Sto lat temu w Piotrogrodzie

Pierwszy demokratyczny rząd w dziejach państwa rosyjskiego zaczął urzędowanie pod hasłem: „Rosja krajem największej wolności w świecie”. Niestety jego miesiąc miodowy trwał krótko.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

Grupa zbuntowanych żołnierzy i cywilów, Piotrogród, luty 1917 r.  / Fot. ULLSTEIN / GETTY IMAGES
Grupa zbuntowanych żołnierzy i cywilów, Piotrogród, luty 1917 r. / Fot. ULLSTEIN / GETTY IMAGES

Właściwie wszystko zaczęło się dużo wcześniej: w 1894 r. Wówczas to umierający car Aleksander III przekazał synowi najważniejsze przesłanie: aby ten nigdy nikomu nie wypowiadał wojny.

Niestety, Mikołaj II nie posłuchał ojca. Nie miał jego siły (także fizycznej) ani autorytetu i pragnął te braki nadrobić siłą militarną. Dlatego w dziesiątą rocznicę śmierci ojca przystąpił do wojny z Japonią.

Kompromitująco przegranej, w efekcie czego w Rosji wybuchła rewolucja 1905 r. Została stłumiona, ale nie bez konsekwencji. Powołano parlament, Dumę Państwową, z którą car musiał zacząć dzielić się władzą. Od kołyski wychowywany w przekonaniu, że władza nad imperium pochodzi od Boga, postanowił za wszelką cenę odzyskać samodzierżawie.

Idziemy na wojnę!

Gdy 28 czerwca 1914 r. zamachowcy z serbskiej organizacji nacjonalistycznej „Czarna Ręka” (kontrolowanej przez wywiad Serbii) zamordowali w Sarajewie następcę tronu Austro-Węgier, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda i jego żonę Zofię, car stanął przed dylematem.

Jako wyznawca panslawizmu chciał wesprzeć „braci Serbów”. Ponadto rosyjska polityka na Bałkanach już od wielu dekad nastawiona była na konfrontację z monarchią naddunajską, a państwo serbskie – wspierające ruchy antyaustriackie – pozostawało pod kontrolą Rosji (belgradzka rezydentura rosyjskiego wywiadu należała do największych w Europie). Jednocześnie car obawiał się, że jeśli nie przystąpi do wojny przeciw Niemcom i Austro-Węgrom, rosyjskie społeczeństwo oskarży go o progermańskość. Na dworze w Petersburgu czołową rolę odgrywały bowiem dwie osoby: jego żona Aleksandra (z pochodzenia Niemka, z rodu książęcego Hessen-Darmstadt) i mnich Grigorij Rasputin (posądzany o to, że jest niemieckim agentem).

Zresztą Niemców – albo, ujmując to inaczej, poddanych o korzeniach niemieckich – wokół cara było więcej: na dworze, w rządzie i wśród generalicji. Stąd jednym z pierwszych wojennych posunięć Mikołaja będzie zmiana nazwy stolicy, na swojsko brzmiący Piotrogród. Car pragnął, by poddani widzieli w nim prawdziwego Rosjanina. A patriotyczne emocje podgrzewali ministrowie, na czele z szefem MSZ Siergiejem Sazonowem. Zapewniali o miłości narodu do cara i pełnym poświęceniu dla ojczyzny. Serce Mikołajowi rosło...

I tylko jeden człowiek w rządzie opierał się hurraoptymizmowi: minister spraw wewnętrznych Piotr Durnowo. Ostrzegał, że wojna spowoduje powtórkę sytuacji z 1905 r., że trzeba założyć klęskę na froncie, ona zaś wywoła ruchy oddolne – rewolucyjne agitacje, które zdemoralizują armię. I że Rosja wpadnie w otchłań straszliwej anarchii.

W Szwajcarii przebywał wówczas człowiek, który miał podobne zdanie co minister. Pisał w liście do pisarza Maksyma Gorkiego: „Wojna między Rosją a Austrią byłaby dla rewolucji niesłychanie pożyteczną”. Nazywał się Włodzimierz Lenin.

Klęska za klęską

Politycy i wojskowi – nie tylko w Rosji, ale we wszystkich krajach Europy, które w lipcu-sierpniu 1914 r. mobilizowały swe armie – przewidywali, że wojna potrwa najwyżej kilka miesięcy.

