Strach ma wielkie oczy

Nasza klasa polityczna była świadkiem spektakularnych rozpadów AWS i SLD - stąd w jej głowach łatwo uruchamia się apokaliptyczny ciąg skojarzeń. Już dwukrotnie walka o miejsce na kapitańskim mostku przekształciła się nagle w walkę o miejsce w ratunkowej szalupie.

15.02.2011

Czyta się kilka minut

Donald Tusk / fot. Radek Pietruszka / PAP /
Donald Tusk / fot. Radek Pietruszka / PAP /

Im bardziej skomplikowana gra, tym więcej czasu zajmuje opisanie reguł wyłaniania zwycięzcy. W pojedynczym biegu nie ma o czym dyskutować, lecz ustalanie wyniku meczu siatkarskiego czy klasyfikacja Pucharu Świata w skokach narciarskich to już nie jest coś, co da się wyrazić jednym zdaniem. Jesienne wybory parlamentarne to rozgrywka jeszcze bardziej złożona.

Dla rządu to czas podsumowania dokonań w trakcie całej kadencji. Dla całej partii - czas wymagający szczególnej mobilizacji. Dla jej kierownictwa - moment potwierdzenia lub podważenia przywództwa. Dla każdego z posłów z osobna to moment przesądzający o dalszych planach życiowych.

Puzzle Platformy

Wszystkie te czynniki są w polskich okolicznościach poddane naciskowi demoralizujących rozwiązań instytucjonalnych. Demokracja wewnątrz partii jest swoją karykaturą - jej reguły są takie, że zwycięska strona z reguły nie okazuje litości przegranym. Do tego idiotyczna ordynacja sprawia, że dla każdego posła w trakcie kampanii największymi wrogami są koledzy z listy. Jego osobiste szanse na reelekcję nie rosną wraz z siłą całej listy tak, jak na skutek blokowania dostępu do niej silnych osobowości. Jednak bez takich osobowości cała partia może sporo stracić względem innych ugrupowań, które lepiej poradzą sobie z tym dylematem.

Wszystkie te zjawiska zostały w PO w bieżącym roku spotęgowane. Tylko co trzeci z ministrów tej partii był w 2007 r. liderem listy. Nie da się odmówić racji tezie, że dla pozostałej dziesiątki start w wyborach byłby wykorzystaniem ich potencjału i elementem dobrego politycznego obyczaju poddania się pod ocenę wyborców. Jednak premier, w imię wartości, jaką jest przewidywalność rządów, utrzymał też na stanowiskach takich, których potencjał wyborczy jest raczej ujemny i nie wiadomo, co teraz z tym fantem począć.

Napięcia w partii spotęgowało też pojawienie się parytetu jako potencjalnego narzędzia czyszczenia list z konkurentów. Do tego bezpośrednia więź premiera z szeregami partyjnymi uległa w trakcie kadencji osłabieniu. Grzegorz Schetyna zaś okazał się w wewnętrznej walce przeciwnikiem jednak odmiennej wagi niż tylu innych, którzy na kolejnych zakrętach odpadli z PO. Układanki nie upraszcza fakt, że Bronisław Komorowski pod prezydenckim żyrandolem umościł się na tyle, że może myśleć o odgrywaniu się za lata marginalizacji. Na to wskazywałoby też towarzystwo, którym się otoczył.

Sondażowy spadek i zła prasa dopadły PO w chwili, gdy tak pogmatwana rozgrywka właśnie zaczęła się na dobre rozkręcać.

Casting na kozła

Nie od dziś wiadomo, że największym zagrożeniem dla każdej organizacji w sytuacji kryzysowej jest gra wewnątrz jej kierownictwa o zrzucenie z siebie odpowiedzialności. To ona niszczy "elementarną solidarność", o której na zarządzie PO mówił ponoć Donald Tusk. Do uruchomienia takiej gry nie jest wcale potrzebne fałszywe oskarżanie innych. Wystarczy, że ktoś nie chce uznać swojej winy. Ta zaś nigdy nie jest oczywista i każdy zawsze może znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie, okoliczności łagodzące lub chociaż próbować zrelatywizować samo znaczenie występku.

