Kobiety Feliksa

Współtwórca sowieckiego aparatu terroru był w PRL-u patronem ulic i szkół. Jesienią 1989 r. spadł z cokołu na placu Bankowym w Warszawie. Okrutny, żelazny Feliks Dzierżyński. Mało kto wie, że wśród wielu przydomków nosił i taki: "Apollo".

02.03.2010

Czyta się kilka minut

Feliks Dzierżyński, 1916 r. / archiwum rodzinne Stefana i Witolda Lederów /
Feliks Dzierżyński, 1916 r. / archiwum rodzinne Stefana i Witolda Lederów /

W dużym, pachnącym żywicą (...) pokoju na piętrze było jasno i wesoło - wspominała Aldona, siostra twórcy CzeKa (Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem). - Szerokie drzwi prowadziły stąd na pięknie oszklony ganek. Tu Mama suszyła grzyby, owoce i jagody. Z tej oszklonej z trzech stron werandy wpatrywaliśmy się razem z Feliksem w otaczający nas świat". To wspomnienie Dzierżynowa, uroczego dworku koło Puszczy Nalibockiej, wybudowanego przez Edmunda Rufina Dzierżyńskiego dla licznej rodziny: żony i ośmiorga dzieci.

Ale nasz bohater urodził się w Oziembłowie - hucznie. Matka, w zaawansowanej ciąży, podczas prac domowych 10 września 1877 r. spadła ze schodów. Poturbowana przeleżała do drugiego dnia, gdy nastąpił poród. Na świat przyszedł chłopiec, zdrowy. Na pamiątkę wydarzenia otrzymał imię Feliks, szczęśliwy. Nomen omen.

Dzieciństwo faktycznie miał szczęśliwe, w gromadce rodzeństwa pod czułym okiem matki Heleny, z domu Januszewskiej (wykształconej, zamożnej córki petersburskiego profesora), i ojca, emerytowanego nauczyciela matematyki i fizyki w taganroskim liceum. Typowy polski inteligent, wzrastający w atmosferze polskiego dworu na Wileńszczyźnie. Równie dobrze mógłby się nazywać Piłsudski lub Miłosz. Jako twórca, później szef (w latach 1917-26) głównych instytucji w Rosji sowieckiej odpowiedzialnych za masowy terror - CzeKa, a potem GPU i OGPU - zyskał sławę zupełnie inną.

O kobietach Hitlera czy Stalina wiadomo sporo; powstały książki nie tylko o życiu uczuciowo-erotycznym obu dyktatorów, ale także o jego (ewentualnym) wpływie na ich życie pozaprywatne. A co wiadomo o kobietach Dzierżyńskiego?

Matka: uwielbienie

Helena była piękną kobietą; Feliks wiele po niej odziedziczył. Z wczesnych fotografii spogląda wrażliwy chłopiec, rozmarzony, drobniejszy od braci. Oczy te same - z romantyczną mgiełką. Z powodu nietypowych okoliczności narodzin obdarzany przez matkę większą troską niż rodzeństwo, w czym sekundowała jej najstarsza córka Aldona.

"Nie miałam kłopotów z Felisiem, którego uczyłam - wspominała Aldona. - Nie był takim urwisem jak najstarszy Staś". Był "posłuszny, pilny, delikatny i zdolny". I o rodzicach: "Nie słyszałam nigdy pomiędzy rodzicami najmniejszej sprzeczki lub nieporozumienia. Pomimo licznej czeredy nie było wypadku, by któreś z dzieci otrzymało karę cielesną".

Dzierżyński tak pisał po latach w liście do Sabiny F.: "Przypominam nieraz, jak będąc dzieckiem, na wsi siedzieliśmy wszyscy wieczorami w milczeniu głębokim na ganku. Zwykle trzymałem łepetynę jasną na kolanach matki lub siostry, patrzyłem w niebo iskrzące się gwiazdami".

