Królestwo katastrof

Gdy rok temu trzęsienie ziemi zniszczyło Haiti, wydawało się, że już nic gorszego nie może się tam zdarzyć. Potem jednak odbudowa sama okazała się katastrofą, wybuchła epidemia cholery, a wybory prezydenckie pchnęły kraj na dno kryzysu. Na każdej z tych tragedii widać odciski palców świata.

15.02.2011

Czyta się kilka minut

Rok temu, choć wszyscy zgadzali się co do ogólnych rozmiarów katastrofy, sama liczba jej ofiar była dyskusyjna: mówiono o 220-250 tys. zabitych; niektórzy o "zaledwie" 60 tys. Teraz, w rocznicę tragedii, haitański rząd przedstawił nowe szacunki: liczba ofiar śmiertelnych sięgnąć miała aż 316 tys. Kolejnych 300 tys. ludzi doznało obrażeń, a półtora miliona zostało bez dachu nad głową. W stolicy Port au Prince zniszczeniu uległo 250 tys. domów, w tym większość szpitali, szkół i 1300 innych budynków użyteczności publicznej (także pałac prezydencki i wszystkie - poza jednym - ministerstwa). Wedle ONZ-owskiej Komisji Ekonomicznej ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CEPAL), w wymiarze finansowym straty sięgnęły ośmiu miliardów dolarów - to ponad 20 proc. haitańskiego PKB z 2009 r. Ale inne kalkulacje mówią aż o 14 miliardach.

Krajobraz i atmosfera przypominać miały stronice "Królestwa z tego świata" - powieści kubańskiego prozaika Alejo Carpentiera, w której opisywał on nieszczęścia epoki kolonialnej na Haiti, powstania czarnych niewolników (od połowy XVIII w.), walkę o niepodległość od Francji (1804 r.) i dzieje późniejszego królestwa miejscowego satrapy, byłego niewolnika Henri’ego Cristophe’a (1807-20). Carpentier, ojciec-założyciel literackiego nurtu "rzeczywistości cudownej" (lo real maravilloso), dał wyjątkowy obraz kraju rozrywanego konwulsjami, najeżonego trumnami i pogrążonego w nieprzerwanej żałobie. Niestety, w tym obrazie Haiti może się przejrzeć także dziś.

Trzęsienie ziemi, wstrząs państwa

Wraz z budynkami, jak domek z kart, padło całe niemal państwo. Powód? Świat nigdy nie był zainteresowany istnieniem tu silnego organizmu państwowego. Kierując się swoimi interesami, od dekad wolał stawiać na "pomoc międzynarodową", kanalizowaną - z pominięciem lokalnych instytucji - za pośrednictwem rosnącej liczby agend międzynarodowych i NGO-sów. Przejmując de facto funkcje państwa, jeszcze bardziej przyczyniały się one do jego osłabienia. Gdy zaś kierowane bezpośrednio do rządu fundusze na rozwój lub infrastrukturę bywały rozkradane przez dyktatorów - takich jak Jean-Claude "Baby Doc" Duvalier (1971-86), który zawłaszczył od 600 do 900 mln dolarów - wtedy przymykano oko.

W swej pracy "Haiti and the World Economy, the fault of the Haitian underdevelopment" haitański socjolog prof. Alex Dupuy pokazał strukturalne korzenie trapiących kraj nieszczęść. Dupuy uważa, że nie są one wynikiem tego, iż świat odwrócił się do tego kraju plecami, lecz skutkiem ścisłej zależności od interesów mocarstw - głównie USA i Francji - oraz perwersyjnego powiązania ze światowymi rynkami, od czasów kolonii po neoliberalną deregulację. W trakcie tej ostatniej wymuszono m.in. prywatyzację wszystkich działów gospodarki, całej sfery społecznej i zniesienie ceł, co zniszczyło rodzime rolnictwo i uzależniło kraj od importu żywności z USA.

Gdy było trzeba, dosłownie trzęsiono haitańskim państwem, tj. tym, co z niego pozostawało. Kiedy do władzy dochodziła siła polityczna, w której Haitańczycy pokładali nadzieje na zmiany, pomoc z miejsca odcinano, celem "przywołania do porządku". Jeśli to nie skutkowało, państwa mające największe interesy na Haiti - USA, Francja, Kanada - wspierały zamachy stanu. Dwukrotnie doświadczył tego demokratycznie wybrany prezydent, eksduchowny związany z teologią wyzwolenia, Jean-Bertrand Aristide (1991 r. i 2004 r.) i jego partia Fanmi Lavalas.

