaje się niejednoznaczna: jednego dnia modlił się i wierzył, drugiego wątpił. Wartość "Dzienników" polega też na tym, że bez minoderii zapisywał na bieżąco, co czuł i myślał, pokazując swoją wielkość i małość. To prawda, był osobowością dionizyjską, pierwotnym człowiekiem natury, ale zarazem pozostawał mocno przywiązany do tradycji katolickiej, dlatego niechętnie przyjmował soborowe nowinki, określając je jako "katolicyzm zmotoryzowany". Jego religijność połączyła się z pamięcią o matce, choć w parafialnym kościele zjawiał się raz do roku - na święto Wielkiej Nocy. Nie wchodził do środka, stał przed progiem.

- Jak wspomina Maria Iwaszkiewicz, gdy Anna Iwaszkiewiczowa przypominała mężowi, że pora do kościoła, ten żartował: wiesz, Haniu, na moim biurku siedzi mały diabełek, który kusi mnie - nie idź dziś, Jarosławie, do kościoła, nie idź!

PM: - To była gra z panią Hanią, osobą religijną aż do przesady. Był złośliwy i miał niewyparzony język, często mówił ludziom rzeczy przykre, ale to było silniejsze od niego. Wystarczy wspomnieć, co pisał o Elsie Triolet, "tej wypranej i pretensjonalnej wydrze", czy złośliwości wobec Pawła Hertza w tomach oczekujących na wydanie.

HK: - Hertz też był trudny. Chciałabym powiedzieć, co mnie najbardziej porusza w "Dziennikach". Iwaszkiewicz miał bogate życie, choć często powtarza, że jest ono zwyczajne i szare, doznawał szczęśliwych obrotów losu - choćby pracując w Kopenhadze i Brukseli - ale czuł się nieszczęśliwy...

Niespełnienie

- "Szczęśliwym jest się tylko w wierszach" - powiada. W życiu nie umiał być szczęśliwy?

HK: - Nie umiał. Poruszają mnie jego skargi na samotność; że domowników nie obchodzą jego przeżycia, że Hania myśli jedynie o wnukach. Najbardziej dramatyczny moment dolegliwej samotności następuje pod koniec lat 50., gdy pani Anna znów zaczyna zdradzać objawy choroby, on zaś rozmawiając z nią o swojej sile charakteru, nie bez racji, bo w latach 30. wyprowadził żonę z choroby psychicznej, słyszy: "a cóż ty dla mnie zrobiłeś? a czyś ty mnie kiedy pielęgnował w chorobie?".

PM: - Podejrzewam, że jego samotność była rodzajem głębokiego defektu, który nie pozwalał mu nawiązać głębszego kontaktu z ludźmi, za co winił drugą stronę.

HK: - Ale siebie też oskarżał, że nie umie kochać i jest oschły, bo bliźni pozbawiają go możliwości bycia sobą, czyli obcowania ze sztuką i naturą, i musi się wdawać w publiczne paskudztwa. Mamy w "Dziennikach" wstrząsające wyznanie, kiedy Iwaszkiewicz opisuje swoją tragiczną, niezrealizowaną i późną miłość. Leżąc w lasku nad morzem, "ryczał jak bóbr" i myślał nawet o samobójstwie: "Dlaczego nigdy w życiu nie kochałem szczęśliwie? Dlaczego nikt nigdy nie cieszył się moim ciałem? Dlaczego nikt mnie nie obejmował z radością?". Pisząc kiedyś o "Dziennikach" Anny Iwaszkiewiczowej, spostrzegłam mocny wątek niespełnienia erotycznego; być może generowało ono jej chorobę, bo czuła się przez Iwaszkiewicza nie w pełni przyjęta. On tłumaczył, że była wstydliwa, że miała manię zabiegów higienicznych poprzedzających zbliżenie, ale gdy np. kurując się w Zakopanem, pisała, aby przyjechał, gdyż ma "dobre dni", odpowiadał, by się powściągnęła w swoich zapędach. Oboje byli niespełnieni erotycznie i nadwyżka owego niespełnienia u obojga ciągle dawała o sobie znać. Z drugiej strony, Iwaszkiewicz pisze w "Dziennikach", że miłość do Hani jest "spoza jego życia", jednocześnie będąc sednem tego życia.

PM: - Iwaszkiewiczowie często się wzajemnie irytowali, a zarazem z czasem byli coraz bardziej do siebie przywiązani. Iwaszkiewicz nie stroni od opisywania swojego małżeństwa, lecz to zaledwie strzępy z całości, nie sposób budować z nich pełnego obrazu ich związku.

HK: - Do czasu choroby pani Anny małżonkowie tworzyli autentyczny tandem duchowy, o czym świadczy ich korespondencja. Anna Iwaszkiewiczowa chciała i mogła być partnerką intelektualną męża, bo była kobietą o wybitnej inteligencji, tęskniącą do własnej twórczości. Podczas okupacji była też jego partnerką w społecznym działaniu - dla ludzi, wobec rozpaczy polskiego istnienia.

PM: - Miała więcej odwagi cywilnej, to ona z fałszywą przepustką chodziła do getta z dokumentami dla ludzi i z pieniędzmi. Poza tym Iwaszkiewiczowie ocalili paru zaprzyjaźnionych Żydów, którzy ukrywali się w okolicach Stawiska.