Psycholog miałby problem z diagnozą; każdemu można by życzyć takiego dzieciństwa. Dlatego "prawdziwi Polacy" sprokurowali bardziej logiczną wersję, gdyż to, że rodak z Kresów mógł zostać Czerwonym Katem, było prawdą trudną do przełknięcia. A więc: Żyd, niejaki Rufin (ukrywający się pod polskim imieniem Edmund), morduje rodzinę Dzierżyńskich, by przejąć nazwisko i majątek, a jego syn kiedyś stanie na czele najkrwawszego urzędu świata.

Tymczasem fakty są takie, że mały Feliks to wrażliwa dusza. Skłonny do religijnych egzaltacji, emocjonalnie związany wyłącznie z matką i siostrami. Pewnie dlatego postrzegano go jako kandydata do seminarium i prawdopodobnie ta cecha będzie mieć wpływ na dalsze jego wybory. W liście z więzienia do Aldony pisał: "Ja błogosławię życie to swoje i czuję w sobie Mamę naszą i ludzkość całą, co mi dali duszę i siły, bym cierpiał".

Matka w wieku 32 lat zostaje wdową. Poświęca się dzieciom, kładąc nacisk na ich wykształcenie. W 1887 r. wyjeżdża z trzema synami do Wilna, by tam mogli rozpocząć naukę w gimnazjum. Dziewczynki i dwaj młodsi chłopcy zostają w Dzierżynowie pod opieką Aldony. Feliks zaczyna walkę z carskim systemem szkolnym. Już wie, co to upór, zna smak nienawiści. Początkowo działa w kółku "Serca Jezusowego", ale modny wśród młodzieży jest socjalizm. Kto nie był za młodu socjalistą, ten na starość zostanie świnią - to powiedzenie miało w tamtych czasach rację bytu.

Po latach napisze o nim Lew Trocki: "Zespalał się absolutnie ze sprawą".

Takim był czy takim się stał? Zapewne miały na to wpływ dwie rodzinne tragedie. W 1892 r. umiera najmłodsza siostra, 14-letnia Wanda - postrzelona przypadkiem przez brata Stasia albo przez Feliksa. Trzy lata później zapada na śmiertelną chorobę matka. Podejrzewana o guza mózgu, miewa halucynacje na tle religijnym. Dzieci przewożą ją do warszawskiej kliniki słynnego psychiatry, gdzie w 1896 r. umiera. W trakcie jej choroby Feliks pisze do Aldony: "Żeby nie Mama, żeby nie miłość do niej, to człowiek formalnie nie widziałby przyjemności, ba, potrzeby w życiu". Matka staje się dlań obiektem kultu. Odtąd w podobny sposób podchodzi - i do kobiet, i do rewolucji.

Siostra: Msze za "Felisia"

Ale jedyną osobą, która towarzyszy mu przez całe życie - w roli matki, powiernicy, obrończyni jego imienia - jest Aldona (mimo że w latach 20. to druga siostra, Jadwiga, mieszka w pobliżu Łubianki). Zachowało się spore archiwum ich korespondencji. Prócz tego z młodszym bratem Ignacym napisała w latach 50. wspomnienie o Feliksie - zgodne z linią partii, a mimo to długo niemogące się doczekać publikacji. Może przeszkadzała intymność tonu, samo imię "Feliś". Nie tak winien brzmieć apokryf czołowego twórcy bolszewii.

Aldona czuła się za brata odpowiedzialna. Był czas, że zarzucała mu odejście od wiary przodków. Pisała: "Wy nie uznajecie rodziny, macie więcej uczucia dla ogółu niż dla jednostek". Odpowiadał: "Nie przeciwko rodzinie w ogóle, lecz przeciwko teraźniejszej jej formie". Odwiedzała go w więzieniu, słała mu pieniądze, paczki, ubrania. On zaś kochał ją i jej dzieci, w listach pouczając, jak ma się nimi opiekować: "A więc przy nich unosić się nigdy nie wolno". I pytając: "Jak się chowają Tonio, Rudolfek i Helena? (...) Chciałbym ich widzieć, uściskać (...) i słyszeć, jak Maniusia w łóżeczku, nie chcąc, bym odszedł, mówi: »Nie puszczę, nie puszczę«".

