Koniec emerytury

Na taki krok nie zdecydował się nikt przed nim. Jeśli Bronisław Komorowski zechce powalczyć o Parlament Europejski, może liczyć na dobre miejsce. Tylko jak to odbiorą wyborcy?

21.05.2018

Czyta się kilka minut

Po prezydenturze, Warszawa, sierpień 2015 r. / WOJCIECH GRZĘDZIŃSKI DLA „TP”
Po prezydenturze, Warszawa, sierpień 2015 r. / WOJCIECH GRZĘDZIŃSKI DLA „TP”

Temat startu byłego prezydenta w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego wraca od wielu miesięcy. Sam zainteresowany unika jednoznacznych deklaracji, ale wiele wskazuje na to, że się zdecyduje. Niektórzy przekonują nawet, że klamka już zapadła.

Istotnie, od kilku miesięcy Komorowski jeździ na spotkania w Polsce, częściej gości też w mediach. Wydał „białą księgę” naruszeń konstytucji przez obecnie rządzących. Ale zapytany wprost o start, zwykle odpowiada podobnie: nie ma takich planów, ale nie mówi „nie”. Zastrzega, iż czuje się politykiem spełnionym, by zaraz dodać, że jednak wciąż ciągnie wilka do lasu.

Na razie nie jest to też temat, który szczególnie zajmuje liderów PO. Partia musi skupić siły na najbliższym starciu, czyli walce o samorządy. To jedyny bastion dotąd niezdobyty przez PiS. Bitwa rozegra się już jesienią i rozpocznie trzyletni maraton wyborczy. Grzegorz Schetyna nie może sobie pozwolić na falstart.

To będzie precedens

„Nie da się dobrze przygotowywać do dwóch bitew jednocześnie – mówią w samej Platformie. – Zresztą, po wyborach samorządowych świat może być inny. Zobaczymy też, jak zadziała Koalicja Obywatelska, którą zawarliśmy z Nowoczesną”. Politycy tej partii czujnym okiem spoglądają też na poczynania innego potencjalnego koalicjanta – PSL. I przypominają, że lider ludowców, którzy o samorządy powalczą samodzielnie, takiego scenariusza jednoznacznie nie odrzuca. Na układanie list przyjdzie więc jeszcze czas.

Jak do tej pory, żaden z byłych prezydentów nie zdecydował się na start w wyborach parlamentarnych – zarówno tych krajowych, jak i europejskich. Najbliżej tej decyzji był w 2014 r. Aleksander Kwaśniewski. Wtedy jako jeden z liderów firmował centrolewicową listę Europa+, ale ostatecznie na start się nie zdecydował.

Był też nieco już zapomniany epizod z 2009 r., czyli flirt Lecha Wałęsy z eurosceptycznym ruchem Libertas. Wałęsa oczywiście nie byłby sobą, gdyby i wtedy nie był „za, a nawet przeciw” – w tej samej kampanii wspierał bowiem i kandydatów Platformy Obywatelskiej. Do walki o mandat jednak nie stanął.

Ewentualny start Komorowskiego byłby więc precedensem w polskiej polityce. Ale czy byli prezydenci w ogóle powinni w takich wyborach kandydować? Zdaniem prof. Antoniego Dudka taki ruch wcale nie podniesie prestiżu ich funkcji. – Czym innym jest ubieganie się o ważne stanowiska międzynarodowe, to jest oczywiście przyjęte od dawna. Ale w tym przypadku, mówiąc wprost, może zostać odebrane jako chęć przełożenia popularności na wysokie zarobki – tłumaczy politolog z UKSW.

A różnica w dochodach z pewnością kusi. Były prezydent dostaje dziś na rękę nieco ponad 6 tys. zł. W tym samym czasie na konto europosła wpływa ponad cztery razy tyle. A to tylko pensja. Bo są jeszcze równie hojne dodatki, które długo można wyliczać.

Nie bez znaczenia może być też fakt, że Komorowski, w przeciwieństwie do Wałęsy, nie jest szczególnie zasypywany ofertami płatnych wykładów. Owszem, jego nazwisko pojawia się na liście mówców podczas konferencji, choćby w USA, ale do byłego przywódcy Solidarności jeszcze mu daleko. Nie zdecydował się on też, jak Kwaśniewski, by wejść do świata biznesu w roli doradcy.

