Egzystencja z papieru

Dawno nie czytałem w takiej dawce zdań, które bez histerii i podnoszenia głosu deszyfrowałyby tak dojmująco rozmaite nicości tego świata. Tytułowy niepokój odnosi się, jak rozumiem, do permanentnego stanu ducha podmiotu piszącego.

28.11.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

1. Na fotografii z okładki “Księgi niepokoju" idzie w naszą stronę, w zasadzie mija nas, nieduża postać w prochowcu. Kołnierz postawiony, na głowie kapelusz, pod pachą ciemna teczka. Okrągłe oprawki okularów, wąsik przycięty w kant, w białym trójkącie koszuli czarna mucha spinająca kołnierz.

Fernando Pessoa wygląda tu jak urzędnik, więcej nawet: jak archetyp urzędnika. Nie rzucający się w oczy kancelista lizbońskiej firmy handlowej. Wygląda dokładnie tak, jak czasem o sobie myślał. Jak człowiek-nikt. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że kiedy przyjrzeć się zdjęciu dokładniej, to okaże się, że ten dziarsko stąpający mężczyzna ma, jakby nie patrzeć, jedną nogę.

To trochę niepokoi.

2. Polski czytelnik, który weźmie do ręki “Księgę niepokoju", nic nie wiedząc o jej autorze, może mieć wrażenie déjŕ vu. Kalejdoskopowa materia tej prozy podyktowana dziennikowym charakterem zapisów (edycja polska jest w dodatku wyborem z całości) sprawia, że można ją czytać w różnych kierunkach. I kiedy tak, rozpoczynając od środka, od końca, albo - czemu nie? - od początku, zaczniemy kartkować książkę, wydać się nam może, że to rzecz pozszywana z kawałków, które znamy już skądinąd.

Skąd dokładnie? Proszę, oto pierwsze z brzegu bibliograficzne adresy. Uwagi o iluzjach naszej wiary w to, że jako gatunek możemy się kiedyś wyleczyć z genetycznej głupoty i skłonności do złego, kierują nas, powiedzmy, w stronę Lichtenberga; użycie w podtytule heteronimu Bernardo Soares jako kolejnej - obok kilku innych - autorskiej emanacji Pessoi przywodzi na myśl pseudonimowe przebieranki Kierkegaarda; pochwała twórczej samotności, przekonanie o esencjalnej niemożności przebicia się do innego “ja", ukazywanie dziwności skrytych pod maską zwyczajności, każe myśleć o Gombrowiczu; melancholijna kontemplacja rzeczywistości, cierpliwe przegryzanie się przez długie, puste godziny, celebracja nudy - odwołują do Ciorana. A to nie koniec listy.

To by się nawet zgadzało z rozpoznaniem ogólnym na temat Pessoi. Z tym, co mówi się (i mówi on sam) o jego wielu wcieleniach. Bo Pessoa nie tyle jest, ile - przyjmując nowe tożsamości - ciągle tworzy się na nowo. Wciąż próbuje bardziej, pełniej być. Jakby starał się nas przekonać, że “ja" nigdy nie równa się “ja". Że tożsamość o stałych i wyraźnie zarysowanych granicach to antropologiczna ułuda. Że, inaczej mówiąc, człowiek zawsze mieszka w różnicy. I że tylko Bogu przysługuje tautologiczna niezmienność: “Jestem, który jestem".

Ja - to ktoś inny? Tu znowu Rimbaud prześwituje...

Mówiąc o powinowactwach nie mam na myśli żadnych świadomych zapożyczeń. (Ciężko się zresztą zapożyczać w latach 30. z czegoś, co w dojrzałej wersji powstanie dopiero po wojnie - casus Gombrowicza i Ciorana). Chcę tylko podkreślić, że powierzchowna lektura Pessoi może prowadzić do wniosku: o tym już wiemy, to już znamy... A przecież jest to myśl o wyraźnym autorskim stemplu. Tych neurotycznych pasaży pisanych jakby pod szklanym kloszem, komponowanych w poczuciu całkowitej osobności, nie sposób pomylić z niczym innym.

Jak zatem bliżej określić ten osobliwy brewiarz filozoficzny? Czym w istocie jest “Księga niepokoju" Soaresa/Pessoi?