"Gdybyż USA i świat były choćby w dziesiątej części tak skuteczne w odbudowie państwa na Haiti, jak były w jego niszczeniu" - notował Mark Weisbrot z waszyngtońskiego Centrum Badań Ekonomicznych i Politycznych (CEPR).

Fiasko odbudowy...

Choć bezpośrednia pomoc świata po trzęsieniu ziemi była szybka i konkretna, potem było już tylko gorzej. A miało być inaczej: rekonstrukcja miała być "strategiczna" i "na długą metę"; Port au Prince odbudowane nie tylko raz-dwa, ale i "piękne jak nigdy"...

- Świat niewiele uczynił, aby ulżyć naszym cierpieniom. O rekonstrukcji nie można mówić inaczej, jak w kategoriach kolejnej katastrofy. W stolicy niewiele się zmieniło, usunięto 5 procent gruzów, w ponad 1400 obozach przejściowych nadal mieszka ok. 80 proc. poszkodowanych, nie powstała żadna znacząca infrastruktura - mówi "Tygodnikowi" Camille Chalmers, haitański ekonomista, sekretarz Platformy na rzecz Obrony Alternatywnego Rozwoju (PAPDA; to koalicja organizacji i ruchów społecznych).

Camille Chalmers nie szczędzi krytyki odpowiedzialnej za odbudowę międzynarodowej komisji, na czele z byłym prezydentem USA Billem Clintonem i haitańskim premierem Jeanem-Maxem Bellerivem: - Pomijając już to, że jest ona niekonstytucyjna, bo oddaje władzę wykonawczą w ręce utworzonego ad hoc organizmu, okazała się kompletnie nieskuteczna - argumentuje. - Spotkała się ledwie cztery razy, zebrała tylko 40 proc. funduszy na ten rok i mniej niż 10 proc. z 9 miliardów obiecanych przez świat. Jeszcze mniejsza ich część została wydana. Poza tym operuje z neokolonialną logiką, marginalizując wchodzących w jej skład Haitańczyków, których wykluczono z podejmowania decyzji, i nie informuje o kryteriach aprobowania projektów.

Narzekają też haitańscy przedsiębiorcy, których omijają zamówienia. Według nich od 60 do 90 proc. pieniędzy ze świata powraca do krajów darczyńców przez zagraniczne firmy; na każde 100 dolarów, jakie na odbudowę dał rząd USA, ponad 98 dolarów wróciło do Stanów.

...i porażka jej modelu

Chalmers krytykuje też - opracowany przez brytyjskiego ekonomistę Paula Colliera, "speca od walki z biedą" - "model odbudowy", na którym bazuje komisja Clintona. Zakłada on tworzenie stref ekonomicznych dla przemysłu dziewiarskiego i budowanie tzw. sweatshopów, wykorzystujących tanią siłę roboczą. Według Chalmersa to przedłużenie tych samych polityk sprzed dekad, które przyczyniły się do zwiększenia rozmiarów katastrofy na Haiti: wolny handel i model eksportowy pomyślane są z korzyścią dla bogatej Północy i zagranicznych inwestorów. - Plan ten pokazuje nieznajomość społeczno-politycznych realiów, jego celem jest tylko pogłębienie naszej zależności od świata - dodaje.

Zamiast postawić na reaktywację rolnictwa (plan Colliera mówi tylko o uprawach mango na eksport), ograniczono się do nowych kontraktów na eksport ryżu dla koncernów z USA. Tym rolnikom, którzy jeszcze cokolwiek uprawiają, w ramach "pomocy humanitarnej" prezentowano zaś genetycznie modyfikowane ziarna, chcąc ich uzależnić od tych upraw. A sytuacja jest delikatna: głód zbierał tu żniwo jeszcze przed trzęsieniem, a w ostatnim czasie ceny zbóż podskoczyły niemal do poziomu z 2008 r., gdy przez świat przetoczył się kryzys żywnościowy, który wyjątkowo mocno dotknął Haiti.

