Krok od śmieszności

Tak w demokracji nie da się ani rządzić, ani odzyskać władzy. Radykalizm PiS graniczy już z manią prześladowczą: jedynie ja, "brat" i nasza partia reprezentujemy jeszcze polskie interesy.

21.10.2008

Czyta się kilka minut

Prawo i Sprawiedliwość to była partia, która dla milionów prawicowych wyborców ucieleśniała marzenia o takiej prawicowej formacji na scenie politycznej, o której można powiedzieć: poważna. Bo przecież protoplasta PiS, Porozumienie Centrum, było poważną siłą polityczną tylko przez kilka miesięcy (mniej więcej do zwycięstwa Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich). Potem zaczęło się dzielić i skłócać z partnerami, a w końcu marginalizować, czyli podzieliło normalny w III RP los partii prawicowych. Było tych partii wiele, bardzo wiele, a nawet za dużo. Nie umiały porozumieć się nawet na własnym politycznym podwórku i wszystkie dość szybko schodziły ze sceny. Niektórzy wierzyli, że Akcja Wyborcza Solidarność wypracuje standard poważnej siły politycznej (nie partii, z oczywistych względów). I ta wiara szybko jednak zetlała pod naporem nieporadności, kłótni i zwykłej prywaty, którą jej politycy uprawiali pod szyldem haseł o uzdrowieniu moralności publicznej. Wydawało się, że prawica w Polsce jest trwale niezdolna do uprawiania poważnej polityki. Wtedy pojawił się PiS (także zresztą Platforma Obywatelska).

Co by nie powiedzieć złego o projekcie IV RP, był ten projekt odpowiedzią na rzeczywiste - w większości - niedomagania naszego państwa. Niektóre pomysły PiS-u idącego po władzę w 2005 r. były racjonalne, część grzeszyła wprawdzie radykalizmem, ale odpowiednio moderowane mogłyby współkształtować wizję naprawy państwa. Niektóre, te najbardziej zideologizowane, nadawały się do kosza, jednak neutralni obserwatorzy polskiej polityki brali je za rodzaj ornamentu. Mało to partii idących po władzę wygaduje głupstwa, które później chowa się do lamusa?

PiS był zatem nadzieją, którą już nie jest (w każdym razie dla wielu dotychczasowych zwolenników). Bo dzisiaj, po dwóch latach sprawowania władzy i po roku zasiadania w ławach opozycji, partia Jarosława Kaczyńskiego jest na rozdrożu. Styl uprawiania polityki, który wprowadziła, gdy była u władzy i który kontynuuje, będąc już w opozycji, coraz bardziej przeraża - i obserwatorów, i wyborców. Coraz głośniej mówi się, już nie o dłuższym okresie skazania na opozycyjność, ale wręcz o schyłku PiS-u.

Nim powiemy, dlaczego bardzo krytyczny ogląd PiS-u jest uzasadniony, poczyńmy jedno zastrzeżenie odnoszące się do futurologii politycznej. Z futurologią polityczną jest tak, jak chyba z każdą próbą przepowiadania przyszłości: najczęściej nie sprawdza się. Wystarczy przypomnieć, z jak dużą pewnością siebie autorytety politologiczne przepowiadały w roku 2001 i 2002 długie rządy SLD w ogóle, a "kanclerza Millera" w szczególności. Wystarczy przypomnieć, jak często skazywany był na ostateczną klęskę Donald Tusk, nawet ostatnio, gdy przegrał podwójnie w 2005 r. i gdy potem PiS utrzymywał wysokie notowania. Nic z tych przepowiedni się nie sprawdziło. Dlaczego? Bo polityczni futurolodzy opierają się zawsze na tym, co widoczne gołym okiem, nie próbują diagnozować tych aspektów rzeczywistości, które pulsują pod powierzchnią zjawisk. Na pytanie "jak jest?" odpowiadają, opisując tylko owe zjawiska widoczne na powierzchni. A następnie dokonują prostej ekstrapolacji istniejących tendencji w przyszłość. Zupełnie jak ci analitycy giełdowi, którzy w czasie hossy zawsze przepowiadają dalszą hossę, a w czasie bessy - zawsze dalszą bessę.

PiS jest arytmetycznie ciągle wielką siłą: ma ok. 150 posłów w Sejmie. Ma też pełną polityczną dyspozycyjność Prezydenta RP. PiS mógłby więc odgrywać bardzo ważną rolę w polskiej polityce i szykować się do objęcia rządów po Platformie. Tak raczej - przy najbliższym politycznym rozdaniu - nie będzie, ale czy na pewno nie? Tego nie wiadomo. Można jedynie powiedzieć tyle, że jeśli nie wystąpią jakieś nowe sprzyjające PiS-owi okoliczności, jego polityczne sukcesy w przyszłości stoją pod dużym znakiem zapytania.

