Kościół polski nie żyje w dżungli

O. Kasper Kaproń, franciszkański misjonarz: Ksiądz powinien być wolny jak papież Franciszek. Tymczasem my się bez przerwy obawiamy, co powiedzą o nas inni.

05.10.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Grażyna Makara
/ Fot. Grażyna Makara

ARTUR SPORNIAK: Jak wygląda polski Kościół, gdy patrzy się na niego z perspektywy misjonarza?

O. KASPER KAPROŃ OFM: Dość szybko miałem okazję spojrzeć z zewnątrz, gdyż po święceniach w 1997 r. przełożeni skierowali mnie do pracy w parafii w San Remo, na północy Włoch. Miałem pracować przez dwa lata, nauczyć się języka, a potem rozpocząć studia w Rzymie. Z dwóch lat zrobiło się cztery.

Spotkanie z Włochami otworzyło mnie na inną perspektywę w pracy duszpasterskiej. Na tym zlaicyzowanym Zachodzie, który był tak źle oceniany w kręgach klerykalnych w Polsce, spotkałem żywy Kościół. Ilościowo skromniejszy, ale o wiele bardziej sprawny, bez muru między światem duchownych a światem świeckich. Gdy w 2001 r. przełożeni zdecydowali się mnie wysłać na studia, trudno było mi zostawić to miejsce – zwykle pierwsza parafia to pierwsza miłość.

To była parafia bogatych emerytów, którzy przyjechali do San Remo ze względu na klimat. Należeli do niej także mniej zamożni rdzenni Liguryjczycy. Choć na mszach niedzielnych było niewiele osób (ok. 500-1000, a więc zaledwie jedna dziesiąta wszystkich parafian), bardzo aktywnie działały grupy świeckich. Np. grupa misyjna naprawdę angażowała się w pomaganie misjom. Ci ludzie nie tylko zbierali fundusze, ale też sami wyjeżdżali na misje. Kapłan w tych strukturach był jedynie koordynatorem czy animatorem, a nie wszystkowiedzącym szefem.

W Polsce problemem jest brak żywej więzi z Bogiem. Chodzimy do kościoła albo z powodów patriotycznych, albo z przyzwyczajenia. Lekarstwem ma być dbałość o piękno liturgii – taka diagnoza pojawiła się na łamach „TP” w artykułach o Polsce jako kraju misyjnym. Czy Ojciec się z tym zgadza?

Etymologia słowa „religia” wskazuje właśnie na łączność z Bogiem. A w relację z Bogiem wchodzi się poprzez liturgię i mistykę. Tymczasem w Polsce położyliśmy główny nacisk na przekaz doktryny i zasad etycznych. Do czego to prowadzi? Wiedza religijna jest traktowana jako czysta fantastyka. Dzisiaj nikt nie spekuluje np. na temat relacji istniejących między poszczególnymi Osobami Trójcy Świętej. Dla wielu ciekawiej jest poczytać Harry’ego Pottera. Dlatego wiedza religijna zostaje odrzucona. Moralność, bez ugruntowania w relacji, staje się czystym wymogiem i również zostaje odrzucona.

Zaledwie 47 proc. polskich katolików wierzy w Zmartwychwstanie Chrystusa. Zatem co drugi katolik nie wierzy w najbardziej podstawową prawdę wiary.

Bo katolik w Polsce nie zaprząta sobie głowy prawdami teologicznymi. Nauczył się na pamięć Wyznania Wiary, ale nie wszedł w relację z Bogiem. Moralność łatwo odrzucić: współczesny świat oferuje inne standardy życia. Dla wielu to, czego Kościół naucza, staje się nieosiągalne. Łatwo zrezygnować z wymuszonego zakazu bez osobistego przeświadczenia, że chodzi o wartości, które mi służą. Moralność przekazana w formie zakazów i nakazów nieodnoszących się do relacji z Bogiem przypomina kodeks ruchu drogowego, którego przepisy są łamane – o ile tak jest nam wygodnie.

Liturgia też przybrała formę moralną, streszczoną nakazem: „W niedzielę i święta we Mszy świętej uczestniczyć”. Niewielu katolików wie, że liturgia jest przebóstwieniem człowieka dokonującym się w Chrzcie świętym. Sens liturgii streszczają słowa św. Pawła: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Jak mówili Ojcowie Kościoła – Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem.

Może o tym powinno się mówić na kazaniach zamiast moralizowania?

Tak. Potrzeba zmiany świadomości jest ogromna. Sam taką zmianę przeżyłem. Kiedy pojechałem na studia liturgiczne do Rzymu, przeżyłem szok. Jechałem z przeświadczeniem, że mam się nauczyć być mistrzem ceremonii liturgicznych, czyli jak sprawować ładnie liturgię. Studia ukazały mi sens liturgii jako przebóstwienia. Dokonuje się ono przede wszystkim w sakramentach. Chrzest jest śmiercią – umieram razem z Chrystusem po to, by się razem z Nim narodzić.

