Komando hitlerowskich cyborgów

Wytwory kultury masowej coraz częściej są wykorzystywane do propagowania wiedzy o powstaniu warszawskim.

26.07.2011

Czyta się kilka minut

Kadr z komiksu „Lawa”. Autorzy: rafał Gosieniecki (rysunki) oraz Gene Kowalski (scenariusz). „44. Antologia komiksu”, Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa 2007 /
Kadr z komiksu „Lawa”. Autorzy: rafał Gosieniecki (rysunki) oraz Gene Kowalski (scenariusz). „44. Antologia komiksu”, Muzeum Powstania Warszawskiego, Warszawa 2007 /

Wielu może się zżymać, że nie należy się bawić w powstanie. Że męczeństwo, że tragedia, że Kolumbowie... Ale przecież dzisiejsi dorośli postrzegali II wojnę światową najpierw przez pryzmat "Czterech pancernych", "Klossa", "Złota dla zuchwałych", "Dział Navarony". I nikt jakoś nie narzekał, że odziera się wojnę z powagi. Popularność rekonstrukcji historycznych i pikników militarnych dowodzi, że jako społeczeństwo lubimy edutainment, czyli edukację w formie rozrywki - w tym wypadku zabawę w żołnierzyków. Dzieci (i niestety duża część młodzieży) poznają świat i oswajają go przez zabawę właśnie. Truizmem będzie stwierdzić, że do młodych trzeba mówić ich własnym językiem, by przekazać chociaż rudymentarną wiedzę o powstaniu w przystępnej formie. A skoro młodzi wychowani są na kulturze obrazkowej, to mówić trzeba obrazkami.

"Mali powstańcy"

Najłatwiej stworzyć komiksową antologię - rozpisujemy konkurs, szacowne jury wyłania zwycięzców, efekty publikujemy i sprzedajemy młodzieży wychowanej na kulturze obrazkowej. Pierwsze na taki pomysł wpadło wydawnictwo Print Partner. Chęci były dobre, gorzej z wykonaniem. Kiedy za publikowanie antologii wzięło się Muzeum Powstania Warszawskiego oraz wydawnictwo Egmont, sprawy przybrały lepszy obrót. Pieczę nad konkursem sprawuje dwóch komiksowych tuzów - Henryk Jerzy Chmielewski (przewodniczący jury) oraz Przemysław Truściński (opieka artystyczna). Zgłaszają się autorzy z pierwszej ligi, także z zagranicy, zaś antologia pokonkursowa obfituje w utwory wysmakowane plastycznie i intrygujące scenariuszowo. Na planszach komiksu w ruinach walczącej Warszawy mogą ścierać się roboty przypominające transformersy, a "nasz" nazywa się Husarz ("Sierpień" Rafała Bąkowicza), kot z powstańczej fotografii może wędrować ulicami stolicy ("Chodzące nieszczęście" Ernesta Gonzalesa i Grzegorza Janusza), a grupa akowców może znaleźć złotą kaczkę z legend ("Złota kaczka" Jacka Frąsia z wcześniejszej antologii "Wrzesień"). Komiks na szczęście (mimo że jest niemal tak stary jak film) wyszedł już z getta "głupot dla dzieci" i został zaakceptowany jako pełnoprawne medium edukacyjne (są komiksy o Katyniu, Auschwitz, poznańskim Czerwcu, chociaż ich jakość jest różna).

Komiks to jednak nie jest medium interaktywne. Zarządzane w sposób (jak na Polskę) niezwykle nowoczesny muzeum nie poprzestało na wydawaniu jedynie książek czy albumów. Wraz z Egmontem wydało również grę planszową "Mali powstańcy" autorstwa Filipa Miłuńskiego oraz Macieja Szymanowicza (oprawa graficzna), gdzie gracze kierują poczynaniami harcerskich zastępów pracujących w Powstańczej Poczcie Polowej, przenoszących rozkazy pomiędzy dzielnicami powstańczej Warszawy. Oczywiście można tu pomstować na absolutny brak krwi i przemocy (niemiecki żołnierz ściga co prawda Zawiszaków, ale wsadza ich tylko do więzienia, z którego wychodzą bez uszczerbku) bądź na to, że gra nagradza współzawodnictwo, a nie współpracę. Jest to jednak świetny sposób na nauczenie dzieci od lat 8 (bo dla takich grę przeznaczono) topografii walczącej stolicy.

O grze "Mali powstańcy" czytaj też w tekście Katarzyny Kubisiowskiej, "TP" 3/10 >>

Co dziwne, po powstanie jako inspirację rzadko sięgają twórcy gier dla starszego odbiorcy, jeśli nie liczyć kilku strategicznych gier planszowych skierowanych do zapaleńców. Historia Szarych Szeregów zainspirowała jednak pewnego Amerykanina - Jasona Morningstara - do stworzenia gry fabularnej "Grey Ranks" ("Szare Szeregi" właśnie), która w 2008 r. otrzymała nagrodę dla najlepszej oraz najbardziej innowacyjnej gry indie (wydanej przez niezależną firmę). Gracze w swoistej psychodramie wcielają się w nastoletnich (15-17 lat) uczestników powstania zmuszonych do dokonywania tragicznych wyborów podczas wykonywania misji inspirowanych audycjami powstańczego Radia Błyskawica; gra wiernie oddaje realia, nie jest jednak przeładowana faktami. Samopoczucie postaci, odgrywanych przez grających, odwzorowane jest przy pomocy punktu między dwoma osiami: entuzjazm-wyczerpanie oraz miłość-nienawiść. Wraz z kolejnymi wydarzeniami i wykonanymi bądź nieudanymi akcjami samopoczucie ulega zmianie - może doprowadzić do myśli samobójczych, załamania nerwowego czy poszukiwania chwalebnej męczeńskiej śmierci. A gracz musi do tego doprowadzić. To gra adresowana raczej nie do najmłodszego czytelnika: w USA grają w nią 30- i 40-latkowie.

