Troska globalna

Do solidarności odwołuje się wiele ideologii i ruchów społecznych. Nawet jeżeli oznacza ona zawsze to samo: wspólnotę interesów ponad podziałami, współodczuwanie i współodpowiedzialność, to różnie argumentuje się powody, dla których solidarność jest potrzebna.

10.01.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

W drugiej połowie XIX wieku Emil Durkheim, któremu przypisuje się stworzenie teoretycznych podstaw solidarności, odwoływał się do organicznych potrzeb społeczności ludzkiej, która, by przetrwać, musi ze sobą współpracować. Zwłaszcza od momentu, kiedy podział pracy wykluczył samowystarczalność pojedynczego człowieka. Z kolei w katolickiej nauce społecznej zakłada się, że solidaryzm wynika z potencjału człowieka do współodczuwania i współdziałania, dzięki czemu można budować wspólnoty i samorządy. Inaczej odwoływały się do solidarności ruchy robotnicze, wskazując wprawdzie wspólnotę swoich interesów, ale wobec przeciwstawnych interesów innych - posiadaczy i kapitalistów.

Ruch polskiej "Solidarności" powstał jako ruch zjednoczonych robotników, domagając się "chleba, swobód i godności" przeciwko władzy w PRL. Obecnie konserwatywna partia postsolidarnościowa użyła hasła solidarności w walce wyborczej przeciw innej partii postsolidarnościowej - liberalnej. Tym samym wpisała się w tradycję solidarności nawołującej do zjednoczenia przeciw komuś lub czemuś.

Motywacja zysku i sukcesu

Budowanie społeczeństwa solidarnego w warunkach gospodarki rynkowej i demokracji nie powinno i nie może oznaczać negowania swobód liberalnych. Chyba że solidarność nie jest solidarnością wolnych i różnych osób, lecz zunifikowanego społeczeństwa masowego, podporządkowanego jednej idei, a swobody gospodarcze i obywatelskie poświęca się na ołtarzu jedności narodowej. Taka skrajna wizja może nas tylko straszyć, jak prognoza ostrzegawcza, jeśli przyjmiemy, że odwoływanie się do ludzkiej solidarności zawiera w sobie założenie o autonomii jednostki. Przypomnijmy jednak, że z respektowaniem indywidualnej wolności i solidarności bywało różnie, np. włoski faszyzm, choć powoływał się na solidarność, to wynikała ona z jedności i nadrzędności (elitarności) narodowej oraz całkowitego lekceważenia jednostki. Natomiast współczesna nauka Kościoła, wydobywając łączącą ludzi solidarność, zakłada wolność i niepowtarzalność każdej osoby ludzkiej.

Zanegowanie liberalizmu (zarówno w sensie wolności ludzi, jak swobód ekonomicznych) w imię solidarności stało się poważnym problemem naszego kraju i to nie tylko politycznym. Na obecnym etapie rozwoju cywilizacyjnego i społecznego Polska potrzebuje wskazania drogi do godzenia obu wartości, a nie ich przeciwstawiania. Potrzebne jest takie ukształtowanie między nimi proporcji, by przezwyciężyć nasze zacofanie i problemy socjalne, których głównym źródłem jest obecnie brak miejsc pracy. Gospodarka rynkowa czerpie pomyślność ze swobody do działania, z ducha indywidualnej przedsiębiorczości, z motywacji do osiągania zysku i sukcesu. Solidarność powinna więc oznaczać zarówno zgodę na te swobody, bo one są podstawą pracy i dobrobytu materialnego, jak i na bardziej wyrównany podział efektów. Potrzebne są takie relacje, by solidarność nie zadusiła gospodarki, a z drugiej strony, by zbyt swobodna gospodarka nie zniszczyła ludzkiej solidarności. Czy daje się to pogodzić? Życie społeczne w wielu miejscach na świecie (także w USA) pokazuje, że jest to możliwe i konieczne, a ci, którzy podejmują ten wysiłek - bo potrzeba na to wysiłku: rozwoju świadomości, uzgadniania, paktowania - rozwijają się lepiej niż ci, którzy budują państwa na konfliktach społecznych i walce.

Nawet jeżeli przeciwstawienie wartości solidaryzmu liberalizmowi było tylko populistycznym zabiegiem politycznym obliczonym na osłabienia konkurenta, dysonans poznawczy i jego społeczne konsekwencje są poważne. Zmniejsza się bowiem zaufanie społeczne i osłabia kapitał społeczny. Te delikatne konstrukcje, o ogromnej sile rozwojowej, odbudowuje się z trudem.