Tego nie da się nauczyć. W to trzeba wtajemniczyć. Tymczasem w Polsce występuje deficyt wtajemniczania, czyli mistagogii, która była podstawową zasadą katechez pierwszych wieków chrześcijaństwa.

Ojcowie Kościoła – Augustyn, Ambroży, Jan Chryzostom – swoją naukę opierali na kazaniach mistagogicznych. Najpierw musisz wejść w wodę, musi umrzeć stare stworzenie i zmartwychwstać nowe życie; czyli musisz dotknąć, przeżyć, a dopiero później poznać intelektualnie. U nas jest odwrotnie: najpierw musisz poznać, zdać egzamin i dopiero wtedy możesz zostać dopuszczony do sakramentu. Eucharystia jest naszym pokarmem: przyjmując ją, zostajemy przebóstwieni. W liturgii nie ma „wczoraj”, nie ma „jutro”, jest „dziś” – to odwieczne hodie: dziś stało się zbawienie.

Trudno wtajemniczać podczas katechezy, która jest prowadzona w szkole w ramach normalnych zajęć lekcyjnych, a jeszcze trudniej, gdy część uczniów kontestuje wysiłki katechety.

Gdy po powrocie do Polski w 2007 r. zacząłem wykładać liturgikę w seminarium, okazało się, że kleryków też nie za bardzo interesowało wtajemniczanie w liturgię. Ważniejsze było, w którym miejscu i jak się ukłonić, i ile świeczek powinno się palić na ołtarzu. Moralność sprowadziliśmy do moralizatorstwa, prawo do kazuistyki, a liturgię do ceremonii, czyli rodzaju pobożnej musztry.

Liturgię świetnie natomiast rozumie papież Franciszek...

...ciekawe, że zarazem gorszy wrażliwych na piękno liturgii tradycjonalistów, bo np. nie ubiera mucetu.

Nie na tym polega liturgia. Franciszek pokazał, że rozumie liturgię, wystarczy tylko posłuchać jego codziennych homilii. Charakterystyczny jest fakt, że swojego ceremoniarza abp. Konrada Krajewskiego mianował papieskim jałmużnikiem. Liturgiści powinni być najbliżej sfery dobroczynności. Św. Jan Chryzostom mówi, że Chrystus, którego czcimy na ołtarzu, jest tym samym Chrystusem, którego mamy czcić w ubogim. Nie możesz przejść obojętnie obok biedaka pod kościołem i czcić Chrystusa na ołtarzu w złotych naczyniach.

W liturgiście, który zrozumie mistagogię liturgiczną, nie ma rozdźwięku między celebracją a czynami miłosierdzia. Podczas liturgii na ołtarzu składamy cierpienie Chrystusa i całego jego Ciała, czyli Kościoła – cierpienie ludzi ubogich, samotnych, wdów, sierot. Gdy kapłan mówi: „Idźcie, ofiara spełniona”, to oznacza, że liturgia przenosi się w nasze życie. Ona dokonuje się w naszych małżeńskich relacjach, w naszym posługiwaniu braciom, w naszych cierpieniach i radościach.

Czym jest Liturgia Godzin (odmawiany przez księży i zakonników brewiarz)? Jest to liturgia uświęcenia czasu i dlatego nie powinna być sprawowana przed Najświętszym Sakramentem; jest to liturgia kosmiczna, jest liturgią słońca. Słońce włącza się w moją modlitwę – wraz z nim, gdy wschodzi, rozpoczynam dzień odmawiając jutrznię. Gdy zachodzi, odmawiam nieszpory.

Od ponad trzech lat pracuje Ojciec w Boliwii jako proboszcz niewielkiej parafii znajdującej się w dżungli amazońskiej. Co stamtąd widać, czego my nie dostrzegamy?

W Boliwii mam pod opieką dwie parafie. Panują trudne warunki. Ale gdy ktoś przychodzi do mnie w odwiedziny, zostawiam wszystko i jestem dla niego, gdyż najważniejsza jest relacja. W Polsce inaczej przeżywa się czas – wszyscy się gdzieś spieszą, nie mają czasu dla nikogo. Ciekawe: tutaj nie ma problemu z powołaniami, pracuje dużo kapłanów, a wszyscy są zabiegani, mają tyle obowiązków, że ciągle brakuje im czasu.

To chyba uniwersalny problem – w małżeństwie też można nie mieć czasu dla małżonka czy dla dzieci.

