Kobiety guerilli

Podczas wojny domowej w Kolumbii w partyzanckich organizacjach mogło dochodzić nawet do tysiąca przymusowych aborcji rocznie. Ich ofiary zdecydowały się mówić dopiero niedawno.
z Medellín (Kolumbia)

13.07.2020

Czyta się kilka minut

Helena pod Pałacem Sprawiedliwości, siedzibą kolumbijskiego Sądu Najwyższego. Bogota, 2018 r. / LAURA MARTÍNEZ VALERO / WOMEN’S LINK WORLDWIDE
Helena pod Pałacem Sprawiedliwości, siedzibą kolumbijskiego Sądu Najwyższego. Bogota, 2018 r. / LAURA MARTÍNEZ VALERO / WOMEN’S LINK WORLDWIDE

Przemoc seksualna to prawdopodobnie najbardziej przemilczany rodzaj przestępstw w historii kolumbijskiego konfliktu” – pisał pod koniec ubiegłego roku kolumbijski dziennik „El Espectador”. Informował, że wyroki w takich sprawach zapadały jedynie dziesięć razy, choć wojna domowa ciągnęła się tutaj przez ponad pół wieku.

Ostatnie miesiące pozwalają mieć nadzieję na zmianę. Prawdy i zadośćuczynienia domagają się byłe członkinie partyzanckich organizacji, w tym FARC – Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii, najsłynniejszej tutaj lewicowej guerilli, która w 2016 r., po 52 latach walki, podpisała z rządem traktat pokojowy.

Pielęgniarz

Héctor Albeidis Arboleda, pseudonim „Enfermero” (po hiszpańsku: „Pielęgniarz”), nie krył oburzenia. „Jestem ofiarą spisku. Nie jestem pielęgniarzem ani lekarzem, nigdy nie byłem członkiem FARC, ELN ani ERG. (...) Nie miałem prawdziwej obrony. Moja prawniczka nie dopełniła obowiązków i pozbawiła mnie tej możliwości” – mówił mediom po tym, jak w maju sąd skazał go na 40 lat więzienia.

Według wymiaru sprawiedliwości i czterdziestu kobiet, które zdecydowały się złożyć zeznania, w latach 1997-2004 Arboleda dokonał setek przymusowych aborcji na kobietach, które służyły w różnych organizacjach partyzanckich: FARC, ELN i ERG. Wiele z jego ofiar było niepełnoletnich. Część należała do mniejszości: rdzennych grup bądź społeczności afrokolumbijskiej.

Z zeznań kobiet, które miały do czynienia z Arboledą. Dziewczynę o pseudonimie „Chiqui” zmuszono do aborcji trzykrotnie (trzecia była najbardziej traumatyczna, w piątym miesiącu ciąży). Inna, pseudonim „Xiomara”, w ciążę zaszła w wieku 13 lat. Zeznała, że nie wiedziała wtedy nawet, co to oznacza. Arboleda miał ją poinformować, że nie może urodzić, i uśpić do zabiegu. Kolejna, pseudonim „Margarita”, na przymusowy zabieg musiała dotrzeć pieszo, zajęło jej to dwa dni. Pamięta kilka minut bólu i wiadro krwi. Anonimowa ofiara – mając 12 lat, została zmuszona do relacji seksualnych z dowódcą oddziału, który później wysłał ją do „Pielęgniarza”. Prokuraturze udało się przekonać sąd, że praktyki Arboledy były torturą, stosowaną systematycznie jako kara za zajście w ciążę w szeregach guerilli.

Do zadań Arboledy należało też szkolenie partyzantów w zakresie pierwszej pomocy i farmakologicznego przerywania ciąży. Na co dzień mieszkał w Perei- rze, mieście na wschód od Bogoty, gdzie faktycznie studiował pielęgniarstwo. Do obozów guerilli wzywany był w razie potrzeby.