HK: - Iwaszkiewicz miał okresy wielkiej moralnej wzniosłości. "Dzienniki" z natury są dziełem autocentrycznym, ale w biografii ich autora nie brak dowodów zwyczajnej dobroci, wielkoduszności i empatii wobec ludzkiego cierpienia. Podczas okupacji na Stawisku chroniły się tabuny znajomych, z którymi Iwaszkiewiczowie dzielili się wszystkim, co mieli. W zapiskach okupacyjnych wzruszają mnie epitafia, które Iwaszkiewicz napisał dla swoich młodych przyjaciół, poetów: Baczyńskiego, Stroińskiego, Gajcego czy Juliusza Krzyżewskiego. Wzrusza mnie i to, że po wojnie Iwaszkiewiczowie przygarnęli Wiesia Kępińskiego, sierotę, który cudem uniknął egzekucji, a Iwaszkiewicz traktował go jak rodzonego syna. Wiele od niego oczekiwał i wiele doznawał rozczarowań - może dlatego, że towarzyszyło mu poczucie, iż nie jest kochany. Czytając te partie "Dziennika", mam poczucie obcowania ze wspaniałym człowiekiem.

Granaty

PM: - Owszem, wspaniałym, ale czasami ma się ochotę spytać: czego ty, Jarosławie, naprawdę chcesz? Kiedy kręci się wokół niego tłum ludzi, narzeka, że chce być sam; kiedy jest sam, marudzi, że nikt o nim nie pamięta. Skarży się, że pani Anna nie docenia jego utworów, ale gdy Elsa Triolet bałwochwalczo chwali twórczość Louisa Aragona, swojego męża, powiada: "Boże! Dzięki Ci, że Hania nie mówi takich rzeczy!". Czego więc ty, Jarosławie, chcesz? Choć może gdyby to wiedział, nie pisałby tak wspaniałej literatury...

HK: - Iwaszkiewicz w większości swoich dzieł nie uprawia analizy psychologicznej. Użyłabym młodopolskiego określenia, które doskonale pasuje do "Dzienników" - on spisuje nastroje, klimaty, impresje, czyli momentalne stany duchowe, które są chwilami zachwycenia. Pamiętacie Panowie, jak w Rzymie, leżąc na kanapce, czuje, że wychodzi poza siebie, unosząc się w kosmos, stając się jego cząstką? To moment epifanii i zarazem mistycznego zachwycenia, a miał świadomość, że jego głowa jest trzeźwa, gdy duch unosi się ponad rzeczywistością.

PM: - Czasami dotykając rzeczywistości, dotyka istoty świata. Jeden z najpiękniejszych fragmentów "Dzienników" to kilka zdań o owocach granatu, które w ubogim kramiku w Castel Gandolfo odkrył Julian Stryjkowski: "Jabłka granatów wprost pękają nam w ręku i wysypują się z nich ciemnoczerwone ziarna. Granaty są tak soczyste, że plamią nam płaszcze, sok ścieka po ręku. A my stojąc przed pałacem papieskim, nad rynsztokiem zajadamy te owoce jak dzieci. Włosi patrzą na nas z pewnym zgorszeniem".

- Wspaniały fragment, a poprzedzony anegdotą o Irenie Papée, żonie dyplomaty i siostrze Hubala, która okupację spędziła we Włoszech, a gdy jej potem opowiadano o cierpieniach Polaków podczas wojny, odpowiedziała: "I my też dużośmy wycierpieli. Półtora roku mieszkaliśmy w Castel Gandolfo i nic tylko te ogrody i ogrody". Chciałem jednak spytać, czy Iwaszkiewicz w "Dziennikach" wydaje się Państwu szczery?

HK: - "W moim wieku i w mojej sytuacji moje dzienniki - powiada - nie mogą być naprawdę szczere". Myślę jednak, że był szczery.

- Czasami jednak bywa wstrzemięźliwy w słowach, co można wytłumaczyć obawą, że "Dzienniki" mogłyby wpaść w niepowołane ręce.

HK: - Oczywiście: Iwaszkiewicz mógł się o to obawiać, podobnie jak Nałkowska. Ci pisarze w tyle głowy mieli świadomość, że może dojść do rewizji i do konfiskaty ich dzienników, a wszystko skończy się procesem i więzieniem, co parę lat później spotkało Jerzego Kornackiego. Jak więc Iwaszkiewicz mógł pisać, co myśli o Gomułce? Byłby to odbezpieczony granat w szufladzie. "Dzienniki" jednak to świetna literatura, bo wszystko, czego dotknie ręka prawdziwego pisarza, zamienia się w złoto.

- Trzeba je czytać na zmianę z jego prozą. W 1969 r. napisał we wstępie do "Opowiadań zebranych": "Kiedy przygotowywałem ten zbiór (...) miałem wrażenie, jakbym czytał mój dziennik. Dziennik z wielu lat, od roku 1925 do 1968! A przecież nie miałem zamiaru pisania dziennika, każde opowiadanie pisałem »od początku« (...) jednak nanizały się na jedną nitkę, stanowią jeden naszyjnik - czy też jeden różaniec. Paciorki - każdy osobno - jednak do siebie podobne". Niech te słowa będą podsumowaniem naszej rozmowy.

  • HANNA KIRCHNER jest historykiem literatury, krytykiem literackim, edytorką "Dzienników" Zofii Nałkowskiej i redaktorem naukowym "Dzieł" Janusza Korczaka. Autorka szkiców o Annie i Jarosławie Iwaszkiewiczach.
  • PIOTR MITZNER jest historykiem literatury, wykładowcą na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, autorem m.in. biografii "Hania i Jarosław Iwaszkiewiczowie" i książki "Na progu. Doświadczenia religijne w tekstach Jarosława Iwaszkiewicza".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2007