Krakowiacy i hailendars

W podróż po Polsce – krainie brzydkiego lata, porządnych urzędników i doskonałej komunikacji miejskiej – wybrałem się z indyjską youtuberką nagrywającą poradniki dla rodaków, którzy chcą przenieść się nad Wisłę.

15.03.2021

Czyta się kilka minut

Sayali Rahati. Warszawa, marzec 2021 r. / FILIP KLIMASZEWSKI DLA „TP”
Sayali Rahati. Warszawa, marzec 2021 r. / FILIP KLIMASZEWSKI DLA „TP”

Wszyscy radzą, żeby nie zapomnieć adaptera, bo indyjskie wtyczki nie pasują do polskich gniazdek, ale przed wyjazdem myśli się przede wszystkim o jedzeniu. Trzy walizki, w które Sayali Rahate spakowała się na lot do Warszawy, wypchane głównie indyjskimi przyprawami i warzywami, pachniały więc jak stragan na bazarze.

– Praktycznie nie wzięłam ubrań, ale można je przecież kupić wszędzie. Poza tym nie miałam pewności, czy garderoba z Mumbaju przyda mi się w Warszawie – widoczna w okienku wideo­konferencji Sayali poprawia słuchawkę, która znowu wysuwa się jej z ucha. – Przed wylotem sporo się naczytałam o pogodzie w tej części Europy, a prognozy mnie nie uspokajały. To był kwiecień, u nas temperatury już grubo powyżej 30 stopni, a tu zapowiadają siedemnaście – czyli tyle, ile termometry w Indiach pokazują zimą, i to raczej w nocy. Ale wylądowaliśmy i okazało się, że nie jest tak źle.

Właściwie to jest całkiem dobrze. Za miesiąc Sayali świętować będzie drugą rocznicę pobytu w Polsce, do której przyjechała z mężem, awansowanym na stanowisko w warszawskim oddziale międzynarodowej korporacji. Inna rocznica właśnie minęła. Rok temu opublikowała pierwsze nagranie na swoim kanale YouTube, na którym pokazuje Polskę rodakom myślącym o pracy lub studiach nad Wisłą.

– Nie znajdziesz tam zabytków, parków narodowych czy opowieści o historii. Jestem tutaj zbyt krótko, żeby zrobić to lepiej od autorów przewodników, które można kupić choćby na lotnisku po przylocie. Nagrywam filmiki o tym, o czym sama chciałam wiedzieć, kiedy lecieliśmy tutaj dwa lata temu. Tylko że wtedy nic takiego nie było.

Sabskrajb karna

Z pewnością nie jest to ważny nurt na polskim YouTubie. Ale kto ma się do tego dogrzebać, ten się dogrzebie – zgodnie ze znaną teorią „długiego ogona” Chrisa Andersona, która mówi, że w internecie każda nisza tematyczna prędzej czy później gromadzi dostatecznie dużą widownię, aby funkcjonować. Wśród 457 tysięcy cudzoziemców, którzy 1 stycznia 2021 r. posiadali ważne dokumenty pobytowe, Indusi (9,9 tys. osób) nie stanowią licznej grupy, ale już wraz z Nepalczykami, obywatelami Bangladeszu, Pakistańczykami oraz Lankijczykami tworzą w Polsce blisko 30-tysięczną społeczność legalnych migrantów, liczniejszą od wietnamskiej, niemieckiej czy nawet białoruskiej diaspory.

Gdyby dodać do nich bliżej nieokreśloną grupę imigrantów, którzy tymczasowo pracują w Polsce nielegalnie, a do strefy Schengen wjechali z wizami innych krajów, liczba przybyszów z Azji Południowej może wzrosnąć, jak szacują eksperci od rynku pracy, nawet do 200-230 tysięcy. A to już spora potencjalna widownia dla kanałów takich jak prowadzony przez Sayali Rahate (nie wspominając o reszcie z blisko 1,7 mld mieszkańców Azji Południowej).

Wśród indyjskich youtuberów zaczyna rysować się nawet coś w rodzaju specjalizacji, bo o ile nagrania Sayali koncentrują się na sprawach, które mogą zainteresować pracujących w Polsce Indusów, o tyle np. studiujący we Wrocławiu Utkarsh Singh na swoim kanale opowiada głównie o tym, co może być istotne dla ludzi marzących o indeksie polskiej uczelni. Wszystkie z obowiązkową prośbą o „subscribe karna” – czyli subskrybcję kanału. Sayali zgromadziła blisko 5 tysięcy stałych widzów, a każdy z jej filmów ma co najmniej po kilkanaście tysięcy wyświetleń – głównie z Indii, Bangladeszu i Nepalu.

