Kurdyjska księga spisana krwią

„Broń, potrzebujemy broni”: każdy napotkany kurdyjski żołnierz powtarza to jak mantrę. Wielu dodaje, że walczą również za Europę. Tylko że nikt w Europie nie zwraca na to uwagi.

01.02.2015

Czyta się kilka minut

Iracka jazydka, która wraz z rodziną uciekła przed Państwem Islamskim, Duhok, listopad 2014 r. / Fot. Laurence Geai / SIPA / EAST NEWS
Iracka jazydka, która wraz z rodziną uciekła przed Państwem Islamskim, Duhok, listopad 2014 r. / Fot. Laurence Geai / SIPA / EAST NEWS

Jedyne otwarte dziś przejście graniczne między Turcją i irackim Kurdystanem prowadzi przez miasto Silopi. To tutaj – oraz w sąsiednim Cizre – od kilku miesięcy trwają starcia między turecką policją i Kurdami.
Kurdowie są podzieleni. Nacjonaliści – zwolennicy Partii Pracujących Kurdystanu PKK, która od 1984 r. do rozejmu w marcu 2013 r. prowadziła wojnę z państwem tureckim – protestują przeciw bezczynności Turcji wobec Państwa Islamskiego. Z kolei religijni Kurdowie, będący zwolennikami rządzącej tureckiej AKP i małej, ale coraz silniejszej Hüda-Par (Partia Boga), najchętniej wprowadziliby szariat w południowej Turcji. Zaś Turcy umiejętnie podsycają napięcia między obiema grupami.
 

Pograniczny tygiel
Te skomplikowane zależności polityczne wyjaśnił mi Isa, nauczyciel w jednym z aramejskich klasztorów niedaleko Midyat (wolał nie podawać nazwiska): – Meczety w tym regionie pełne są zwolenników Państwa Islamskiego (IS) i Hüda-Par. Na szczęście działa tu też PKK, która chroni nacjonalistycznych Kurdów i chrześcijan.
Kurdyjscy nacjonaliści walczą w Syrii przeciw Państwu Islamskiemu. Setki z nich jeżdżą do oblężonego przez Państwo Islamskie od września 2014 r. miasta Kobane, by pomagać w walce rodakom, syryjskim Kurdom [kilka dni temu Kurdowie wyparli siły IS z Kobane – red.]. PKK ma tam siostrzane organizacje, które kontrolują syryjskie regiony zamieszkane przez ludność kurdyjską – włącznie z granicą po syryjskiej stronie.
Ale są też Kurdowie religijni.

– Gdyby to zależało od nich, albo od władz tureckich, to wszyscy terroryści mieliby swobodny wjazd do Syrii, byleby tylko walczyli przeciw Assadowi – twierdzi Isa (mówiąc „terroryści”, ma na myśli europejskich dżihadystów, podróżujących zwykle przez Turcję). – To sunnici i zrobią wszystko, żeby zniszczyć szyitów i alewitów.
Czy kurdyjska partia Hüda-Par z Turcji współpracuje z Państwem Islamskim? Isa: – Nie musi współpracować, ona jest tym samym, co Państwo Islamskie. Oni wszyscy to jedno i to samo: IS, Front Al-Nusra, Al-Kaida, Hüda. Gdyby nie PKK, mielibyśmy tutaj to samo, co w Syrii.
W Cizre i Silopi, a czasem również w Diyarbakır, stolicy tureckiego Kurdystanu, regularnie dochodzi do starć. Tuż przed moim przyjazdem bojówki związane z Hüda-Par, używające nazwy Hezbollah (Armia Boga; to organizacja turecka, bez związków z Libanem), zabiły dwoje ludzi w Cizre. Wcześniej w starciach zginęło kilkanaście osób. W reakcji PKK paliła domy członków Hezbollahu. A policja turecka? Ona tłucze jednych i drugich, jednak z wyraźnym wskazaniem na nacjonalistów z PKK.

