Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Komenda Główna Policji, mająca na głowie również rozpoczynający się szczyt klimatyczny, zmobilizowała bezprecedensową liczbę funkcjonariuszy: z całego kraju zostało ściągniętych dodatkowo 21 kompanii prewencji, ponad 2 tysiące dodatkowych ludzi. Od miesięcy było jasne, że tylko jeden marsz – zorganizowany przez Ruch Narodowy – może wymknąć się spod kontroli. I mimo zgromadzenia takich sił policyjnych, większych nawet niż podczas Euro 2012, do incydentów doszło. Co więcej: doszło do nich we wszystkich możliwych miejscach „zapalnych”.
Najpierw zamaskowana, agresywna (co istotne: niewielka) część uczestników tej demonstracji przełamała kordon ochotniczej straży marszu i zaatakowała pustostan, zajmowany od kilkunastu miesięcy przez anarchistów. Jak wytknąłem na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”, kilka godzin przed startem pochodu policjanci byli u anarchistów, nakłaniając ich do opuszczenia budynku. Świadomość zagrożenia więc była – a mimo to miejsca nie chroniło choćby kilkunastu funkcjonariuszy. W efekcie doszło do bitwy na kamienie i butelki z benzyną; tylko Opatrzności można zawdzięczać, że nie było ofiar.
Później spłonęła tęcza na pl. Zbawiciela – a kraj obiegły zdjęcia policjantów bezradnie przyglądających się efektownemu widowisku. To jednak były wyłącznie incydenty i gdyby na nich stanęło, policja i ministerstwo spraw wewnętrznych mogłyby nawet chwalić się, przedstawiając porównanie z Marszami Niepodległości w poprzednich latach. Ale spłonęła również budka wartownicza przed Ambasadą Rosji, sam budynek tłum otaczał z trzech stron, obrzucając kamieniami i racami. W tym przypadku policja sobie nie poradziła: nie miała szans zapanować nad tłuszczą, bo wokół placówki nie było kordonu policji.
Dwa wcześniejsze incydenty można wytłumaczyć taktycznymi błędami niskich szczebli dowódczych w policji. Ten pod ambasadą obciąża już konto ministra Bartłomieja Sienkiewicza, który zgodził się, by policja działała dyskretnie i w odróżnieniu od roku ubiegłego „nie prowokowała swoją zmasowaną obecnością”. MSW zawodzi również po tym, gdy dogasły szczątki budki wartowniczej, ambasador Rosji zdążył się podzielić oburzeniem, a prezydent przeprosić. Okazuje się, że całą operację tego dnia analizuje i ocenia... Komenda Główna Policji, która ją prowadziła, zaś raport z kontroli ma otrzymać szef resortu. W jaki sposób ma być obiektywny, skoro policjanci muszą ocenić sami siebie? W jaki sposób ma być rzetelny, skoro trudno pominąć pytanie, czy „dyskretna” strategia była słuszna?