Zabliźnione rany

Jeśli poprzednik Andrzeja Dudy zdecyduje się powalczyć o Brukselę, to raczej nikt z jego byłej partii nie będzie mu robił specjalnych trudności. Choć Komorowski nigdy nie stworzył w Platformie swojej frakcji, to nie dorobił się również śmiertelnych wrogów, którzy mogliby teraz wykorzystać okazję i boleśnie się odegrać. Sam Grzegorz Schetyna z pewnością pamięta też, że kilkukrotnie stawał po jego stronie w sporach z Donaldem Tuskiem.

A i relacje z samą partią wydają się dziś cieplejsze niż przed kilkunastoma miesiącami. Bolesna porażka na ostatniej prostej przed ostatnimi wyborami prezydenckimi poróżniła oba obozy. Były prezydent nie krył żalu, nie szczędził też krytyki pod adresem PO. A i politycy Platformy nie pozostawali mu dłużni i wytykali błędy popełnione w kampanii przez współpracowników z Pałacu. Swoistym rozliczeniem i zamknięciem tego sporu jest też książka, którą niedawno wydał Tomasz Nałęcz, jeden z najbliższych współpracowników Komorowskiego.

– On zrozumiał, że w imię prawdy historycznej o niektórych rzeczach trzeba powiedzieć głośno. Że warto ten makijaż zmyć. I ja to zrobiłem – tłumaczy Nałęcz. Samą kampanię z roku 2015 nazywa „fatalną” i przyznaje, że były prezydent zachęcał go do tego, by opisać ją w sposób bardziej dosadny, nawet jeśli to będzie bolało. Bo taka była prawda.

Bronisław Komorowski może liczyć na bardzo dobry wynik. Wybory prezydenckie przegrał o włos, a w drugiej turze poparło go ponad 8 mln Polaków. To potężny kapitał i atut w jego rękach.


Czytaj także: Idę środkiem polskiej drogi - Bronisław Komorowski w rozmowie z Błażejem Strzelczykiem


– Na pewno nie będzie obciążeniem dla Platformy. Takim kłopotem byłaby Hanna Gronkiewicz-Waltz, gdyby chciała startować. Ale myślę, że nikomu, włącznie z nią samą, taka myśl nie chodzi po głowie – przekonuje prof. Dudek.

– Nie można też mówić, że jest on politykiem skompromitowanym. Jak do tej pory, nie potwierdziły się żadne istotne zarzuty, które by go obciążały – tłumaczy dalej politolog. A to rodzi trudność dla potencjalnych rywali, przede wszystkim dla PiS. Oczywiście, można po raz kolejny sięgnąć po błędy czy wpadki z czasów prezydentury, ale to wszystko już było. Niekoniecznie zadziała.

Zresztą ludzie Kaczyńskiego skupią się w swojej kampanii zapewne na Donaldzie Tusku. Tak się składa, że w maju przyszłego roku, kiedy kampania do euro­parlamentu będzie na ostatniej prostej, powoli kończyć się będzie jego kadencja jako szefa Rady Europejskiej. A sygnałów świadczących o tym, że Tusk jednak ma ochotę wrócić do krajowej polityki, jest coraz więcej.

Skąd do Europy?

Najbardziej oczywistym i logicznym wyborem wydaje się Warszawa. To nie największy, ale z pewnością najbardziej prestiżowy okręg w Polsce. Solidną kartą przetargową w rękach Komorowskiego będą wyniki, jakie tu osiągał. W pierwszej turze starcia z Andrzejem Dudą w stolicy poparło go ponad 350 tys. wyborców.

Za kandydaturą byłego prezydenta może przemawiać również to, że PO nie ma wyraźnego lidera w Warszawie. W poprzednich wyborach mandaty dla PO zdobyli Danuta Hübner oraz Michał Boni. Jeśli Komorowski powie „tak”, któreś z nich będzie musiało ustąpić mu miejsca i wystartować z innego okręgu w Polsce.

W przyszłorocznym starciu można się spodziewać podobnego rozstrzygnięcia jak w 2014 r. – PiS i PO zapewne wezmą po dwa mandaty. Ale ktoś z dwójki Hübner–Boni może otwierać listę PO w Łodzi. Tam zwolniło się miejsce po Jacku Saryuszu-Wolskim, który opuścił szeregi Platformy. Szansą może być też to, że w przyszłym roku Polacy będą wybierali o jednego europosła więcej. To „zasługa” brexitu.