Może najpierw: zajmującą kroniką duszy. Nie żadnej psychiki, jaźni, świadomości, podświadomości i tym podobnych wynalazków pojęciowych ostatniego czasu. U Pessoi cały czas mówi się o duszy. I jest tak zarówno wtedy, kiedy metaforycznie opisuje on jej naturę (“moja dusza jest ukrytą orkiestrą"), jak i wtedy, gdy odnotowuje jej samowystarczalność albo gdy z czułością sejsmografu rejestruje najlżejsze jej poruszenia.

W jego książce dusza jest zrobiona z kruchej, ale zadziwiająco trwałej substancji. Z punktu widzenia współczesnej myśli, tak demonstracyjnie odrzucającej platońsko-kartezjańską antropologię, Pessoa jest niepoprawnym heretykiem. W jego pisaniu dusza żyje, nerwowo pulsuje, jest wyraźnie odgraniczonym osobnym bytem. Światem jednostkowym i niepowtarzalnym. Gęstym i substancjalnym. Można odnieść wrażenie, że pisząc, wybiera się Pessoa w podróż po jej zakamarkach, że co i raz zapuszcza się w tę architekturę pełną tajemnych przejść.

Dusza Pessoi niewątpliwie ma ściany, nieustannie podkreśla tę jej quasi-monadyczną naturę. Równie ważna jak jej niejasne i trudne do uchwycenia sploty i zawęźlenia jest niepewność co do egzystencji innych dusz:

“Wszystko, co nie jest moją duszą, jest dla mnie, choćbym tego nie chciał, tylko scenerią i dekoracją. Drugi człowiek, choć uznaję, że jest żywym stworzeniem tak jak ja, miał zawsze dla mego głębokiego ja znaczenie mniejsze niż drzewo, jeśli drzewo jest piękniejsze. Dlatego zawsze odczuwałem koleje ludzkich losów - wielkie tragedie ludzkości lub to, jak postępowała - jako kolorowe fryzy, wyzbyte duszy tych, którzy brali w nich udział. Nigdy nic nie przejmowałem się tym, co tragicznego działo się w Chinach. To jest dekoracja odległa, choć naznaczona krwią i zarazą".

To nie jest obojętność ani steatralizowana mizantropia. Jeśli nawet wziąć pod uwagę, że pisanie zawsze jest pewną próbą upozowania siebie, to, wbrew wszystkiemu, Pessoa nie wydaje się autorem, który stoi przed lustrem i pyta: “czy w tym kostiumie mi do twarzy?". Owszem, są tu liczne deklaracje samotności, autorskie subiectum gra wyłącznie pierwszoplanowe role, ale nie ma mizdrzenia się do czytelnika. Stąd może wrażenie intymnej prawdy, jakie wywołują jego zapiski. Zadziwiające, ale ta wpatrzona we własny pępek literatura samoudręczenia w ogóle nie męczy; tym pasażom - żywym świadectwom egzystencji melancholijnej - chce się wierzyć.

3. Dawno nie czytałem w takiej dawce zdań, które bez histerii i podnoszenia głosu deszyfrowałyby tak dojmująco rozmaite nicości tego świata. Tytułowy niepokój odnosi się, jak rozumiem, do permanentnego stanu ducha podmiotu piszącego. Ale tytuł mógłby równie dobrze brzmieć: “Księga nicości" - nie jednej nicości, ale wielu jej postaci, co z kolei zdawałoby sprawę z ostatecznego efektu pisarskich poszukiwań Pessoi.

“Wszystko jest absurdem. Jeden pędzi życie, zbierając pieniądze, starannie je chowa, a nie ma nawet dzieci, którym mógłby je zostawić, ani nadziei, że jakieś niebo zapewni mu przekazanie tych pieniędzy. Drugi czyni wszelkie wysiłki, aby zyskać pośmiertną sławę, lecz nie wierzy w życie wieczne, które by mu dozwoliło wiedzieć o tej sławie. Jeszcze inny traci siły na poszukiwanie rzeczy, których naprawdę nie lubi. (...) Ten czyta, aby wiedzieć - niepotrzebnie. Ten bawi się, aby żyć - niepotrzebnie".

