Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z wydarzeń 11 września 2001 r. Amerykanie wyszli zjednoczeni i wzmocnieni. Kiedyś, przed laty, Włosi przezwyciężyli głębokie podziały polityczne i połączyli się w dążeniu do zmiażdżenia “Czerwonych Brygad". Podobnie dekady terroru tylko wzmocniły spójność Izraelczyków. Tak wygląda normalna reakcja demokratycznych społeczności politycznych, oparta na szacunku dla woli wielu w chwili, kiedy zagraża im przemoc niewielu.
W przypadku Hiszpanii stało się inaczej. Przed zamachami w Madrycie wszystkie sondaże przewidywały wygraną Partii Ludowej Mariano Rajoya. Z prostej przyczyny: został wskazany na swego następcę przez premiera José Marię Aznara, który z sukcesem - co do tego zgadzali się niemal wszyscy - poprowadził Hiszpanię przez osiem lat na drodze modernizacji i dobrobytu. Na trzy dni przed wyborami Rajoy zmierzał do pewnego zwycięstwa nad liderem socjalistów José Luisem Rodriguezem Zapatero, o którym nawet jego matka nie powiedziałaby, że jest charyzmatycznym przywódcą, i któremu brak sensownego planu gospodarczego. Zapatero ma za to konkretne poglądy na temat polityki zagranicznej: wycofać 1300 hiszpańskich żołnierzy z Iraku. Nie tylko po to, aby uniknąć kolejnych ofiar, ale aby potwierdzić, że wojna w Iraku była aktem “imperialistycznej agresji", którego Hiszpania nigdy nie powinna była poprzeć.
Zapatero nie jest osamotniony w takim myśleniu: przed pierwszą rocznicą wkroczenia do Iraku wojsk amerykańskich, brytyjskich, australijskich i polskich w wielu miastach Europy Zachodniej planowano pacyfistyczne manifestacje. Ubolewający nad wojną manifestanci mogą mieć jedno pocieszenie: Saddam Husajn żyje i ma się dobrze, nie wyrządzono mu żadnej krzywdy, której nie można by naprawić - nadal może odzyskać władzę i kontynuować rządy w Iraku, z masowymi grobami i salami tortur...
Nawet ci, którzy jak ja oceniają iracką interwencję jako strategiczny błąd USA, nie mogą traktować poważnie europejskich Zapaterów. Zawzięcie starających się o na potwierdzenie prostackich karykatur tchórzliwego dekadentyzmu “starej Europy".
Jednak hiszpańscy wyborcy zdecydowali. Choć można też powiedzieć, że padli ofiarą przedwyborczej manipulacji. Przy braku niezbitych dowodów, aktem kolosalnej nieodpowiedzialności ze strony socjalistów - i skandalicznie stronniczych mediów - było informowanie, że za zamachami stali raczej muzułmańscy niż baskijscy fanatycy, a Partia Ludowa powinna przegrać, ponieważ stanęła po stronie USA w wojnie w Iraku, prowokując wrogość muzułmanów.
Wystarczy sięgnąć do archiwów prasowych, aby przekonać się, że bin Laden i inni islamscy fanatycy uznawali Hiszpanię za priorytetowy cel ataków jeszcze przed wojną w Iraku. Zgodnie z wyobrażeniami niektórych muzułmanów, żaden kraj podbity w przeszłości przez islam nie może znaleźć się pod nie-muzułmańskimi rządami. Stąd dla fanatyków Hiszpania pozostaje ciągle “El-Andalus", którą islam musi podbić na nowo metodą zastraszenia i napływu imigrantów. Zatem nawet jeśli to islamscy terroryści podłożyli bomby, teza, że Hiszpania została zaatakowana tylko z powodu poparcia przez Aznara wojny w Iraku, jest fałszywa.
Hiszpanie biorący udział w wyborach nie zdali testu z terroryzmu. Ugięli się przed przemocą garstki, pozwalając narzucić wolę milionom. To będzie mieć poważne konsekwencje: otwarte przyznanie się do słabości zawsze pociąga za sobą kolejny atak. Hiszpania ciągle rządzi np. enklawami w Afryce Północnej - Ceutą i Melillą - które islamscy fanatycy postrzegają jako chrześcijańskie kolonie na islamskiej ziemi. Widząc, jakie są efekty zamachów, mogą równie dobrze mieć ochotę sprawdzić, czy kolejne bomby nie sprawią czasem, że Hiszpanie oddadzą enklawy. Nigdy żadna demokracja nie uzyskała bezpieczeństwa przez poddanie się agresji - na dużą czy na małą skalę.
To paradoks, ale nowy premier Hiszpanii może zrehabilitować hiszpańską demokrację tylko gdyby odstąpił od politycznego “zlecenia", jakie otrzymał od społeczeństwa. Gdyby ogłosił, że nie wycofa się z Iraku z powodu aktu terroryzmu, bez względu na jego źródło.
Wkrótce zobaczymy, jaka będzie europejska reakcja na wydarzenia w Hiszpanii. Przed politykami z krajów, w których istnieje silny ruch antyamerykański, a które mają oddziały w Iraku - tak jest przede wszystkim w przypadku Włoch - stoi oczywiste i wyjątkowe ryzyko. Wszyscy skłonni do wskazywania ataków w Madrycie jako ostrzeżenia przed tym, co może się zdarzyć w ich krajach, jeśli nie opuszczą koalicji, będą prowokować zamachy terrorystyczne wymierzone w swoich rodaków.
Ten szczególny rodzaj zdrady narodowej nie pomoże im jednak wygrać wyborów. Hiszpanie dosłownie nie mieli czasu na refleksję i rozróżnienie między madryckimi bombami a wyborami. Gdzie indziej wyborcy nie powinni pójść w ich ślady. Jest bardziej prawdopodobne, że na ewentualne kolejne akty terroru zareagują tak, jak zawsze czyniły to demokracje. Zwierając szeregi, aby odrzucić terrorystów i każdego, kto - w sposób zatuszowany czy połowiczny - staje po ich stronie, popierając lub uzasadniając ich czyny.
przełożył MF
EDWARD N. LUTTWAK jest politologiem, doradcą w Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w Waszyngtonie. Stale współpracuje z “TP".