Skutki mądrych rozwiązań

Jednym z zasadniczych obszarów poszukiwania zgody między solidarnością i wolnością jest polityka społeczna. Wprawdzie solidarność nie we wszystkich modelach państwa opiekuńczego sytuuje się na pierwszym miejscu wśród jego zasad, ale każdy z tych modeli ją zawiera. W modelu socjaldemokratycznym na pierwszym miejscu wymienia się raczej równość, w modelu liberalnym wskazuje się prawa (także do minimalnego zabezpieczenia) i swobody, a w modelu konserwatywnym - solidarność. Mimo tych różnic, bez solidarności nie byłoby welfare state.

Solidarność w polityce społecznej oznacza zgodę na jakąś ofiarę, na podatek w imię wspólnego celu społecznego. Zakłada, że on istnieje, jak i potencjał do ponoszenia wysiłku na rzecz jego osiągnięcia. Solidarność społeczna oznacza więc w pierwszym rzędzie zgodę na powszechne dawanie. A dajemy nie tylko z dobroci serca, empatii czy religijnego imperatywu, także dlatego, że jesteśmy racjonalni. Dlatego nawet najwięksi homo economicus godzą się na uszczknięcie indywidualnego dobra, by dawać go innym.

Liberalni filozofowie wyjaśniający powstawanie wspólnot i państwa mówią, że człowiek daje coś innym z przezorności, ponieważ w pojedynkę jest słaby i nie jest w stanie zabezpieczyć się przed nieprzewidywalnymi nieszczęściami. Ten motyw znalazł najsilniejsze odbicie w instytucji ubezpieczeń: wzajemnych, a przede wszystkim społecznych, w których z racji ich powszechnego charakteru wszyscy płacą składkę, by w razie potrzeby pomóc osobom dotkniętym chorobą, niesprawnością, śmiercią partnera czy żywiciela rodziny, niezawinioną utratą pracy. Ubezpieczenia związane są więc z konkretnym ryzykiem, wobec którego możliwe jest zdefiniowanie sposobu zabezpieczenia i jego kosztu. Ryzyko to jest indywidualne, mimo że często występuje w znacznej społecznie skali. Jest jednak dla każdego na tyle oczywiste, że gotowość płacenia składki jest bezdyskusyjna. Mądre społeczne rozwiązanie!

W tym rozwiązaniu pojawiły się jednak rysy. By solidarność była powszechna, potrzebny okazał się przymus ubezpieczeniowy. Bez tego mielibyśmy "jeżdżących na gapę", korzystających, a nie płacących. Ubezpieczeni zaczęli zachowywać się nonszalancko wobec ryzyka, wychodząc z założenia, że "skoro płacę, to mi się należy". Indywidualne ryzyko można też wyolbrzymić, co robią tak ubezpieczeni, jak politycy, strasząc klęskami i zagrożeniami, sięgając po fundusze ubezpieczeniowe dla zdobycia czy utrzymania poparcia politycznego. Do ubezpieczeń społecznych zaczęto też "wrzucać" inne wydatki, których ponoszenie w ramach kosztów pracy, bo składkę płacą pracujący, jest nieuzasadnione. W rezultacie zatracił się związek między składką a ryzykiem, które było wszak pierwszą przyczyną ustanowienia składek i przymusu ubezpieczeniowego. Składka stała się podatkiem i zaczęto pytać, dlaczego tylko pracujący mają go płacić.

Słabość polityków wzmocniła oddolne żądania. Różne grupy prześcigają się w zawłaszczaniu praw do korzystania z ubezpieczeniowych środków czy usług - pod hasłami solidarności zabierają dla siebie więcej. Korzystanie z ubezpieczenia w przypadku pojawienia się nieszczęścia czy dojmującej potrzeby zamienia się w podział według zasług, prestiżu, a nawet politycznej siły. Społeczna solidarność przeradza się w grupowy egoizm.

Solidarność państwa opiekuńczego, którego podstawą jest świadoma zgoda na powszechne dawanie z wyraźnie określonych powodów, zamienia się w psychologiczne przymuszanie do zgody na roszczenia niektórych, które zresztą zgłaszają nie tylko zainteresowane grupy, ale i politycy. Zamiast ekspertyzy o rzeczywistych problemach socjalnych i efektywnych metodach ich rozwiązywania, mamy hasła o dramatach z wielce przesadzoną skalą problemu czy odwoływanie się do stereotypów (np. biednego emeryta), litościwych odruchów (pomoc głodującym dzieciom), a nawet uprzedzeń (np. wobec bezrobotnych). Z tymi hasłami idzie rozdawnictwo świadczeń pieniężnych, które niczego nie rozwiązują, natomiast zwiększają skalę trudności finansów publicznych.

Takie państwo opiekuńcze zdecydowanie nam się nie podoba. Badania opinii społecznej prowadzone w połowie lat 90., gdy przygotowywano cztery reformy społeczne, w tym emerytalną, wskazywały, że Polacy chcą bardziej racjonalnej polityki społecznej i określenia proporcji między zobowiązaniami i uprawnieniami. Z kolei partnerom społecznym - pracodawcom i związkom zawodowym - takie państwo opiekuńcze się nie podoba, bo wytwarza wysokie pozapłacowe koszty pracy, ograniczając wynagrodzenia netto i sprzyjając rozwojowi szarej strefy zatrudnienia.