Helena

Symboliczna dla krótkiej i wciąż świeżej historii walki o sprawiedliwość dla kobiet, które w szeregach grup partyzanckich stały się ofiarami przemocy seksualnej, może być sprawa Heleny. Jej zeznania były częścią pierwszego w Kolumbii raportu o łamaniu praw kobiet w FARC. Międzynarodowa organizacja Women’s Link Worldwide przedstawiła ten dokument jesienią 2019 r. przed Specjalną Jurysdykcją na rzecz Pokoju (powołana na mocy porozumienia rządu i FARC, instytucja ta ma m.in. zadośćuczynić ofiarom wojny domowej).

Helena miała zaledwie 14 lat, gdy siłą wcielono ją do partyzantki. „Powiedziano nam, że musimy być ostrożne, tam nie wolno było mieć dzieci. Dawano nam zastrzyki antykoncepcyjne. Jeśli któraś zaszła w ciążę, musiała poddać się aborcji i publicznie wyrazić samokrytykę. To był rozkaz” – opowiedziała dziennikowi „El Espectador”. Według jej relacji kobiety, które nie chciały poddać się zabiegowi, były rozstrzeliwane.

Helena nie rozumiała, jak działa antykoncepcja. Rozumiała jednak, że nie można zadawać pytań. Mając 19 lat, zaszła w ciążę. Znała zasady, ale miała nadzieję, że w jej przypadku będzie inaczej. Z upływem miesięcy coraz bardziej wierzyła, że dowódcy zrobią wyjątek i pozwolą jej urodzić. Gdy zdecydowano o aborcji, na środki farmakologiczne było za późno. Helenę poddano zabiegowi cesarskiego cięcia.

Po 11 latach od tych wydarzeń, w grudniu 2019 r., Sąd Konstytucyjny uznał Helenę za ofiarę konfliktu zbrojnego, siłą wcieloną do partyzantki, za ofiarę gwałtu, poddaną terapii antykoncepcyjnej bez jej zgody, oraz za ofiarę przymusowej aborcji i wysiedlenia. Wyrok ten ma duże znaczenie również dlatego, gdyż podważył wcześniejszą decyzję Urzędu ds. Wsparcia i Zintegrowanej Reparacji dla Ofiar: odmówił on włączenia Heleny do rejestru ofiar, argumentując, że nie może nią być członkini nielegalnej grupy (tym samym Helenie odmówiono dostępu do oferowanego przez państwo wsparcia psychologicznego i opieki medycznej).

Na opowiedzenie swojej historii kobieta czekała 10 lat. Tyle czasu zajęło jej przełamanie strachu, wstydu i poczucia winy. Istnieje szansa, że jej historia doda odwagi innym. Media podają, że w czasie wojny domowej w partyzanckich organizacjach mogło dochodzić nawet do tysiąca przymusowych aborcji rocznie. Dawni dowódcy FARC twierdzą natomiast, że aborcje wykonywano jedynie za zgodą kobiet.

Szarości

Uzasadniając wyrok, Sąd Konstytucyjny napisał: „Obowiązkiem państwa jest zagwarantowanie opieki i specjalistycznego wsparcia dla kobiet, dziewcząt, nastolatek i starszych kobiet, ofiar przemocy seksualnej ze strony uzbrojonych podmiotów. Oznacza to obowiązek udzielenia ofiarom natychmiastowej, zintegrowanej, specjalistycznej pomocy uwzględniającej ich sytuację, w czasie potrzebnym dla przezwyciężenia fizycznych i psychicznych skutków będących efektem agresji, jakiej doświadczyły”.

Zaangażowane w sprawę organizacje pozarządowe uważają to za precedens. – To niezwykle ważny wyrok – mówi mi Juliana Laguna Trujillo, prawniczka z Women’s Link Worldwide. – Sąd przyznał, że przymusowe aborcje i terapia antykoncepcyjna były formą przemocy ze względu na płeć. Otwiera to drogę do uznania przemocy mającej miejsce wewnątrz nielegalnych grup zbrojnych za zbrodnię wojenną. Uznano, że kobiety i dziewczęta, które jej doświadczyły, mają prawo do sprawiedliwości i zadośćuczynienia.

