Do domu na piechotę

Wielu Wenezuelczyków, których pandemia pozbawiła pracy w sąsiednich krajach, chce wracać. Na granicy mijają się z tymi, którzy wciąż mają nadzieję na lepsze życie poza ojczyzną.
z Medellín (Kolumbia)

31.08.2020

Czyta się kilka minut

Wenezuelczycy czekają na autobusy, które zabiorą ich do granicznego miasta Cúcuta. Kolumbia, 2 lipca 2020 r. / DANIEL GARZON HERAZO / ZUMA PRESS / FORUM
Wenezuelczycy czekają na autobusy, które zabiorą ich do granicznego miasta Cúcuta. Kolumbia, 2 lipca 2020 r. / DANIEL GARZON HERAZO / ZUMA PRESS / FORUM

Castillo mówi, że podjęła decyzję. Wkrótce wyruszy w drogę powrotną do Wenezueli, swojej ojczyzny. Nie kryje, że się boi: przed nią 600 km pieszej wędrówki, sytuacja na granicy jest nieprzewidywalna, a w rodzinnym domu panuje bieda. Nie ma jednak wyboru. W czasie epidemii została bez pracy, a niewielkie oszczędności wydała. Właściciel wynajmowanego przez nią w Medellín mieszkania, ignorując chroniące lokatorów prawo, grozi eksmisją. Zaryzykuje: ostatecznie woli być z bliskimi, niż wylądować tu na ulicy.

Jej historia nie jest wyjątkowa. Podobną mogłoby opowiedzieć wielu spośród 1,8 mln Wenezuelczyków, którzy żyją dziś w Kolumbii. Większość należy do tzw. trzeciej fali migracyjnej, trwającej od 2017 r.

Wcześniej 30-milionowy kraj, który pod rządami socjalistów stał się państwem upadłym, opuszczali częściej ludzie wykształceni, fachowcy, mogący znaleźć pracę w zawodzie. Do „trzeciej fali” dołączyli ludzie najsłabiej przygotowani do emigracji: najubożsi, bez dyplomów i oszczędności. Wśród nich znalazły się samotne matki, rdzenne społeczności, nieletni. W nich szczególnie mocno uderzył kryzys wywołany epidemią.

Od marca do sierpnia do Wenezueli wróciło już ponad 95 tys. emigrantów. O tych, którzy pokonują trasę pieszo, mówi się tutaj caminantes, wędrowcy.

Gdyby nie epidemia

W internetowych grupach dyskusyjnych, które zrzeszają przebywających w Kolumbii Wenezuelczyków, powtarzają się te same pytania. Kto wybiera się ku granicy? Czy kursują jakieś autobusy? Jaka jest sytuacja na przejściu granicznym? Pod każdym z pytań mnóstwo odpowiedzi, porad, życzeń.

W tym gąszczu dezinformacji próbuje odnaleźć się Jose. Wraz z rodziną przybył do Medellín ponad dwa lata temu. Dziś chciałby zorganizować grupę, aby wspólnie ruszyć w drogę powrotną, rzecz jasna piechotą.

Jose przyznaje, że w Wenezueli nic się nie zmieniło na lepsze. Ale przynajmniej ma tam pewny dach nad głową. W Kolumbii nie ma nic poza długami z ostatnich miesięcy. Codziennie wychodzi na ulicę, usiłując sprzedawać ciastka. Trzy tysiące kolumbijskich pesos, które zarabia w ciągu dnia, to równowartość trzech złotych. Kończą mu się możliwości przetrwania.

Gdy w połowie lipca rozmawiamy przez telefon, w Medellín znów obowiązuje surowa kwarantanna: wychodzenie z domu, poza paroma wyjątkami, jest zabronione. – Na początku szło nam nieźle, pracowaliśmy. W lutym udało nam się nawet pojechać do Wenezueli, żeby zobaczyć się z rodziną. Wróciliśmy na dwa tygodnie przed ogłoszeniem restrykcji. Nie byliśmy na to przygotowani. Oszczędności zostawiliśmy wcześniej bliskim – opowiada Jose.