W Cizre i Silopi jest niespokojnie. Na murach widać graffiti sławiące Öcalana (lidera PKK, siedzącego w tureckim więzieniu) i kurdyjskich obrońców Kobane. Gdy na dworcu wysiadam z autobusu, aby przesiąść się do busika, który przewiezie mnie przez granicę do Iraku, słyszę głośne zawodzenie imama i czuję zapach gazu łzawiącego.
– Wszędzie go czuć – mówi Abdul, kierowca busa, który pracuje na granicy od kilku lat. W busie Abdul puszcza pieśni sławiące obrońców Kobane. Pytam, czy sam nie wybiera się do walki.
– Coś ty, ja muszę przeżyć! Zostałem jako jedyny mężczyzna w rodzinie, bo u mnie same siostry i mama. Mam żonę, dziecko. Nie mogę jechać. Ale też nie chcę. U nas ludzie zapalczywi: pokłóci się taki gówniarz z rodzicami, wsiada w busa i jedzie walczyć do Kobane. Potem ginie albo zostaje kaleką i marnuje sobie życie. A ja chcę żyć, normalnie żyć! – mówi Abdul.
 

Coraz dalej od Bagdadu
W Duhok, już po irackiej stronie, w ogóle nie czuć wojny. Podobnie zresztą jak w większości dużych miast irackiego Kurdystanu – mimo że walki z IS toczą się nie dalej jak 100 km od Duhok czy Erbilu (stolicy irackiego Kurdystanu). Front ciągnie się na odcinku aż 1200 km.
Jednak pieniądze z ropy robią swoje. Duhok i Erbil to wielkie place budowy. Największym inwestorem jest tutaj Turcja: w 2012 r. jej inwestycje były w Kurdystanie warte 12 mld dolarów. W samym Erbilu działa ponad 500 tureckich przedsiębiorstw.
To zresztą jeden ze sprytnych pomysłów rządu kurdyjskiego na zapewnienie sobie wpływów politycznych na świecie. Zachodnie koncerny, ExxonMobil, Chevron czy Total, gwarantują swoją obecnością, że zagrożeniem ze strony dżihadystów interesuje się Zachód. A Turcy, inwestując w irackim Kurdystanie, mają uczynić z autonomicznego regionu kurdyjskiego potęgę eksportową, która wymknie się spod kontroli rządu centralnego w Bagdadzie.

Iraccy Kurdowie nie czują związków z rządem centralnym Iraku, który zresztą jawnie ich lekceważy: od roku region nie dostaje pieniędzy z centralnego budżetu.
Pytam mojego przewodnika Havinda Ibrahima, jak żyje się ze świadomością, że niedaleko toczy się okrutna wojna: – Psychologicznie to nie jest łatwe, nie da się uniknąć napięcia – mówi. – Przecież kilka miesięcy temu Państwo Islamskie podeszło 20 km od Duhok, tłumy ludzi szykowały się już do ucieczki do Turcji. Ale udało się ich odeprzeć i teraz mieszkańcy są chyba w lepszym nastroju, bo wierzą, że peszmergowie nas obronią. Wierzymy w peszmergów.
Ja też im wierzę, nie mam wyjścia. Jak można nie wierzyć armii, której nazwa po kurdyjsku brzmi: „Ci, którzy patrzą śmierci w oczy”? Oprócz zawodowych wojskowych tworzą ją ochotnicy – ludzie w każdym wieku, którzy kupują za własne pieniądze wyposażenie i jadą na front, aby bronić kraju. W chwilach pełnej mobilizacji ta armia może liczyć nawet ćwierć miliona ludzi.
 

Patrzący śmierci w oczy
Na spotkanie z kilkoma peszmergami umówiłem się w Avro City – jednym z najbardziej luksusowych osiedli Duhok. Mieszkanie kosztuje tu kilkaset tysięcy dolarów. Gospodarz, także peszmerga, ma na imię Habin. Pytam, dlaczego wstąpił do wojska.
Habin: – Bo zawsze chciałem bronić mojego kraju przed jego wrogami.
Czy trudno się z nimi walczy?
– Nie są aż tak silni, jak myślicie. Problem z Daesh – Habin używa tego arabskiego akronimu nazwy Państwa Islamskiego – polega na tym, że oni mają tylko dwa cele: zabić jak najwięcej ludzi, a potem umrzeć, bo uważają, że za to pójdą do nieba. I że to jest dżihad, trud podejmowany dla Allaha.
Do rozmowy włącza się Muhamad. Jest zawodowym żołnierzem, w stopniu kapitana. Od 2007 r. służy w kurdyjskiej bazie wojskowej w Duhok. Wcześniej mieszkał w Niemczech, tam ukończył informatykę. Ale wrócił i wstąpił do peszmergów.