Z takim nastawieniem carska armia ruszyła na front. I choć nie skończono przygotowań – w ogromnym imperium potrzeba było więcej czasu niż w Niemczech, by powołać rezerwistów, przetransportować ich koleją, wyposażyć, zorganizować w korpusy i armie itp. – już w połowie sierpnia Stawka (jak nazywano rosyjskie dowództwo) wydała rozkaz do ofensywy: na Berlin, przez Prusy Wschodnie. Była to też kwestia honoru i zobowiązań – choć rosyjscy politycy i wojskowi wiedzieli, że armia nie będzie gotowa, zapewniali sojuszniczą Francję, że gdyby została zaatakowana przez Niemcy, Rosja natychmiast przyjdzie jej z pomocą z wielką ofensywą „odciążającą”.

Skończyło się katastrofą: pod Tannenbergiem na Mazurach wojska niemieckie – choć dwukrotnie mniej liczne – pobiły dwie carskie armie, które planowo miały zająć Prusy i przez Wisłę ruszyć na stolicę Niemiec. Wprawdzie na kierunku południowym szło lepiej – tu armia carska zajęła niemal całą Galicję, spychając siły austro-węgierskie na linię Karpat, i zdawało się, że zaraz zejdzie na południową ich stronę, na Wiedeń... Ale potem, w 1915 r. i później, było już tylko gorzej. Jesienią 1915 r. front wdarł się głęboko w terytorium imperium: ciągnął się przez Litwę, Wołyń, Ukrainę. Latem 1916 r. przez moment zdawało się, że ofensywa pod wodzą zdolnego generała Aleksieja Brusiłowa odwróci sytuację strategiczną – zmuszając państwa centralne do odwrotu – ale i ona utknęła.

Wszystko to odbijało się na armii. Jej straty rosły w zastraszającym tempie. Do lutego 1918 r. – gdy bolszewickie władze podpiszą w Brześciu nad Bugiem pokój z Niemcami i Austro-Węgrami (kończący I wojnę na froncie wschodnim – choć nie wojnę w ogóle, bo odtąd zamieni się ona w domową) – straty te wyniosą 1,7 mln poległych i zmarłych, prawie 5 mln rannych oraz 2,5 mln w niewoli (będzie to stanowić ponad 75 proc. ogółu zmobilizowanych). Zresztą stara kadra oficerów i podoficerów zginęła w pierwszym roku wojny, a nowi nie mieli dobrego przeszkolenia i motywacji. Szwankowała aprowizacja, brakowało broni. W okopach hulały epidemie.

Decyzja cara, że osobiście przejmie naczelne dowództwo nad armią, dymisjonując dotychczasowego wodza, wielkiego księcia Mikołaja Romanowa, była kolejnym krokiem w przepaść. Podjęta w sierpniu 1915 r., gdy po kolejnych klęskach Rosja musiała oddać Kongresówkę, oznaczała bowiem, że odtąd pełna odpowiedzialność polityczna – nie tylko za front, ale w ogóle za wszystko, co związane z wojną – spada na cara.

Mikołaj II wyjechał do sztabu generalnego w Mohylewie, zostawiając stolicę w rękach zdewociałej żony i Rasputina. A w kraju rodził się gniew. Wybuchały strajki w fabrykach. Podczas wyjątkowo mroźnych zim śnieg zasypywał drogi i szyny kolejowe, co blokowało dostawy żywności i opału. Zaczęło brakować chleba. Pod sklepami stały coraz większe kolejki. Głodni ludzie pytali: „Kto winien?”. I coraz częściej można było usłyszeć zdanie: „Precz z carem!”. Rosja stawała się beczką prochu, pod którą starczyło podłożyć iskrę.

Pięć dni rewolucji

W czwartek 23 lutego 1917 r. (wg kalendarza juliańskiego; wedle zachodniego był to 8 marca) w stolicy pokazało się słońce – po raz pierwszy po ciężkiej zimie. Na rozgrzane piotrogrodzkie ulice ruszyły kobiety, w pochodzie z hasłem „Równouprawnienie!” (był to wszak ich dzień). Potem dołączyły robotnice z hasłem „Chleba!”. A po nich robotnicy z okrzykiem „Precz z caratem!”.