Jest pewien, że gdyby nie epidemia, zostałby tutaj i wiódł normalne życie. Gdy pytam, czy ma w Kolumbii dostęp do jakiejś pomocy, odpowiada: – Kilka razy przysłali kogoś z urzędu miasta, spisali nasze dane, mówili o paczkach żywnościowych. Do dziś nie dotarły.

Frustrację Josego powiększają plotki o funduszach, które miały trafić do emigrantów. Podobno USA wysłały do Kolumbii pieniądze na pomoc humanitarną dla Wenezuelczyków. Jose nie zna szczegółów, ale to nieistotne. Liczy się to, że po nieistniejących dolarach pozostało mu realne poczucie straty.

Pytam Josego, czy wie, jak wygląda droga do granicy. – Páramo de Berlín to najtrudniejszy kawałek – odpowiada. – Słyszałem, że niedawno zamarzła tam cała rodzina.

Przez mroźne góry

Páramo de Berlín to góry między miastami Bucaramanga i Pamplona, w najwyższym punkcie przekraczające 3 tys. metrów nad poziomem morza. Puste przestrzenie pokryte niską roślinnością przyjmują wędrowców mlecznobiałą mgłą i chłodem. To chyba najbardziej niebezpieczny odcinek na drodze ku granicy z Wenezuelą. Nieprzygotowanym grozi wyziębienie, szczególnie nocą, gdy kreska na termometrze sięga niewiele powyżej zera.

Jeszcze kilka miesięcy temu w połowie tej ponad stukilometrowej trasy funkcjonowało schronisko. Wyruszający w drogę o świcie wędrowcy docierali do niego późnym popołudniem – mogli tu spędzić noc, ogrzać się, zjeść ciepły posiłek.

Rozmawiam z byłym pracownikiem schroniska. Nie chce ujawniać nazwiska, ale chętnie dzieli się opinią. – Władze Kolumbii minimalizują problem. Pierwszą decyzją rządu było zamknięcie wszystkich schronisk. Z powodu epidemii zakazano zgromadzeń powyżej pięciu osób – opowiada.

Jednym z tych, którzy mimo wszystko wyruszyli w drogę do domu, jest Will. Kiedy się z nim kontaktuję, jest już w Bucaramandze. Páramo de Berlín to kolejny etap jego wędrówki. – Idę już miesiąc i dwa tygodnie – opowiada.

Will miał dłuższą drogę niż inni. W ostatnich dwóch latach żył w Limie, stolicy Peru. Był pomocnikiem kuchennym w kafeterii jednej z tamtejszych uczelni. Z początkiem epidemii stracił pracę, skończyły się oszczędności. – Nie była to łatwa decyzja, zmusiły mnie okoliczności – tłumaczy. Pytam go o Wenezuelę: – Oczywiście, że sytuacja się nie poprawiła. Ale tam mam rodzinę. Jedzenie zawsze się znajdzie. Niewiele, ale będę w domu.

W obu kierunkach

Organizacja Red Humanitaria zrzesza tych, którzy wspierają caminantes. Przed epidemią prowadzili punkty pomocy, gdzie wędrowcy mogli spędzić noc pod dachem i zjeść posiłek. Działalność finansowali z datków, które teraz znacznie stopniały. Obecnie ich pomoc ograniczona jest do wydawania żywności. Wędrowcy śpią więc na ulicach, w parkach, pod mostami.

Pod koniec lipca organizacja opublikowała raport o sytuacji. Prezentująca go Juana Rico mówiła: „Ze względu na przepisy sanitarne nie możemy pracować tak jak dotąd. Odebrano nam prawo do pomagania”. Dodawała, że władze Kolumbii nie mają żadnego planu działania.