Pytam, czy peszmergowie mogą wygrać tę wojnę. Muhamad: – Oczywiście. Tylko potrzeba więcej ciężkiego uzbrojenia. Ameryka dostarcza nam broń, ale chcemy więcej, lepszej i natychmiast. Kiedy Daesh zdobyło Mosul, w czerwcu 2014 r., przejęło ciężkie uzbrojenie armii irackiej. My nie mamy broni przeciwczołgowej, a oni mają ponad 300 czołgów. Poza tym codziennie dołącza do nich 300–400 nowych bojowników. Terroryści – także Muhamad tak mówi o ludziach IS – zjeżdżają do Iraku z całego świata, by zabijać wszystkich niewiernych. Powołują się na Koran, ale w Koranie nie ma ani jednego zdania, które mówi o tym, że trzeba zabijać ludzi. Jestem pewny, że, Inshallah, jeśli tylko Bóg pozwoli, to uporamy się z nimi.
Wbrew romantycznej legendzie, peszmergowie nie są armią bez wewnętrznych problemów. Oskarżenia o korupcję, o działanie w interesie partyjnym, a nie dla dobra wszystkich Kurdów, pojawiają się regularnie.
Trzeba pamiętać, że iracki Kurdystan jest nieoficjalnie podzielony na strefy wpływów dwóch partii: rządzącej tutaj Demokratycznej Partii Kurdystanu (DUP), która kontroluje Duhok i Erbil, oraz Patriotycznej Unii Kurdystanu (PUK), z centrum w Sulejmanija. Obecnie tylko 12 z 36 brygad, w jakie zgrupowane są siły peszmergów, jest pod kontrolą władzy centralnej irackiego Kurdystanu. Reszta wykonuje polecenia kierownictwa swoich partii.
Nie zmienia to faktu, że peszmergowie są dziś jedyną na świecie armią realnie walczącą z Państwem Islamskim – realnie, czyli na lądzie (koalicja zachodnia, wsparta przez część krajów arabskich, ogranicza się do lotniczych nalotów) – i ponosi ofiary. Od początku wojny z IS zginęło ponad 800 kurdyjskich żołnierzy, a 3500 zostało rannych.
 

Broń, potrzeba broni!
Miejscowość Makhmur leży 40 km od Erbilu. Jadę tam, by spotkać się z żołnierzami kurdyjskimi na pierwszej linii frontu. To właśnie do Makhmur doszli dżihadyści w sierpniu 2014 r. Gdyby nie amerykańskie ataki powietrzne – i pomoc wojsk irańskich – prawdopodobnie dotarliby do Erbilu.
Dojeżdżając do miasta, mijam pola naftowe. W oddali widać płomienie szybów, a na ulicy kolejki tirów, czekających na ropę.
– Tu wszędzie jest ropa, wystarczy wbić w ziemię łopatę – mówi Karesi, towarzysz podróży. Przed wyjazdem musiał wstąpić na chwilę do domu, żeby wziąć ze sobą broń.
– Po mieście nie noszę, ale jak jadę w teren, wolę mieć go przy sobie – pokazuje pistolet, schowany w reklamówce Diora.
Tam, gdzie jedziemy, podobno teraz nie ma walk. Tak nas zapewniano.
– Nie ma, ale jakby miał się przydać, lepiej niech będzie pod ręką – mówi Karesi.
Dojeżdżamy bez problemu. Na posterunku w Makhmur spotykamy Alego Husseina: jest szefem oddziału partii DUP rządzącej w Erbilu.
– Daj spokój – mówi, gdy upewniam się co do jego partyjnego stanowiska. – Tu jestem zwykłym peszmergą.
Ali Hussein pokazuje auta wojskowe zdobyte na islamistach.
Czy w tym rejonie często dochodzi do starć? Hussein: – Tu coraz rzadziej. Czasem w nocy nas ostrzeliwują. Oni są w Gwer, 30 km stąd. Ale wkrótce także stamtąd ich wyprzemy. Mamy tu dość żołnierzy, wszystko kontrolujemy.
– Jakieś problemy? – pytam.
Pada nieunikniona odpowiedź: – Za mało broni...
Czy Amerykanie pomagają? Hussein: – O tak... Czasem widzimy, jak nadlatują na pozycje Daesh. Ale nam potrzebna broń.
Pijemy herbatę w kontenerze służącym jako posterunek. Ali Hussein opowiada, jak bardzo ceni Polskę i Polaków. Prosi, aby wierzyć, że Kurdowie nigdy nie poddadzą się dżihadystom. Zapewniam go, że mu wierzę.
 

