Korekty i koterie

Partie, korzystając z powyborczego oddechu, zabrały się za czystki we własnych szeregach. Kto - oprócz mediów - będzie miał z tego pożytek?

02.11.2011

Czyta się kilka minut

Stabilność poparcia dla trzech z czterech ugrupowań, które występowały w poprzednim Sejmie, nie zmienia faktu, że powyborcze rachunki stały się okazją do wewnątrzpartyjnych przesileń. Nie uniknęła ich żadna ze starych partii.

Najgłośniejszym echem odbija się sprawa Zbigniewa Ziobry po jego publicznej krytyce sytuacji w Prawie i Sprawiedliwości, ugrupowaniu, którego jest jednym z medialnych ucieleśnień. Dla kształtu rządów i państwa w najbliższych czterech latach większe znaczenie ma rola, jaką będzie odgrywał w Platformie Obywatelskiej Grzegorz Schetyna. Dobrym punktem odniesienia dla tych przesileń są napięcia w PSL. Wszystkie rodzaje problemów skupiają się zaś w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który czeka wyłonienia nowego lidera.

Jednoosobowe szefostwo

Choć największą uwagę przykuwają tu personalia, to przecież rzecz nie sprowadza się wcale do nich. Warto spojrzeć na owe porachunki od innej strony niż przysłowiowa "walka buldogów pod dywanem", gdy wiadomo jedynie, że coś się dzieje, a na zewnątrz wypadają tylko pokrwawione strzępy ciał. Zresztą owe personalne przepychanki odbywają się już w zasadzie publicznie - bo cokolwiek, co nie odbywa się zupełnie otwarcie, jest i tak natychmiast ujawniane przez "pragnących zachować anonimowość".

Polskie partie polityczne różnią się również tym, jak uporządkowane jest ich życie wewnętrzne. W każdej obowiązują jakieś - choćby niepisane - reguły budowy wewnętrznej pozycji, czyli także rywalizacji z koleżankami i kolegami. Niedoprecyzowanie w tej kwestii może skutkować słabością kadrową. W mętnej wodzie układów i układzików najlepiej radzą sobie niekoniecznie najwartościowsi - czego widomym obrazem były rozbieżności pomiędzy miejscem na partyjnej liście, ustalonym przez partyjne koterie lub widzimisię szefów, a ostatecznym poparciem wyborców.

Poza kłopotami z awansem czy utrzymaniem swojego statusu, nieprzejrzystość reguł stwarza również problemy z korygowaniem partyjnego kursu. W sytuacji, w której nie jest oczywiste, z czego wynika pozycja poszczególnych osób, lub też wiadomo tylko, że o wszystkim rozstrzyga jednoosobowo lider, nie ma też prostej metody na to, by podawać w wątpliwość takie, a nie inne rozstrzygnięcia centrali. Głosy krytyki względem przywództwa wiążą się nieuchronnie z ryzykiem podważenia własnej pozycji. Awans i rola w partii nie wynikają bowiem z jasno określonych reguł, lecz są rozstrzygane przez jednoosobowe szefostwo.

Zarówno w PO, jak i w PiS liderzy mają moc decydowania o czyimś politycznym być albo nie być. W zasadzie jedyne, co mogłoby być dla nich hamulcem, to dobro całego ugrupowania. Rzecz w tym, że to liderzy uważają się za jego ostatecznych strażników.

Dał temu wyraz Donald Tusk, kiedy przy okazji krytyki ze strony Grzegorza Schetyny po raporcie MAK powiedział: "o tym, co jest dobre dla Platformy, decyduję ja". Może to być tylko stwierdzenie, że do lidera należy tu ostateczne zdanie, lecz bardzo blisko stąd do wniosku, że każdy głos różniący się od opinii lidera jest głosem na szkodę partii. Wtedy zaś krytyka samej strategii lidera wiąże się z wystawieniem własnej pozycji w partii na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Podział łupów

Jednak pomimo takiego ryzyka właśnie teraz doszło w partiach do przesileń. Stało się tak z dwóch powodów.

Pierwszym jest odległy termin następnych wyborów. Zgłaszanie korekt względem kursu i uruchamianie dyskusji na ten temat jest teraz - mimo wszystko - najmniej zagrożone zarzutem, że działa się na szkodę ugrupowania, czyli - z korzyścią dla politycznych przeciwników. Nie ma lepszego momentu na zgłaszanie zastrzeżeń - jeśli nie teraz, to nigdy.