Ton patriotycznej histerii

Najważniejszym bodaj powodem odwracania się od PiS-u jest styl jego politycznych działań, na czele z retoryką. Jest to retoryka, w której przeciwnicy polityczni nie mają jakiejś innej koncepcji obecności Polski w Europie, tylko są narodowymi nihilistami ("partia białej flagi"). W której oponentom PiS-owskiej polityki zarzuca się elementarny brak kindersztuby ("ludzie wychowani na podwórku"). Retoryka, w której stanowisko Komisji Europejskiej w sprawie polskich stoczni jest zrównane z działaniem antypolskim. Przykłady takie można mnożyć ("oni byli tam, gdzie stało ZOMO", "wilcze oczy Tuska", Kiszczak jako "patron Platformy" i wiele, wiele innych). Najkrócej mówiąc, język polityczny PiS-u służy od kilku lat konsekwentnie budowaniu takiego obrazu Polski, w którym tylko partia braci Kaczyńskich jest siłą patriotyczną, zaś jej oponenci to ludzie balansujący na granicy narodowego zaprzaństwa. To taki obraz polityki europejskiej, w którym na Polskę dybią zewsząd wrogie siły i jedyną sensowną polityką jest walenie pięścią w stół (nie wiedzieć czemu, wobec takiej wizji Europy bracia Kaczyńscy wyobrażają sobie Stany Zjednoczone jako potęgę wobec Polski nie tylko przyjazną, ale wręcz nastawioną altruistycznie. Przed Europą Polska musi się bronić, ale Ameryce może wszystko obiecać i wszystko dać, nie żądając nic w zamian).

Jarosław Kaczyński był zawsze politykiem wyrazistym. Także w opisie polskiej rzeczywistości z początku transformacji był radykalny. Jednak przez tych kilkanaście lat Kaczyński zradykalizował się jeszcze bardziej. Niedawno przeczytałem ponownie, po wielu latach, zbiór wywiadów Teresy Torańskiej z czołowymi politykami z okresu przełomu ustrojowego i wczesnych lat 90., wśród nich także z Jarosławem Kaczyńskim ("My", Oficyna Wydawnicza MOST, Warszawa 1994). Z pewnym zdumieniem odkryłem, że przy całym swoim krytycyzmie wobec kierunku przebudowy, który w Polsce wtedy zwyciężył, ówczesny prezes Porozumienia Centrum jednak zachowuje dużą dozę realizmu w postrzeganiu rzeczywistości i pewien szacunek dla swoich politycznych partnerów. Potrafi np. z rozmysłem opowiadać się za rozszerzeniem podstawy parlamentarnej rządu Jana Olszewskiego w 1992 r. o Unię Demokratyczną (uważał to za konieczne), o liderach Unii zaś wypowiada się z pewną dozą sympatii. Słowem, jest to retoryka radykała, ale nie politycznego straceńca. A dzisiaj?

Dzisiaj ten sam Jarosław Kaczyński pisze o polityce rządu Tuska: "Platforma Obywatelska występuje z pewnym projektem politycznym, który w ostatecznym rozrachunku przeciwstawia się przekonaniu, na którym swoją politykę buduje PiS, że warto być Polakiem. Rządy Donalda Tuska to nie jest polityka wyzbyta ambicji. Przeciwnie, ambicje są, i to wielkie: zdezintegrować społeczeństwo, podważając solidarność międzygrupową, międzypokoleniową i międzyregionalną. Zdezintegrować naród, rozbijając system edukacji, politykę kulturalną, w tym historyczną, media publiczne, wreszcie zdezintegrować państwo, likwidując de facto jego unitarny charakter i poddając je na różnych płaszczyznach wpływowi sieci zewnętrznych ośrodków decyzyjnych" ("Dziennik", 19 września). Gdyby Kaczyński powiedział o Platformie krótko "zdrajcy narodowych interesów", treść semantyczna byłaby taka sama, jak w przytoczonych tu zdaniach.

Tak się w demokracji nie tylko nie da rządzić. Tak się też nie da odzyskać władzy. Ten rodzaj radykalizmu graniczy już z manią prześladowczą: wokół są tylko ludzie nędzni, jedynie ja, "brat" i nasza partia reprezentujemy jeszcze polskie interesy.

Partia jako folwark

Od pewnego czasu prezes Kaczyński nie może być (tak do końca) pewien swojej partii. Po przegranych wyborach zaczął się w niej nieśmiały ferment. Wydawać by się mogło, że nasilenie krytyki po przegranych wyborach powinno być przez partyjne zwierzchnictwo uznane jako zjawisko, może i dolegliwe, ale jednak normalne. Przegraliśmy? No to się zastanówmy nad przyczynami porażki - taki był przekaz umiarkowanych krytyków prezesa. Odpowiedzią Kaczyńskiego było twarde "niet!". W konsekwencji przywódcy owej rysującej się frondy znaleźli się poza partią (Kazimierz Michał Ujazdowski i Paweł Zalewski) lub na jej ledwo tolerowanym marginesie (Ludwik Dorn).