Innym wyrazem zależności jest prymat organizacji pozarządowych. - Haiti przekształcone zostało w "republikę NGO-sów", państwo wyrzekło się troski o potrzeby Haitańczyków - mówi "Tygodnikowi" prof. Alex Dupuy z amerykańskiego Uniwersytetu Wesleya w Connecticut. Według różnych obliczeń, na Haiti działa od 10 do 20 tys. takich organizacji pozarządowych (NGO) i pół tysiąca różnych agencji międzynarodowych. Tylko 450 z nich zarejestrowało się przed władzami, a mniej niż 150 informuje o swych działaniach. "Biurokracja pozarządowa" tworzy swoiste "państwo w państwie", kieruje się własnymi interesami i odpowiada przed donatorami, a nie Haitańczykami. Rządowi zarzuca się (słusznie) korupcję, ale i NGO-sy nie grzeszą transparencją. - Oczywiście, jest wiele pożytecznych organizacji, zapewniających np. dostęp do służby zdrowia. Ale oparty na NGO-sach model odbudowy okazał się nieefektywny - uważa Chalmers.

- Największym błędem, jaki popełnia świat, jest brak współpracy z lokalnymi podmiotami i takie kształtowanie warunków pomocy, aby odpowiadały one interesom tych, którzy ją oferują. Oczywiście, że jej potrzebujemy. Lecz nie pomocy traktowanej jak biznes czy inwestycja, lecz solidarności w połączeniu z lokalnymi działaniami. Na Haiti jest dynamiczne społeczeństwo obywatelskie i wielość różnych organizacji. To nie "pustynia społeczna", choć świat, wprowadzając swoje NGO-sy, ignoruje miejscowe podmioty, kulturę i politykę. Centralnym aktorem odbudowy powinni być Haitańczycy, a nie społeczność międzynarodowa - konkluduje Camille Chalmers.

Po trzęsieniu - cholera

"Katastrofa odbudowy" przebiegała niezauważenie. Ale po miesiącach medialnej ciszy, Haiti znów wróciło na pierwsze strony gazet jesienią 2010 r.: wybuchła epidemia cholery. Do dziś zachorowało 200 tys. ludzi; 4 tys. zmarło.

Choć od początku ostrzegano, że pojawienie się jakiejś epidemii to kwestia czasu, zarządzająca Haiti społeczność międzynarodowa była zaskoczona. Co prawda cholera pojawiła się nie tam, gdzie się jej najbardziej spodziewano (czyli w obozach dla uchodźców). Ale też jej źródło nie mogło być bardziej kłopotliwe: była nim baza "błękitnych hełmów" z MINUSTAH (sił ONZ, wysłanych tam w 2004 r., po zamachu stanu przeciw Aristide’owi; żołnierze ONZ zastąpili rozwiązane przez niego w 1995 r. wojsko). Ściślej: w bazie ONZ w górze rzeki Artibonite, gdzie stacjonują m.in. wojska z Nepalu - szczep wirusa jest identyczny z tym z Azji, gdzie kilka miesięcy wcześniej szalała cholera. Choć Haitańczycy od lat mają problem z dostępem do czystej wody (piją ją często, jak teraz, prosto z rzek), cholery nie było tam prawie od czasów opisywanych przez Alejo Carpentiera.

Misja wojsk ONZ, przez Haitańczyków traktowanych jak siły okupacyjne, kosztowała 500 mln dolarów rocznie. W 2011 r. suma ta ma być zwiększona do 850 mln, czyli 2,3 mln dziennie. Mimo że ONZ znajduje na nią pieniądze, mimo obecności na Haiti setek jej agend, nie była ona w stanie przez lata zapewnić Haitańczykom dostępu do czystej wody. A gdy wybuchła epidemia, zebrać nawet trzeciej części tej sumy, by stawić czoło katastrofie, którą sprowokowała.

- Utrzymywanie MINUSTAH-u jest z punktu widzenia Haitańczyków pomyłką: nie takiej pomocy świata potrzebujemy! Mniej czołgów, a więcej środków, które przyczyniłyby się do odbudowy Haiti od wewnątrz - mówi Chalmers. I dodaje: - Nie chcemy rekonstrukcji haitańskiego wojska, które zajmowało się tylko zamachami stanu i represjonowaniem ludności. Należy wycofać wojska ONZ i wzmocnić państwową policję.

