Kłopoty z zaśnięciem

Co czuje kobieta wsiadająca do taksówki w Suwałkach, by wysiąść przed gabinetem ginekologicznym gdzieś na Litwie? Czy ustawa antyaborcyjna nie powoduje, że zaczynamy żyć w coraz większej hipokryzji?

08.07.2008

Czyta się kilka minut

/fot. Wojciech Plewiński /
/fot. Wojciech Plewiński /

Jeżeli zamiast "przerwanie ciąży" coraz częściej mówi się "zabicie dziecka", to znaczy, że społeczna świadomość przeskoczyła kilka etapów od czasów, kiedy aborcja była zabiegiem obojętnym etycznie. Co jednak wynika z tej zmiany językowej? Na pewno staliśmy się bardziej wrażliwi moralnie: wielu Polaków, niezależnie od swojego światopoglądu, robi sporo, by wspierać każde macierzyństwo, nawet to najtrudniejsze, bo wynikłe z przemocy. Jest jednak i druga strona medalu: donosy składane policji i prokuraturze na gabinety ginekologiczne lub na kobiety zamierzające przerwać ciążę wbrew prawu. A w debacie publicznej wciąż pojawiają się głosy skrajne, starające się pognębić tych, którzy - gdy prawo na to pozwala - korzystają z możliwości przerwania ciąży.

Może poskacz?

Bożena Chechlińska, która szukając pomocy dla ciężko chorej córki, założyła z mężem Stowarzyszenie "Liver" (osób chorych na schorzenia dróg żółciowych i wątroby), pamięta, że gdy pojawiła się z drugą ciążą u lekarza, ten zapytał ją rutynowo: "Przerywamy czy chce pani urodzić?". Była połowa lat 80. Chechlińska dziecko urodziła, a pytanie pamięta, bo taki był wówczas standard: rodzimy albo i nie. Ustawa z 1956 r. dawała możliwość wykonania zabiegu ze względu na ciężkie położenie materialne oraz trudną sytuację życiową kobiety.

Józefa Hennelowa: - Wojciech Kossak mniej więcej tak pisał w liście do żony, gdy okazało się, że znów jest ona w ciąży: nie będę się gniewał, jak urodzisz, ale może jednak zdołałabyś się z tego wyplątać? Może poskacz albo co?

To była epoka pani Dulskiej, ale przez wiele następnych lat nic się nie zmieniło - gdy pod koniec lat 30. przyszła felietonistka "TP" śledziła w kobiecym piśmie "Bluszcz" dyskusję o aborcji, autorki traktowały ją m.in. jako wyraz współczucia wobec młodych uwiedzionych dziewczyn.

Hennelowa: - Chodziło wyłącznie o stan kobiety, w ogóle nie pojawiał się wątek, że w niej rozpoczęło się nowe życie. Brakowało tej wiedzy i świadomości, którą medycyna i język upowszechniły w Polsce na początku lat 90. (obowiązujący przed wojną kodeks karny z 1932 r. pozwalał na przerwanie ciąży, jeśli była wynikiem przestępstwa oraz ze względu na zagrożenie zdrowia i życia kobiety).

Na początku lat 90. pojawił się senacki projekt ustawy o warunkach przerywania ciąży. Józefa Hennelowa, wówczas posłanka i członkini prezydium komisji przygotowującej tę ustawę do uchwalenia: - Apelowałam o dyskusję nad założeniami: jaka jest sytuacja społeczna, co chcemy uzyskać, a co spodziewamy się osiągnąć, i w związku z tym, jak mają działać stanowione zapisy. Zostałam przegłosowana - większość uważała, że nie ma o czym dyskutować, skoro leży przed nami gotowy projekt, który ochronę życia traktuje bardzo maksymalistycznie.