W Boliwii to się rzuca od razu w oczy – zawsze jest czas dla drugiego. Nikt nie biega. Wiemy, że i tak nie zrobimy wszystkiego, co byśmy chcieli. Gdy wracałem teraz do Polski samolotem, przyszła mi do głowy taka refleksja. W Boliwii zostawiłem bez duszpasterza dwie parafie, bo nikt nie mógł mnie zastąpić, a ja potrzebowałem kilku miesięcy rehabilitacji po wypadku. Przelatując nad zachodnią Europą, widziałem z góry wieże licznych kościołów, wiedząc, że te kościoły są puste. Przyleciałem tutaj – jest mnóstwo kościołów, mnóstwo księży, a świeccy narzekają, że księża ich zbywają, tłumacząc się zapracowaniem.

Klęska urodzaju?

W Boliwii wiem, że sam nie zrobię wszystkiego tak, jak bym chciał. Nie skatechizuję wszystkich. Dlatego katechizują świeccy. Moim zadaniem jest znalezienie czasu dla katechistów i uformowanie ich. Animatorom zlecam pracę nad grupami dzieci i młodzieży. Ważne, żebym miał czas dla tych, którzy do mnie przychodzą.

A co z liturgią?

Dzięki liturgii przetrwała na tych terenach wiara. Liturgia w Boliwii jest bogatsza niż w Polsce. To zasługa jezuitów, którzy na tych terenach pojawili się w 1697 r. Przez 70 lat, aż do ich wydalenia, zaszczepili wśród Indian miłość do muzyki i do liturgii. Przejmująco opowiada o tym film „Misja”.

Aż do przyjścia franciszkanów w 1930 r. miejscowa ludność właściwie nie miała opieki duszpasterskiej, gdyż opieka diecezjalnego kleru była jedynie dorywcza, a jej jakość pozostawiała wiele do życzenia (zdarzało się np., że Indianki były wykorzystywane seksualnie). Mimo tych trudności wiara wśród tych plemion przetrwała, gdyż Indianie spotykali się co niedzielę – grali i śpiewali całe barokowe msze, tak jak zostali nauczeni przez jezuitów.

W wiosce Urubichá, w której pracuję, moi poprzednicy założyli jedną z najbardziej znanych i największych szkół muzycznych nie tylko w Boliwii, ale w całej Ameryce Południowej. Pół tysiąca dzieciaków uczy się tu gry na instrumentach. Mamy orkiestrę symfoniczną w środku dżungli.

A w czym w Polsce przesadzamy – z boliwijskiej perspektywy?

Po powrocie do kraju uderzyło mnie silne zhierarchizowanie kleru. W Polsce biskup i ksiądz to jednak mimo wszystko dwa różne światy. W Boliwii relacje są bardziej partnerskie i przyjacielskie. Nie jest dla mnie problemem zadzwonić do mojego biskupa i prosić go: „Antek, zastąp mnie, bo mam do załatwienia pilne sprawy”.

Być może sprzyja takim relacjom wielonarodowość duchowieństwa. W boliwijskiej prowincji franciszkanów, której jestem członkiem, franciszkanie pochodzą z jedenastu krajów.

W Polsce polepszyły się warunki bytowe, wzmogło to duchowy głód – wiele osób zaczyna szukać duchowego pogłębienia. Pojawiło się np. zjawisko churchingu, przez biskupów krytykowane jako ślepa uliczka.

Też jestem przeciwny dobieraniu sobie kościoła według upodobania. Parafia jest wezwaniem – trzeba ją reformować. Nie chodzi tylko o ładne kazanie. Parafia powinna odzwierciedlać rzeczywistość życia ludzkiego. To powinno być miejsce, w którym ludzie spotykają się i dzielą wszystkim – czasem, uwagą, zainteresowaniem, środkami materialnymi, swoimi zdolnościami, bogactwem lub ubóstwem duchowym. Przypuśćmy, że czuję się dobrze tylko w bazylice mariackiej – tutaj przyjeżdżam na niedzielną mszę. I co potem się dzieje? Być może kogoś tu spotykam, po kościele idziemy na kawę, ale potem rozjeżdżamy się do domów: jeden na Podgórze, drugi do Bronowic. I na tym nasza relacja się kończy. Jeżeli natomiast chcemy stworzyć autentyczny Kościół, musi on wrócić w nasze codzienne życie. To możliwe jest raczej tylko w parafii miejsca zamieszkania.

Ciekawe jednak, że pomysł ożywienia parafii przy pomocy podstawowych wspólnot sąsiedzkich, który do Polski przyszedł z Włoch jeszcze w latach 70., ostatecznie się nie sprawdził. Tych wspólnot już właściwie nie ma, choć właśnie one są obecnie zalecane przez papieża Franciszka.