Epidemię przyspieszyły też wcześniejsze decyzje świata, jak zablokowanie pożyczki na budowę wodociągów m.in. w regionie Artibonite - co uczyniono swego czasu, by podminować rządy Aristide’a. A także obecny chaos: "Lekarze bez Granic" przyznali, że brak koordynacji między tysiącami organizacji zwiększył rozmiary tragedii.

Wybory, czyli kryzys

Trzęsienie ziemi uniemożliwiło przeprowadzenie zaplanowanych na 28 lutego 2010 r. wyborów parlamentarnych. Tuż po nim wprowadzono 18-miesięczny stan wyjątkowy, a funkcje rządu de facto przejęła komisja Clintona. Ostatecznie wybory, parlamentarne i prezydenckie, wyznaczono na 28 listopada 2010 r.

- Od miesięcy mówiliśmy, że nie ma warunków na wolne i uczciwe wybory: przez chaos, brak wiarygodnej listy wyborców itd. Ale społeczność międzynarodowa, która wyłożyła pieniądze, naciskała, abyśmy je przeprowadzili. Nikt nas nie słuchał. 28 listopada okazało się, że mieliśmy rację - mówi Chalmers.

Wyborcy nie mogli odnaleźć się na listach, notowano przypadki wypełniania urn i inne nieprawidłowości. Frekwencja wyniosła tylko 23 proc. Jeszcze w dniu wyborów 12 z 18 kandydatów do prezydentury oprotestowało je, zarzucając dotychczasowemu prezydentowi René Prévalowi faworyzowanie jednego z pretendentów. Préval, dawny współpracownik Aristide’a, wybrany w 2006 r. głosami ulicy, zmienił potem front i zajął się umacnianiem swej władzy. A ponieważ w kluczowych dla świata sprawach był uległy, ten go popierał. Nikt nie protestował, gdy podległa mu komisja wyborcza wykluczyła największą partię Fanmi Lavalas, która mogła odebrać głosy jego macierzystej partii Inité. - To tak, jakby w USA wykluczyć Partię Demokratyczną - mówi "Tygodnikowi" Brian Concannon, szef amerykańskiego Instytutu na rzecz Sprawiedliwości i Demokracji na Haiti.

Wedle oficjalnych wyników do drugiej tury mieli przejść Mirlande Manigat (w 1988 r. przez kilka miesięcy pierwsza dama Haiti, do czasu, gdy jej mąż został obalony przez armię) i Jude Célestin, kandydat Inité, a prywatnie zięć Prévala. Choć świat widział manipulacje, początkowo bronił tego wyniku, a sprzeciwiającym się fałszerstwom Haitańczykom groził, że jeśli nie zejdą z ulic, wycofa pomoc humanitarną (sic!). Potem zdanie zmienił i po przeliczeniu części głosów zażądał od Prévala zmiany wyniku: Célestin miał być jednak trzeci, a do drugiej tury miał przejść popularny piosenkarz Michel "Sweet Micky" Martelly. Jeśli nie, zagrożono mu, że zostanie wsadzony w samolot i wydalony z kraju.

- Cokolwiek powiedzieć o Prévalu i pełnych nieprawidłowości wyborach, sposób, w jaki społeczność międzynarodowa traktuje demokrację na Haiti, jest skandaliczny i pokazuje kolonialny charakter jej polityki - mówi prof. Dupuy.

Wybuchł kryzys. Zaplanowana na 16 stycznia druga tura nie odbyła się; Préval nie chciał ustąpić. Pod koniec stycznia Inité wycofała jednak kandydaturę Célestina, a komisja wyborcza m.in. po zabiegach amerykańskiej dyplomacji, ogłosiła, że do następnej tury staną Manigat i Martelly - 20 marca.

Choć słychać głosy, że na odbudowę bez nowego silnego rządu nie ma szans, prof. Dupuy sądzi inaczej: - Nieważne, kto zostanie prezydentem czy premierem. I tak będzie związany dyktatem świata. Polityczna legitymacja jest ważna, ale w sensie "operatywności" bez znaczenia. Światu nie zależy na wzmacnianiu tu państwa, np. przez demokratyczne wybory. Chce mieć sprawnego "operatora" do zarządzania swymi interesami.