Piątek zaczął się od spotkań w fabrykach. Potem robotnicy zaopatrzyli się w młotki, klucze maszynowe i sworznie. Tak uzbrojeni ruszyli w miasto – za chlebem. Ogarniała ich coraz większa radość, gdy poczuli, że bezkarnie mogą demolować sklepy i wywracać tramwaje. Nieduże oddziały kozackie nie były w stanie sobie z nimi poradzić. Na placu Znamieńskim trybuni ludowi przemawiali z pomnika Aleksandra III – co samo w sobie było już aktem nieposłuszeństwa wobec władzy.

W sobotę stanęły wszystkie fabryki w Piotrogrodzie. Na ulicę wyszło 200 tys. ludzi, a pochód nabrał już wymiaru politycznego: nad głowami demonstrantów pojawiły się czerwone flagi i transparenty z trzema głównymi żądaniami: „Chleba!”, „Precz z caratem!” i „Precz z wojną!”. Policja stała się bezwzględna. Ale wojsko już nie... Na placu Znamieńskim doszło do starcia kozaków z konną policją – w obronie demonstrantów, których policja próbowała stratować. Tego dnia padły pierwsze ofiary śmiertelne, z obu stron.

Do przebywającego w Stawce cara zaczęły docierać pierwsze sygnały. Lecz nikt jeszcze nie mówił o rewolucji. Wieczorem Mikołaj wysłał depeszę do gen. Chabałowa, naczelnika piotrogrodzkiego okręgu wojskowego, aby ten użył wojska w celu „zdławienia zamieszek”.

W niedzielę Piotrogród obstawiono policją i wojskiem, wprowadzono całodobową godzinę policyjną. Mimo to robotnicy ruszyli w południe. Na Newskim Prospekcie spotkały ich kule. W odpowiedzi poleciały kamienie i bryły lodu. Na placu Znamieńskim padło 50 osób. Ale tłum się nie cofnął: przekroczona została linia krytyczna, za którą strach zamienia się we wściekłość.

Tymczasem Mikołaj otrzymał depeszę od przewodniczącego Dumy Michaiła Rodzianki: „W stolicy anarchia. Rząd sparaliżowany”. Zniesmaczony skomentował do generałów: „Znowu ten grubas Rodzianko napisał mi jakieś bzdury”. I poszedł grać w domino.

Poniedziałek 27 lutego zadecydował o wszystkim. Tego dnia do protestujących dołączyli żołnierze – chłopscy synowie, dla których wojna nie była (już) ich wojną. Oni też mieli swoje hasło: „Ziemi i wolności!”.

Zakwaterowani w przeludnionych koszarach Piotrogrodu i Moskwy poczuli, że nadszedł ich czas. Tak to opisał polski socjaldemokrata, Wacław Solski, będący na placu Czerwonym w Moskwie świadkiem symbolicznej sceny: „Jeden z żołnierzy zlazł z konia, a za nim inni. Rozległy się oklaski. (...) Odbyło się to spokojnie, niemalże sennie”. To w tym momencie zamieszki przerodziły się w rewolucję.

Kiedy wieści dotarły do cara, wskoczył w pociąg i pognał do Carskiego Sioła, gdzie przebywała jego rodzina. Lecz tam nie dotarł. Zbuntowani kolejarze zablokowali tory i skierowali pociąg w stronę Pskowa.

W czyje ręce władza?

Poniedziałek urodził rewolucję, która we wtorek syciła się zwycięstwem. Euforia mieszała się z pragnieniem zemsty. Zaczęły się lincze na policjantach i konfidentach. Zapłonęły biura ochrany [policji politycznej – red.] i Pałac Sprawiedliwości. Carskie pomniki padały na bruk. No i otwarto więzienne bramy. Więźniowie polityczni wśród aplauzu wynoszeni byli na rękach. Ale za nimi wybiegali na wolność zwykli przestępcy, zaraz biorąc się za rabunek. Wtorkowa noc rozbrzmiewała w Piotrogrodzie dźwiękiem tłuczonego szkła, strzałów, pijackich krzyków i wołania o pomoc.