Tym samym sąd uznał, że również osoby należące do partyzantki, mającej na swym koncie liczne zbrodnie, mogą być uznane za ofiary konfliktu. – Temat jednoczesnej roli ofiary i oprawcy rodzi wiele napięć – przyznaje Juliana Laguna Trujillo. – Uważamy jednak, że gdy autonomia reprodukcyjna kobiet jest naruszana, państwo musi zareagować.

– To prawda, że kobiety będące członkiniami guerilli miały aktywną rolę w tym konflikcie – prawniczka uprzedza kolejne pytanie. – Jednak to, że były bojowniczkami, nie pozbawia ich uniwersalnych praw reprodukcyjnych. Mogą być ofiarami i jednocześnie odpowiadać przed wymiarem sprawiedliwości za inne czyny. Tu nie chodzi o rozróżnienie na czarne i białe, między nimi jest wiele szarości.

Trujillo zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt decyzji sądu: przypomniał on opinii publicznej, że czas rozliczeń wymaga wyjścia poza uproszczone rozróżnienie na dobrych i złych. Zmusił do dostrzeżenia, że oprawca może też być ofiarą. A także, że aby zakończyć konflikt, trzeba wsłuchać się w setki indywidualnych historii.

Motywacje

Szacuje się, że kobiety stanowiły około 30-40 proc. FARC. Jak trafiały do partyzantki? Literatura badająca kolumbijski konflikt wymienia kilka powodów: chęć zemsty na innej grupie zbrojnej, nadzieję na poprawę sytuacji ekonomicznej, trudną sytuację w domu rodzinnym. Wyłania się z tego obraz guerilli jako szansy na ucieczkę, na lepsze życie. Niewątpliwie jest on do pewnego stopnia trafny – rekrutacja ludzi z trudnych środowisk to taktyka, jaką zbrojne grupy w Kolumbii stosują do dziś. Ale nie jest to obraz kompletny.

Dla jakiejś części kobiet decyzja o wstąpieniu do guerilli była powodowana pragnieniem udziału w rewolucji. Alfredo Molano, socjolog i reporter dokumentujący historię tego konfliktu, w swych książkach często oddawał głos kobietom. Była wśród nich Melisa: od młodości zaangażowana w ruchy społeczne, w organizacjach studenckich z równym zapałem potępiała wykładowców, co „jankeski imperializm”. Chciała być częścią dziejącej się na jej oczach historii. Opuszczając dom, by dołączyć do FARC, zostawiła matce pożegnalny list, w którym pisała: „Być członkiem rewolucji to najwyższa rzecz, do jakiej człowiek może aspirować”.

Wśród tysięcy historii bojowniczek guerilli są też i takie, jak ta Heleny. To opowieści o dziewczętach wcielanych siłą. Pochodzących z ubogich rodzin i mieszkających w regionach, gdzie instytucje państwa są niemal nieobecne. Tam nie ma możliwości szukania pomocy. Według szacunków Wysokiego Komisarza ds. Pokoju w Kolumbii w ciągu ostatnich 18 lat ponad 14 tys. nieletnich wcielono przymusowo do nielegalnych grup zbrojnych.

Ryzyko

Juliana Laguna Trujillo ma nadzieję, że kobiety guerilli doczekają się sprawiedliwości. Gdy pięć lat temu zaczynała pracę nad tym tematem, dla większości opinii publicznej był on niemal nieznany. Teraz jest inaczej, dyskusja dotarła do mediów, zapadają wyroki. – Naszym celem jest uzyskanie pewności, że ta historia nie będzie się powtarzać. Musimy zacząć od nazwania zbrodni. A także przyznania, że ryzyko wciąż istnieje – opowiada.

