Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pani wicepremier Zycie Gilowskiej ta liberalizacja rynku pracy tak bardzo przeszkadza, że postanowiła położyć jej kres. Wedle forsowanych przez nią nowych przepisów samozatrudnienie nie będzie możliwe, jeżeli: odpowiedzialność wobec osób trzecich za rezultat tych czynności ponosi zlecający, są one wykonywane pod kierownictwem oraz w miejscu i czasie przez niego wyznaczonym, a wykonujący te czynności nie ponosi ryzyka gospodarczego (w takich przypadkach winna być zawarta umowa o pracę). Zmiana uzasadniana jest troską o pracujących. Troska ta jednak może się okazać dla nich (i dla gospodarki) bardzo kosztowna. Wielu firm najzwyczajniej w świecie nie będzie stać na przywrócenie etatowego zatrudnienia, co wymusi na nich całkowitą rezygnację z pewnych czynności (lub wykorzystywanie do nich "pracujących na czarno"), a przedsiębiorstwa, które mimo wszystko na to się zdecydują, zwiększą swoje koszty, co odbije się na ich zdolności do tworzenia nowych miejsc pracy. Bezrobocie zatem raczej wzrośnie, a los tych, którzy z "podmiotów zewnętrznych" staną się bezrobotnymi, zdecydowanie się pogorszy. Nikłe wydają się także szanse realizacji prawdziwego celu tej zmiany - zwiększenia wpływów podatkowych. Doświadczenie uczy, że fiskus zarabia więcej, kiedy niskie podatki płaci wielu, niż kiedy nieliczni płacą podatki wysokie. Mówiąc inaczej, znowu okaże się, że kaca (gospodarczego) lepiej leczy praca niż klin. A zwłaszcza klin podatkowy.