Gdy jedna osoba zacznie minimalizować swój udział w problemie, pojawia się nieuchronna pokusa dla pozostałych, by o nim przypomnieć. Odbiorcy takiego przypomnienia najłatwiej to zinterpretować jako początek castingu na kozła ofiarnego. Najprostsza odpowiedź sama się pcha na usta - "to nie ja, to on...". Niezwykle łatwo w kryzysie wywołać samobójczą strzelaninę na oskarżenia, przecieki i medialne komentarze "pragnących zachować anonimowość".

Im problem bardziej złożony, rozkład udziałów w szkodzie mniej czytelny, tym większe pole do popisu dla odmiennych interpretacji. Jeśli do tego dodać zleżałe żale, hipoteki starych grzechów, osobiste ambicje szukające okazji i czekające na rozstrzygnięcie dylematy strategiczne, powstaje mieszanka piorunująca. Próba wypalenia rozgrzanym żelazem tego, co Tusk chciałby piętnować jako śmiertelne grzechy przeciw lojalności partyjnej, mogą doprowadzić do eksplozji o trudnej do przewidzenia sile.

Tematy dla opozycji

To, że na taką eksplozję z utęsknieniem czeka opozycja, jest oczywiste. Wielu zaskakuje natomiast podejście mediów. To one decydują o zmianie klimatu - jeszcze nie przesądzają wyniku, lecz na pewno utrudniają odniesienie zwycięstwa. Zostawiając na boku pojawiające się spiskowe wyjaśnienia, warto podkreślić, że fascynacja wewnętrznymi sporami nie jest tylko naszą specyfiką. Badania niemieckiego styku polityki i mediów, prowadzone przez Hansa Kepplingera, pokazują jednoznacznie, że negatywna wypowiedź o kolegach z własnej partii jest dla mediów atrakcyjniejsza od negatywnej wypowiedzi o innych partiach. Paradoksalnie, PiS stający się partią jednego tematu, z wykluczoną lub zmarginalizowaną wewnętrzną opozycją, przyczynił się do kłopotów PO - media najwyraźniej się nim znużyły.

Nie ma za bardzo też jak pisać o sporach wewnątrz koalicji. PSL nie daje ostatnio o sobie specjalnie znać. Uspokojeni wynikiem wyborów samorządowych ludowcy żyją w przekonaniu, że ich poparcie rośnie bez medialnego nawozu. Angażowanie się w grę w trójkącie PO-PiS-SLD nie jest im też do niczego potrzebne. Rzecz przecież w tym, by - niezależnie od tego, kto jesienią wygra - być pierwszym w kolejce do rozmów koalicyjnych.

Problem ludowców jest tylko jeden. To umiarkowany wzrost poparcia dla SLD, wspierany - jak się można domyślać - przez media publiczne, gdzie ludzie lewicy najwyraźniej wykolegowali koalicję rządową. Wymarzone przez liderów lewicy "spłaszczenie wyników" ma doprowadzić do tego, że PSL nie będzie wystarczającym partnerem, by stworzyć z PO większość. Polityczna arytmetyka podpowiada, że możliwa wtedy koalicja PO-SLD nie będzie potrzebowała ludowców. A gdyby nawet weszli do rządu, ich pozycja bez wątpienia byłaby tylko cieniem obecnej.

Jednak ta sama wyborcza arytmetyka powinna także być dla lewicy ostrzeżeniem. Logika politycznych podziałów, potwierdzana przez światowe statystyki, podpowiada inny scenariusz. Jeśli największej partii poparcie spada poniżej 35 proc., w parlamencie robi się miejsce dla piątej partii. Dziś pierwszym kandydatem na to miejsce jest Polska Jest Najważniejsza. Jeśli znajdzie się w Sejmie, poszerzy zakres możliwych koalicji, przy których SLD trafia znów do ław opozycji. Stąd też dla lewicy problemem jest spłaszczenie nie wyników, lecz aspiracji. Ewentualna eksplozja w PO i wyniesienie Sojuszu na miejsce pierwsze z czterech, nie zaś trzecie z pięciu, wydaje się - jeśli już - bardziej prawdopodobnym scenariuszem niż równowaga trzech partii.

