Komety nie giną do końca

Choć ISON zmieniła się już w gwiezdny pył, i ona, i jej krewni mogą nas wiele nauczyć o Wszechświecie, o naszym kosmicznym podwórku i o nas samych.

17.12.2013

Czyta się kilka minut

Ostatnie chwile komety ISON zmierzającej w stronę Słońca, 28 listopada 2013 r. / Fot. NASA
Ostatnie chwile komety ISON zmierzającej w stronę Słońca, 28 listopada 2013 r. / Fot. NASA

To miało być widowisko dekady, może stulecia. Nie wyszło. Ale to, czego kometa ISON nie dała naszym oczom, nadrobiła w warstwie fabularnej.

Nawet wtedy, gdy Dedal, trapiony tęsknotą za ojczyzną, usilnie prosił o pozwolenie wyjazdu, król nie pozwolił. (...) Dedal zbyt długo był jego powiernikiem i zbyt dobrze znał różne tajemnice państwowe.

Tak jak mit o Ikarze i Dedalu, epopeja komety ISON zaczyna się od wygnania. Na zimnych, ciemnych rubieżach Układu Słonecznego – w Chmurze Oorta. Tak daleko, że nasze Słońce, choć sięga tam jeszcze jego grawitacyjna domena, wydaje się tylko jedną z miliardów gwiazd. Tam, półtora roku świetlnego od Słońca, krążą powoli setki miliardów skalno-lodowych brył. Tak jak Dedal był kopalnią wiedzy o tajemnicach Krety, tak one są bezcenne dla astronomów, którzy badają początki Układu Słonecznego. Bo ci kosmiczni wygnańcy trafili tu po jego ukształtowaniu się i są pozostałościami chmury pyłu i gazu, z której powstały planety, księżyce – i my. Na powierzchni komet odkryto m.in. aminokwasy. Być może to komety przyniosły je na nowo narodzoną Ziemię.

Ale chmura jest zbyt daleko, żeby się jej dobrze przyjrzeć, więc każdy gość stamtąd, zwłaszcza taki, który odwiedza wewnętrzny Układ Słoneczny po raz pierwszy – a więc nieskażony słonecznym wiatrem – to arcyciekawy obiekt badań.

Wówczas Dedal wymyślił nowy i niesłychany sposób ucieczki. Z piór ptasich, sklejonych woskiem, sporządził olbrzymie skrzydła dla siebie i dla swego syna, Ikara. Obaj przytwierdzili sobie skrzydła do ramion.

Lodowe bryły Chmury Oorta od miliardów lat pozostają na swoim miejscu. Trzeba wyjątkowego wydarzenia, by wyrwać je z orbitalnego snu i nakłonić do wędrówki. Nie wiemy, jakie kosmiczne uderzenie wystrzeliło kometę ISON, jak kulę bilardową, w stronę Słońca. Cokolwiek to było, zdarzyło się, zanim pierwszy homo sapiens spojrzał w niebo. Astronomowie szacują, że kosmiczna wędrówka ISON rozpoczęła się nawet milion lat temu. Powoli, nieubłaganie, kometa zaczęła nurkować w stronę Słońca.

ISON nie leciała w samotności. Do lipca tego roku astronomowie naliczyli już 4 894 komety, które pokonały daleką drogę z Chmury Oorta do Słońca. Większość to drobne, kilkusetmetrowe odłamki, widoczne tylko na zdjęciach z najpotężniejszych teleskopów.

Najbardziej spektakularne z komet muszą być naprawdę duże – największe mierzyły nawet 30 km. Muszą się maksymalnie zbliżyć do Słońca – zmniejszenie o połowę dystansu między kometą a naszą gwiazdą skutkuje ośmiokrotnym zwiększeniem jej jasności. Wreszcie, powinny przeciąć orbitę Ziemi w niewielkiej odległości od niej. Komety spełniające wszystkie warunki są rzadkie. Ale od czasu do czasu, średnio raz na dekadę, z otchłani dociera do nas kometa godna nazwania Wielką.