Tylko raz go zawiodła, choć wygląda na to, że natychmiast jej przebaczył. Kiedy oboje z żoną przebywali w carskim więzieniu, odmówiła opieki nad ich synkiem Jasiem (1912 r.). Trudno ocenić, dlaczego. Może strach przed represjami policji, a może choroba jej męża?

Po raz ostatni widzieli się w marcu 1914 r., gdy odwiedziła go w X Pawilonie warszawskiej Cytadeli. Po II wojnie światowej przeniosła się z Wilna do Łodzi, gdzie po śmierci drugiego męża zamieszkała u córki Marii. Nie była bierna, jako siostra Dzierżyńskiego mogła wiele. Dzięki jej wstawiennictwu u Bieruta darowano życie Władysławowi Sile-Nowickiemu, dalekiemu krewniakowi. Ale próśb skierowanych do władz było więcej. Czy to kwestia wyrzutów sumienia? Poczucia odpowiedzialności za wychowanie brata? A może patriotyzm wpajany w dzierżynowskim dworku? Była bardzo religijna. Z czego się spowiadała, o czym rozmawiała z Bogiem? Jedno jest pewne: do końca życia, a żyła 95 lat, zamawiała msze za duszę "Felisia".

Zosia: coś z Münchhausena

O pierwszej miłości Dzierżyńskiego wiemy od jego żony: "Opowiadał mi kiedyś, że będąc uczniem zakochał się w uczennicy położonego w pobliżu gimnazjum żeńskiego, i wymieniał z nią czułe liściki. Listonoszem był, nie wiedząc o tym, ksiądz prefekt, który udzielał religii w obu zakładach naukowych (...) Liściki (...) kładli do kaloszy księżulka". Nic więcej o tej dziewczynie nie wiadomo.

Jest natomiast inna historia, zakrawająca na sensację kryminalną.

W czasach gimnazjalnych Feliks poznał rodzinę Kasprzaków, w tym przyrodnią siostrzyczkę Marcina Kasprzaka - Zosię, którą zachwycił się od pierwszego wejrzenia. Zaglądał do jej rodziców i brał, wówczas sześcioletnią, na spacery do wileńskiego parku. Z czasem dziewczyna dojrzała, ich miłość również - dosłownie, bo była i ciąża. Ale Feliks stał się już znanym rewolucjonistą, co jakiś czas trafiającym w kazamaty. Kiedyś podczas przesłuchania została do więzienia sprowadzona Zosia. W związku z tym, że Dzierżyński nie chciał zdradzić towarzyszy, zgwałcono ją na jego oczach. Zhańbiona, usunęła ciążę i wylądowała w burdelu. Tam ją Feliks odnalazł: wulgarną, zdziczałą prostytutkę. Dostał szału, złapał ołowiany przycisk i zadał jej w głowę śmiertelny cios, po czym zawołał nad zwłokami: "Za tę krew Twoją ja krew z miliona ludzi tutaj wytoczę, tak mi śmiercią swoją niewinną, Zosiu, dopomóż!". Scena robi wrażenie, do rysopisu przyszłego oprawcy pasuje jak ulał: jest i przyczyna, i próba wytłumaczenia późniejszych decyzji.

Gdyby nie fakt, że to historia wyssana z palca. Marcin Kasprzak, owszem, miał dwie siostry - Józię i Kasię. Zosia nigdy nie istniała.