Dostrzeżenie tego trendu również przez polskich populistów było jedynie kwestią czasu. „Właśnie minął mnie kierowca Uber Eats – Hindus w turbanie pedałując na rowerze – pisał kilkanaście miesięcy temu na Twitterze Krzysztof Bosak. – Czy to, żeby pewna grupa ludzi miała zawiezione jedzenie zamiast pójść samodzielnie do baru lub sklepu jest tak istotną potrzebą gospodarczą, że chcemy iść w multikulti? Czy ta sprawa nie wymaga debaty?”.

Sądząc po uspokajających opiniach samych Indusów wyrażanych w poradnikach dla potencjalnych imigrantów, większość Polaków nie podjęła jednak tematu, najwidoczniej uznając przybyszów z Azji Południowej za tak kulturowo odległych, że niegroźnych dla polskiej tożsamości.

– Uwierz mi, bo nie ma w tym grama kurtuazji, od przyjazdu nie zetknęłam się dosłownie z ani jedną wrogą czy chociażby niechętną reakcją ze strony Polaków – uśmiecha się Sayali. – Zdarzają się, owszem, nieporozumienia lub niezręczności wynikające choćby z bariery językowej. Najczęściej stykam się jednak z ogromną życzliwością. Ostatnio w cukierni nie umiałam wymówić nazwy polskiego ciastka. Natychmiast pojawiła się obok mnie Polka, która zaoferowała pomoc. A w Zakopanem, dokąd ostatnio pojechaliśmy z mężem, jakiś mężczyzna podszedł na ulicy upewnić się, czy nie potrzebujemy tłumacza. Chciał nam pomóc za darmo. Jak będzie po polsku ­hailendars?

– Górale.

– No to górale w Polsce też są w porządku.

Dlatego wątek uprzedzeń narodowościowych w ogóle nie pojawia się na kanale Sayali Rahate. – Nie ma o czym mówić, to po pierwsze – tłumaczy autorka. – Po drugie, ostatnio dostaję w mailach tyle zapytań o życie w Polsce, że postanowiłam koncentrować się na zagadnieniach, które interesują widzów.

Docenić domofony

Pytający twardo stąpają po ziemi. Chcą wiedzieć przede wszystkim, jak wygląda procedura uzyskania „TRC card”, czyli tymczasowego pozwolenia na pobyt i pracę. Interesują ich widełki płacowe dla różnych stanowisk oraz stabilność rynku pracy. Wreszcie – koszty i warunki życia w Polsce. Sądząc po zauważalnej zmianie treści zadawanych pytań, Sayali odniosła ostatnio wrażenie, że jej widzowie coraz częściej nie tyle szukają informacji o Polsce, ile próbują weryfikować to, co przekazują im indyjskie firmy rekrutujące pracowników dla polskich kontrahentów.

– Wiele osób sprzedaje niemal cały majątek, albo nawet zadłuża się u rodziny, żeby opłacić formalności i wyjechać do pracy do Europy. Niektórzy nieuczciwi pośrednicy w Indiach obiecują złote góry, byle tylko wyciągnąć prowizję. Najczęściej przemilczają to, że w Polsce nie zarabia się w euro i dopiero przy pierwszej wypłacie ludzie dowiadują się, że obiecane dwa osiemset pensji to tylko 53 tysiące rupii, a nie 240 tysięcy – rozkłada ręce Sayali.

Na szczęście, jak podkreśla, na mapie indyjskich wyobrażeń o europejskim rynku pracy Polska zyskuje ostatnio wyraźną tożsamość jako miejsce z chyba najlepszą w Europie relacją kosztów do zarobków. Dlatego coraz częściej Indusi myślą o pracy właśnie tutaj. Z innych plusów Sayali wymienia przede wszystkim bezpieczeństwo. Jedno z nagrań poświęciła w całości polskim mieszkaniom. Prosty w gruncie rzeczy wynalazek, jakim jest domofon, jej zdaniem znacząco podnosi poczucie bezpieczeństwa i prywatności.

Przekleństwem indyjskich osiedli, zwłaszcza tych w mało reprezentatywnych dzielnicach, są rozmaici sprzedawcy i gapie zabijający czas spacerami bez celu. Bywa to kłopotliwe, a czasem wręcz niebezpieczne, zwłaszcza dla samotnej kobiety. – W Polsce na klatce schodowej można czuć się niemal tak samo bezpiecznie jak w domu, zwłaszcza gdy ma się dobre relacje z sąsiadami – zauważa Sayali.

Na klatce schodowej jest jeszcze jedna rzecz, której Polacy zdają się nie doceniać, mianowicie kaloryfer. Dzięki temu nawet zimą, przy dużych mrozach, w mieszkaniach jest ciepło. Indyjska zima, zwłaszcza na północy kraju, potrafi tymczasem uprzykrzyć życie, bo wiele domów nie ma ogrzewania. Nocami robi się po prostu zimno.