Zechciejmy to zrozumieć dobrze: Pessoa nie powiada, że literalnie nic nie ma sensu. To nie jest manifest nihilizmu spisany przez obłąkanego weredyka. Stara się on jedynie pokazać, że jeśli czasem spojrzeć na nasze życie bez zwyczajowych podpórek intelektualnych i środków uśmierzających, to zobaczyć możemy widowisko dość płaskie w swojej banalności. Mało tego: w zwyczajności dostrzeżemy rzadko tu umieszczaną grozę istnienia.

Świetnie pokazuje to fragment o plecach. Jak często u Pessoi, rzecz zaczyna się niewinnie, od prostej obserwacji, zapowiada się to na obrazek rodzajowy albo na coś w rodzaju robionej z marszu fenomenologii codzienności:

“Gdy szedłem dzisiaj ulicą Nową w dzielnicy Almada, nagle zwróciłem uwagę na plecy idącego przede mną człowieka. Były pospolite te plecy, należały do byle kogo, marynarka skromnego ubrania na ramionach przypadkowego przechodnia. Niósł starą teczkę pod lewym ramieniem i w takt kroków uderzał rytmicznie zwiniętym parasolem, niesionym w prawym ręku.

Nagle poczułem coś w rodzaju czułości dla tego człowieka. Czułość, jaką się czuje dla ludzkiej pospolitości, dla banału codzienności, życia ojca rodziny, który idzie do pracy, dla skromnego i wesołego ogniska domowego, przyjemności wesołych i smutnych, z których składa się jego życie, niewinności życia bez analizowania, zwierzęcej naturalności tych okrytych pleców. Utkwiłem wzrok w tych plecach, a stanowiły one jakby okno, przez które dostrzegłem jego myśli".

Zwyczajny obrazek z lizbońskiej ulicy staje się punktem wyjścia do szerszego uogólnienia, do konkluzji, od której ciarki idą po grzbiecie:

“Otóż plecy tego człowieka spały. Cały on, idący przede mną tym swoim krokiem, śpi. Idzie nieświadomy. Żyje w nieświadomości. Śpi, ponieważ wszyscy śpimy. Całe życie jest snem. Nikt nie wie, co robi, nikt nie wie, czego chce, nikt nie wie tego, co wie. Przesypiamy życie, wieczne dzieci Przeznaczenia. Dlatego odczuwam wielką i niesprecyzowaną miłość do całej dziecinnej ludzkości, do drzemiącego społecznego życia, do wszystkich, do wszystkiego. (...) Widzę ich wszystkich poprzez współczucie jedynego człowieka świadomego, widzę tych biednych ludzi i tę biedną ludzkość. Co to wszystko robi na tej ziemi?

Wszelkie ruchy i zamiary życiowe, od zwykłego życia płuc aż do budowy miast i ustalania granic imperiów, wszystko uważam za senność, ospałość, coś niczym sny czy mimowolne odpoczynki, w przerwie między jedną rzeczywistością a drugą, między jednym a drugim dniem Absolutu".

Spójrzmy wraz z Pessoą uważnie na te plecy. Spójrzmy na nasze plecy, spójrzmy na codzienność, z której, dzień po dniu, z takim trudem usiłujemy wycisnąć jakiś sens, zobaczmy całą tę konwencjonalność zwyczajowych zamiarów, celów, ambicji, pożądań, zaszczytów, dotknijmy mocno tego teatrzyku kukiełkowego, bo właśnie wtedy codzienność ma szansę odsłonić się nam jako potężna atrapa rzeczywistego świata. Bo wówczas może dojrzymy zasłony ułudy tkane przez nas bezwiednie. A wtedy, kto odważny, niech pierwszy ciśnie kamieniem...

Nie dziwi mnie, że ten sceptyczny wątek dzieła Pessoi - obraz śpiącej ludzkości, która pędzi donikąd - tak instruktywnie i mocno wykorzystał John Gray w wydanej u nas niedawno książce “Słomiane psy". Przedstawiona w niej surowa diagnoza współczesności naprawdę przeraża, ale kto szuka łatwych pocieszeń, niech łapie czym prędzej za jakiś dostępny analgetyk. Towaru jest pod dostatkiem.

