Kosmiczny chłód

Alfonso Cuarón pokazuje w „Grawitacji” grozę życia w pozaziemskiej przestrzeni. Robi to po mistrzowsku, z realizmem niespotykanym w hollywoodzkiej fantastyce.

14.10.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. MATERIAŁY PRASOWE
/ Fot. MATERIAŁY PRASOWE

Najbardziej uderzający i wymowny obraz w filmie Cuaróna to nie zapierające dech w piersiach ujęcia pokazujące walkę o przetrwanie pary kosmicznych rozbitków. Oto krótka, prosta scena pozbawiona jakichkolwiek dialogów. Astronautka Ryan Stone, grana przez Sandrę Bullock, zdejmuje skafander. Znajduje się – chwilowo – w bezpiecznym miejscu. Wyczerpana, unosi się swobodnie, lewituje zawieszona w płodowej pozycji między przewodami, które układają się na kształt pępowiny. Zyskała nowe życie – i jak nienarodzone dziecko – odpoczywa w łonie. Ale to nie jest łono z krwi i ciała. To metalowa skorupa stworzonego przez człowieka pojazdu. Wyznacza jedyną granicę między życiem a śmiercionośną, wszechotaczającą pustką.

Ta granica raz po raz okazuje się bardzo krucha.

ŚMIERTELNE PIĘKNO

„Grawitacja” to thriller, ale thriller niezwykły. Brak tu ludzkiego czarnego charakteru: antagonistą jest zimna, bezduszna przestrzeń, kompletnie obojętna na losy bohaterów. Para protagonistów – obok wspomnianej już Ryan Stone, Matt Kowalsky, grany przez George’a Clooneya – walczy o przetrwanie w obliczu kataklizmu, który uwięził ich w najbardziej wrogim z możliwych środowisk: przestrzeni kosmicznej. Więcej tu możliwych porównań z „Alive, dramat w Andach” Franka Marshalla niż z „Obcym” Ridleya Scotta.

Śmierć w kosmosie może nadejść pod wieloma postaciami – zimna, braku tlenu, pędzącego odłamka zniszczonego satelity... Ratunek może być bardzo blisko, ale bezwzględne prawa fizyki mówią, że jeśli wyciągnięta dłoń czy dająca zaczepienie lina znajdzie się o milimetr za daleko, mogłaby w zasadzie nie istnieć.

I właśnie tę grozę i bezsilność doskonale oddaje film Cuaróna. Spektakularnie nakręcony, pozwala spojrzeć oczami astronautów (często dosłownie, gdy kamera przejmuje punkt widzenia bohaterki) i doświadczyć ich lęków, samotności, ale i zdumiewającego, surowego piękna, które ich otacza. To jest film stworzony do oglądania w 3D, na największym możliwym ekranie. Nigdy wcześniej, nawet w „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka, wszechświat nie był tak surowy, tak groźny i tak wspaniały. Kontrast między śmiercią a pięknem jest jedną z głównych sił napędzających „Grawitację”.

Film przełamuje trend, który od dziesięcioleci panował w kinowej fantastyce. Filmowcy, kiedyś zafascynowani podbojem kosmosu, w latach 80. znudzili się nieskończoną przestrzenią. Nie było już lotów na Księżyc, nie było wielkich wyzwań. Fantastyka zamiast do gwiazd, zaczęła zaglądać do wnętrza. Bawić się naszym postrzeganiem czasu i rzeczywistości, jak w przypadku „Incepcji” Christophera Nolana, albo straszyć wizjami elektronicznej apokalipsy, jak w „Terminatorze” Jamesa Camerona czy „Matrixie” rodzeństwa Wachowskich.

„Grawitacja” wraca do korzeni. I nie jest w tym odosobniona. Podobną, hiperrealistyczną drogą poszedł ostatnio niezależny film „Europa Report” Sebastiána Cordero, pieczołowicie budujący wizję hipotetycznej załogowej misji na lodowy księżyc Jowisza. Twarda fantastyka naukowa wydaje się wracać. Właściwie dlaczego?

Może dlatego, że powoli, po wielu latach, kosmos – ten realny, nie ze stron science fiction – znów zaczyna fascynować. Sondy Cassini, Messenger, Kepler i Curiosity odkrywają go na nowo: nie jest już martwy i statyczny, ale żywy i dynamiczny. Sukces rekrutacji do – prawdopodobnie będącej wyłącznie marketingową sztuczką – misji Mars One pokazuje skalę zainteresowania kosmosem nie wśród inżynierów, naukowców czy pasjonatów – ale zwykłych ludzi. Kosmos ciągle wzywa. Nie bylibyśmy ludźmi, gdybyśmy – prędzej czy później – nie odpowiedzieli na to wołanie, tak jak przed nami odpowiadali Kolumb, Magellan czy Shackleton.

GRANICE REALIZMU

Jak trudne jest to wyzwanie, doskonale pokazuje Cuarón. Dla większości twórców filmowej science fiction pierwsza część nazwy gatunku jest niewygodnym balastem. Ostatnim filmem, który w jakikolwiek sposób starał się nawiązać dialog z naukową rzeczywistością, była „2010: Odyseja kosmiczna” Petera Hyamsa z 1984 r.