Rozgorzała dyskusja publiczna, pierwsza na ten temat na tak dużą skalę. Dr Agata Maksymowicz, socjolog z Wydziału Nauk Społecznych AGH, w tekście "Kształtowanie opinii ludzkich w kwestii aborcji" (wygłoszonym podczas XIII Zjazdu Socjologicznego w 2007 r.), powołuje się na obserwacje Anny Matuchniak-Krasuckiej opisującej zmiany w używanym wówczas języku: "Likwidacja neutralnych terminów medycznych i prawniczych, takich jak np. »płód«, »ciąża«, (...) wprowadzenie odpowiednich synonimów i dobór epitetów (»dziecko poczęte«, »stan błogosławiony«), narzucanie znaczenia (»aborcja« to »morderstwo«, »zabójstwo«). Reguły rządzące owym dyskursem to: eliminacja niewygodnych zagadnień, ich selekcja oraz negacja zjawisk uznawanych za kolidujące z wyrażanymi poglądami. Takie zabiegi uniemożliwiają w zasadzie jakikolwiek dialog".

Zdaniem Józefy Hennelowej, filozofia wielu obrońców życia była prosta: nie może być rozwiązania przynoszącego mniej lub więcej dobrych rezultatów - gra jest zero-jedynkowa. Dlatego konieczne jest forsowanie rozwiązań całkowitych, a wszyscy, którzy szukają kompromisu, to wrogowie życia albo potencjalni mordercy.

Jednak podobną filozofię wyznają również zwolennicy całkowitej liberalizacji dostępu do aborcji. Zmieniają się jedynie epitety.

Ustawa z wyjątkami

Ostatecznie 7 stycznia 1993 r. uchwalono ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży, którą - poza najbardziej zagorzałymi zwolennikami ruchów pro life i pro choice - zaczęto prawie powszechnie nazywać kompromisową. Ciążę można przerwać, jeżeli zagraża zdrowiu lub życiu kobiety; jeżeli istnieje duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu; jeżeli ciąża jest wynikiem czynu zabronionego (do 12. tygodnia).

Stopniowo zmieniał się język rozmowy publicznej na temat początków życia, nie tylko dzięki zmianie słów. Głośniej zaczęło być o tych, którzy potraktowali problem jako zadanie do odrobienia - od organizowania pomocy samotnym matkom czy rodzinom wielodzietnym po usprawnianie procedur adopcyjnych czy tworzenie rodzinnych domów dziecka. Przybyło ludzi i instytucji świadczących pomoc kobietom, które zdecydowały się urodzić niechciane dziecko.

Prof. Marian Filar, prawnik z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu: - Stan świadomości społecznej faktycznie się zmienił, choć nie ujmowałbym tego aż tak radykalnie: ze stanu, kiedy aborcję traktowano jak przykry zabieg kosmetyczny, po stan, kiedy na dźwięk słowa "aborcja" zawiadamiamy prokuraturę. Ludzie spostrzegli, że zabieg to nie banał, lecz ważny aksjologicznie problem, i to niezależnie od żywionego światopoglądu.

Nie prawo jednak miało tu, zdaniem Filara, siłę sprawczą. W ilu innych sytuacjach nawet srogie kary nie są dostatecznie odstraszające, choćby w przypadku prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwym? Coś się zmieniło o wiele głębiej - dzięki szerokiej dyskusji publicznej, w której padły chyba wszystkie możliwe opinie, ludzie zaczęli traktować aborcję jako problem etyczny, a nie bezproblemowy zabieg. Wskutek tego normy dotychczas traktowane jako obce, a co najmniej obojętne, stały się częścią społecznego systemu wartości.

Marek Jurek, polityk: - Wszyscy przekonaliśmy się, że prawna ochrona życia wzmacnia poparcie dla prawa do życia, a nie, jak obawiali się niektórzy, osłabia. Ustawa jest wypadkową działań na rzecz ochrony życia i oporu wobec nich, zawierającą rozwiązania, do co do których udało się wówczas przekonać opinię publiczną i parlament. Bilans 15 lat jej obowiązywania jest dobry, jednak sfera prawna związana z tym zagadnieniem wymaga wzmocnienia przez jasne potwierdzenie, że chodzi tu o prawa człowieka. Taki był sens prac konstytucyjnych. Dzięki tej zmianie moglibyśmy powiedzieć, że Polska jest państwem dobra wspólnego, czyli mającym na uwadze tych przede wszystkim, których racje są najmniej słyszalne.