Rybak, który zakładał sieci wśród sitowia, pasterz idący za swymi trzodami, oracz postępujący za pługiem – wszyscy podnosili zdziwione oczy ku niebu, gdzie w obłokach szybowali ci dwaj niezwyczajni latawcy. Zdumienie ogarnęło ludzi na widok czarodzieja, który ptakom wydarł tajemnicę lotu.

Najstarsze wizerunki komet zachowały się na malunkach naskalnych. W co najmniej dziewięciu miejscach na całym świecie – od Australii, przez USA, po Afrykę, pośród scen z życia naszych praprzodków pojawia się charakterystyczna gwiazda z ogonem.

Często, jak w przypadku liczących przynajmniej 3 tys. lat malowideł z dystryktu Fouriesbourg w RPA, wizerunkom komet towarzyszą postaci szamanów czy kapłanów. Komety zawsze były uważane za posłańców, omeny, dusze wielkich wodzów.

Brytyjscy naukowcy Victor Clube, Bill Napier i Mark Bailey sugerują, że komety mogły dać impuls, który doprowadził do ukształtowania we wczesnych społeczeństwach mitologii i, ostatecznie, religii. Znaki na niebie stały się kluczowe w całym systemie wierzeń. Ale to nie wszystko. Istnieją wskazówki, że za czasów starożytnych na niebie wydarzyło się coś naprawdę spektakularnego. Coś, co wywarło wpływ na rozwój cywilizacji na całym świecie.

„Niedawne odkrycia astronomów sugerują, że starożytne cywilizacje widziały na niebie wydarzenia, których na tę skalę nie obserwowano już nigdy później” – piszą Brytyjczycy. Tylko między 202 a 162 r. p.n.e. nad Rzymem pojawiło się 12 komet widocznych gołym okiem. Między 43 a 40 r. p.n.e. – kolejne cztery. To niezwykłe nagromadzenie mogło być ostatnim aktem dramatu, który ukształtował dziesiątki cywilizacji.

Według Baileya mogło dojść do rozpadu gigantycznej komety na kilkadziesiąt mniejszych, czemu towarzyszyły bardzo intensywne deszcze meteorów. Taki kosmiczny spektakl może tłumaczyć, dlaczego niemal jednocześnie cywilizacje Bliskiego Wschodu, Europy, Azji i Ameryki Płd. pochłonęła istna kosmiczna obsesja: od Indii po Stonehenge powstają wtedy megaobserwatoria astronomiczne, a mędrcy kolejne stulecia poświęcają na obserwacje nieba i ich interpretowanie.

Może to właśnie kometa pchnęła nas na ścieżkę, którą w pewnym sensie nasza cywilizacja podąża do dziś?

Rzekł ojciec do syna: „Pamiętaj, synu, żebyś zawsze latał środkiem, między morzem a niebem. Nie wolno ci zbyt wysoko szybować, gdyż gorąco promieni słonecznych roztopi wosk, który spaja skrzydła; ani nie zlatuj zbyt nisko, aby wilgocią wody nie nasiąknęły pióra”.

ISON miała wszystkie predyspozycje, by dołączyć do grona najbardziej widowiskowych komet ostatnich dziesięcioleci. Była duża – pierwsze pomiary sugerowały, że jej jądro mogło mieć nawet 3 km średnicy, choć późniejsze dały szacunki nieco niższe. Miała przeciąć naszą orbitę w odległości zaledwie 60 mln km. I wreszcie, leciała niemal kursem kolizyjnym na Słońce. Miała prawie musnąć atmosferę gwiazdy. Mogła być naprawdę Wielka.

Ale nie posłuchała rad Dedala.

Ikar, uniesiony zachwytem nad potęgą wynalazku, zapomniał o przestrogach ojca i coraz wyżej wzbijał się w błękitne przestworza.