Ostatnio karząca ręka partyjnej sprawiedliwości dosięgła i Dorna. Wyciągnięto na widok publiczny - jak się zdaje, w złej wierze - prywatne problemy Ludwika Dorna, a po jego ostrej reakcji zapowiedziano, że ten weteran politycznej drogi braci Kaczyńskich zostanie usunięty z partii. Co się też wkrótce niechybnie stanie.

W PiS-ie panuje dyscyplina jak w żadnej innej partii (może poza, wegetującą dziś na politycznym marginesie, Samoobroną), dlatego niemal nikt oficjalnie nie protestuje przeciwko sposobowi potraktowania Dorna. Ale po kątach już szemrzą przeciwko prezesowi. Prasa donosi, że wśród szeregowych posłów Prawa i Sprawiedliwości panuje przekonanie, że styl, jaki narzucił partii Jarosław Kaczyński, a szczególnie sposób rozprawienia się z Dornem, wpędza partię w kłopoty. Nic to - zdaje się mówić prezes. Na niedawnym, zamkniętym dla prasy posiedzeniu klubu parlamentarnego PiS omawiano sprawę Dorna. Jako jeden z nielicznych w obronie byłego wicepremiera miał wystąpić poseł Tomasz Dudziński. Ciekawsze rzeczy działy się dalej, kiedy wypowiedź Dudzińskiego skomentował prezes: " - Dziwię się, że broni pan Ludwika Dorna - odpowiedział mu Kaczyński. Po tych słowach prezesa do chóru krytyków Dudzińskiego dołączyli inni posłowie PiS" ("Dziennik", 16 października). W dalszej części posiedzenia na głosy krytyki polityki partii prezes odpowiedział, że PiS idzie właściwą drogą.

Niewiele dziś wiemy o wewnętrznym życiu Prawa i Sprawiedliwości. To trochę tak jak - za przeproszeniem - z Koreą Północną: też niewiele wiemy, co się tam dzieje, ale sama ta cisza coś już nam mówi o stosunkach panujących w tym kraju. Chcę przez to powiedzieć, że cisza dochodząca z PiS-u jest dowodem niedemokratycznych stosunków w tej partii. Może jest tak, że partyjne kadry i masy członkowskie są bardzo niezadowolone z tego, w jaką stronę idzie PiS, ale my się tego i tak nie dowiemy, bo panuje urzędowa zmowa milczenia i oficjalne pełne poparcie dla prezesa. Można, owszem, argumentować, że podobne procesy zamykania się na wewnętrzna krytykę zachodzą i w innych partiach, ale w PiS-ie ten proces zaszedł szczególnie daleko.

PiS i świat

Jeśli dziennikarze prawicowych, bądź co bądź, gazet biją na alarm, to jest się nad czym zastanawiać. Robert Krasowski, naczelny redaktor "Dziennika", napisał niedawno, że Jarosław Kaczyński przegrywa nie dlatego, że gnębi go jakaś lewica, tylko dlatego, że zawiódł zaufanie ludzi o poglądach prawicowych. Odwracają się od niego "swoi", a zostaje już tylko polityczny folklor: "Kaczyński jest dziś królem półświatka, pasterzem sierot po Lepperze i Giertychu" ("Dziennik", 4-5 października). Jeśli zaś mocno krytycznie o PiS-ie pisze Joanna Lichocka, dziennikarka bez wątpienia PiS-owi przychylna, to jest to (czy powinien być) już ostatni dzwonek. Publicystka "Rzeczpospolitej" uważa zresztą, że ten marny styl polityczny PiS skopiował od Platformy, co wydaje się tezą nieco ekstrawagancką, ale mniejsza o to. Ważny jest passus, że "strategia opozycji totalnej może zbudować (...) potężny i trwały elektorat negatywny PiS. Zwłaszcza jeśli »dymieniu« nie towarzyszy żadna oferta merytoryczna" ("Rzeczpospolita", 8 sierpnia). Może nie będzie tak, jak przewiduje Krasowski, że PiS już się właściwie politycznie wyczerpał: "jest już tylko wydmuszką, wirtualnym bytem politycznym, który udaje życie dzięki dotacji budżetowej i talentom dwóch spin doktorów". Ale z pewnością nad przyszłością PiS-u jego kierownictwo powinno teraz pochylić się z troską.

Partia jest na rozdrożu, zbliża się jej kongres. Istotne dzisiaj pytanie to: czy PiS jest reformowalny? Otóż taki PiS, jaki zawsze znaliśmy, a więc uformowany twardą ręką i kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego - nie jest.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2008