W 2006 r., jeszcze jako marszałek Sejmu z ramienia PiS, Jurek rozpoczął prace nad wpisaniem do konstytucji ochrony życia "od poczęcia do naturalnej śmierci". Projekt przepadł, a Jurek na znak protestu zrezygnował z funkcji marszałka i odszedł z PiS.

Józefa Hennelowa: - Politycy mówią o tym najmniej ze wszystkich zabierających głos, ale ustawa z 1993 r. powinna już być przepatrzona, jeśli chodzi o wyjątki od zakazu przerywania ciąży, gdy dziecko jest chore lub ciężko uszkodzone. Zapis ten (tak jak wyjątek od zakazu w przypadku gwałtu) zakładał, że heroiczne decyzje nie powinny być wymuszane przy pomocy prokuratora czy policji. Człowiek dorasta do nich powoli, potrzebuje pomocy. Może już pora na pomoc skuteczną?

Marian Filar: - W mojej ocenie problemem nie jest zmiana ustawy - to po prostu jest niemożliwe, jeśli nie chcemy ryzykować społecznej awantury. Rzecz w przestrzeganiu, w dobrej wierze, jej przepisów.

Hennelowa: - Wszyscy, łącznie z biskupami, godzimy się, że z jednej strony mamy miłosierną ustawę z wyjątkami, z drugiej - jesteśmy świadomi, że niektórzy przypilnują, by nie była ona przestrzegana. Wciąż nie posiadamy wiarygodnych statystyk tzw. podziemia aborcyjnego, a o konieczności pedagogiki ojców tylko mówimy. Ciągle pisze się o tym, jak to "kobieta skazała swoje dziecko", ale już nie o ojcach, co znikają albo są tak beznadziejni, że kobiety wolą wychowywać dziecko same.

Prawo złamano i w sytuacji Alicji Tysiąc, której lekarz odmówił przerwania ciąży mimo ryzyka poważnego naruszenia stanu zdrowia, i Barbary Wojnarowskiej, mimo wysokiego prawdopodobieństwa urodzenia dziecka ciężko chorego, i "Agaty". Ile jest przypadków, o których się nie dowiemy: powiatowy szpital i lekarze odmawiający zabiegu z obawy przed małomiasteczkowym ostracyzmem? "Chyba że przyjdzie pani do mojego gabinetu..." - być może słyszy niejedna kobieta w podobnej do nich sytuacji. Jeśli się na to nie zdecyduje, zawsze pozostaje jej wykupienie "wycieczki" do Holandii czy na Litwę.

Wystarczy otworzyć gazetę i policzyć ogłoszenia lekarzy przywracających miesiączkę, by zacząć się zastanawiać: ogłaszają się, bo jest zapotrzebowanie, czy wręcz przeciwnie - trzeba szukać klientek? Ponieważ nie ma w Polsce rzetelnych danych dotyczących skali podziemia aborcyjnego (może to kilka tysięcy rocznie, jak chcą działacze pro life, a może 200 tys., jak utrzymują ich adwersarze), nie wiadomo, komu wierzyć.

Czy kompromisowe, podobno najlepsze dla większości, rozwiązanie nie powoduje, że zaczynamy żyć w coraz większej hipokryzji? Co czuje kobieta wsiadająca do taksówki w Suwałkach, by wysiąść przed gabinetem ginekologicznym gdzieś na Litwie? Jesteśmy przecież o kilka etapów uwrażliwiania sumień dalej i ona prawdopodobnie nie tłumaczy już sobie, że jedzie usunąć "zlepek komórek". Czy tym mocniej nie chce nazywać tego, co się stało, po imieniu, spychając to w podświadomość? Czy to też jest jakiś "triumf dobra", wynikający ze zmiany językowej?