Autor tej opowieści, hrabia Bohdan Jaxa-Ronikier (znany birbant, osadzony w więzieniu za zabójstwo szwagra), spokojnie może uchodzić za polskiego Münchhausena. Fantazja mu dopisuje, przy tym chęć zdobycia sławy. Owszem, poznaje w więzieniu Dzierżyńskiego, ale późniejsze ich spotkania, zwłaszcza to z przewodniczącym CzeKa na Łubiance, który hrabiego przesłuchuje, a potem pomaga w powrocie do Polski, to sfera mitu, okraszona popełnioną przez hrabiego pseudobiografią "Dzierżyński. Czerwony kat - Złote serce". Nie trzeba warsztatu historycznego, by dostrzec masę bzdur, błędów w datach i konfabulację, na dodatek grafomańską. Książka, wydana w latach 30., cieszyła się w Polsce olbrzymią popularnością.

Margarita: "Kocham i się boję"

Poznał ją na zesłaniu. Rosjanka, Margarita F. Nikołajewa, studiowała na wyższych kursach dla kobiet w Petersburgu. Brała udział w wydawaniu i kolportażu zakazanej literatury. Odważna, nowoczesna, prototyp feministki, w 1896 r. skazana na pobyt w Nolińsku.

Feliksa poznała w drodze na zesłanie. Starsza o 4 lata, imponowała mu. Podbił jej serce urodą i szlacheckim pochodzeniem - Rosjanki często zapadały na "polską chorobę". Po 4 miesiącach został przeniesiony do Kajgorodska. Stąd do niej pisywał. Z początkiem 1899 r.: "Kocham Panią taką mocą, jaką tylko mam, i miłością, jaką nigdy nikogo nie kochałem. Na Pani skupiły się wszystkie moje uczucia, o których nie miałem pojęcia, gdyż zajęty byłem sprawą". Potem narzeka na złe samopoczucie.

Margarita przejmuje się, występuje do władz o pozwolenie odwiedzenia go. W czerwcu 1899 r. jedzie i szybko wraca. Znajomej potem się zwierza: "Feliks oświadczył mi, że nie może szukać szczęścia, kiedy miliony cierpią i walczą, chce się całkowicie oddać rewolucji".

Można podejrzewać, że zbył ją pretekstem. Choć ta odpowiedź jest symptomatyczna: był teoretykiem, lepiej się czuł w roli kochanka korespondencyjnego. Spalał się w słowach, w praktyce wybierając rolę przewodniczącego struktur państwowych. W dzienniku notował: "Natomiast kobiet się, z reguły, boję. Boję się, że przyjaźń z kobietą niechybnie przerodzi się w zwierzęce uczucie". Bez obaw, cała jego zwierzęcość koncentrowała się na papierze, nie tylko w przypadku kobiet. Nie wykonywał wyroków osobiście. Podpisywał je - na papierze.

Margarita przechowywała listy Feliksa w szkatułce znalezionej po jej śmierci w 1957 r. Trzy lata temu rosyjska FSB, spadkobierczyni CzeKa i KGB, wydała je z okazji 130. rocznicy urodzin swego twórcy, pod tytułem "Kocham cię".

Julia: spotkanie w Szwajcarii

Była siostrą Leona i Michała Goldmanów, towarzyszy z czasów konspiracji wileńskiej. Ich bliższa znajomość to lata 1901-04, które Feliks spędzał głównie za kratami bądź na zesłaniu. Ale rola nieszczęsnej kochanki uwięzionego rewolucjonisty najwyraźniej Julii odpowiadała. Jemu też - kontakt z kobietą przez kraty był dla niego bezpieczny. Pisał do Aldony: "Miałem tu parę razy widzenie z osobą bardzo mi drogą". A Julia do niego w 1901 r.: "Upiększyłam Wasze życie w przeciągu dwóch miesięcy w więzieniu i być może upiększę je i na zesłaniu".

Plany nie doszły do skutku z powodu jej choroby. Musiała jechać do Szwajcarii, dlatego Feliks pisze do siostry: "Los nas na bardzo długo, a może na zawsze już rozłączył".

