Kieszonkowy jastrząb

Co roku obserwujemy wędrowne ptaki, które próbują zimować w Polsce. Szczególnie w miastach, które są wyspami ciepła.

22.12.2015

Czyta się kilka minut

Jarzębatka / Fot. Stanisław Łubieński
Jarzębatka / Fot. Stanisław Łubieński

Warszawa, poranny pośpiech. Do autobusu, tramwaju, metra. Na przesiadkę. Żywioł tłumu przytłacza szczególnie w zatrutym spalinami sercu miasta: na placu przed stacją Centrum, w cieniu Pałacu Kultury i Nauki. Dookoła krzewy: dzika róża, zmarniały rokitnik, objedzone berberysy. A w nich stosy śmieci. Pety z taksówkarskich popielniczek, kartony po legowiskach bezdomnych. Tu zresztą mieści się też nieformalny, ale popularny, sądząc z zapachu, wychodek. Koło zejścia na peron (w stronę Kabat) na wyleniałym trawniku siedzi niepozorny, szary ptak. Nie zwraca niczyjej uwagi. Skubie ze spokojem połówkę jabłka i tylko czasem, kiedy ćwierkną ostrzegawczo wróble, stroszy pióra na głowie i toczy wokoło bazyliszkowym okiem. Bez lornetki trudno zajrzeć w jego hipnotyzujące, żółte ślepia. Uspokojony, wraca do swojego jabłka.

Niepozorne ciało to jak ciemne okulary na nosie celebryty – ten szary ptak jest prawdziwą gwiazdą dla wąskiego kręgu warszawskich (i nie tylko!) ornitologów i ptasiarzy. Profesjonalistów i amatorów. Ta połówka jabłka też nie leży tu przypadkiem – podrzucił ją jakiś sprytny fotograf przyrody, żeby wywabić modela z gąszczu. Od dwóch miesięcy codziennie paparazzi wysiadują pod krzakiem w nadziei na dobre ujęcie. Przechodnie zbliżają się, zaciekawieni widokiem teleobiektywów wycelowanych w trawnik. Popatrzą chwilę obojętnym okiem na ptaka i z pobłażliwym uśmieszkiem oddalają się w swoją stronę. Ale dziś jest ciemno, marne światło do zdjęć, więc pewnie nikt nie przyjdzie.

Jarzębatka jest trochę większa od wróbla, ale wygląd ma groźny. Żółte oczy i szare prążki na piersi są zupełnie jak u jastrzębia, dlatego nazywano ją u nas pokrzewką jastrzębiatą (po rosyjsku to jastrebinaja sławka). Co jest takiego niezwykłego w tym kieszonkowym jastrzębiu, wsuwającymjabłko koło warszawskiego metra? Otóż jarzębatka za polską zimą nie przepada, bo wyjątkowo nie lubi marznąć. Gniazda zakłada późną wiosną, wyłącznie w dobrze nasłonecznionych miejscach. Do „ciepłych krajów” odlatuje bardzo wcześnie: już pod koniec sierpnia, zanim jeszcze przyjdą wieczorne chłody. I choć potomstwo wychowuje na terenach rozciągniętych między Europą Środkową a Azją Centralną, to zimę spędza na dość niewielkim terytorium. W Kenii. Do Polski przylatuje późno, w okolicach połowy maja. Jako jeden z ostatnich powracających tu ptaków.

Co więc robi ta jarzębatka w centrum Warszawy w brzydki, zimowy poranek? Raczej nie rozsmakowała się w mżawce i lodowatej mgle. Czy nie wolałaby się uganiać za szarańczą po rozgrzanej sawannie? Teraz wszystkim jest ciężko, jarzębatka, tak jak i my, próbuje przeczekać. I nie jest bez szans – zimy nam złagodniały, a tej jesieni mróz chwycił raptem kilka razy. W środku dużego miasta jest ciepło od smogu, budynków i podziemnej plątaniny rur. Apetycznych śmieci zawsze pod dostatkiem. Gęste krzewy zapewniają bezpieczeństwo. A ukryte w chaszczach przy metrze wywietrzniki wypluwają nagrzane powietrze z peronów. Jeżeli jarzębatka doczeka wiosny, na lęgowisku będzie pierwsza i wybierze sobie najlepsze miejsce na założenie gniazda. Może więc warto trochę pocierpieć.