Kometę dostrzegły we wrześniu 2012 r. naziemne teleskopy sieci International Scientific Optical Network. To właśnie jej zawdzięczała nazwę. ISON była wyjątkowa: to była jej pierwsza wizyta w naszej okolicy. I ostatnia – bo poruszała się po trajektorii, która po minięciu Słońca miała ją wyrzucić z Układu Słonecznego. W stronę gościa skierowano dziesiątki teleskopów, włącznie z teleskopem Hubble’a i oczami sond na powierzchni i orbitach Marsa i Merkurego. W lipcu kometa przekroczyła tzw. „linię mrozu” – zbliżyła się do Słońca na tyle, że lód, od miliardów lat skuwający jej powierzchnię, zaczął przechodzić w stan gazowy.

Ogon komety, dotąd skromny, zaczął się rozwijać.

Większość komet ma dwa ogony: gazowy, o niebieskawym blasku, i pyłowy, często o żółtawym kolorze. Ogony, „rozdmuchiwane” przez pędzący 400 km/s wiatr słoneczny i ciśnienie wywierane przez światło, zawsze rozwijają się w kierunku przeciwnym do Słońca. Czasem, jak w przypadku z 1744 r., kometa może mieć nawet sześć ogonów.

Ale coś, co z daleka wygląda na pełne gracji, z bliska jest widowiskiem piekielnym. Kometa – zlepek kamieni, pyłu i lodu – poddawana jest kolosalnym siłom. Im bliżej Słońca, tym większe promieniowanie, temperatura, siły pływowe wstrząsają jej jądrem. Kometa Halleya, obserwowana z bliska przez flotyllę kosmicznych sond w 1986 r., traciła ponad 60 ton masy na sekundę.

Naukowcy nie wiedzieli, jak kometa zareaguje po zbliżeniu się do Słońca. Początkowo wydawało się, że radzi sobie doskonale. Jeszcze w październiku była w znakomitej kondycji. Ale im bliżej peryhelium – czyli maksymalnego zbliżenia do gwiazdy – które miało nastąpić 28 listopada, tym jej stan był gorszy.

Początkowo pociemniała. Część obserwatorów twierdziła, że jej jądro się rozpadło. Ale tuż przed zbliżeniem się do Słońca nagle kilkakrotnie zwiększyła jasność, jakby przygotowując się na najgorsze. Na kilka godzin przed peryhelium wydawała się rozpraszać. Znowu ogłoszono jej zgon. Poddana niewyobrażalnym temperaturom i naprężeniom miała po prostu wyparować. A znowu zaskoczyła. Kilka godzin później wystrzeliła zza Słońca – nadal wyraźnie widoczna, nadal miała i jądro, i warkocz. Była słabsza niż przedtem, ale wydawało się, że jednak na Boże Narodzenie zafunduje nam kosmiczny pokaz.

To był jej łabędzi śpiew.

I wówczas stało się to, co przewidział Dedal. Pod wpływem żaru słonecznego wosk stopniał i pióra, jedno po drugim, zaczęły opadać. Ikar, jak gromem rażony, runął z wysokości na ziemię i zabił się na miejscu.

Po tym ostatnim rozbłysku kometa zaczęła znikać. Powoli, ale systematycznie rozdmuchiwana przez słoneczny wiatr, wkrótce stała się tylko strumieniem pyłu i gazu, wciąż podróżującego po swojej orbicie.

Ale komety nigdy nie giną do końca. Pod koniec grudnia nasza planeta przetnie ten strumień kosmicznych odpadków. ISON nas nie odwiedzi, ale jej pozostałości mogą wciąż stworzyć na niebie widowisko – deszcz meteorów. Jak duch komety.  


WOJCIECH BRZEZIŃSKI jest dziennikarzem Polsat News, gdzie prowadzi autorski program popularnonaukowy „Horyzont zdarzeń”. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.


Cytaty: Jan Parandowski, „Mitologia”, Czytelnik, Warszawa 1979.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013