Za 12 dolarów
Życie w miastach irackiego Kurdystanu dzieli się na czas przed i po letniej ofensywie Państwa Islamskiego w 2014 r. To ona spowodowała, że kraj zalała fala uchodźców na niespotykaną skalę. W samym Duhok – w mieście i regionie, liczącym około 1,2 mln mieszkańców – przybyło ponad 820 tys. ludzi. I 16 oficjalnych obozów dla uchodźców.
Jeden z nich jest położony w miejscowości Khanke, kilka kilometrów za miastem. Wzdłuż drogi, w niedokończonych domach płoną ogniska.
– Tutaj wstrzymano wszystkie budowy w okolicy, bo ludzie pozajmowali szkielety budynków – tłumaczy mój przewodnik Thamer Alyas.
Alyas jest jazydą, kieruje organizacją o nazwie Humanity. Pomaga uchodźcom, którzy są w najgorszej sytuacji – głównie właśnie jazydom, uciekającym z regionu wokół góry Sindżar, gdzie latem kilkadziesiąt tysięcy ludzi zostały oblężonych przez islamistów.
Zatrzymujemy się przy namiotach rozstawionych wzdłuż drogi. Nieco dalej mieści się oficjalny obóz, w którym mieszka 40 tys. uchodźców. Ale my odwiedzamy obóz „dziki”, gdzie żyje jakieś 4–5 tys. ludzi.
Warunki są fatalne. Brak światła i wody, działa zaledwie kilka przenośnych toalet.
Mężczyzna z rejonu Tilbenat opowiada mi swoją historię: – 31 sierpnia tamtego roku, o ósmej rano, Daesh podeszła pod naszą wioskę. Musieliśmy natychmiast uciekać. Szliśmy na piechotę. Przetrwaliśmy tam, w górach, przez siedem dni. Potem uciekaliśmy dalej, również na piechotę. Szliśmy do granicy syryjsko-irackiej. Tam zdobyliśmy auto, udało nam się przedostać do miasta Zakho w Kurdystanie. 22 osoby z mojej rodziny, wszyscy, którzy mogli, uciekli. Ale jeszcze ponad 20 – kuzynów, wujków, ciotek – ciągle jest w rękach islamistów.
W obozie widać tylko mężczyzn. Gdzie kobiety? Jazyda z Tilbenat: – Większość kobiet i dziewcząt została porwana przez islamistów. Jego siostra – wskazuje mężczyznę obok – i jego dwie córki zostały porwane. Dostajemy telefony z Arabii Saudyjskiej czy Syrii od naszych kobiet. Żona dzwoni do męża i mu mówi, że jest w Arabii albo w innym kraju.
– Rozmawiałem z dziewczynką, która została sprzedana za 14 tys. irackich dinarów. To jakieś 12 dolarów – wtrąca inny mężczyzna. – Zadzwoniła i mówiła, że tyle za nią zapłacono.
Potem zwraca się do mnie z pytaniem. Do mnie i, jak mówi, do wszystkich, którzy przeczytają mój artykuł: – Czy widziałeś kiedykolwiek ostatnio, żeby tak wielu ludzi zostało zniewolonych w tak okrutny sposób? Żeby ich kobiety były gwałcone i sprzedawane jak bydło na aukcji, żeby byli zabijani i byli niewolnikami we własnym kraju? I jak to się dzieje, że w ONZ zbierają się te wszystkie państwa i nie potrafią nic dla nas zrobić?
Mówię, że również nie mam odpowiedzi na to pytanie.
 