Strażnicy finansów publicznych biją na alarm z powodu wysokich wydatków społecznych, a politycy społeczni z przerażeniem konstatują, że mimo tego podstawowe funkcje socjalne państwa są zaniedbane. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę przyszłość takich sfer jak: edukacja (zwłaszcza wczesna i jej jakość), usługi opiekuńczo-wychowawcze dla dzieci i młodzieży, ochrona zdrowia, usługi opiekuńczo-pielęgnacyjno-integracyjne dla osób starszych, chronicznie chorych i niepełnosprawnych.

Państwo oparte na pracy

Jednocześnie polska polityka społeczna nie współdziała z polityką gospodarczą w realizacji celu podstawowego: tworzenia miejsc pracy. A przecież dobra praca, produktywna, wykonywana w godnych warunkach i przyzwoicie opłacana ma zasadnicze znaczenie dla rozwoju. Tworzy indywidualne podstawy egzystencji (przeciwdziała ubóstwu) i jest źródłem składek oraz podatków na państwo opiekuńcze. Jest podstawą tożsamości społecznej, satysfakcji życiowej i prestiżu; najistotniejszym warunkiem integracji. Brak miejsc pracy jest zarówno indywidualnym dramatem wielu Polaków, jak marnotrawstwem największego obecnie kapitału - młodych ludzi opuszczających szkoły i uczelnie; to kapitał, którego nie będziemy już mieli w perspektywie czasowej nam dostępnej.

Dlatego też potrzebujemy solidarności w tworzeniu pracy, która szanowałaby swobody gospodarcze, czyli - liberalizm. Bez szacunku dla przedsiębiorczości, wspierania osób ryzykujących tworzenie firm, bez rzeczowej promocji i edukacji rozwiązań rynkowych, w tym akceptacji własności, skala podejmujących wyzwania będzie zbyt mała wobec potrzeb. A te są spore. Polska jest krajem o najniższej stopie pracujących w Europie - pracuje zaledwie połowa osób w wieku aktywności zawodowej! Jeśli tego nie zmienimy, żadna z socjalnych funkcji państwa nie będzie realizowana na poziomie nas satysfakcjonującym, a co ważniejsze - na poziomie tworzącym podstawy rozwoju. A przecież wypracowany wzrost gospodarczy i kapitał unijny dają szansę stworzenia państwa wspierającego pracę (workfare state zamiast welfare state).

Nowy model polityki społecznej jest w pewnym sensie wezwaniem do powrotu do polityki pełnego zatrudnienia, aczkolwiek inaczej realizowanej niż w czasach gospodarki centralnie planowanej. Praca w epoce postindustrialnej szybko się zmienia pod wpływem nowych technologii, wymaga bardziej zindywidualizowanego podejścia, większej elastyczności i stałego uzupełniania kwalifikacji. Taką pracę trudniej monitorować i opodatkować, trudniej też uzależniać świadczenia od przebiegu kariery zawodowej. Systemy świadczeń społecznych wymagają więc nowych formuł finansowania i tworzenia uprawnień. Zawsze podstawą jest jednak praca i dochód z niej. Jeżeli nie przebudujemy państwa socjalnego, ukierunkowując je na inwestowanie w pracę, powszechne zabezpieczenie społeczne stanie się przeszłością. Jego ekspansja i osiągnięcia opierają się przecież na masowej aktywności zawodowej dorosłego społeczeństwa. Pełne i dłuższe zatrudnienie potrzebne jest więc po to, by nie wycofywać się z podstawowych filarów bezpieczeństwa socjalnego, jakie zapewniają systemy emerytalne, ochrona zdrowia, polityka rodzinna i ochrona najsłabszych. Szczególnie teraz, gdy coraz pilniejsze stają się potrzeby starzejącego się społeczeństwa.

Wpierw jednak musimy się uporać z problemami, jakie przysparza nam nasz młody kapitalizm, który m.in. osłabił solidarność pracowniczą. W efekcie ludzie pracują w warunkach poniżej godnych standardów, są wykorzystywani i to nawet przez niewypłacanie wynagrodzeń. Tradycyjny obrońca pracowników, związki zawodowe, albo jest nieobecny, albo skupia się przede wszystkim na walce o wzrost płac i utrzymanie przywilejów, utrudniając ukształtowanie ładu społecznego, który sprzyja pełnemu zatrudnieniu. Polityka ta zresztą nie może sprowadzać się li tylko do deregulacji rynku pracy i obniżania podatków, choć są to postulaty ważne. Musimy znaleźć równowagę między wspieraniem pracodawców w tworzeniu i utrzymywaniu miejsc pracy a motywowaniem pracowników do podejmowania pracy wymagającej stałego dostosowywania kwalifikacji i zwiększenia mobilności.