Zegarmistrzowie ludzkich sumień

Oficjalne dane są budujące. Z corocznego raportu z wykonania ustawy antyaborcyjnej wynika, że np. w 2005 r. w szpitalach przerwano ciążę 225 razy; wcześniej i później zabiegów było raz więcej, raz mniej, lecz różnice są nieznaczne (wyjątkiem był rok 1997, kiedy za rządów SLD-PSL ustawę na krótko zliberalizowano: przeprowadzono wtedy 3047 zabiegów).

Z opracowania CBOS "Opinie na temat aborcji. Komunikat z badań" z 2007 r. (cyt. za referatem dr Maksymowicz "Internet a sprawa aborcji Polek", wygłoszonym podczas konferencji "com.unikowanie w zmieniającym się społeczeństwie" w czerwcu 2008 r.) wynika z kolei, że zdaniem 50 proc. respondentów, kobieta powinna podejmować decyzję o losach ciąży (w 2006 r. odnotowano znaczący spadek poparcia w tej kwestii, lekki wzrost w 2007 - ruch wynikły z dyskusji wokół nowelizacji konstytucji, która miała zabezpieczać prawną ochronę życia "od poczęcia do naturalnej śmierci"), 40 proc. było przeciwnego zdania.

Według badań CBOS z 2006 r., jedynie 7 proc. badanych uważało, że aborcja powinna być dozwolona bez żadnych ograniczeń, a 18 proc. - całkowicie zakazana. Większość akceptowała przerwanie ciąży, jednak tylko w pewnych sytuacjach. Rok później poparcie dla "pewnych sytuacji" kształtowało się następująco: zagrożenie życia (91 proc.) lub zdrowia (85 proc.) matki, ciąża w wyniku gwałtu lub kazirodztwa (79 proc.), upośledzenie płodu (66 proc.), ciężka sytuacja materialna kobiety (34 proc.) lub jej trudna sytuacja osobista (30 proc.); jedynie 23 proc. akceptowało aborcję w sytuacji, kiedy kobieta po prostu nie chce mieć dziecka.

Opinia społeczna pokrywa się prawie idealnie z zamiarami ustawodawcy - spada poparcie dla innych, niż przewidziane w ustawie, powodów przerwania ciąży. Tyle że społeczeństwo to nie zegarmistrzowski mechanizm, który można odpowiednio ustawić, czyli - drogą publicznych debat i prawnych zakazów wychować w przekonaniu, że pewne zjawiska są złem. Takie wychowanie budzi wyrzuty sumienia u tych, którzy naruszyli normy, ale nie wyklucza sytuacji - ani nawet nie musi zmniejszać ich liczby - kiedy do złamania norm dochodzi.

Ks. Józef Tischner, polemizując z Jackiem Kuroniem w 1996 r., po tym jak umożliwiono przerwanie ciąży ze względu na ciężkie warunki społeczne kobiety, pisał o "alimenciarach", których partnerzy odmawiają łożenia na dzieci: "Co im mówi ustawa? Co im obiecuje? Mówi przede wszystkim: to wy decydujecie i wy ponosicie odpowiedzialność. Czy w takim postawieniu sprawy nie można widzieć w ustawie nie tyle przejawów »dowartościowania roli kobiet«, ile typowo męskiego egoizmu?" ("TP" nr 46/96). Czy samotną i zdesperowaną kobietę, która nie ma sił wychowywać kolejnego dziecka albo dziecka upośledzonego, albo pochodzącego z gwałtu (czy jesteśmy w stanie oszacować liczbę gwałtów małżeńskich w społeczeństwie, w którym jeszcze całkiem niedawno pożycie uważane było za obowiązek żony wobec męża?) - powstrzymają przed nielegalnym usunięciem ciąży wyrzuty sumienia i poczucie winy? One tylko zabiorą jej spokój ducha, a chyba nie ona jedyna - ostatnie ogniwo w łańcuchu przyczyn i osób, które ją do tego czynu doprowadziły - powinna go być pozbawiona. Kłopoty z zaśnięciem powinna mieć przynajmniej połowa społeczeństwa.