I jeszcze jedna katastrofa

Niedawno brytyjski "Guardian" tak wyliczał haitańskie nieszczęścia: "Najpierw trzęsienie ziemi, potem cholera, teraz Sarah Pallin" (chodziło o wizytę byłej gubernator Alaski w obozach uchodźców w Port au Prince). Gdy jednak 16 stycznia, w dniu, gdy miała się odbyć druga tura wyborów, do kraju wrócił znienacka były dyktator "Baby Doc" Duvalier, nikomu nie było do śmiechu. Na Haiti spadła kolejna katastrofa...

Jak gdyby nigdy nic, Duvalier przyleciał samolotem rejsowym z Francji, gdzie 25 lat temu schronił się (z pomocą USA) przed gniewem rodaków. W eskorcie sił ONZ pojechał do hotelu, skąd zaproszono go do złożenia zeznań. Po czym sąd zaczął się głowić, co z nim począć. Z pomocą swych straszliwych bojówek Tonton Macoutes "Baby Doc" wymordował kilkanaście tysięcy ludzi; skoro jednak przez te wszystkie lata świat nie uczynił nic, by pociągnąć go do odpowiedzialności, pewnie i teraz włos mu z głowy nie spadnie (niemożliwe, aby przyjechał bez wiedzy USA i Francji, zwłaszcza że z nieważnym paszportem).

Zaczęto spekulować: kto dokładnie za tym stoi? Czy to próba odwrócenia uwagi od wyborczego kryzysu, czy forma nacisku na Prévala?

Wrócić z wygnania w RPA chce też Jean-Bertrand Aristide. Camille Chalmers podkreśla, że byłby to pozytywny impuls dla haitańskiej polityki: cały czas pozostaje on najpopularniejszym politykiem, a jego Lavalas największą siłą polityczną. Prof. Dupuy, autor książki poświęconej Aristide’owi, ma wątpliwości: wskazuje na sprzeczności jego projektu politycznego (i jego antydemokratyczne zapędy) oraz rozsypkę, w jakiej jednak ma znajdować się jego partia.

Społeczność międzynarodowa przez lata dwoiła się i troiła, aby uniemożliwić jego powrót, co pokazały m.in. depesze ujawnione przez WikiLeaks; jednak w zeszłym tygodniu, po serii dyplomatycznych zabiegów, blokadę zniesiono, o czym świadczy wydanie mu przez władze Haiti nowego paszportu.

Pytanie: jak to w ogóle możliwe, że świat bez mrugnięcia okiem zezwolił na powrót byłego dyktatora, a nie pozwalał na to samo prezydentowi dwukrotnie wybranemu demokratycznie?

***

Podobne pytania - i w ogóle głosy kwestionujące rolę świata na Haiti - nie cieszą się popularnością.

Przekonał się o tym Ricardo Seitenfus, ambasador Organizacji Państw Amerykańskich w tym kraju. To on w przypływie szczerości wyjawił, jak Prévalowi grożono zamachem stanu; otwarcie obarczył też winą za porażkę odbudowy dysproporcje między NGO-sami a haitańskim państwem, podkreślając, że "jeśli jest jakiś przykład fiaska pomocy międzynarodowej, to jest nim Haiti". Krytykował też siły ONZ. I stracił posadę.

W zakończeniu swej powieści Carpentier notuje, że "wielkością człowieka jest pragnienie ulepszenia tego, co już istnieje". W Królestwie Niebieskim jest to niemożliwe, tam wszystko jest już ustanowione. "I tylko w Królestwie Tego Świata udręczony bólem, zgięty pod brzemieniem trudów, piękny w swojej nędzy, zdolny kochać pośród plag i nieszczęść, człowiek może znaleźć swoją wielkość, osiągając swój największy wymiar".

Haiti, owo Królestwo Katastrof, jest częścią tego świata; jego reszta zaś uczyniła i nadal czyni wiele, by kraj ten i jego udręczeni mieszkańcy nie osiągnęli innego, lepszego wymiaru.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2011