Kim jak kim, ale “przyjacielem ludzkości" Pessoa z pewnością nie jest. Przy czym zachowując dystans wobec zbiorowości, nie jest nigdy wobec niej ostentacyjnie wyniosły; daleko mu do pogardliwej mizantropii. Stąd może czytanie jego uwag nie staje się uczestnictwem w ćwiczeniach z samozachwytu, ale może być lekturą prawdziwie katarktyczną. Taką, która rzeczywiście wzbudza lęk i współczucie.

Może pełnić taką samą rolę jak choćby uważne studiowanie obrazu Brueghla.

“Ślepców", oczywiście.

4. Pessoa ogląda absurdy obecne w spektaklu codzienności z uczuciem nieskrywanego obrzydzenia. Ale w tym odrzuceniu, paradoksalnie, mowa też jest też czasem o jasnych stronach. Może żaden z zapisów “Księgi niepokoju" nie jest tak aktualny dzisiaj, jak ten o koszmarze przynoszonym przez gazety codzienne:

“Lektura gazet, zawsze przykra z estetycznego punktu widzenia, jakże często również przykra z punktu widzenia moralnego, nawet dla tych, którzy niewiele uwag przywiązują do moralności. Wojny i rewolucje - zdarza się zawsze jedno lub drugie - gdy czytamy o ich skutkach, budzą nie przerażenie, lecz znużenie. Przygnębia duszę nie okrucieństwo tych wszystkich śmierci i zadanych ran, te wszystkie ofiary zabite w bitwie lub umierające bez walki, lecz przede wszystkim głupota, która poświęca życie ludzkie i to, co ludzie posiadają, czemuś niezmiennie niepotrzebnemu. Wszelkie ideały i wszelkie ambicje są szaleństwem męskich kumoszek. Nie ma imperium, dla którego warto by rozbić lalkę dziecka. Nie ma ideału, który wart byłby poświęcenia mu blaszanej kolejki".

Pessoa ma naturalnie mocną świadomość, że popsutej zabawki zwanej światem generalnie naprawić nie można, że - jak powiadał Kant - z pokrzywionego drzewa człowieczeństwa nic prostego wyciosać się nie da, nie znaczy to wszakże, by z tego tytułu zapominać, że nawet najwznioślejsze cele nie są w stanie usprawiedliwić którejkolwiek z wojen, tych szaleństw “męskich kumoszek" (co wy na to, panowie generałowie?). Że są na tym świecie rzeczy, których krucha egzystencja - w globalnej skali bez wartości - przerasta nieskończenie abstrakty ideologii.

Nie może więc dziwić, że Pessoa idzie pod prąd obiegowych przyzwyczajeń. Sławi myśl przeciw czynowi. Kontemplację przeciw chorobliwemu aktywizmowi. Odwraca znaki: “Ludzie czynu są mimowolnymi niewolnikami ludzi rozumnych. Rzeczy coś znaczą tylko dzięki ich interpretacji. Jedni stwarzają rzeczy, drudzy zaś, zmieniając je w znaczenie, czynią je żywymi. Opowiadać to tworzyć, bo żyć to tylko poddawać się życiu".

Żyć - to jak widać, trochę jednak za mało; trzeba by jeszcze wiedzieć, po co to wszystko. Doprawdy dziwne: opowieść z ulotnych słów ma tu siłę większą niż brzemienne działaniami życie. Vita contemplativa góruje zdecydowanie nad vita activa.

To jasne: pisarskie alter ego Pessoi usprawiedliwia tu swoje - i jemu podobnych - nic-nie-robienie, życie spędzane w perspektywie nudy i kontemplacyjnych nastrojów, ale warto się zastanowić, czy w czasach, w których gorączkowa aktywność staje się (a może już się stała) obowiązującą religią, ta kwietystyczna deklaracja nie ma w sobie trzeźwiącej siły.

