Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzy tysiące osiemset ulic, placów i parków od Szetlandów po Kornwalię gościło w zeszły weekend festyny na cześć koronacji C III R. Już same te nazwy miejsc pozwalają się domyślić, że niekoniecznie była to okazja, by się wygrzać w słoneczku wśród wyletnionych sąsiadów. A jednak ludziom się chciało, choćby dla apolitycznej przyjemności brykania po zazwyczaj zawalonej samochodami arterii – jak zauważał sceptyczny wobec monarchii „Guardian”, ludzie odkryli, że w te dni wolno było prawie wszystko, byle owinąć pomysł we flagę.
Jedynym, co mi z uroczystej transmisji utkwiło, był obraz Penelope Mordaunt, przewodniczącej Izby Gmin, która bez widocznego wysiłku niesie przed królem miecz, najbardziej falliczny z możliwych symbol władzy. Również jej strój był przewrotnym komunikatem, choć wyglądał staroświecko. W swojej prostocie kontestował irytująco perfekcyjny przepych szat reszty uczestników tego spektaklu, a opaska na głowie, przekopiowana z XVII-wiecznych portretów, odsyłała nas do Elżbiety – tej pierwszej, z Tudorów – która naprawdę rządziła. Oto pierwszorzędny okaz do kolekcji paradoksów: mądry, pewny siebie, niehisteryczny konserwatyzm (nie mylić z naszą „prawicą”) potrafi oswoić i wyartykułować głębokie zmiany ustroju i obyczaju, choćby niepozorowane zrównanie płci.
O KUCHARZU, KTÓREMU POLSKA ZAWDZIĘCZA MASŁO
Paradoks drugi każe mi zazdrościć tych ulicznych bankietów, tych wszystkich ksobnych sytuacji wokół stołów, choć na owych stołach, powiem oględnie przez szacunek dla miłośników kanapki z ogórkiem, którzy w liczbie pięciu nas czytają, obyczaj każe umieszczać rzeczy mało apetyczne. Nawet potrawa specjalnie wybrana na ten dzień dla poddanych przez Pałac, coronation quiche, czyli tarta ze szpinakiem i bobem doprawiona estragonem, była równie nijaka jak sam nowy król. I tu piękny paradoks trzeci: przez fakt, że nie musi się kłaniać fobiom nacjonalistów, nieelekcyjna monarchia może sobie uroczyste danie określić obco brzmiącą, pożyczoną od Francuzów nazwą. Którzy to Francuzi zresztą wznieśli suwerenną wrzawę, że quiche jest tylko jedna, mianowicie lotaryńska z boczkiem.
Nam taka awantura nie grozi, nikomu by do głowy nie przyszło nazwać z francuska naleśników, które podawalibyśmy na patriotycznych bankietach, mianem „crepes Orła Białego”. Jakie znowu naleśniki?! Otóż w trakcie łuskania bobu zrozumiałem, że za pomysłem tarty kryje się świetna socjotechnika: oto coś łatwego i z tanich surowców, dające pełną swobodę, jeśli chodzi o warianty wypełnienia, równie dobre także na zimno (nikt przecież pieca na ulicę nie wytoczy) i podzielne – a więc wspólnotowe. Wszystkie te cechy na polskim gruncie spełniają naleśniki – w każdym razie ja od godziny, gdy wstawiłem tartę koronacyjną do pieca, nie wymyśliłem lepszej potrawy na nasze uliczne festyny z okazji... no właśnie, z żadnej okazji: 3 maja został świętem kiełbasy z grilla, 11 listopada najwyżej zdążymy wznieść szybki toast zimową herbatą. No to może per analogiam uczcić ulicznymi naleśnikami zaprzysiężenie nowego prezydenta? Mamy ponad dwa lata, żeby się narodowo pożreć, jaki jest „prawdziwy” przepis na ciasto, jak należy „właściwie” je składać, a może rolować. I czy gdy zrobię z humusem, to tu będzie jeszcze Polska? Przepraszam, cofam pomysł, zapomnijmy o tym, idę wyjąć tartę, właśnie dochodzi i uśmiecha się do mnie zza szybki na żółto i na zielono.©℗
Przepis na tartę koronacyjną ze strony royal.uk został prześwietlony w każdej rubryce kulinarnej świata anglosaskiego. Ze smutkiem stwierdzam, że prawie wszyscy bojkotowali zalecenie, by kruchy spód przygotować na smalcu (za to bez żółtka). A ja się o to pokusiłem i to jest jedyne, co mi się naprawdę spodobało. Smalec z dużych sklepów jest u nas fatalny – ale krakusy mogą dostać znakomity, z mangalicy, na węgierskim straganie na Kleparzu. A może ktoś z waszej rodziny jeszcze bije świnie? Trzeba tylko mniej więcej podwoić proporcje podane na stronie. Do 250 g mąki dodajemy szczyptę soli, łączymy pracując szybko czubkami palców z 50-60 g zimnego masła i 50 g smalcu, aż uzyskamy „piasek”. Dodajemy po kolei 3 łyżki zimnego mleka, aż się nam utworzy zwarte ciasto. Owijamy w folię, chłodzimy przez pół godziny. Wykładamy na stół, wałkujemy (przez folię, bo się trochę maże) na placek średnicy ok. 25 cm, przekładamy na formę, wylepiamy brzegi, chłodzimy pół godziny. Kładziemy na ciasto arkusz papieru do pieczenia i obciążamy, pieczemy ok. kwadransa w 180 stopniach, ostrożnie zdejmujemy obciążniki i papier, nakłuwamy w paru miejscach widelcem i jeszcze podsuszamy parę minut. Ciasto z początku się łuszczy i trudno je kroić, ale po parunastu godzinach robi się cudownie zwarte, nie tracąc lekkiej piaskowej konsystencji. A królewskie nadzienie? Mdłe, pomimo sporego dodatku estragonu, jeśli chcecie sprawdzić, to dajcie koniecznie 3 jajka a nie 2, nieco mniej śmietanki i odciśnijcie bardzo mocno ugotowany szpinak (lub długo duście mrożony). Na naszej grupie facebookowej „Smaki” znajdziecie za to pomysły, które przy okazji quiche’owego wzmożenia podpatrzyłem i popróbowałem.