Tak wynika z badań: kompromis aborcyjny ma poparcie połowy społeczeństwa (badania TNS OBOP z 2007 r.) i aż 64 proc. Polaków było przeciwnych zmianie konstytucji w 2007 r., która miała zabezpieczać ochronę życia "od chwili poczęcia do naturalnej śmierci". Ilu z badanych robi cokolwiek namacalnie i konkretnie, by słowa o tym, że należy urodzić, a nie usunąć, stawały się ciałem? Wciąż brakuje porozumienia w sprawie reform tworzących warunki, w których kobiety czy też rodziny nie będą się obawiały mieć dziecko.

Jacek Kuroń, który w 1996 r. głosował za przyjęciem nowelizacji ustawy, odpowiadał ks. Tischnerowi: "Nie zgadzam się z Wami, przyjaciele. Póki jest, jak jest, z mieszkaniami, opieką lekarską, kosztami edukacji i miejscami pracy, alkoholizmem - urodzenie dziecka jest aktem heroicznym" ("TP" nr 48/96).

Ustawa i sumienie

Prof. Maria Ossowska, socjolog moralności, pisała o postawie moralnej, że nakłada konieczność ciągłego hierarchizowania tego, co dobre i złe, zgodnie z posiadanym przez każdego człowieka systemem wartości. Taką wartością samą w sobie jest życie. Posiadając system wartości, unikamy jednak rozszczepiania: niechętnie dostrzegamy, że w dobrej rzeczy może pojawić się coś złego, a w złym błyśnie znienacka jakieś dobro.

Prof. Krystyna Slany, socjolog rodziny z UJ: - Łatwo się w tym pogubić, jeśli nie wypracujemy w sobie wyrobienia etycznego. Tylko dzięki temu zaczniemy dostrzegać wielobarwność dobra i zła, starając się w tym znaleźć złoty środek arystotelesowski. W takim ujęciu życie traktowane jako wartość absolutna nie oznacza, że aborcja jest zawsze i wyłącznie złem. Kto się na nią decyduje? W jakich okolicznościach: pogwałcenia wolności i godności, wyrządzania krzywdy? W jakim stanie ducha i ciała?

Zważywszy że, zdaniem Kościoła, dobro, by naprawdę było dobrem, musi być zupełne, bez odrobiny zła (okoliczności wpływają jedynie na wielkość winy), w przypadku zmiany ustawy zanosi się na kolejny gorący spór o aborcję.

Czy młode Polki pracujące w Londynie mają wyrobienie etyczne? Nie znają dobrze języka i prawie wcale tamtejszego prawa, które umożliwia usunięcie nieplanowanej ciąży legalnie, za darmo i bez uciążliwych procedur. Bohaterki reportażu Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego "Bez znieczulenia" ("Wysokie Obcasy" - "GW" z 29-30 marca 2008 r.) wolą "zioła od Hindusa". Niczym pokolenie ich babek czy prababek korzystają z pokątnych i niebezpiecznych metod. Do głosu dochodzi prawdopodobnie nie do końca uświadomione przekonanie, wyniesione z kraju, że aborcja jest zła i zawsze nielegalna, więc trzeba sobie jakoś radzić. Ale tak, by jak najmniej osób się o tym dowiedziało.

W polemice sprzed 12 lat ks. Tischner zastanawiał się: "Może warto podjąć ryzyko walki ze złem, mając za plecami tylko »bezsiłę sumienia«?". Walczyć o życie można przecież w każdych warunkach, nawet wówczas gdy, inaczej niż teraz, nie ma się wsparcia systemu prawnego. Zawsze jednak jest to o tyle skuteczne, o ile autentycznie wszyscy, dla których życie to wartość autoteliczna, coś dla każdej zagrożonej jednostki zrobią. Formowanie cudzych sumień nie polega na ich pilnowaniu. Pilnowanie to droga donikąd - zwłaszcza dla tych, którzy wierzą, że jedni drugich mają ciężary nosić, a nie przerzucać na sąsiadów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2008