Stało się inaczej. Dzierżyński, od dzieciństwa chorowity, po pobytach w więzieniach, gdzie cierpiał na dusznicę bolesną i szkorbut, został wysłany przez partię na kurację do Szwajcarii. Tam odnalazł Julię, już w stanie agonii. W liście do Aldony z 1904 r. pisał: "Julia zmarła 4.IV. Nie mogłem odejść od jej pościeli dniem i nocą. Strasznie cierpiała. Umierała przez cały tydzień, nie tracąc świadomości do ostatniej chwili".

Sabina i Michalina: całym (ich) życiem

Siostry Feinstein wywodziły się z warszawskiej inteligencji żydowskiej. Mówiące kilkoma językami, uczęszczały do gimnazjum żeńskiego, opisanego w "Emancypantkach" Prusa. Ich dom odwiedzała śmietanka artystyczna i liderzy ruchu rewolucyjnego. Także on.

Sabina po śmierci ojca musiała pracować, by wspomóc rodzinę. Związana ze środowiskiem Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, do partii nie wstąpiła. Natomiast młodsza o trzy lata Michalina zostaje aktywistką, jak i bracia. Obie zakochały się w tym samym mężczyźnie, o którym w 1909 r. carska policja donosi, że liczył wzrostu "dwie arszyny i trzy ósme wierszka" (175 cm, wtedy sporo). Policja zwraca też uwagę na wydatny nos i jasnorude włosy. Był przystojny i wówczas jeszcze elegancki (zmieni się to diametralnie po 1917 r.).

W latach 1905-13 prowadzą z Sabiną burzliwą korespondencję. Potwierdza się w niej teza, że najżarliwsze listy pisał zza krat, skąd mógł snuć wyznania, które po wyjściu na wolność natychmiast ustępowały miejsca polityce. "Lecz kocham - mocno, bezgranicznie kocham. (...) Dusza moja ratuje samą siebie i wyjście znajduje w tych wybuchach i nastrojach mistycznych, w tych uczuciach rzewnych jak dla dziecka ukochanego, najdroższego - dla Ciebie" - pisze z X Pawilonu w tonie młodopolskiej egzaltacji.

Skupiony na Sabinie, nie zwraca uwagi na Michalinę, zakochaną w nim bezgranicznie. Chora na gruźlicę, kulawa po wypadku, w 1909 r. popełnia samobójstwo (zażywa cyjanek). W pożegnalnym liście do siostry pisze: "Nie męcz się. Żyj spokojnie, bo nie chcę, by myśl o mnie zatruwała (...) Zrób J. [Józka - konspiracyjny pseudonim Dzierżyńskiego] szczęśliwym, bądź nią sama". Dla Sabiny to cios. Dla niego mniejszy. Komentuje w liście: "Nie męczą mnie wyrzuty z powodu śmierci M. - boli tylko, jak uderzenie straszne. A miłość moja tak samo wielka - tak samo...". W kolejnym: "Nie trzeba żałować, iż czytałem list M. (...) Nie trzeba żałować, bo przecież żyć może to tylko, co w nas samych. I każdy tak samo jak M. musi wypełnić przeznaczenie swoje".

Kolejny cios Sabina otrzymuje w 1910 r. Pisze jedno zdanie: "Powiedziano mi, iż Pan się ożenił. Czekam na odpowiedź: czy to prawda". W odpowiedzi czyta: "Nie jestem tchórzem. Nie chcę i nie mogę zapomnieć przeszłości i nie wstydzę się tego, com popełnił (...) Wiedziałem, że doniosą Pani zaraz". By w kolejnym liście zapewnić: "Bez namysłu, bez słów miłości, bez kochania ożeniłem się i bez słowa poddałem się woli tej, która pomagała mi w pracy (...) Ja ani na chwilę nie przestałem kochać - Pani".

Ale Sabina jest wściekła. Każe mu odesłać wszystkie swoje listy. Na co jej odpowiada: "Listów nie zwrócę Pani. Nie mogę i nie chcę. Sam je spalę". Kilka miesięcy później ona donosi, że chce wyjść za mąż za ich wspólnego druha Jakuba Haneckiego. Feliks szaleje: "Trzeba serce wyrwać - i wyrwę je ja sam. (...) Niech Pani zaczeka. Niech Pani posłucha słów nienawiści mojej - do Pani, bajki wyśnionej (...) Ah, tak - więc można być czyjąś żoną bez miłości (...)? Widocznie Pani może - Pani to umie".