Dobro za dobro
Jadę do Erbilu w towarzystwie Thamera. Pytam, dlaczego muzułmanie z Państwa Islamskiego tak bardzo nienawidzą jazydów.
– Bo oni uważają, że czcimy diabła.
– A nie czcicie? – pytam.
– No skąd! To przecież Bóg stworzył świat i nas jako pierwszych ludzi. Do Boga się modlimy, tylko ustawiamy się w stronę słońca, bo tak jest zapisane.
– Gdzie?
– W Czarnej Księdze, tam jest wszystko napisane, również te nieszczęścia, które teraz przytrafiają się jazydom. Ta księga jest spisana krwią jelenia.
– A gdzie ona jest?
– Nie wiem, pewnie w jakimś muzeum na Zachodzie...
– Skoro nie macie dostępu do księgi, to skąd znacie zasady swojej religii?
– Od rodziców.
– Ty też je znasz od rodziców?
– Tak.
– Wierzysz w to wszystko?
– No wiesz, nie bardzo... Ale nie jestem ateistą. Uważam, że jeśli czynisz dobro, to dostaniesz dobro. I Bóg cię ochroni.
 

Biskup: To ludobójstwo
Ankawa była kiedyś wsią pod Erbilem, dziś jest jedną z najbardziej eleganckich dzielnic stolicy irackiego Kurdystanu. Domy są wystawne i drogie, sklepy i restauracje otwarte do późna, kościoły pełne wiernych.
Kościoły, bo Ankawa to chrześcijańska dzielnica Erbilu. Wjeżdżających główną ulicą wita fontanna z kilkumetrową rzeźbą Matki Boskiej w złotej koronie. To dla przypomnienia, że jesteśmy w centrum historii chrześcijaństwa.
Właśnie w tym rejonie – w dzisiejszej Syrii, Iraku i południowej Turcji – dwa tysiące lat temu powstawały pierwsze wspólnoty chrześcijańskie. Dziś potomkowie założycieli Kościoła walczą o przetrwanie.
W chrześcijańskiej dzielnicy Erbilu i w innych miastach Kurdystanu od lata tamtego roku schroniło się, szacunkowo, 140 tys. chrześcijan uciekających przed IS z Mosulu i okolic.
W sali niedaleko kościoła św. Józefa spotykam grupę osób, głównie dziewcząt, pakujących prezenty świąteczne. Tak długo po świętach?

– Ubrania nie doszły na czas, więc dopiero teraz możemy rozdać prezenty bożonarodzeniowe dla 1500 dzieci – tłumaczy Baszar Warda, chaldejski arcybiskup Erbilu. – Kurtki, rękawiczki, skarpetki, jakieś słodycze – także hierarcha pakuje rzeczy do plastikowych toreb.
Chrześcijanie nie mają w Erbilu najgorzej. Przynajmniej jak na tutejsze warunki. Latem koczowali na terenie kościołów, w budynkach i ogrodach; niektórzy rozbijali namioty w parkach i na skwerach. Zanim przyszła zima, większość zdołała wynająć mieszkanie w mieście lub zatrzymała się u znajomych.
Dla najgorzej sytuowanych władze przygotowały kontenery, rozmieszczone w szkieletach dwóch niedokończonych budynków w centrum. To nie jest dobre miejsce do życia. Ale i tak znacznie lepsze od zamkniętych obozów, w których pod namiotami mieszka większość jazydów i muzułmanów.
– Dzięki Bogu nie mamy w Erbilu rodzin żyjących w namiotach nieprzystosowanych do zimy – mówi arcybiskup Warda. – Ale wszyscy ci ludzie niosą ze sobą historię życia, którego dotychczasowy bieg został gwałtownie przerwany. Większość przed opuszczeniem Mosulu żyła na wysokim poziomie. To byli właściciele firm, lekarze, prawnicy, nauczyciele, studenci. Oni wszyscy planowali przyszłość, uczyli się, zakładali rodziny. Zadajesz sobie pytanie, jak to możliwe, że cała historia tych ludzi po prostu wyparowała w jednym dniu, w kilka godzin? To ludobójstwo.
 