W tym samym czasie w Pałacu Taurydzkim, siedzibie Dumy, próbowano sformować rząd. Dopiero co uwolnieni dwaj mienszewicy – przedstawiciele jednej z frakcji w partii socjaldemokratycznej – przybyli do Pałacu i zaproponowali wskrzeszenie tzw. Rady Piotrogrodzkiej: organu przedstawicielskiego, który pojawił się już w 1905 r.

Po dyskusji z socjalistycznymi deputowanymi Dumy wystosowano apel do robotników, żołnierzy i mieszkańców, by wybierali przedstawicieli na inauguracyjną sesję Rady, którą wyznaczono na wtorkowy wieczór. Podczas sesji wyłoniono Komitet Wykonawczy. A że Radę zaczęły odwiedzać z poparciem delegacje żołnierskie, stała się wnet Piotrogrodzką Radą Delegatów Robotniczych i Żołnierskich.

Zapowiadało się pięknie. Lecz jak to w życiu, rzeczywistość skoryguje oczekiwania. Całkowitą władzę w Radzie przejmie Komitet Wykonawczy, w skład którego wejdzie inteligencja socjalistyczna. Ci, którzy zrobili rewolucję – robotnicy i żołnierze – już pierwszego dnia utracili głos.

To działo się w lewym skrzydle Pałacu Taurydzkiego. W prawym zaś dyskutowali wystraszeni członkowie parlamentu. Widząc, że Rada może przejąć władzę, i słysząc wzburzoną ulicę, dwunastu członków Dumy z Bloku Postępowego – z socjalistami Nikołajem Czcheidze i Aleksandrem Kiereńskim, 36-letnim adwokatem – powołało Tymczasowy Komitet Członków Dumy Państwowej dla Przywrócenia Porządku w Stolicy i Utrzymania Kontaktu z Osobistościami i Instytucjami. Nieznośnie długi tytuł zawierał w sobie ważną informację: o potrzebie chwili i strachu przed wzięciem odpowiedzialności za grasujący po ulicach tłum. Ale raporty dochodzące z lewego skrzydła Pałacu mobilizowały – do powołania Rządu Tymczasowego, który miałby objąć władzę w Rosji aż do zwołania Zgromadzenia Ustawodawczego.

Tymczasem był jeszcze car, de facto uwięziony w pociągu pod Pskowem. 2 marca dotarli do niego przedstawiciele nowego rządu, by zmusić do abdykacji. Ku ich zaskoczeniu, Mikołaj bez emocji oświadczył, że abdykuje – na rzecz brata Michaiła, a nie syna Aleksieja. Emocje owszem były, lecz kilka godzin wcześniej, gdy lekarz rodzinny uświadomił cara, że jego chory na hemofilię syn ma przed sobą ledwie kilka lat życia. Dlatego Mikołaj wskazał brata. Zaś Michaił, w głębi duszy demokrata, był przekonany, że jeśli odda władzę Rządowi Tymczasowemu, ta prędzej czy później do niego wróci, tyle że zostanie wybrany już demokratycznie. I nie przyjął korony. Jak się okaże – na zawsze.

W ten sposób władza w nowej Rosji przeszła w ręce dwóch instytucji. Formalnie Rząd Tymczasowy pełnił rolę ciała ustawodawczego, a Rada Delegatów Robotniczych i Żołnierskich – wykonawczego. W praktyce Komitet Wykonawczy Rady robił, co chciał, administrując i stanowiąc prawo. Wsparty sympatią ulicy, z miesiąca na miesiąc radykalizował się, wychodząc z założenia, że to dopiero początek rewolucji. Podczas gdy Rząd Tymczasowy rewolucję zamknął w pięciu dniach – i teraz oczekiwał demokracji.

Miesiąc miodowy

W oczekiwaniu na demokrację Rząd utworzony z członków Dumy wybrał na premiera księcia Grigorija Lwowa – koncyliacyjnego ziemianina o administracyjnych talentach, naiwnie wierzącego w mądrość ludu. Ten rząd charakteryzował się typową postawą inteligenta rosyjskiego: pokładał ufność w ludzi i lojalność obywatelską. I postanowił, że nie może splamić się krwią własnego narodu.