Z powrotem wracamy do liturgii i mistagogii. Nie rozumiemy, że liturgia nie sprowadza się do kilkukrotnego odprawienia mszy w niedzielę. Będę powtarzał: mniej mszy, bardziej msza.

Nie rozumiem.

Hasło „mniej mszy, bardziej msza” propagował kard. Dionigi Tettamanzi z Mediolanu. Zgadzam się z tą ideą. Cztery lata temu oprowadzałem po Krakowie grupę Niemców. Odwiedziliśmy nowohucką Arkę Pana. Sam kościół niespecjalnie im się spodobał, ale atrakcję wzbudził rozkład mszy świętych. Msze zaczynały się od 6.30, potem następne o 8.00, 9.30, 11.00, 12.30, 14.00; przerwa na obiad i znowu o 16.00, 17.30 i aż do wieczora o 19.00 – komu co pasuje. Ale czy o to powinno chodzić? Czy mamy zaliczyć mszę o dogodnej godzinie i wrócić do domu?

Niech będzie jedna, dwie, góra trzy msze, ale niech one trwają, ile potrzeba. Niech to będzie celebracja piękna liturgii, a nie wyścigi. Niech ludzie żyją tą liturgią i niech ona się nie kończy w momencie wyjścia z kościoła. Ograniczmy liczbę mszy, nie rozmieniajmy ich na drobne. Niech msza ma swoje znaczenie w niedzielę. Niech ona będzie przygotowana przez wspólnotę parafialną. Niech ludzie już w tygodniu tym żyją, przygotowując wraz z duszpasterzem Słowo Boże, którym się będą dzielić podczas liturgii. Niech to trwa po mszy w formie spotkań, agapy, bycia razem...

Ksiądz nie musi wszystkiego przygotowywać sam. Nie musi być katechetą w szkole. Niech to robią świeccy!

Problem z katechezą jest taki, że choć ona w szkole się nie sprawdza, pensje księży katechetów to w tej chwili jedno z najpewniejszych źródeł utrzymania Kościoła.

Chyba jednak nie potrafimy zaufać i wypłynąć na głębię, stąd też i ten niepokój, że zabraknie na życie. Nie przesadzajmy! W Boliwii, choć parafie są bardzo ubogie, tętnią życiem. Jeśli proboszcz w Polsce poświęci się całkowicie parafii, rezygnując z tego finansowego zabezpieczenia, jakie daje mu katecheza, czy będzie przymierać głodem? Wątpię. Ludzie autentyczne poświęcenie docenią i wynagrodzą z nadmiarem.

Parafia nie ma zastępować funkcji społecznej, nie powinna sprowadzać się do bycia osiedlowym klubem. Ma być centrum, które powinno promieniować na codzienne życie ludzi i ich wspólnotę.

Z drugiej strony odruch ucieczki od niepewności jest bardzo ludzki.

Dlatego papież mówi o tym, by umieć zaufać. On zaufał, gdy zgodził się być papieżem, i stał się człowiekiem wolnym. To widać! Nie czuje się ograniczony żadnymi szablonami i konwenansami. Jest sobą. A przecież mógł się lękać – i opinii publicznej, i reakcji współpracowników z kurii rzymskiej.

Ksiądz po święceniach powinien być równie wolny. Tymczasem my się bez przerwy zabezpieczamy. I bez przerwy obawiamy się, co powiedzą o nas inni, np. przełożeni. Pouczające jest to, że Bergoglio nie zawsze był tak wolny, jak teraz. Niedawno rozmawiałem ze współbratem z Buenos Aires, który mówił mi, że jeszcze w 2005 r. takiej wolności u Bergoglia nie było widać. On także się uczy.

Bp Grzegorz Ryś wskazuje, że nowym kontynentem misyjnym jest dziś... internet. Ojciec także i na tym kontynencie się odnalazł, o czym świadczy np. oblegana przez różnych ludzi Ojca strona na Facebooku...

To nie jest działalność misyjna, tylko konieczność zachowania zdrowia psychicznego. Wszedłem w obcą kulturę, byłem sam – musiałem mieć kontakt z Polską. To taka „internetoterapia”. Gdybym się odgrodził od ludzi, zamknął, zwariowałbym.


O. KASPER KAPROŃ jest franciszkaninem reformatą, pracę doktorską obronił w Papieskim Instytucie Liturgicznym św. Anzelma w Rzymie. Od 2011 r. pracuje na misjach w Boliwii (rejon Concepción – teren dawnych misji jezuickich). Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Ostatnio wydał książkę „Stamtąd wszystko widzi się lepiej” (WAM, Kraków 2014).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2014