Kiedy państwo przestaje być teoretyczne

Kara finansowa dla TVN to skrajny przykład selektywnego stosowania prawa. To ono może okazać się najskuteczniejszym batem na opozycję.

22.12.2017

Czyta się kilka minut

Większość komentatorów w Polsce, w tym nawet niektórzy prorządowi dziennikarze, skrytykowała karę, którą Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła na TVN, określając tę decyzję jako zamach na wolność mediów. Ale obowiązujące w Polsce prawo – za uchwalenie którego PiS nie odpowiada – pozwala na nałożenie takich kar i jest wystarczająco mało precyzyjne, aby je również stosować z takim uzasadnieniem, z jakim robiła to KRRiT. Można by wręcz zapytać: gdzie jest problem? Jeśli postępowanie Rady wywołuje oburzenie, to trzeba przede wszystkim zmienić prawo. Czy można domagać się praworządności w Polsce i jednocześnie żądać, aby administracja państwowa nie stosowała prawa?

Szkopuł w tym, że problem z karą dla TVN jest o wiele szerszy. Nie polega na tym, że decyzyja KRRiT zagraża pluralizmowi i wolności mediów. Wolności mediów w Polsce obecnie mało co zagraża: rząd PiS i większość sejmowa przekształciły media publiczne w tuby propagandy rządowej – odtąd sponsorzy, reklamodawcy i widzowie uciekają do prywatnych mediów, wzmacniając je finansowo i doprowadzając media publiczne niemal do bankructwa. Można ubolewać nad tym, że to podatnik finansuje skutki tego moralnego i finansowego upadku mediów publicznych, z których pewnie już się nigdy nie podniosą. Można ubolewać nad tym, że pluralizm przestał tam funkcjonować, ale z perspektywy całego rynku medialnego pluralizm ma się dobrze. Nie w tym tkwi problem.

Kara KRRiT jest tylko czubkiem góry lodowej pod nazwą „selektywne stosowanie prawa” i to ono jest w warunkach polskich groźniejszym zjawiskiem niż próby odgórnego narzucenia pluralistycznemu społeczeństwu jednej politycznej narracji. Selektywne stosowanie prawa daje władzy o wiele więcej korzyści i wywołuje groźniejsze skutki niż czystki kadrowe i zniesienie pluralizmu w państwowych mediach. Może bardziej osłabić opozycję i jednocześnie chronić władzę przed krytyką – w kraju tak samo jak za granicą.

Sanepidem w opozycję

W dawnych czasach, które obecnie są tak często przywoływane przez opozycjonistów z czasów Solidarności, przejęcie pełnej władzy przez jeden obóz polityczny odbywało się siłowo, szybko, paraliżowało opozycję i skończyło się na wsadzaniu przeciwników do więzień i obozów internowania. Potem władza borykała się z izolacją na arenie międzynarodowej, z żądaniami przywrócenia starego porządku i uwolnienia więźniów politycznych. Taki pucz wymaga dużej centralizacji władzy, dużo przygotowań w tajemnicy, sprawnego przeprowadzenia i wiąże się najpierw z dużym ryzykiem wojny domowej, a potem, nawet jeśli się uda, z dużymi kosztami politycznymi. Utrzymanie władzy i skuteczna pacyfikacja opozycji za pomocą selektywnego stosowania prawa są prostsze, prawie bezkosztowe i mogą się odbywać bez centralnej koordynacji. Wtedy działają niemal samoczynnie.

Polega to na tym, że administracja i wymiar sprawiedliwości stosują prawo z całą surowością – ale tylko wobec przedsiębiorców i aktywistów sprzyjających opozycji albo z innych powodów niewygodnych dla władzy. Oligarcha finansujący partię opozycyjną nagle doświadcza nalotu różnych służb kontrolnych, od urzędu skarbowego przez inspekcję pracy aż do sanepidu. Nie może się skarżyć na prześladowanie polityczne, bo te służby tylko egzekwują prawo, wszystko kończy się w sądzie, gdzie oskarżony może się bronić. Na ewentualne zarzuty o dyskryminację władza wtedy odpowie, że organy państwa tylko stosują prawo, i faktycznie udowodnienie podtekstu politycznego jest zazwyczaj bardzo trudne: przedsiębiorca zostanie skazany w uczciwym procesie za unikanie podatków, naruszenie przepisów BHP, niegospodarność i błędy w księgowości. Trudno to krytykować międzynarodowym organizacjom praw człowieka, a nawet mediom – państwo przecież jedynie stosuje prawo, które obowiązuje wszystkich, i tym samym pokazuje, że nikt nie stoi ponad nim. Ludzie, którzy w wyniku takich zabiegów trafiają do więzienia, rzadko są uważani za więźniów politycznych, siedzą za zarzuty czysto kryminalne. Szkopuł w tym, że inni przedsiębiorcy, neutralni albo przychylni władzy, nie muszą się obawiać takich nalotów, a po upadku konkurenta mogą przejąć jego udział w rynku albo nawet cały jego biznes. Nie trzeba stosować tej metody na szeroką skalę – ona wywołuje coś, co wśród prawników jest znane jako „efekt mrożący”. Wystarczy od czasu do czasu komuś dać nauczkę i potencjalni oponenci karnie wracają do szeregu.

