Kraj obfitości krainą głodu

Coraz więcej głodnych, coraz więcej „banków żywności” i tony jedzenia wyrzucane przez markety – to brytyjski paradoks. I skandal. Dlatego Jamie Oliver rusza na krucjatę.

19.01.2015

Czyta się kilka minut

Kucharz-celebryta Jamie Oliver, który apeluje, aby markety nie wyrzucały krzywych marchewek i ogórków / Fot. Wikimedia Commons
Kucharz-celebryta Jamie Oliver, który apeluje, aby markety nie wyrzucały krzywych marchewek i ogórków / Fot. Wikimedia Commons

Adam Smith nie ma jeszcze 30 lat. Szczupły, z krótko ostrzyżonymi jasnymi włosami, wygląda bardziej jak student pierwszego roku niż człowiek, który w ciągu dziesięciu miesięcy nakarmił dziesięć tysięcy ludzi.

Wykorzystał w tym celu 20 ton jedzenia, które miały zostać lub już zostały wyrzucone – i zarobił jeszcze na tym 30 tys. funtów. Pieniądze trafiły z powrotem do jego projektu, pod zwodniczą nazwą: Prawdziwe Śmieciowe Jedzenie (The Real Junk Food Project). Zwodniczą, bo nie chodzi tu bynajmniej o „śmieciowe” fast foody.

Wszystko zaczęło się od knajpki w mieście Leeds, w północnej Anglii. Smith gotował w niej jedzenie prawie darmowe. Prawie, bo goście płacili tyle, ile uważali za stosowne lub na ile było ich stać. Pomysł okazał się takim sukcesem, że szybko powstało prawie 50 kolejnych tego rodzaju lokali, m.in. w Manchesterze i Bristolu. W projekt włączyli się ludzie z rozmaitych środowisk. „To nasza rewolucja” – mówi dziś Smith, który teraz stara się o zmianę prawa pozwalającego na wyrzucanie ton dobrej żywności, której jedyną wadą jest to, że np. jabłka nie są dostatecznie czerwone i gładkie, a marchewki są krzywe.

Dziesięć tysięcy nakarmionych ludzi – to dużo. I zarazem niewiele: okazuje się, że w Wielkiej Brytanii głód zagraża aż czterem milionom obywateli. Z czego pół miliona to dzieci.

Opowieść arcybiskupa

Trussell Trust to jedna z brytyjskich organizacji charytatywnych, które prowadzą tzw. banki żywności: miejsca, gdzie ludzie biedni mogą otrzymać jedzenie za darmo. Trussell Trust twierdzi, że liczba tych, którzy przychodzą tylko do ich „banków”, rośnie dramatycznie.

O ile w latach 2009-10 było ich jeszcze tylko 40 tys., a w latach 2011-12 już prawie 130 tys., o tyle w okresie 2013-14 liczba potrzebujących przekroczyła 900 tys. Przy takiej dynamice, w tym roku może przekroczyć milion. A to przecież nie jest pełna statystyka, gdyż liczby te dotyczą tylko jednej z sieci takich „banków”, które działają w 65-milionowym kraju.

O tym, jak trudna do wyobrażenia jest ta sytuacja, świadczą słowa arcybiskupa Canterbury. Gdy Justin Welby, jedna z najbardziej szanowanych postaci na Wyspach, odwiedził jeden z banków żywności, obrazy, jakie tam zobaczył, porównał potem do obozu uchodźców w Afryce. Opowiadał przykładowo o spotkanej rodzinie, gdzie ojciec ma pracę, ale i tak brakuje nawet na jedzenie. Ojciec oraz matka co tydzień nie jedzą w ogóle przez jeden dzień, mając nadzieję, że w ten sposób zaoszczędzą żywność dla dziecka (co w efekcie i tak nie wystarcza). Mężczyzna przyszedł do „banku” i tu spotkał arcybiskupa. „Oni byli po prostu głodni i wstydzili się swego głodu” – mówił zszokowany duchowny. Wielebny Welby uważa, że państwo musi wziąć za to odpowiedzialność, i to teraz, zaraz.