Bo historie kobiet należących do partyzanckich grup w Kolumbii to nie tylko przeszłość. Choć po podpisaniu umowy pokojowej FARC przeniosła swą działalność z lasów do polityki, rekrutacja do pozostałych zbrojnych grup wciąż trwa. Szczególnie teraz, w okresie pandemii. Nieletni, mieszkający z dala od głównych miast, bez stałego dostępu do internetu, przy zamkniętych szkołach pozbawieni edukacji, mający dużo wolnego czasu – stali się łatwym celem. Dołączenie do guerilli może go wypełnić, a obiecane pieniądze mogą być wsparciem dla rodzin w pogarszającej się sytuacji ekonomicznej [o sytuacji w Kolumbii patrz „TP” nr 20 – red.]. Szczególnie aktywne są tutaj ELN oraz grupy, które po podpisaniu pokoju odłączyły się od FARC, a także organizacje paramilitarne i gangi narkotykowe.

W czerwcu organizacja Women’s Link Worldwide opublikowała kolejny raport, dotyczący głównie FARC i ERG. Mowa jest w nim także o gwałtach na kobietach należących do ludności cywilnej, dokonywanych przez zwalczające partyzantów grupy paramilitarne.

Jeszcze jeden niewielki krok na drodze do pokoju. ©

WOJNA DOMOWA W KOLUMBII

Jej początki sięgają połowy XX stulecia. W 1948 r. w stołecznej Bogocie zamordowany został liberalny polityk Jorge Eliécer Gaitán. Był to początek najbardziej krwawej fazy starć między rządzącymi wówczas konserwatystami a zwolennikami liberałów. Konflikt ten, znany jako La Violencia (Przemoc), trwał do końca lat 50.; jego bilans to 200 tys. zabitych, głównie wśród ludności wiejskiej.

Z powstałych w tym okresie grup samoobrony, do których należeli także opowiadający się po liberalnej stronie chłopi, narodziły się organizacje partyzanckie. Najważniejsza z nich przyjęła w 1966 r. nazwę FARC: Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii. Zainspirowana lewicową rewolucją kubańską, FARC chciała reprezentować interesy zapomnianych przez władze mieszkańców wsi. Odwoływała się do ideologii komunistycznej, wzywała do reformy rolnej. W tym samym okresie powstała też partyzancka Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN); później, już w latach 90., wyodrębniła się z niej Guevarystowska Armia Rewolucyjna (ERG).

Po drugiej stronie tworzono oddziały paramilitarne, głównie w latach 80. Działające z cichym przyzwoleniem rządowego wojska, finansowane przez posiadaczy ziemskich i przedsiębiorców, podjęły się likwidacji lewicowych partyzantek. Wtedy do konfliktu dołączył kolejny uczestnik: gangi narkotykowe. Pieniądze z narkobiznesu przyciągały wszystkie walczące strony.

FARC kilkukrotnie próbowała dojść do porozumienia z rządem. Unia Patriotyczna, partia założona w 1985 r. przez członków FARC, miała umożliwić zastąpienie partyzanckich walk legalną polityką. Próba zakończyła się fiaskiem i wymordowaniem ok. 3 tys. działaczy Unii przez siły paramilitarne.

Wreszcie w 2016 r. prezydent Juan Manuel Santos podpisał z FARC traktat pokojowy. Mimo to konflikt trwa na wielu „frontach”. Porozumienie z rządem doprowadziło do rozłamu w FARC – przeciwnicy złożenia broni kontynuują działalność w mniejszych oddziałach. Aktywna jest wciąż ELN, odpowiedzialna m.in. za ubiegłoroczny zamach bombowy w Bogocie. Broni nie złożyło też wielu członków organizacji paramilitarnych, walczących z guerillą o wpływy i pozostających w bliskich związkach z narkotykowymi gangami. © EK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2020