Przez kilka minut patrzę, jak jarzębatka siedzi bez ruchu i poddaje się ciepłym podmuchom spod ziemi. Ale kiedy tylko ruszam się o pół kroku, ptak umyka w gąszcz. Przeskakuje po gałązkach i podrywa się w górę ociężale tuż nad głowami przechodniów. Jarzębatki latają dość niezdarnie, jakby z wysiłkiem. W swoim naturalnym środowisku są płochliwe, kryją się w kolczastych krzakach i ostrzegają przed człowiekiem suchym terkotem. Ale w centrum Warszawy nawet do ludzi można się trochę przyzwyczaić.

Krzaki przy metrze Centrum są znane miłośnikom ptaków nie od dziś. Wiosną trafiają się tu zupełnie niespodziewani goście, tacy jak trzciniak (związany, a jakże, z trzcinami). Widziano również ortolana, zakazany przysmak kuchni francuskiej i ptaka zasłużonego dla światowej muzyki – jego śpiew zainspirował początek V Symfonii Beethovena. Zaśmiecone krzaki to również ostatnie miejsce w ścisłym centrum stolicy, gdzie w majowe noce można posłuchać śpiewu słowika. Zielona wyspa w pustynnym krajobrazie miasta przyciąga wędrujące ptaki. Podobne zjawisko, choć na nieporównanie większą skalę, można zaobserwować w Nowym Jorku. Central Park na Manhattanie to oaza dla tysięcy migrujących wzdłuż wybrzeża ptaków. Całe stada lądują w tej zielonej dolinie wśród lśniących lodowato szczytów wieżowców. W sezonie wędrówek po tamtejszych krzakach biega pełno uzbrojonych w lornetki pasjonatów.

Do tej pory w historii polskiej ornitologii tylko raz obserwowano zimującą jarzębatkę. Rok temu, niemal dokładnie w tym samym miejscu: po drugiej stronie placu przed metrem Centrum, tuż koło słupa kilometrowego. Z tego punktu mamy tak samo daleko do Brukseli i do Moskwy. Jarzębatka, mająca widocznie ironiczne poczucie humoru, trzymała się uparcie tego miejsca. Przetrwała noworoczną kanonadę, z krzaków wykurzył ją dopiero Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Czy to ten zeszłoroczny gwiazdor powrócił znowu w upatrzone miejsce? Niewykluczone. Tym razem jednak nie jest sam: dorosłemu samcowi towarzyszy młody ptak.

Krzaki kryją więcej niespodzianek. Przy wydeptanych iglakach spotkać można słowika szarego. Powinien być teraz w południowej Afryce. Poza sezonem, kiedy nie może skryć się wśród liści, ze zdumieniem odkrywamy, że ten wirtuoz jest taki brązowy i zwyczajny. Trochę jak z pięknymi radiowymi głosami, ubranymi czasem w dość przeciętne ciała.

Co roku obserwujemy wędrowne ptaki, które próbują zimować w Polsce. Zjawisko jest szczególnie widoczne w miastach, które są tzw. wyspami ciepła. To znaczy, że temperatura jest tu wyższa o parę stopni niż na okolicznych terenach. Miejskie populacje niektórych wędrownych gatunków przestały migrować. To się zwyczajnie nie opłaca. Wędrówka to ryzyko. Można zabłądzić, wpakować się w jakąś śnieżycę, wichurę, załamanie pogody, można zostać zeżartym na nieznanym terenie. Można rąbnąć w szybę, samochód czy krojące powietrze łopaty wirnika z farmy wiatrowej.

Polska zima nie jest już taka zła, przypomina bardziej przednówek z obrazów Chełmońskiego. Można przebiedować w parku, pożywić się owocami zdziczałych jabłonek, wygrzebać spod liści zdrętwiałe owady. Tak robią miejskie kosy. W Warszawie zjawiły się na dobre dopiero pół wieku temu, a już nauczyły się korzystać z wygód miejskiego życia. ©

Autor (ur. 1983) jest publicystą i ornitologiem amatorem. Prowadzi bloga „Dzika Ochota”, przygotowuje dla wydawnictwa Czarne książkę „Dwanaście srok za ogon”. Wydał również „Pirata stepowego” – opowieść o ukraińskim anarchiście i rewolucjoniście Nestorze Machno.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016