"Hardkor 44"

Gry fabularne i planszowe są jednak rozrywką dość drogą i niszową. Szersze grono odbiorców może zainteresować jedynie film. Na rok 2012 zapowiadana jest premiera filmu studia Platige Image i Tomasza Bagińskiego (reżyseria), kolejnego projektu realizowanego przy współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego. Jak twierdzą twórcy, obraz ma być zrealizowany z epickim rozmachem - porównywalnym do "Troi", "Gladiatora" oraz "300". W warstwie wizualnej ma przypominać "Sin City" - na wygenerowanych komputerowo tłach mają występować żywi aktorzy. Film ma być przeładowany akcją, mocno przerysowany i nieco odrealniony. Wszystko po to, by w atrakcyjnej nie tylko dla polskiego widza formie pokazać swego rodzaju mityczną opowieść o walce dobra ze złem. Patrząc na projekty graficzne postaci, nie sposób uniknąć skojarzeń z jeszcze innym filmem powstałym na podstawie komiksu - a mianowicie z "Hellboyem"; podobnie jak w obrazie Guillerma del Toro, Oberführer SS nosi na twarzy metalową maskę i dowodzi komandem hitlerowskich cyborgów. Jednak od dwóch lat o "Hardkor 44" nie słychać.

Ostatnio pojawiły się pogłoski o powstającej grze komputerowej "Uprising ?44" mającej symulować działania małej drużyny powstańców. Grę chce stworzyć nieznane studio DMD Enterprise i ma to być jego debiut na bardzo wymagającym rynku. Z udostępnionych w sieci strzępków informacji na temat projektu wynika, że twórcy nie do końca wiedzą, w jakim pójść kierunku - strategii czasu rzeczywistego, gry role-playing czy strategii turowej. Wiadomo jednak, że nie będzie możliwości grania Niemcami, zaś gracz dysponować będzie bardzo ograniczonymi zasobami amunicji, jedzenia i środków leczniczych. W odwzorowanej komputerowo Warszawie AD 1944 gracz wykonywać będzie misje inspirowane historią powstania. Pierwsza prezentacja czegoś więcej poza szkicami czeka nas w sierpniu, jednak już po samych doniesieniach o powstającej grze zawrzało. Niektórzy internauci odżegnują twórców od czci i wiary, pytając, czy uwzględnią masakry wśród ludności. Inni widzieliby powstanie w postaci gry-strzelanki, w której mogliby "głowy nazistów gołymi rękami rozwalać". Wypowiedzi te świetnie ilustrują współczesny dualizm postrzegania powstania. Jedni chcą widzieć tylko krew, trupy, tragizm. Inni - zabawę w akowców i szkopów z pukawkami. Pierwsi będą krytykować wspomniane wyżej projekty za infantylizację i spłycanie wizerunku powstania (swego czasu w tym tonie wypowiadał się Krzysztof Varga na łamach "Dużego Formatu"), drudzy - wyśmiewać nadęcie i nabożny stosunek do "zamierzchłej" historii. Czy da się znaleźć złoty środek?

***

Brakuje przedstawiania powstania w stylu przystępnym, popularnym, ludycznym nawet. Teraz powoli instytucje kultury z Muzeum Powstania Warszawskiego na czele uzupełniają tę lukę. Edutainment jest ważny z jeszcze jednej przyczyny - możliwości promocji wiedzy o powstaniu za granicą. Konkurs na komiks ma już zasięg międzynarodowy, instrukcję "Małych powstańców" przetłumaczono na niemiecki i angielski, gra "Grey Ranks" powstała na gruncie amerykańskim, film na pewno zainteresuje zagranicznych dystrybutorów, gra komputerowa również. To ważne, bo na Zachodzie Warszawę kojarzy się jedynie z powstaniem w getcie.

Postmodernizm niczym maszynka do mięsa mieli kulturę i historię na jaskrawą, ale mało treściwą papkę. Takie danie jest jednak lekkostrawne dla większości młodego pokolenia znudzonego nachalną dydaktyką oraz historycznymi wywodami ex cathedra. Jeśli wprowadzimy powstanie na orbitę kultury masowej, to jego obraz w świadomości przyszłych pokoleń nie spetryfikuje się w szary, zakurzony, muzealny eksponat, tylko pozostanie żywy. Na pewno uproszczony. Ale żywy. A o to przecież chodzi.

MARCIN TURKOT jest polonistą, redaktorem portalu Onet.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2011