Pracę zaczął pod hasłem „Rosja krajem największej wolności w świecie”. Ogłoszono wolność zgromadzeń, prasy i słowa oraz amnestię. Zniesiono ograniczenia prawne w zakresie religii, klasy społecznej i rasy, a także karę śmierci. Kobietom dano prawa wyborcze. Do tego doszedł Rozkaz Numer 1.

Zbuntowani żołnierze grasowali bowiem po ulicach. Aby skłonić ich do powrotu do koszar, należało im zagwarantować nietykalność. Odtąd mogli powoływać swoje komitety, podlegające wyłącznie Radzie Piotrogrodzkiej. Żołnierze poza służbą otrzymali prawa obywatelskie. Wprowadzono zakaz ich bicia przez oficerów i rezygnację z zaszczytnych tytułów oficerskich typu „Wasza Wysokość”. Z czasem Rozkaz Numer 1 na tyle rozluźni dyscyplinę w wojsku – żołnierze zażądają nawet 8-godzinnego dnia pracy – że stanie się pierwszym gwoździem do trumny rewolucji lutowej.

Bo przecież wciąż trwała wojna. A wojna to śmierć na froncie i głód w kraju. To ona doprowadziła do rewolucji – i ona tę rewolucję zniszczy.

Tymczasem hasło wolności zostało podchwycone przez grupy narodowościowe, na czele z Polakami i Finami. Nawet na głębokiej prowincji miasteczka i wsie zaczęły ogłaszać się autonomicznymi republikami. Z dnia na dzień piotrogrodzka dwuwładza w dalekich rejonach stawała się lokalną wielowładzą.

Na amnestii skorzystali rewolucjoniści i bandyci. Przebywający na emigracji liderzy najważniejszych partii opozycyjnych wobec caratu zaczęli masowo wracać do kraju. A wypuszczeni z więzień pospolici przestępcy tworzyli większe grupy i wstępowali do formacji anarchistycznych. Pierwsi chcieli przejąć władzę, drudzy – majątki.

Mimo tych kłopotów trwał miesiąc miodowy rewolucji. Na razie jeszcze nikt na serio nie przejmował się hasłami, które wkrótce przesądzą o losie Rządu Tymczasowego – „Ziemi!”, „Pokoju!” i „Chleba!”.

Wolnizna

„Niemiłosierny jest ten ciężar »wolności« – notowała w dziennikach pisarka Zinaida Gippius – jaki zwalił się na wczorajszych chłopców. Ich sumienia jeszcze się nie zbudziły (...) same instynkty: jeść, pić, hulać... dodatkowo jeszcze ciemny instynkt rozbuchanej rosyjskiej »wolnizny«”.

Wolnizna oznaczała chaos, który opanował cały kraj i armię na froncie. Jak się okazało, problem wojenny nie był prosty do rozwiązania. Pojawiały się głosy żądające podpisania „separatystycznego pokoju”. Ale Rosja wciąż miała zobowiązania wobec sojuszników. Zerwanie ich i podpisanie kompromisowego pokoju z Berlinem i Wiedniem przyniosłoby utratę imperialnego znaczenia Rosji w świecie, a tego nie chciał nawet demokratyczny rząd.

Prości żołnierze zaś coraz częściej dezerterowali. W okopach krążyły wieści, że rewolucja rozdaje ziemię. Więc chłopi zrzucali mundury, by wrócić do swej wsi, gdzie każdy mógł uszczknąć majątku burżuja. Po drodze z frontu gwałcili, grabili, mordowali...

W takiej atmosferze 3 kwietnia 1917 r. na piotrogrodzki dworzec zajechał specjalny pociąg z Zurychu, z którego wysiadł lider bolszewików Włodzimierz Lenin. Wcześniej jego człowiek Aleksander Parvus przekonał przedstawicieli monarchii niemieckiej, że rosyjscy liberałowie będą chcieli kontynuować wojnę, a więc Berlin powinien pozwolić dojrzeć w Rosji anarchii i wspomóc finansowo człowieka, który przejmie władzę, by zagwarantować Niemcom pokój na froncie wschodnim – także, czy może głównie po to, aby mogli przerzucić wojska na front zachodni i tam zwyciężyć.