Opowieść arcybiskupa wywołała poruszenie. I zbiegła się w czasie z publikacją, w grudniu 2014 r., raportu pt. „Nakarmić Brytanię” („Feeding Britain”), przygotowanego przez parlamentarną międzypartyjną grupę ds. problemów głodu. Swoją drogą, sam fakt, że taki raport powstał, może wydać się szokujący – w końcu chodzi o jedno z najbogatszych państw Zachodu.

Raport o głodzie

Autorzy raportu twierdzą, że jednym ze źródeł problemu jest system zasiłków socjalnych, według nich nieefektywny: z jednej strony jest nieszczelny i pozwala na nadużycia czy wręcz oszustwa, z drugiej zaś strony bywa, że naprawdę potrzebujący przez wiele tygodni czekają na jakąkolwiek pomoc. Autorzy raportu wzywają ponadto do stworzenia organizacji, która będzie koordynować działalność banków żywności i organizacji charytatywnych; postulują też wprowadzenie darmowych posiłków w szkołach dla dzieci (również w wakacje) i podwyższenie płacy minimalnej.

Ciekawym wnioskiem, który padł w tym czasie, jest też sugestia, że częścią problemu może być brak pewnych umiejętności w niektórych rodzinach – jak umiejętność gotowania podstawowych potraw czy planowania wydatków.

Bywa, że dzieci chodzą do szkoły głodne, bo rodzice nie potrafią zmobilizować się do zrobienia im śniadania... Ponadto coraz więcej rodzin – i to właśnie najuboższych – coraz częściej polega na gotowych posiłkach, kupowanych w supermarketach, i na wszelakim „śmieciowym jedzeniu”. Okazują się one tańsze niż świeże warzywa, mięso czy ryby – i zarazem niezdrowe, a także bardzo kaloryczne.

Stąd też – inaczej niż przed wiekami – dzisiaj to nie zamożność, ale ubóstwo idzie często w parze z nadwagą. A to z kolei prowadzi do kolejnych problemów zdrowotnych i społecznych.

Wygląda więc na to, że warzywa i owoce zaczynają być luksusem, na który pozwalają sobie ludzie zamożniejsi i świadomie dbający o zdrowie. Ale czy rzeczywiście tak musi być?

Arcybiskup Canterbury i organizacje charytatywne apelują więc do sieci supermarketów, aby nie wyrzucały jedzenia, lecz oddawały je do banków żywności. Oczywiście nie chodzi o żywność zepsutą – wiadomo, że nic nikomu nie przyjdzie z przeterminowanego kurczaka. Jest natomiast taki rodzaj jedzenia, które ma pełne wartości odżywcze i smakowe, a jednak trafia często do kontenerów na odpadki: to warzywa i owoce o tzw. nieregularnym kształcie.

W Polsce, gdzie nadal żywa jest tradycja kupowania zieleniny na targu czy bazarku (zależnie od regionu), klientów nie dziwią i nie zniechęcają monstrualne pomidory malinowe lub tzw. bawole serca, krzywe marchewki albo nieregularne cukinie. Za to w Wielkiej Brytanii takie warzywa trafiają nieodwołalnie na śmietnik – lub, w najlepszym przypadku, stają się paszą dla zwierząt.

Nowa misja Jamiego Olivera

Z taką właśnie praktyką postanowił walczyć Jamie Oliver – słynny kucharz, kulinarny publicysta, autor programów o gotowaniu popularnych także w Polsce. Akurat w dzień Nowego Roku Oliver ogłosił wyniki swego dziennikarskiego śledztwa – jego zdaniem wyrzucanie ton warzyw z powodu ich niedoskonałych kształtów w kraju, gdzie wielu ludzi polega na „bankach żywności”, graniczy ze zbrodnią.