Ona zaś dowiaduje się, że jego żona jest w ciąży. Cios kolejny, tym bardziej że kiedyś chciała mieć z nim dziecko, od czego się odżegnywał. Znów okładają się słowami, ale z czasem wraca dawny ton. Ostatni list Sabiny, adresowany do X Pawilonu, został jej zwrócony. Nosi datę 30 lipca 1914 r.: "Józku mój, mój jedyny. Kochany, najdroższy, gdzie jesteś w tej chwili, czy myślisz o mnie (...) Wielka wina moja - i grzech wielki. Zrozumiałam - za późno... I płacę (...) życiem moim całym".

Nie skłamała. Płaciła całym życiem; nigdy już nie związała się z żadnym mężczyzną, a przeżyła 89 lat. Kazała się pochować z pierścionkiem matki Feliksa, który jej podarował.

Żona: ona i portret

Z Zofią Muszkat poznali się 1905 r. w Warszawie. Ponowne spotkanie nastąpiło pięć lat później w Krakowie. Niezbyt urodziwa córa rewolucji dała mu to, czego nie były w stanie dać poprzednie kobiety: przyjaźń i wsparcie.

Jej wspomnienia o mężu to klasyczny apokryf, wypełniony żarliwymi opisami jego cnót i zasług dla komunizmu. Są tylko dwa bardziej intymne wyznania: że w Krakowie ich umówionym hasłem konspiracyjnym była melodia z opery "Faust" Gounoda, którą Feliks wygwizdywał pod oknem wybranki. I drugie, o "podróży poślubnej" - tak nazwała ich wypad w sierpniu 1910 r. nad Morskie Oko. Mniej więcej w tym czasie zostaje poczęty ich syn Jasiek. 10 listopada biorą ślub w krakowskim kościele św. Mikołaja, dwa tygodnie później wysyła żonę z konspiracyjnymi materiałami do Warszawy.

Nie zobaczą się przez osiem lat. Ona, aresztowana, w warszawskim więzieniu kobiecym rodzi syna. Skazana na wieczne osiedlenie na Syberii, za namową Janusza Korczaka oddaje dziecko do prywatnego żłobka. Potem bierze je do siebie na Polesie jej stryj Marian.

Dierżyński też zostaje aresztowany. Po wyjściu na wolność organizuje żonie paszport, który przesyła zaszyty w książce. Dzięki temu Zofii udaje się wrócić do Polski, odebrać dziecko i wyjechać na emigrację. Spotkają się w Bernie w 1918 r.

Na krótko. On wraca do Rosji sowieckiej, jej każe czekać. Sprowadza wreszcie 1 lutego 1919 r., do dwupokojowego mieszkania na parterze Kremla. Zofia wspomina ten dzień: "Mimo że była to niedziela - Feliks, jak zwykle, poszedł do pracy na Wielką Łubiankę". I kolejne miesiące: "Pracował dniami i nocami (...) Widywaliśmy się ze sobą mało".

I tak już do końca, do jego śmierci w 1926 r.

Czy ją kochał? Spalał się w emocjach na papierze, a Zofia istniała w świecie realnym. Zapewniła mu to, o czym marzył w dzienniku: przyjaźń i wsparcie. Wystarczyło.

W gabinecie na Łubiance trzymał portret tylko jednej kobiety, która imponowała mu intelektem: Róży Luksemburg.

SYLWIA FROŁOW jest sekretarzem Jerzego Pomianowskiego, współpracuje z "Nową Polszą", pracuje również w korekcie "Tygodnika Powszechnego". W ubiegłym roku zadebiutowała powieścią "Spojrzenia", wyd. Rosner i Wspólnicy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2010