W ostatnich dekadach można było to obserwować w Rosji, na Białorusi i w Turcji, gdzie ta metoda gromienia przeciwników doprowadziła niemal do całkowitego zaniku chętnych do finansowania opozycji wobec Putina, Łukaszenki i Erdoğana. W mniejszej skali widać to na Węgrzech, ale w Polsce takie podejście też ma tradycje, choć słabsze. Jednym z najbardziej jaskrawych przypadków były kontrole skarbowe przeprowadzone u Lecha Wałęsy po jego krytyce ministra finansów Grzegorza Kołodki. Wałęsa wyszedł z nich obronną ręką, ale przypadek ten dobrze pokazuje, co jest konieczne, aby taka akcja była skuteczna: mało precyzyjne prawo, które pozwala administracji na niekorzystne interpretacje stanu faktycznego, upartyjnienie administracji, tak aby urzędnicy czuli na plecach oddech polityków, i wymiar sprawiedliwości podporządkowany jednej partii. Po przeprowadzeniu obecnej reformy sądownictwa Polska będzie spełniać wszystkie te kryteria.

Urok ciężkiej ręki

Część opozycji i krytycznych wobec rządu komentatorów zakłada, że tak selektywny i represyjny aparat państwa odstrasza obywateli. Tak wcale nie musi być. Takie państwo dostarcza szaremu obywatelowi mnóstwa mocnych wrażeń i emocji w postaci spektakularnych akcji służb, procesów pokazowych i surowych wyroków. Szary obywatel, który śledzi je przed telewizorem, zawsze będzie zakładać, że ta ciężka ręka państwa dosięgnie wyłącznie innych, ale na pewno nie jego. Zazwyczaj taki obywatel nie myśli o tym, że władza może o nim mieć błędne informacje albo że któryś z konkurentów może mieć lepsze dojście do władzy niż on i wykorzystać to przeciwko niemu. To zresztą dobrze obrazuje, jak państwo, selektywnie stosujące prawo, otwiera też drzwi dla korupcji.

Ale fakt faktem – przytłaczająca większość obywateli nawet w takich państwach jak Rosja lub Turcja nigdy nie doświadcza tego rodzaju akcji na własnej skórze. Selektywne stosowanie prawa jest groźne przede wszystkim dla dwóch grup: opozycji i potencjalnych dysydentów z obozu rządowego.

W kraju, gdzie połowa obywateli jest tak obojętna wobec polityki i nieufna wobec partii i polityków, że nawet w warunkach skrajnej polaryzacji nie oddaje głosu w wyborach, w kraju, gdzie polityka kojarzy się z korupcją, a politycy są uważani za wyobcowanych egoistów, selektywne stosowanie prawa przez państwo nie musi się kojarzyć z represjami i zanikiem prymatu prawa. Po 1989 r. politycy, prezentujący się jako bezpartyjni pogromcy korupcji, zawsze mogli liczyć na poparcie społeczne i aplauz mediów. Mało kto się zastanawiał, jak może wyglądać „walka z korupcją” w warunkach, w których zwycięzcy w wyborach obsadzają administrację swoimi zwolennikami. Najbardziej prawdopodobne jest wtedy to, że rozliczają z korupcji swoich przeciwników – albo, innymi słowy, stosują prawo selektywnie.

W przeszłości brak koordynacji i niezależność służb państwa często były uważane za symptom jego słabości. Najdobitniej dał temu wyraz Bartłomiej Sienkiewicz w słynnej wypowiedzi o tym, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie” – bo nie udało się wtedy zorganizować nalotu kilku służb naraz na niewygodnego dla rządu biznesmena. Paradoksalnie to, co opinię publiczną wtedy oburzyło, to nie próba zastraszania biznesmena, lecz lekceważące dla państwa określenie Sienkiewicza. Przy większym szacunku publiczności dla praworządności jego wypowiedź byłaby uważana za komplement pod adresem praworządności w Polsce. To ona uniemożliwiała organom państwa przekształcenie gniewu rządzących w młot, który miażdży obywatela.

W tej chwili chyba nikt by zdania Sienkiewicza już nie powtórzył. Państwo przestało być teoretyczne: służby specjalne mogą inwigilować każdego (bez nakazu sądu), dyskredytować za pomocą przecieków z nasłuchów do prorządowych mediów, polityk (minister sprawiedliwości, a jednocześnie prokurator generalny) może nakazać prokuratorom wszczęcie śledztwa i oskarżanie bez dowodów. Jedyne, co w tej chwili jeszcze nie jest pewne, to wyrok. Sędziowie już w tej chwili czują oddech władzy na plecach, nie wiemy tylko, jak bardzo to wpływa na ich postawy. Dotąd to niezależne sądy stanowiły największą zaporę przed selektywnym stosowaniem prawa, a „efekt mrożący” działał na korzyść obywatela, powstrzymując urzędników od działań, które mogły ich urząd dyskredytować w sądach. Kara dla TVN pokazuje, że perspektywa przegranej nie „mrozi” już tak bardzo kierownictwa KRRiT.

Ten problem nie zniknie, jeśli Rada wycofa się w jakiś karkołomny sposób z kary dla TVN. Wtedy zniknie „efekt mrożący”, jaki ta kara mogła mieć dla innych wydawców, ale to nie odbiera władzy możliwości selektywnego stosowania prawa w innych obszarach. W idealnym świecie, gdzie wszyscy są przywiązani do praworządności, do neutralności administracji i do niezależności sądownictwa, KRRiT być może próbowałaby ukarać TVN (choć niekoniecznie za to, za co teraz próbuje to robić), ale – aby uniknąć zarzutu selektywnego stosowania prawa – karząc też TVP za prowadzenie dwuletniej ksenofobicznej kampanii utożsamiającej uchodźców i muzułmanów z terrorystami, albo za to, że wielokrotnie naruszała domniemanie niewinności zarzucając aktywistom opozycji próby bezprawnego obalenia rządu. ©

Autor jest profesorem politologii Uniwersytetu SWPS.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2018