Poprzednie „krucjaty” Olivera – których celem było np. usunięcie ze szkół śmieciowego jedzenia (fast foodów) – kończyły się sukcesem. Może z tą będzie podobnie. Problemem są supermarkety, których nastawienie Oliver stara się zmienić.
Na razie realia są takie, że rolnik może sprzedać tonę kształtnej marchewki za 800 funtów, podczas gdy za tę samą ilość takiej samej marchewki – ale powykrzywianej – otrzyma zaledwie... 10 funtów, bo uznaje się ją jedynie za pożywienie dla zwierząt hodowlanych.

Teraz, pod wpływem apelów Olivera, jedna z sieci brytyjskich supermarketów zdecydowała się „na próbę” sprzedawać krzywe warzywa, za jedną trzecią ceny tych ładnych. To właśnie cena może być zasadniczą zachętą dla klientów – plus kampania popularnego kucharza, który zapewnia, że marchewka krzywa jest równie smaczna jak prosta. Ale zmiana nawyków konsumentów może potrwać – zdążyli przyzwyczaić się do warzyw i owoców o „standardowym” kształcie i kolorze.

Tymczasem zaledwie sześć lat temu, w 2009 r., Unia zrezygnowała z przepisów dotyczących rozmiaru i kształtu wielu – choć nie wszystkich! – owoców i warzyw. Dopiero od tego momentu rolnicy w krajach Wspólnoty uzyskali możliwość sprzedawania np. krzywych ogórków. Jak absurdalne były wcześniejsze przepisy, może świadczyć fragment rozporządzenia z 1988 r., według którego ogórki kategorii ekstra i kategorii pierwszej muszą być „dobrze rozwinięte, dobrze wykształcone i praktycznie proste, o maksymalnej wysokości łuku 10 mm na każde 10 cm długości ogórka”.

Gotowanie dla samotnych

Walka o miejsce dla perkatych marchewek na sklepowych półkach nie jest jedynym problemem brytyjskich rolników. Zdolność Wielkiej Brytanii do samodzielnego wykarmienia swojej populacji budzi niepokój. Obecnie Brytyjczycy produkują ok. 60 proc. żywności, której potrzebują. Jeszcze 30 lat temu było to prawie 80 proc. Brytyjscy farmerzy mają problem z konkurencją z importowanymi, często tańszymi lub dostępnymi również poza sezonem produktami, a także ze znalezieniem pracowników do ręcznego zbioru owoców i warzyw. Osobna sprawa to demografia: rolnicy po prostu się starzeją – i choć nie brakuje entuzjastów „powrotu do natury”, w praktyce farmer często nie ma komu przekazać gospodarstwa (90 proc. farm to gospodarstwa rodzinne). Z tym akurat borykają się zresztą rolnicy w całej Unii.

Czy Wielka Brytania rzeczywiście nie ma dość żywności? 60 proc. pokrycia na krajowe zapotrzebowanie może wydać się umiarkowanym wynikiem, ale warto pamiętać, że ostatni raz kraj ten był w pełni samowystarczalny żywnościowo w połowie XVIII wieku... Co więcej, według raportu „Nakarmić Brytanię” co roku na śmietnik trafiają ponad 4 miliony ton wyprodukowanej żywności – i jedynie 2 proc. z tego jest przejmowane przez organizacje charytatywne. Problemem jest zatem nie produkcja, lecz dostępność jedzenia – cena, a także odpowiednie wykorzystanie.

Krzywe marchewki i perkate ziemniaki mogą być podstawą smacznych i tanich dań – trzeba tylko móc je kupić i umieć przygotować. Restauracje zainspirowane projektem Adama Smitha są przykładem, że można to zrobić.
Jedna z nich, w Saltaire, organizuje teraz kursy gotowania dla samotnych mężczyzn. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2015