Tu jednak też czai się trudność. SLD przez ostatnie lata tak często próbowało się przedstawić jako trzecia siła - równorzędny przeciwnik PO i PiS - że zaczynało to się ocierać o śmieszność. Teraz zaś nie dodaje wiarygodności takim aspiracjom - właśnie wtedy, gdy mogłaby być rozważana znacznie ambitniejsza ewentualność. Jak na razie wzrost wiary lewicy we własne siły przejawia się poprzez medialne eksponowanie tuzów z czasów swej minionej świetności - Millera, Oleksego czy Czarzastego. Nie bardzo tylko można zgadnąć, jakim sposobem miałoby to pomóc w wymarzonym zwycięstwie.

O spłaszczeniu aspiracji nie może być mowy w przypadku PiS. Partia ta czeka na eksplozję w PO z głębokim przekonaniem, że będzie jej beneficjentem. Większe zbliżenie ujawnia jednak rysy na tym wymarzonym obrazie. Czy Jarosław Kaczyński liczy na wynik w granicach 45 proc., dający samodzielną większość (do powołania rządu, choć przecież nie do odrzucenia prezydenckiego weta)? Badania negatywnych elektoratów nie dają na to większych szans. Brak samodzielnej większości oznacza, że pozostałe partie do spółki mają taką większość. To pozwala im przejąć władzę, nawet gdyby zdobywca największego poparcia trafić miał do opozycji. Przypadek sejmiku podkarpackiego jest najświeższym dowodem. Także na to, że PiS w takim przypadku nie bardzo może liczyć na przeciągnięcie PSL na swoją stronę.

Czy prezes PiS, tak jak deklarował w debacie w 2007 r., liczy na rozłamowców z PO, przeciwnych ewentualnej koalicji z SLD? Czy może liczy na nowy PO-PiS, już bez Tuska? Tak czy inaczej, każdy z takich scenariuszy podwyższa temperaturę sporów - wewnątrz PO.

Tusku, musisz

Osłabienie do poziomu 30 proc. nie byłoby dla PO jako całości aż tak groźne, jak groźne byłoby dla samego Donalda Tuska. Napięcie jest podsycane przez strach przed scenariuszem, w którym wewnętrzna opozycja zyskuje wsparcie ze strony potencjalnych koalicjantów. Gdy partia nie staje murem za swoim liderem w obliczu warunku "koalicja tak, ale z innym premierem". Takie spekulacje wydają się dziś nieadekwatne - PO pomimo spadku prowadzi w sondażach, a żaden z jej przeciwników nie zyskuje jednoznacznej przewagi. Lecz strach ma wielkie oczy. Nasza klasa polityczna była świadkiem dwóch takich spektakularnych rozpadów - AWS i SLD - stąd bardzo łatwo uruchomić w jej głowach apokaliptyczny ciąg skojarzeń. Już dwukrotnie walka o miejsce na kapitańskim mostku przekształciła się nagle w walkę o miejsce w ratunkowej szalupie.

Czy Tusk ma tyle siły, by odnieść bezdyskusyjne zwycięstwo na wszystkich polach rywalizacji jednocześnie? Czy potrafi zagonić ministrów do szczególnego wysiłku, nie zaś do wicia sobie gniazdka na przyszłość? Czy potrafi wyciszyć spory w partii, nie doprowadzając do jej rozbicia przez narastające emocje? Czy będzie w stanie powstrzymać frakcje przed wycinaniem wewnętrznych konkurentów kosztem osłabienia list? Nic nie wskazuje, by właśnie miał przypływ mocy i dysponował jej nadmiarem.

Do przejścia tej próby potrzeba zatem trafnego obstawienia, które z tych pól jest najważniejsze. Złe rozłożenie sił może dać punkty akurat nie tam, gdzie rozstrzygnie się cała rozgrywka. Patrząc z boku: newralgiczne jest uspokojenie nastrojów wewnątrz. Tyle że patrząc z wewnątrz, może to oznaczać pokusę ich pacyfikacji. I opozycja, i media liczą, że taka pacyfikacja będzie krwawa - spotka się z oporem, zaś poważne straty poniosą obie strony. Z taką widownią za plecami Tusk dotąd nie walczył.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2011