Po drugie: mandaty poselskie zostały właśnie rozdzielone i nic w tej dziedzinie nie zmieni się przez najbliższe trzy lata. Liderom brakuje zatem narzędzia politycznej anihilacji (czy szantażu), jakim jest niewpuszczenie oponenta na listy wyborcze. Nieco odmienny klimat rozgrywki w PO pokazuje, jaką rolę odgrywają tu narzędzia w rękach lidera. Donald Tusk ma tu znacznie większe pole manewru, gdyż wciąż przed nim jest rozdzielanie stanowisk w rządzie czy w Prezydium Sejmu.

Oczywiście, pojawianie się wewnątrzpartyjnych napięć wynika również z tego, że rezultat wyborów jest okazją do refleksji na temat tego, co partia zrobiła w poprzednich czterech latach oraz w czasie kampanii i czy nie należy tego zrewidować. Wydaje się, że tutaj reguły powinny być proste: jeśli wynik był po naszej myśli, to znaczy, że działaliśmy dobrze, a jeśli nie, to znaczy, że robiliśmy źle. Tu jednak również tworzy się pole do interpretacji. Fakt, że odniosło się sukces przy jakiejś strategii, wcale nie znaczy, że zadziała ona następnym razem. Podobnie jak fakt, że ponieśliśmy porażkę, nie musi być jeszcze argumentem, że coś trzeba zmieniać - być może trzeba po prostu czekać dłużej.

Pod pręgierzem

Zatem: przyszedł wreszcie najlepszy moment na dyskusję, lecz partie i ich liderzy robią wszystko, by ją stłumić. Znaczącą rolę odgrywają tutaj media, które codziennie poszukują nowych tematów, by przyciągnąć czytelnika. A konflikty wewnętrzne są wszędzie na świecie bardzo wdzięcznym tematem dla dziennikarzy, atrakcyjniejszym nawet od rywalizacji pomiędzy partiami, bo ściśle personalnym. Z drugiej strony w takich kontrowersyjnych sytuacjach media są istotnym punktem odniesienia. Mogą stać się pręgierzem, pod którym stawia się jedną ze stron, lub jej sojusznikiem.

W naszym zideologizowanym medialnym światku niczego nie nagłaśnia się tak chętnie, jak podrzuconych im wieści o kłopotach w obozie przeciwnika. Stąd też media stają się katalizatorem zupełnie niepotrzebnych emocji. Zwłaszcza że wokół każdego z przywódców partii nie brakuje koterii, które w sytuacji ewentualnej marginalizacji przeciwników mogłyby zyskać na znaczeniu w wewnątrzpartyjnych układankach.

W przypadku PiS nie pomaga też w tym niejasna strategia samego Zbigniewa Ziobry. Jednoznaczne deklaracje przywiązania do partii i lojalności względem Jarosława Kaczyńskiego przeplatają się w jego wypowiedziach ze spekulacjami o potrzebie stworzenia nowego ugrupowania.

Wygląda na to, że dwór wokół prezesa przyjął taką samą strategię, którą zastosowano przy poprzednich podobnych przypadkach - Polski Plus i PJN. Rozłamowcy mają być przedstawiani jako ciało obce, którego pozbycie się nie jest żadną stratą. Czy to pójdzie tak łatwo, wypada wątpić - Ziobro, Kurski i Cymański to jednak główny nurt PiS. Nie sposób w ich wcześniejszych wypowiedziach znaleźć choćby ślad minimalnego zdystansowania do tej formacji (czyli prezesa).

Jeśli nawet oni wyrażają dzisiaj protest, trzeba mieć naprawdę nieograniczoną wiarę w nieomylność Kaczyńskiego, by uważać, że wszystko jest w porządku, a wina za porażkę wyborczą leży całkowicie poza partią.

Zarówno pozycję Ziobry, jak i Schetyny wzmocniłoby pewnie przedstawienie jakichś konkretnych i przemawiających do wyobraźni projektów, nie zaś ogólne wołanie o "reformy" - partyjne czy państwowe. Brak umiejętności w formułowaniu takich projektów nie tylko osłabia ich taktyczną skuteczność. Daje też powód do wątpienia w ich strategiczne walory. Jeśli chcą być traktowani przez Tuska lub Kaczyńskiego jako coś więcej niż chwilowy kłopot, dający się jednak zepchnąć na margines, niepokorni powinni umieć pokazać coś, czego tamci nie potrafią. Nawet jeśli obaj wiceprzewodniczący partii mają takie umiejętności, to na razie nie dają tego po sobie poznać. Choć przecież - co najlepiej pokazuje przykład Tuska i Kaczyńskiego - do pewnych ról się dopiero dorasta w działaniu. Jednak to pretendenci muszą się bardziej starać, by przełamać tyranię status quo.