W „Grawitacji” drobiazgowo odtworzono nie tylko wnętrza prawdziwych statków kosmicznych – wystarczy porównać sceny z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej z filmami przesyłanymi swojego czasu na Ziemię przez kanadyjskiego astronautę Chrisa Hadfielda. Łatwym do przeoczenia, ale niezwykle istotnym elementem całego filmu jest dźwięk. A raczej jego brak. Przez większość czasu widz słyszy tylko to, co słyszą w hełmach astronauci. Najbardziej spektakularne sceny akcji ilustrowane są w zasadzie tylko muzyką – i oddechem głównej bohaterki. Wybitnym przykładem jest wspomniana już scena w śluzie powietrznej, gdzie dźwięki powracają stopniowo wraz z wypełnianiem się pomieszczenia powietrzem.

Realizm w filmie ma jednak granice. Wybierając między rzeczywistością a potrzebami scenariusza, Cuarón dwukrotnie postawił na scenariusz. Stanowiący oś fabuły manewr wykonywany przez głównych bohaterów jest tak naprawdę niemożliwy do zrobienia. Teleskop Hubble’a i Międzynarodowa Stacja Kosmiczna znajdują się na tak odmiennych orbitach, że podróż między nimi zajęłaby nawet kilka dni (gdybyśmy w ogóle dysponowali pojazdem zdolnym do pokonania takiej trasy). Wystarczającej ilości paliwa na pokładzie nie miał nawet prom kosmiczny, stąd też długie wahania NASA przed wysłaniem ostatniej misji serwisowej do orbitalnego obserwatorium: w razie awarii załoga nie mogłaby schronić się na pokładzie stacji.

O ile to uproszczenie jest jeszcze zrozumiałe, to kluczowa dla fabuły scena, w której życie postaci wisi na włosku, łamie prawa fizyki w sposób brutalny – i w ostatecznym rozrachunku niepotrzebny. Bez zdradzania szczegółów: gdyby w rzeczywistości astronauta w podobnej sytuacji zdołał przytrzymać się liny, lekkie pociągnięcie wystarczyłoby do zażegnania niebezpieczeństwa. Ale to byłoby mało hollywoodzkie.

Te dwa elementy wywołały uszczypliwości ze strony astronautów i astrofizyków. Ale jak napisał na Twitterze słynny amerykański popularyzator nauki, Neil DeGrasse Tyson: „Ten film naprawdę ciężko zapracował na prawo bycia krytykowanym za naukowe nieścisłości”. Po czym zaczął wyliczać długą litanię rzeczy, które Cuarón przedstawił jak najbardziej prawidłowo: 90-minutowy czas pokonywania ziemskiej orbity przez bohaterów, spokój Clooneya w ekstremalnej sytuacji, ślady pozostawiane w atmosferze przez płonące odłamki, cienką warstewkę atmosfery spowijającej Ziemię. A także zachowanie łez w stanie nieważkości.

Całkiem realne jest też zagrożenie, które stanowi podstawę fabuły: w scenariuszu próba broni antysatelitarnej doprowadza do powstania fali odłamków, która niszczy kolejne satelity i stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla ludzi. Pędzące z prędkością 50 tysięcy kilometrów na godzinę szrapnele jak szarańcza pochłaniają wszystko, co przez dziesięciolecia ludzkość umieszczała na orbicie.

Taki katastoficzny scenariusz jest mało prawdopodobny, ale nie niemożliwy. Kosmiczne śmieci stanowią coraz poważniejszy problem. NASA szacuje, że na orbicie są ich dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy. Wielokrotnie już niszczyły satelity, w kilku przypadkach doprowadzały do uszkodzenia załogowych pojazdów czy stacji kosmicznych. Teoretycznie jest możliwe powstanie podobnej „fali śmierci”, w której każdy zniszczony satelita produkuje chmurę odłamków, niszczących kolejne. Takie zjawisko, od nazwiska przestrzegającego przed nim inżyniera, nazywane jest „syndromem Kesslera”. I w ekstremalnym przypadku mogłoby doprowadzić do otoczenia całej planety morzem szrapneli, które na pokolenia uniemożliwiłyby nam wyniesienie w kosmos najprostszych nawet ładunków.

TĘSKNOTA ZA ZIEMIĄ

Ale ostatecznie „Grawitacja” nie jest filmem o mechanice orbitalnej, systemach podtrzymywania życia czy bezdusznych prawach fizyki. Jest filmem o desperackiej walce o przetrwanie, ale i o ogromnej tęsknocie. Drobiazgi – dryfująca w stanie nieważkości figurka postaci z kreskówki, mała ikona na panelu przyrządów kapsuły Sojuz, posążek Buddy czy prosta kołysanka zasłyszana przez radio gdzieś, z daleka, stają się dla bohaterów na kilka sekund najważniejszymi punktami odniesienia. Jedynymi ludzkimi elementami w nieludzkim miejscu. To one sprawiają, że bohaterowie brną dalej. To one dają im nadzieję. Bo w pustym, zimnym kosmosie, daleko pod ich stopami jest jedyne znane miejsce, w którym istnieje życie, w którym istnieją uczucia, miłość, przywiązanie. Dom. Niewielki, ale własny. Ziemia.  

„GRAWITACJA”, reż. Alfonso Cuarón, scen. Alfonso Cuarón, Jonás Cuarón, zdj. Emmanuel Lubezki, muz. Steven Price, wyst. Sandra Bullock i George Clooney. Prod. USA, Wielka Brytania 2013.

WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2013