Namaste, czyli dzień dobry

Lekceważyć surowego polskiego klimatu Sayali oczywiście nie radzi, choć sama nauczyła się już nie dostrzegać jego uciążliwości. Planującym przeprowadzkę zaleca na swoim kanale, żeby unikali w miarę możliwości okresu jesienno-zimowego, ze względu na temperatury, ale także z uwagi na brak światła słonecznego, który może utrudnić aklimatyzację.

– Poza tym uczulam, żeby nie zapomnieli kupić naprawdę ciepłych ubrań. Wiesz, ciepła odzież w Indiach może oznaczać np. czapkę na głowie, kurtkę, ale stopy w klapkach.

W pierwszych dniach w Polsce należy nie rozstawać się z telefonem. Komunikacja miejska w porównaniu z indyjską stanowi wzór zorganizowania i punktualności. Również państwowa poczta działa jak w zegarku i jeśli nadasz rodzinie pieniądze, możesz spać spokojnie. Polscy urzędnicy na tle azjatyckich kolegów mogą uchodzić za symbol kompetencji i wyrozumiałości, ale muszą rozumieć, co się do nich mówi. A z tym bywa różnie. W Warszawie i innych dużych miastach można bez trudu dogadać się po angielsku, który w Indiach jest jednym z 23 języków urzędowych (uczą go w każdej podstawówce, a wielu zwłaszcza młodych Indusów porozumiewa się slangiem, w którym angielskie słowa mieszają się z hindi czy bengali niemal w równych proporcjach).

W małych polskich miejscowościach szanse na dogadanie się po angielsku maleją jednak drastycznie i pod tym względem mieszkający w Polsce Indusi oceniają polską znajomość angielskiego zdecydowanie gorzej, niż gotowi byliby przyznać sami Polacy. Dlatego, jak mówi ­Sayali, każdy wypad w Polskę nie może się obyć bez naładowanego telefonu z dostępem do tłumacza Google.

– Najlepiej jeszcze w Indiach nauczyć się podstawowych zwrotów, jak „dzień dobry”, „dziękuję” czy „przepraszam”. Wielu Indusom wydaje się, że opanują podstawy polskiego w kilka dni. Tłumaczę, że to jeden z najtrudniejszych języków do nauki, moim zdaniem o wiele trudniejszy od hindi. Wy macie siedem przypadków, my tylko dwa. Słowa, które brzmią podobnie, znaczą często co innego. Słyszałam anegdotkę o indyjskim kierowcy taksówki, który przez wiele miesięcy jeździł po Warszawie przekonany, że tabliczka z napisem „uwaga piesi” ostrzega przed psami, które w tym miejscu przebiegają przez ulicę.

Klimat umiarkowany

Kiedy mija pierwszy szok wywołany różnicami kulturowymi, zaczyna się dostrzegać polskie plusy. Tym, co zadomowionym Indusom podoba się w Polsce najbardziej, jest spokój. W porównaniu z Indiami czy Bangladeszem życie jest uporządkowane i przewidywalne. Pogoda nie płata figli w postaci cyklonów (chociaż tej zimy zaskoczyła ponoć nawet najstarszych polskich hailanders). Policja nie zatrzymuje na ulicy tylko po to, żeby wyciągnąć łapówkę. Idąc ulicą, człowiek nie trąca łokciami setek innych przechodniów. Nawet stołeczne korki, na które tak skarżą się warszawscy kierowcy, są niczym w porównaniu z tymi w Delhi czy Mumbaju.

– Naprawdę lubię to swoje polskie życie, choć oczywiście tęsknię za rodziną, a czasami brakuje mi nawet hałasu i bałaganu indyjskiej ulicy, dojrzałych owoców, aromatu przypraw rozgrzanych na straganach przez słońce – rozmarza się Sayali. – W takich chwilach pomaga bardzo polska otwartość, o której już mówiłam. I wiesz, co jeszcze lubię? Że tak lubicie świętować. To bardzo indyjskie, bo życie może być paskudne, ale święta są w kalendarzu tym, czym gwiazdy na niebie, warto je dostrzegać i doceniać.

Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, zauważa, polskie i indyjskie święta bywają czasem do siebie zaskakująco podobne. Kiedy na początku listopada na polskich cmentarzach dogasają ostatnie znicze zaświecone dla upamiętnienia zmarłych, hindusi zapalają w domach lampki z okazji święta diwali, podobnie jak Polacy spotykają się z rodziną i modlą się o szczęście i dobrobyt dla najbliższych. A wiosną ten sam triumf życia nad śmiercią, który stanowi sens świąt wielkanocnych, czci się w Indiach radosnym świętem holi, podczas którego ludzie na ulicach obsypują się kolorowym proszkiem, a czasem nawet polewają farbami.

Czym się to różni od polskiego śmigusa-dyngusa? W Indiach niektórzy też są wściekli, że zostali obsypani. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021