Dla Pessoi jednym z instrumentów uwalniających od tego królestwa nierzeczywistości, absurdu i krwi, od świata, w którym - jak we mgle - żyjemy na co dzień, jest sztuka. A staje się nim, bo jest bezinteresowna. Bo do niczego nie służy. Można by powiedzieć jeszcze inaczej - za Schopenhauerem, rzecz jasna - bo zawiesza działanie woli, a ta w ten czy inny sposób prowadzi do nieszczęść:

“Dlaczego sztuka jest piękna? Bo jest zbyteczna. Dlaczego życie jest brzydkie? Bo całe składa się z celów, zamiarów i intencji. Wszystkie jego drogi prowadzą z jednego punktu do drugiego. Czemuż nie ma drogi zbudowanej tam, skąd nikt nie dojeżdża, do miejsca, dokąd nikt nie zdąża? Nie ma kogoś, kto by poświęcił życie budowaniu drogi, co zaczyna się w środku pola, a kończy w środku innego pola...".

W świecie pragmatycznym do bólu bezinteresowność staje się irracjonalnym wybrykiem. Okazuje się wszakże, że dzieło z bezinteresowności zrodzone ma ciężar właściwy o wiele większy niż całe obszary rzeczy przeznaczonych do praktycznego zastosowania.

Dopiero w tym kontekście w pełni docenić można wartość tego, na pierwszy rzut oka nieco pretensjonalnego zwrotu, który Soares/Pessoa kieruje do możliwego czytelnika: “Ofiarowuję ci tę książkę, gdyż wiem, że jest piękna i niepotrzebna. Niczego nie uczy, w nic nie każe wierzyć, nie wzbudza żadnego uczucia".

5. W zasadzie całe dzieło Pessoi można by potraktować jako rozwinięcie powyższej diagnozy. Tysiące stron pisanych “po nic". Tysiące stron, o których mawiał, że się już w nich gubi i sam nie wie, gdzie jest (i czy jeszcze jest). Że jest niczym, nikim...

“Czemu więc piszę? Dlatego, że będąc kaznodzieją wyrzeczenia, nie nauczyłem się jeszcze stosować go całkowicie. Nie nauczyłem się rezygnować z tendencji do pisania prozą i wierszem. Muszę pisać, tak jakbym odbywał karę. A największą karą jest wiedzieć, że to, co piszę, okazuje się całkowicie błahe, nieudane i niepewne".

Czasem rzeczywiście te zapisy miały funkcję terapeutyczną, Pessoa zwierzył się jednemu z przyjaciół, że powstawały w stanach depresyjnych: “W głębi mojej nikczemnej duszy rejestruję codzienne impresje, które tworzą zewnętrzną substancję mej świadomości. Układam je w puste słowa, które mi umykają, gdy tylko je napiszę, i błądzą niezależnie ode mnie po zboczach i trawnikach obrazów, po alejach konceptów, zagmatwanych ścieżkach. Na nic to się nie zdaje, bo nic mi nie służy. Ale żeby się uspokoić, piszę, jak ten, co lepiej oddycha, choć choroba nie minęła".

Nie da się jednak tych uwag rozumieć wyłącznie w kontekście dyskursu medycznego. Pojawiający się tu motyw ulotności słowa, niemożności przyszpilenia słowem rzeczywistości powraca wielokrotnie. Wobec owego sławnego już kufra, który pozostał po pisarzu, kufra mieszczącego ponoć 27 tysięcy zapisanych stronic, wyznania podobne mogą brzmieć kokieteryjnie, ale takie nie są. Pessoa naprawdę cierpi, że świata nie da się zapisać. Cierpi, ale wciąż zajmuje się tym całkiem bezinteresownym - a biorąc rzecz na zdrowy rozum - absurdalnym zajęciem, jakim jest czernienie papieru.

Czy jest z tej sytuacji jakiś ratunek? Jakaś możliwość wyjścia ze świata, w którym słowa mnożą słowa? Jak na przykład dotrzeć do wnętrza innego niż nasze, skoro na przeszkodzie stoi zawsze słowo, ten “niekształtny cień na drodze do zrozumienia"? Autor “Księgi niepokoju" jest w pełni świadom tych nierozwiązywalnych dylematów. Pisze: “Lubię niektóre wyrażenia, bo nie mam pojęcia, co oznaczają. (...) Widzę i to już dużo. Któż jest zdolny rozumieć?". No właśnie, czy ta niekomunikowalna wiedza jest w tym kontekście porażką? Innymi słowy: czy “wiedzieć" oznacza zawsze “po-wiedzieć"?

