Kobane broni się nadal

Turcja jest w pułapce. Jeśli pomoże syryjskim Kurdom w walce z Państwem Islamskim, może wejść w potrójną wojnę: z IS, Asadem i... Kurdami, którzy, wzmocnieni, będą żądać autonomii. Ale brak pomocy też ma cenę.

13.10.2014

Czyta się kilka minut

Tegoroczne święto Kurban Bajram – pamiątka ofiary, którą Abraham (dla muzułmanów: Ibrahim) gotów był złożyć Bogu ze swego syna Izaaka (w Koranie: Ishaka) – nie należało w Turcji do wesołych. Nawet przyjmując gości, Turcy nie wyłączali telewizorów, nastawionych na programy informacyjne. W obliczu wieści napływających z granicy turecko-syryjskiej życzenia spokojnych świąt nabierały nowego znaczenia.

Na ekranach – doniesienia, na żywo, z Kobane. A dokładniej: ze swoistej „widowni”, którą dla Turków stały się wzgórza po ich stronie granicy, skąd telewizyjni kamerzyści mają świetny widok na Kobane. To 50-tysięczne (kiedyś) syryjskie miasto, zamieszkane głównie przez syryjskich Kurdów i leżące ledwie kilometr od granicy, od kilku tygodni jest systematycznie ostrzeliwane przez dżihadystów z Państwa Islamskiego (IS). A od kilkunastu dni – gdy dżihadyści zaczęli szturm – Kobane stało się, jak kiedyś Sarajewo, symbolem: bezsilności (Zachodu) i bezczynności (Turcji).

Na tygrysy mają visy

W minionym tygodniu świat obiegło zdjęcie złowrogiej czarnej flagi, używanej przez islamistów, zatkniętej na dachu czteropiętrowego budynku we wschodniej części miasta. W ciągu następnych godzin pojawiały się kolejne. W rękach IS znalazła się jedna trzecia miasta.

Ale kurdyjskie milicje lokalne, choć mniej liczne i gorzej uzbrojone (pozbawione np. czołgów), stawiały ciągle dramatyczny opór. Walczyły, choć w starciu ze świetnie uzbrojoną armią dżihadystów (wyposażoną w broń ciężką, odebraną kilka miesięcy wcześniej rozbitym oddziałom armii irackiej) los Kurdów zdawał się przesądzony – upadek Kobane miał być kwestią dni. Tymczasem tureckie czołgi stały bezczynnie na granicy, tureccy żołnierze przyglądali się ze wzgórz walkom, a rzecznik Pentagonu z rozbrajającą szczerością przyznawał, że trzeba przygotować się na możliwość zajęcia miasta przez Państwo Islamskie.

Trudno powiedzieć, czy to desperacja Kurdów, czy raczej perspektywa oddania islamistom kontroli nad sporym odcinkiem tureckiej granicy w końcu poruszyła międzynarodową społeczność. W ubiegłym tygodniu lotnictwo dowodzonej przez Amerykanów koalicji zaczęło całonocne naloty na zajęte przez terrorystów części miasta. Te działania, połączone z walczącymi na ziemi Kurdami, przynosiły pewien efekt: dżihadyści cofali się. Ale potem równie szybko wracali. Jeden z lokalnych kurdyjskich dowódców Chairman Abdullah informował, że mimo nalotów w czwartek nad ranem islamiści znów zajęli dwie dzielnice.

Naloty to za mało

Politycy międzynarodowej koalicji i rząd Turcji zgodnie mówili: naloty nie wystarczą do utrzymania miasta. Ale na tym zgoda się kończyła. USA zarzucały Turcji bezczynność i apelowały, by wysłała do Syrii swoje wojska i wsparła Kurdów, którzy wydają się dziś – w oczach Zachodu – jedyną nadzieją w walce z islamistami.

Tego samego oczekuje od Turcji Salih Müslim, lider PYD. To syryjski odpowiednik PKK [Partii Pracujących Kurdystanu – red.]: organizacja syryjskich Kurdów, zwalczana przez Państwo Islamskie. Turecki dziennik „Millyet” twierdzi, że Müslim przybył na tajne rozmowy do Ankary, by prosić m.in. o dostawy ciężkiej broni, a następnie wyjechał, nic nie załatwiwszy. „Ankara miała dla niego jedną odpowiedź, która brzmiała: »zobaczymy«” – pisał dziennik.

Tymczasem Turcja odpiera zarzuty o bezczynność, argumentując, że od dawna wydaje wielkie sumy, przyjmując uchodźców, a także otwierając dla Kurdów swe szpitale, dostarczając pomoc medyczną i żywność – także przez granicę, do Syrii.

„Żaden inny kraj nie będzie w tej walce tak pokrzywdzony i nie poniesie tak dużych kosztów jak Turcja” – podkreślał premier Ahmet Davutoğlu, informując o zgodzie parlamentu na ewentualne działania militarne. Jednocześnie Turcy apelowali do USA o zintensyfikowanie nalotów, a zwłaszcza o długofalowy plan działań w Syrii, zakładający walkę nie tylko z IS, ale też z reżimem prezydenta Asada. Na co USA nie mają chyba ochoty, zresztą nie od dziś.