Pokusy liderów

Biorąc pod uwagę te wszystkie niepewności, nie ma żadnych poważnych podstaw, by przewidzieć, co stanie się w najbliższych tygodniach. Wynik wyborów jest pod tym względem równie dwuznaczny: jedna z nowych inicjatyw poniosła porażkę, a druga odniosła sukces. Stąd, powołując się na jeden z tych przykładów, można przekonywać, że groźbą rozłamu nie da się już nikogo zastraszyć, pozycja liderów jest przemożna, a wycięcie wewnętrznej opozycji może ujść na sucho.

Z drugiej strony, porażkę SLD i dwuprocentowy przepływ poparcia z PiS do PJN da się potraktować jako argument, że tłamszenie wewnętrznej opozycji prowadzi do strat. Raz są one spektakularne, jak w przypadku SLD, a raz nie rzucają się w oczy, jak to się stało w przypadku PiS. (Choć przecież, gdyby wynik PiS był lepszy właśnie o te 2 proc., które zdobył PJN, koalicja PO-PSL nie zachowałaby większości, co kazałoby zupełnie inaczej interpretować wynik wyborów i poważnie zmieniłoby sytuację polityczną).

Czy liderzy ugrupowań ulegną pokusie i pokażą swoją władzę, czy też zreflektują się i będą próbować raczej łagodzić konflikty niż je eskalować - tego nie wiadomo. W tej kwestii ciekawym punktem odniesienia może być jedyna partia, w której tego typu problemy są bez porównania mniejsze, a więc PSL (jeśli oczywiście pominąć Ruch Palikota, pozostający ciągle jednoosobowym biznesem, w którym nikomu się jeszcze nawet nie śniło, by dyskutować o dystrybucji władzy).

Dla PSL wynik wyborczy, choć był poniżej oczekiwań liderów, był też niewątpliwym potwierdzeniem pozycji. Przy okazji partia ta dała pozostałym pokaz wewnętrznej lojalności: nawet przegrane prominentne osoby, jak minister Fedak czy wicemarszałek Kierzkowska, są przedmiotem publicznej troski ze strony liderów. Natomiast kontestujący przywództwo Waldemara Pawlaka Janusz Piechociński jest publicznie rozpatrywany przez szefa partii jako kandydat na ministra. Choć o obsadę ministerstw toczy się gra, w której będą wygrani i przegrani, to przecież nikomu nie grozi z tego tytułu polityczne unicestwienie i nikt nie grozi rozłamem. Nic więc nie wskazuje na to, by w PSL występowały napięcia w jakimkolwiek stopniu porównywalne do tego, co dzieje się w pozostałych partiach, w szczególności w dwóch największych.

Co nie zmienia faktu, że PSL jest trwale czwartą partią w kolejności wyznaczanej przez wyborcze poparcie. Być może wynika to z braku tak dominujących osobowości jak Tusk czy Kaczyński. Bez takich postaci łatwiej uregulować życie wewnętrzne partii i uczynić je bardziej przewidywalnym. Ale zarazem to przecież emocje, które są w stanie wywoływać Kaczyński i Tusk, są źródłem sukcesu ich ugrupowań.

***

Czy zatem silna osobowość musi nieuchronnie wiązać się z niejasnymi relacjami wewnątrz partii, zakulisowymi rozgrywkami i nieustającą groźbą rozpadu? Czy gdyby pojawiła się partia, która połączyłaby wyraźne emocjonalne przywództwo z uregulowanymi, przewidywalnymi relacjami wewnętrznymi, byłaby ona w stanie zmieść ze sceny politycznej dotychczasowe siły? Siły, w których te dwa źródła przewagi najwyraźniej nie chcą ze sobą współgrać?

Oto pytanie, które powinna sobie szczególnie głośno postawić lewica. Po lewej stronie właśnie może dojść do wymuszonego coraz głębszym kryzysem nowego otwarcia. W minionej kadencji SLD udało się połączyć słabości dwóch pozostałych wzorów działania partii - brak wyrazistości lidera i brak przewidywalnych reguł wewnętrznej rywalizacji. Powielając stare błędy można wylądować zupełnie na marginesie. Dla lewicy to groźba bardzo bliska. Lecz przecież i pozostałe partie, tak dziś pewne swej pozycji, nie są poza takim niebezpieczeństwem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2011