Sąsiedzi nas zdradzili
Jamal Hawa jest emerytką, wcześniej pracowała jako wykładowca uniwersytecki. Należy do syryjskiego Kościoła ortodoksyjnego. Mieszka w Erbilu, ale pochodzi z Mosulu. Pomaga za darmo uchodźcom, bo – jak mówi – to jej obowiązek jako chrześcijanki.
Jamal Hawa: – Tu w Kurdystanie czujemy się bezpiecznie, bo peszmergowie nas chronią. Ale wiemy, że chrześcijanie do Mosulu nigdy nie wrócą. To miasto się zmieniło. Arabowie, którzy tam zostali, nigdy nie będą tacy jak wcześniej. Powrót do życia z takimi ludźmi nie jest możliwy.
Także Rita jest z Mosulu. Ukończyła w tym roku studia. W Erbilu zaczęła od nowa, dostała pracę jako nauczycielka angielskiego.
Rita: – Uciekaliśmy tak, jak staliśmy. Wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy. Wszystko zostało w domu: moje książki, projekty zapisane w komputerze. Wszystko. Dżinsy i bluzka mi zostały.
Co się dzieje z jej domem? – Wszystko, co do nas należało, zabrało IS. Zabrali też aptekę, która należała do mojej rodziny. Zniszczyli ją.
Czy ma nadzieję, że wróci? – Tu znalazłam inne życie i nie chcę wracać do tamtego. Nasze miasto zostało zbrukane przez tych ludzi.
Czy czują się zdradzeni przez arabskich sąsiadów? Czy pomagają oni IS? – Oczywiście. Wszyscy ci, którzy zostali, pomagają im. Czasem do nas dzwonią na komórki i mówią, jak bardzo nas żałują. Ale ja im nie wierzę. Jeśli ktoś zostaje w Mosulu, musi być jak oni.
Rita jest roztrzęsiona, w rozmowie niemal płacze. Zwłaszcza gdy mówi o zdradzie ze strony arabskich sąsiadów: ludzi, z którymi chrześcijanie żyli od pokoleń.
– Rzeczywiście, ogromnym zaskoczeniem dla nas było to, jak wielu arabskich sąsiadów plądrowało domy chrześcijan i kościoły – chaldejski arcybiskup Mosulu, Emil Nona, przyjmuje w swoim domu obok kościoła św. Józefa. Uciekł z Mosulu razem z wiernymi w czerwcu 2014 r.
– Ale może nie powinniśmy się dziwić – dodaje arcybiskup. – Islam nie uznaje, tak jak my, że wszyscy ludzie są równi. Oni mają zupełnie inne wyobrażenie tego, czym są Bóg, człowiek, świat dookoła. Wobec niewiernych nie muszą obowiązywać pewne zasady, można sobie przywłaszczyć dobytek „niewiernego” i to nie jest żaden grzech czy występek.
 

Nasi żołnierze bronią świata
Pytam arcybiskupa Nonę o jego przesłanie dla Europejczyków.
– Kilka miesięcy temu ostrzegałem, że wydarzy się coś takiego jak zamachy w Paryżu – odpowiada hierarcha. – Sprawcy zamachów urodzili się we Francji, tam skończyli szkoły. Nie można bezczynnie patrzeć, jak oni żyją na marginesie, we wrogości do innych. Powinniście zadać sobie pytanie, jak włączyć ich do społeczeństwa.
– Paryskie zamachy to przykład tego, co będzie się działo w Europie, jeśli nie zrozumiecie, na czym polega ich ideologia – mówi arcybiskup-uchodźca. – Jeśli nie postawicie jej granic w Europie.
Wieczorem, w kawiarni w centrum Erbilu, spotykam Karzana. Jest pracownikiem Barzani Charity Foundation – jednej z najbardziej znanych kurdyjskich organizacji charytatywnych.
Karzan sporo podróżuje, także po Europie. Mówi, że w dniu zamachów był akurat w Paryżu.
– Wiesz, bardzo żałuję tych ofiar, to był barbarzyński czyn. Ale u nas codziennie ginie po 20 osób i nikt w Europie nie zwraca na to uwagi. A to są nasi żołnierze, policjanci, uczciwi ludzie, którzy bronią świat przed fanatycznymi terrorystami. Może na początek warto, żebyście się tym zainteresowali? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2015