Interesy ponad wszystko

Stanowisko Turcji stało się jasne podczas wizyty, którą prezydent Recep Tayyip Erdoğan złożył w obozie dla uchodźców z Syrii w Gazintep. Mówił: „Turcja jest zarówno przeciwko terrorystom Państwa Islamskiego, jak też przeciwko terrorystom z PKK. Dlaczego nasi zachodni partnerzy dostrzegają terror islamistów, a pomijają to, co PKK robi w moim kraju od 30 lat? Czy to, że jakaś organizacja nie ma w nazwie islamu, oznacza, że przestaje być grupą terrorystyczną?”.

Ankara pozostaje więc bierna, bo nie ma interesu w dozbrajaniu – jak to widzi – jednego wroga przeciw drugiemu. Jeszcze niedawno PKK dokonywała aktów terroru na terenie Turcji. Co będzie, zastanawiają się Turcy, jeśli Kurdowie wykorzystają potem broń do spełnienia marzeń o własnym państwie na pograniczu Turcji, Syrii i Iraku? Z kolei Baszar al-Assad przestrzega Ankarę przed „wspieraniem terrorystów”, jak nazywa syryjskich Kurdów, którzy także od 2011 r. walczą z jego reżimem.

Ale nie brak też innych teorii wyjaśniających powściągliwość Ankary. I nie są to szeptane po kątach teorie spiskowe, ale poważne zarzuty, wypowiadane publicznie przez liderów opozycyjnej partii CHP. „Państwo Islamskie to nieślubne dziecko AKP” – twierdzi İhsan Özkes, sugerując, że partia rządząca Turcją od lat „układa się” z różnej maści islamskimi organizacjami walczącymi z Asadem. Tajemnicą poliszynela jest, że islamiści początkowo byli dozbrajani i wspierani finansowo także przez Turcję. „Czy fakt, że flaga wykorzystywana przez Państwo Islamskie jest taka sama jak symbol rządowego Urzędu do Spraw Wyznań, może być przypadkiem? Czy to przypadek, że zaczęli jej używać w tym samym roku? – pyta polityk, dając do zrozumienia, że AKP „własną piersią” wykarmiła IS. Takie zarzuty wobec rządu padają zresztą nie od dziś.

Ogień z Kobane podpala Turcję

Tymczasem w ostatnich dniach skończyła się cierpliwość tureckich Kurdów względem umiarkowanej polityki ich rządu. W zamieszkach, które wybuchły w ostatni dzień Święta Kurban, życie straciły w Turcji 24 osoby; w kolejnych dniach doszło do nowych starć Kurdów z policją, nowych ofiar.

W sześciu prowincjach obowiązuje godzina policyjna, w niektórych miastach Turcji na ulicę wyjechało wojsko. W części szkół i uniwersytetów na wschodzie kraju zawieszono zajęcia. W miasteczku Kurtalan do demonstrantów sprzeciwiających się bezczynności rządu wobec działań Państwa Islamskiego ogień otworzyli ochroniarze szefa tamtejszej AKP. Policja z Diyarbakır przekonuje z kolei, że komuś zależy na destabilizacji w regionie. Tym kimś mają być członkowie proislamskiej partii Huda-Par’li, którzy stanowili aż pięcioro z ośmiu osób, które straciły życie w tym mieście.

Demonstrantom w Stambule prewencyjnie zabroniono przemarszu w okolicach budynków władz lokalnych, a wobec tych, którzy próbowali przedrzeć się przez kordon policji, stosowano armatki wodne i gaz łzawiący. W dzielnicy Gazi i przy Okmeydanı protestujący zablokowali ulice, tworząc prowizoryczne barykady.

Sebahat Tuncel, szefowa jednej z kurdyjskich partii, nie dziwi się wściekłości tłumu, zwłaszcza tureckim Kurdom, bo to najczęściej oni organizowali protesty, które następnie rozprzestrzeniły się w Europie, m.in. w Niemczech. „Zrozumcie: wyparcie islamistów z Kobane oznacza pokój nie tylko dla Kurdów, ale dla całego Bliskiego Wschodu!” – mówiła.

O zdrowy rozsądek, rozwagę i niewywoływanie dawnych demonów apeluje też Akil İnsanlar: grupa doradcza składająca się z tureckich i kurdyjskich profesorów, naukowców, pisarzy i dziennikarzy, powołana swego czasu do wypracowania porozumienia między Turkami i Kurdami. Na jej spotkaniu kurdyjski publicysta Muhsin Kızılkaya podkreślał, że choć wszyscy pamiętają stare rany zadane sobie wzajemnie, najważniejsze jest dziś podtrzymanie procesu pokojowego w Turcji. „Porozumienie było już tak blisko, nie zmarnujmy tego”.

Zapewne w najbliższych dniach okaże się, czy Turków i Kurdów więcej łączy, czy dzieli. W każdym razie – podjęcie lub zaniechanie przez rząd turecki działań w Kobane może mieć potężne skutki dla kraju i regionu. W ostatni piątek, 10 października, Kobane jeszcze się broniło.


Tekst ukończono 10 października w południe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014