Zaczyna się ostra walka o rosyjskie dusze. Bolszewicy wtapiają się w tłum i bezwzględnie agitują. Wolnizna im sprzyja. Teraz wystarczy biedakowi wcisnąć do ręki 10 rubli, aby krzyczał: „Precz z Rządem Tymczasowym!”, „Cała władza w ręce Rad!”, „Wojna pałacom, pokój chatom!”.

Wszystkie błędy zostają popełnione

Aleksander Kiereński sprawiał wrażenie najbardziej odpowiedniego człowieka na odpowiednim miejscu. Doskonały mówca o teatralnym zacięciu, był jednocześnie członkiem Rządu Tymczasowego i Piotrogrodzkiej Rady. A najważniejsze: był socjalistą, co dawało mu glejt wiarygodności w oczach ludu. I żołnierzy. Dlatego został ministrem obrony i rzucił się do reformowania armii. Jeździł na front, gdzie wygłaszał płomienne przemowy, wywierając na żołnierzach wrażenie. Powstał wręcz kult Kiereńskiego.

Naczelnym dowódcą mianował gen. Brusiłowa – autora ofensywy z 1916 r. Był to błąd. Brusiłow kierował się zasadą, że „skutki nieudanej obrony są gorsze niż nieudanego szturmu”. Napierał na nową wielką ofensywę, twierdząc, że to ostudzi wśród żołnierzy chęć politykowania. Rozpoczęte 18 czerwca natarcie – nazwane „ofensywą Kiereńskiego” – już trzeciego dnia zakończyło się odwrotem.

W połowie maja dochodzi do rebelii w bazie marynarki w Kronsztadzie, uważanej za bastion bolszewickiej propagandy. Czerwiec to strajki fabryczne w dzielnicy opanowanej przez bolszewików i demonstracje pod hasłem „Cała władza w ręce Rad!”. Klęska „ofensywy Kiereńskiego” to nowa woda na bolszewicki młyn. Lenin wie, że zbliża się jego czas.

W lipcu bolszewicy próbują wywołać w Piotrogrodzie zbrojne powstanie i dokonać zamachu stanu. To doprowadza do dymisji Lwowa.

Nowym premierem zostaje Kiereński. Ale popełnia kolejne błędy. Nie chce bezwzględnej rozprawy z bolszewikami po lipcowej akcji, bo jest przekonany, że prawdziwy wróg stoi po prawej stronie – że są nim monarchiści, pragnący restauracji cesarstwa. Potem premier wdaje się w bezsensowny konflikt z nowym naczelnym dowódcą gen. Ławrem Korniłowem, oskarżając go o próbę puczu. Wraz z rozwojem niepomyślnej sytuacji premier staje się coraz bardziej histeryczny. Wrogów szuka we własnym obozie.

Tymczasem Niemcy zdobywają Rygę i ruszają na Kronsztad. Bolszewik Lew Trocki zostaje przewodniczącym Rady. Bolszewicy uprawiają silną agitację w garnizonach, gdzie z dnia na dzień mocniej wrze.

23 października na wniosek Lenina w bolszewickim Komitecie Centralnym powstaje rezolucja o powstaniu zbrojnym. Gdy w nocy z 24 na 25 października ma miejsce bolszewicki zamach stanu, zmęczone i sfrustrowane społeczeństwo rosyjskie zachowuje złośliwą bierność...

I tak, w istocie mało spektakularnie, zaczyna się nowa epoka – w Rosji i na świecie.

Gdyby...

Kiereński w 1918 r. wydostał się z Rosji. Osiadł na wygnaniu we Francji, skąd w 1940 r. wyemigrował do USA. Zmarł w Nowym Jorku w 1970 r., mając 89 lat.

Do końca swych dni powtarzał, że gdyby w 1917 r. była telewizja, to władzę by utrzymał.

Mylił się. Potrafił na trybunie posługiwać się populizmem równie zręcznie co Lenin. Ale różnica polegała na tym, że Kiereński musiał bronić władzy, z całym jej bagażem błędów – odziedziczonych po caracie i własnych. A Lenin miał czyste konto: mógł atakować i zwyciężył. ©℗

SYLWIA FROŁOW jest autorką książek „Dzierżyński. Miłość i rewolucja” (Znak 2014), „Bolszewicy i apostołowie” (Czarne 2014) oraz korektorką „Tygodnika Powszechnego”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017