Jedyną osobą, która może nieco namieszać w wyścigu o „jedynkę” w stolicy, jest Ewa Kopacz. Choć i ona nie złożyła oficjalnej deklaracji, to wiadomo, że ma ochotę na start. – Wydaje mi się, że Ewa wystartuje i będzie jednym z najmocniejszych nazwisk. Stolica byłaby dla niej naturalna, bo stąd przecież startowała ostatnio do Sejmu. Ale przez lata kandydowała z Radomia, więc może to być też okręg mazowiecki – mówi jeden z bliskich współpracowników Kopacz.

Kto ostatecznie znajdzie się na listach, będzie zależało także od innych czynników. Jeśli PO dobrze wypadnie w wyborach samorządowych, to z pewnością mniej osób będzie chciało opuścić krajową politykę. Do walki o prezydenturę Kielc i Gdańska szykują się przecież dzisiejsi euro­posłowie – Bogdan Wenta oraz Jarosław Wałęsa.

I choć wybory europejskie w naturalny sposób są wygodniejsze dla PO, a PiS podczas tej kampanii będzie coraz silniej odczuwał trudy związane z rządzeniem, to walka będzie zacięta. Pokazało to już poprzednie starcie. Jeśli obecna dynamika na scenie politycznej się utrzyma, to w 2019 r. znów możemy się spodziewać remisu ze wskazaniem. Tym razem jednak raczej na PiS.

Politycy Platformy zwracają też uwagę na jeszcze jedną rzecz – brak pewności co do tego, jak ostatecznie będzie wyglądała ordynacja. A PiS potrafi zmienić zasady gry w ostatniej chwili, co zrobił choćby przed tegoroczną walką o samorządy. – Nic się nie zmieni? A może będzie system mieszany? Jeszcze rok temu wszyscy mówili, że będzie lista krajowa. Teraz już chyba nikt nie wie – mówi jeden z posłów.

Kiedy decyzja?

Czasu do namysłu Bronisław Komorowski ma jeszcze sporo. Mało prawdopodobne, by swoją decyzję ogłosił przed wyborami samorządowymi. Jeśli się zdecyduje na start, możemy być świadkami ciekawego pojedynku w Warszawie. Niewykluczone, że jego główną rywalką będzie Beata Szydło. Bo i takie pogłoski słychać dziś na sejmowych korytarzach, choć była premier może też powalczyć o mandat z rodzinnej Małopolski.

Były prezydent przez ostatnie lata nieco odwykł od kampanijnych starć z rywalami. Musi też przekonać wyborców, nawet mu bliskich, że ten ruch nie jest motywowany wyłącznie względami finansowymi. Tabloidy z pewnością mu o tym przypomną. A „jedynka”, nawet w stolicy, to jeszcze nie mandat. On sam nie wpadnie w ręce, podobnie jak było z prezydenturą, o czym się boleśnie przekonał.

Wraca więc pytanie: czy byli prezydenci w ogóle powinni startować? Może najwyższy czas pomyśleć nad tym, jak zagospodarować te osoby, które dziś są pozostawione same sobie? Wzorem z pewnością jest status, jaki mają byli prezydenci USA. Ten model raczej jednak będzie trudno przenieść nad Wisłę. Ale może warto skorzystać z rozwiązań włoskich i dać byłym prezydentom dożywotni mandat w Senacie?

– To rozwiązanie warte rozważenia – przekonuje prof. Dudek. Ale zdaniem politologa byli prezydenci przede wszystkim powinni być wykorzystywani w polityce zagranicznej. Jest tylko jeden problem – przy obecnym poziomie kultury politycznej to po prostu niemożliwe.

– O ile z Lechem Wałęsą byłoby to trudne, bo jego ciężko „zaprogramować” w jakimkolwiek kierunku, to już Aleksandra Kwaśniewskiego czy właśnie Bronisława Komorowskiego dałoby się namówić do takich działań. Warunek jest jeden: trzeba tego chcieć. Na razie to czysta abstrakcja. Nasi politycy najpierw musieliby zacząć ze sobą normalnie rozmawiać – kwituje Dudek. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2018