Jak widać, skuteczna polityka wzrostu zatrudnienia musi godzić wartości liberalne z solidarnością oznaczającą dawanie. Pracodawcy powinni więcej inwestować, a tym samym rezygnować z części potencjalnej konsumpcji, więcej ryzykować rozszerzając produkcję i wchodząc na nowe rynki. Państwo reprezentujące podatników powinno ich do tego ryzyka zachęcać, a niekiedy nawet brać jego część na siebie. Pracowników zaś czeka rezygnacja z przywilejów i roszczeń, ale nie z dbałości o cywilizowane standardy pracy, równe traktowanie czy udział w zyskach.

Siła dwóch duchów

Współczesny rynek pracy wymaga elastyczności, która dotyczy przyjmowania i zwalniania pracowników, czasu i organizacji pracy, form zatrudniania i zasad wynagradzania. Od tej prawidłowości nie ma już odwrotu, ale błędem byłoby niedostrzeganie lub lekceważenie jej efektów przewrotnych.

W Polsce osiągnęliśmy elastyczne warunki na rynku pracy po wprowadzeniu nowych regulacji dotyczących zwalniania i zatrudniania pracowników, ale w innych dziedzinach, bezpośrednio wspierających tworzenie miejsc pracy - warunki są znacznie gorsze. Tymczasem brak rozwiązań socjalnych dla osób tracących pracę w wyniku uelastycznienia rynku pracy może zakończyć się poszerzeniem grona wykluczonych i niezadowolonych z przemian. Co też ważne, elastyczny rynek pracy, nie zapewniając zatrudnienia, sprzyja rezygnacji z pracy i utrzymywania się ze świadczeń. Jak zresztą może być inaczej, jeśli, jak dzieje się prawie wszędzie w Europie, rynek zapewnia wysokie świadczenia.

Świadomość negatywnych społecznie skutków uelastycznienia rynku pracy prowadzi do rozwiązań, które z jednej strony łagodzą niekorzyści dla pracowników, z drugiej pozwalają im dostosować się do nowych warunków. W Danii, która promuje model flexecurity, swoboda pracodawcy idzie w parze z mądrą opieką nad zwalnianymi, nastawioną na ponowne włączenie ich do rynku pracy. Dalej: udogodnienia i usługi, pozwalające pracującym zmniejszać wysiłek związany z wykonywaniem pracy, godzeniem obowiązków zawodowych z rodzinnymi czy ułatwiające odnawianie sił fizycznych i psychicznych. Luka w tej sferze jest w Polsce ogromna.

Paternalistyczna troska pracodawcy o pracownika, charakterystyczna dla epoki przemysłowej, kształtuje obecnie nową świadomość i formułę społecznej odpowiedzialności. W epoce globalizacji nie jest to już troska o los konkretnego pracownika, ale o ludzkość i świat. Wszystkim bowiem potrzebna jest równowaga demograficzna, ekologiczna i globalny ład społeczny, będący podstawą demokracji i pokoju. Do tego w równym stopniu przyczyniają się producenci, władze publiczne i społeczeństwo. Dyskryminacyjne zachowania pracodawców wobec młodych kobiet czy osób wychowujących dzieci kończą się niechęcią do posiadania potomstwa, a brak odpowiedzialności w sprawach ochrony środowiska prowadzi do poważnych zagrożeń ekologicznych. Z kolei eksploatacyjne traktowanie pracownika, zagrażające jego zdrowiu i samopoczuciu, prowadzi do wzrostu wydatków społecznych na rozwiązywanie konfliktów i świadczenia rekompensujące utratę zdrowia.

***

Polska musi przebudować państwo opiekuńcze, inwestując w warunki sprzyjające tworzeniu pracy. Do tego w równej mierze potrzeba ducha wolności, jak solidarności. Duch solidarności zapanuje w atmosferze zaufania, które jest podstawą rozwoju kapitału społecznego. Czas skończyć z fałszywymi hasłami i nieprofesjonalnym dyskutowaniem oraz uprawianiem polityki społecznej w Polsce. Tego wymaga od nas poczucie odpowiedzialności za przyszłość kraju, los wyjeżdżającej z niego młodzieży i trwałość więzi społecznych. Uprawianie polityki do tego właśnie zobowiązuje.

Prof. STANISŁAWA GOLINOWSKA jest ekonomistką, dyrektorem Instytutu Zdrowia Publicznego na Wydziale Ochrony Zdrowia Collegium Medicum UJ, prowadzi badania w Instytucie Pracy i Spraw Socjalnych, jest wiceprzewodniczącą rady fundacji naukowej Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho igielne (02/2007)