Tymczasem mimo epidemii ruch na granicy wenezuelsko-kolumbijskiej nie tylko jest spory, lecz wciąż w obu kierunkach. Przy czym o ile od marca do lipca większość tych, którzy ją przekraczali, kierowała się w stronę Wenezueli, o tyle od lipca liczba opuszczających Wenezuelę znów przewyższa liczbę wracających.

Część z tych ostatnich to emigranci, którzy wrócili do ojczyzny, ale zastana sytuacja zmusiła ich do ponownego odwrotu. Są też i tacy Wenezuelczycy, którzy w wyniku pogarszającej się sytuacji ekonomicznej i sanitarnej opuszczają kraj po raz pierwszy – zwykle przez zieloną granicę.

Mail dla donosicieli

Po kilku dniach od naszej rozmowy dostaję wiadomość od Willa: „Dotarłem do Cúcuty, sytuacja tutaj to katastrofa. Mam nadzieję, że niedługo będę w domu”. Przysyła mi kilka zdjęć obozowiska: widać prowizoryczne namioty obłożone kamieniami, aby nie zmiótł ich wiatr.

To miejsce to przystanek: przebywający w nim oczekują na wpuszczenie do Tienditas, oficjalnego obozu dla migrantów, stworzonego przez kolumbijskie władze. Obowiązuje lista, a pierwszeństwo mają ci, którym udało się skorzystać z tzw. korytarzy humanitarnych i którzy na granicę przybyli podstawionymi autobusami. Dostanie się do Tienditas daje nadzieję, że po kilku dniach będzie się przewiezionym do wenezuelskiego San Antonio del Táchira.

Procedura przeciąga się również ze względu na ograniczenia po stronie Wenezueli. W ostatnich miesiącach granicę można było przekraczać tylko w poniedziałki, środy i piątki, w grupach nie większych niż 300 osób. Pod koniec sierpnia Wenezuela zapowiedziała dalsze restrykcje – mówi się o zamknięciu granicy, choć informacje są na razie bardzo niejasne. Niektórzy, zmęczeni oczekiwaniem, decydują się iść przez zieloną granicę (koszt to 50 tys. kolumbijskich pesos, czyli 50 zł dla szmuglera, plus ryzyko aresztu).

Tymczasem wenezuelski prezydent Nicolás Maduro formułuje kolejne teorie na temat przyczyn epidemii – obarczając winą rodaków, którzy usiłują dostać się nielegalnie do kraju. „Gdyby nie oni, wirus byłby pod całkowitą kontrolą”, a „dzieci wracałyby do szkół” – przekonywał w lipcu. Przy innej okazji mówił o „kolumbijskim wirusie, którego przysłał Duque” (prezydent Kolumbii). W Wenezueli powstał nawet specjalny adres mailowy: można z niego skorzystać, by donieść o tych, którzy nielegalnie przekraczają granicę.

Czekając na kolejnych

Przed pandemią Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców przewidywał, że do końca 2020 r. liczba Wenezuelczyków przebywających poza ojczyzną osiągnie 6,5 mln. Choć dziś zamknięcie granic spowolniło ten proces, żaden z moich rozmówców nie ma wątpliwości, że gdy tylko restrykcje zostaną złagodzone, Kolumbia doświadczy kolejnej fali migracyjnej.

Według amerykańskiego Instytutu Brookingsa wenezuelski kryzys uchodźczy już wkrótce ma szanse stać się największym takim kryzysem ostatnich lat – i jednocześnie tym, na który społeczność międzynarodowa przekazuje najmniejsze fundusze. Dla porównania – w pierwszych czterech latach kryzysu syryjskiego na pomoc uchodźcom przekazano 7,4 mld dolarów. W tym czasie dla opuszczających Wenezuelę zebrano 580 mln.

Wśród starych-nowych emigrantów najpewniej znajdzie się także Will. Jego tułaczka nie skończy się bowiem po drugiej stronie granicznego mostu imienia Simóna Bolívara – Will mówi, że gdy tylko pandemia się skończy, ruszy znów do Limy.

Ma nadzieję, że uda mu się odzyskać swoją dawną pracę. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2020