Korytarz (opowieść sanitariusza)

Mamy zabrać pacjenta na rezonans. – Nie ma. Są za to zwłoki. – Dobra, możemy brać zwłoki. – Zaraz, zaraz, jest ten rezonans. To wy pacjenta, a pan Marek zwłoki.

20.06.2016

Czyta się kilka minut

Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara
Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara

Marek uśmiecha się. Dostał chudzielca albo chudzielicę – kto to zgadnie? Maleńki zawiniątek czarnej materii na kozetce.
Za to na rezonans jedzie wielkie łóżko. Pacjentka też jakaś duża, a niech to. Winda, w środku dnia trzeba czekać i czekać. Dlatego kozetka i łóżko stają na chwilę obok siebie. Śmierć obok tlącego się jeszcze życia. Straszne?
Pacjentka patrzy na stojące obok zawiniątko, ale trudno powiedzieć, czy cokolwiek do niej dociera. Nie mówi, twarz lana z wosku, widać: ciężki przypadek.

Kim jest?

Wiemy o niej sporo. Ile ma lat, jak ma na imię, jak się nazywa. Wiemy, na jakie badanie jedzie. Wszystko to wypisane jest w skierowaniu, które sanitariusz musi mieć w kieszeni.

Ale to nie jest istotne, bo takich skierowań w ciągu dnia są dziesiątki. W sumie ważne jest to, dokąd się jedzie, a nie z kim. Ważniejsze od tego, czy to leciwy mężczyzna, czy też zjawiskowa kobieta, jest to, czy jedzie na łóżku, czy na wózku, czy też być może jest w stanie poruszać się o własnych siłach.

Gdzieś w podświadomości człowiek staje się ładunkiem. A ta kartka, która może uratować mu życie – zwyczajnym listem spedycyjnym.

To łóżko waży chyba wiele ton. Albo ma coś z kołami, bo ledwie się toczy. Widać, że ją bardzo boli. Łóżko pokonuje próg i trzęsie – na jej woskowej twarzy widać grymas. Podrywa kołdrę i ukazuje się żółte poobijane ciało. Jest bezradna, wzrok obcych ją upokarza, odczłowiecza.

Nie trzeba patrzeć. Każdy dzień sanitariusza to tylko wózki i łóżka, łóżka i wózki. Na nich puste oczy umierających.

– Sto jeden lat? Po co ją męczycie? Po co pan ją przywiózł? – Nie wiem. Dostałem skierowanie…

Albo wstyd tych, którzy rozumieją, gdzie są. – Proszę pana? – Tak? – Czy ja bardzo śmierdzę?

Co powiedzieć? W końcu to tylko praca. Zawsze trzeba mieć w zanadrzu rękawiczki, bo być może trzeba będzie dotknąć ciała. Ażurowej skóry staruszka, którego ręce są sine od wbijanych od tygodni igieł. Unieść worek z moczem. Założyć kapcie. Oni widzą te rękawiczki. Rozumieją, że się ich brzydzisz.

Ale to technicy brzydzą się ich naprawdę. Woleliby dotykać ciał tylko przez skomplikowane aparaty do prześwietleń, ech, rezonansów. – Mógłby pan zostać w gabinecie? Bo może trzeba będzie przełożyć.

„Bo może trzeba będzie przełożyć” to ciekawe zdanie. Nie ma w nim podmiotu. Nawet w warstwie słów lepiej nikogo nie dotykać, a już na pewno nie bez rękawiczek.

Poza tym ta praca to tylko pokonywanie kolejnych, zawiłych korytarzy. Odczytywanie nazw na gabinetach. Nie należy tylko myśleć o łóżku, że ledwo się toczy, że znów podskoczy na progu i ją będzie bardzo boleć. Przecież nie zlikwidujemy tych progów – one są tu od zawsze. Przecież nie przeniesiemy łóżka ponad nimi – to znaczy może i dalibyśmy radę, ale… No, bez żartów.

Lepiej nie patrz na nią, lepiej patrz na napisy.

„Pracownia echa” – obiecuje zawsze jakąś tajemnicę. „Nefrologia” brzmi jak imię greckiej bogini. A obok oddziału psychiatrycznego spotykasz często ludzi, którzy wyglądają, jakby unosili się nad ziemią. Czasami pytają: „Którędy do wyjścia głównego?”. Czy powinno im się powiedzieć prawdę?

I pacjenci. Ich nazwiska bywają takie zabawne. Pan Bakunin boi się palpitacji, a przecież w rzeczywistości zabiła go depresja. A Danton? Nie umrze na nerki, tylko od gilotyny i wiary w giętkość języka. Klnę się, że gdy przyjmą jakiegoś Puszkina, to będę go przestrzegał przed bronią palną, a Poniatowskiego przed kąpielami.

Już na miejscu. Czekamy.

Badania nie można zrobić. Nie ma ankiety pacjenta. Teoretycznie możemy ją wypełnić sami, z technikiem, pod warunkiem, że pacjentka kontaktuje, odpowie na pytania i złoży podpis. Alternatywa? Wracać z ciężkim łóżkiem na drugi koniec szpitala. W sumie prawie wszystko, co potrzebne do ankiety, i tak jest w skierowaniu, wystarczy wyciągnąć je z kieszeni.

– Jak pani się nazywa? – Bbbbbb. – Kwiatkowska? OK. A imię? – Bbbbb. – Ewa? Piszemy. – Ile pani waży? – Trzydzieści dwa.

– Co? – Trzydzieści dwa kilogramy.

Patrzymy na łóżko, na nią i po sobie. Wracamy. Pacjentka jest bez kontaktu. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Wybrane teksty dostępne przed wydaniem w kiosku
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2016