6. “Tylko raz byłem prawdziwie kochany", powiada na stronie 124 - no właśnie kto? Soares czy Pessoa? Są racje, by obstawać przy drugiej kandydaturze.

Jest w niedługim życiu Pessoi pewien ważny epizod. Zdarzenie, które odsłania prawdziwie tragiczne pęknięcie tej samotnej duszy. Otóż Pessoa poznaje w roku 1920 młodą dziewczynę, Ofelię de Queirós. Ich dość osobliwy związek uczuciowy, złożony głównie z przerw we wzajemnej znajomości, trwał niewiele ponad dziesięć lat, by zakończyć się listem Pessoi, w którym informuje Ofelię, że miłości do niej nie jest w stanie połączyć z tym, co dla niego najważniejsze: twórczością. To było ich ostateczne pożegnanie. Czy Ofelia poszła do klasztoru, tego nie wiem.

Wspomniałem o pokrewieństwie pisarstwa Pessoi i dzieła Kierkegaarda, mając na myśli mnożenie przez nich obu heteronimów i sygnowanie nimi kolejnych utworów. Ta kwestia zasługuje na osobne omówienie. Chcę jednak powiedzieć o innym, bodaj poważniejszym podobieństwie, o tajemniczym związku łączącym obie te postacie.

W “Traktacie o historii religii", komentując frapujące zjawisko reaktualizacji narracji mitycznej, odżywania mitu w nowej, czasem zaciemnionej postaci, ale przy zachowaniu wyjściowego schematu, pisze Mircea Eliade: “Weźmy jeden przykład spośród tysiąca: Achilles i Sřren Kierkegaard. Achilles, jak wielu innych bohaterów, nie żeni się, chociaż mu przepowiadają życie szczęśliwe i płodne, gdyby pojął żonę; wówczas jednak musiałby zrezygnować z możliwości zostania herosem, nie byłby już »jedynym«, nie uzyskałby nieśmiertelności. Kierkegaard przeżywa ten sam dramat egzystencjalny w związku z Reginą Olsen; rezygnuje z małżeństwa, aby pozostać sobą, »jedynym«, aby móc spodziewać się tego, co wieczne, odrzucając »powszechny« sposób spędzenia szczęśliwego życia. Wyznaje to szczerze w »Dzienniku intymnym«: »Byłbym szczęśliwy w znaczeniu ograniczonym, gdybym mógł pozbyć się owej drzazgi, która tkwi w moim ciele, ale w znaczeniu nieskończonym byłbym zgubiony«" (tłum. J. Wierusz-Kowalski).

I tak oto w przypadku Kierkegaarda mityczne powtórzenie urzeczywistnia się w planie egzystencjalnego doświadczenia! Ale jak widać po biografii Pessoi, ten tragiczny łańcuch nie kończy się na Kierkegaardzie... Mityczny wzorzec jest wciąż aktywny.

Historia Pessoi ma jeszcze swój nieoczekiwany ciąg dalszy.

W filmie Wima Wendersa “Lisbon Story" - niespiesznej opowieści o mieście, o władztwie obrazów, ale i o sile dźwięków - postać lizbońskiego poety odgrywa ważną rolę. Tom jego poezji wędruje z rąk do rąk. Najpierw czyta je pewien dziwny reżyser, kręcący w Lizbonie film. Później, w pustym mieszkaniu, wiersze te odnajduje jego dźwiękowiec, który ugania się za nim - mniejsza z jakich powodów - po zaułkach miasta. Podczytuje je zrazu nieśmiało, komentuje podkreślenia w tekście poczynione ręką reżysera.

Czytane przez niego fragmenty jednego z wierszy odsłaniają jeszcze inną stronę tej, upieram się, tragicznej historii Pessoi. Każą postawić nad nią jeszcze jeden znak zapytania. Cytuję bezpośrednio ze ścieżki dźwiękowej:

Nie było prądu

Zatem przy świetle,

Konającej świecy czytałem

Co było pod ręką, portugalską Biblię.

I ponownie zgłębiałem

Pierwszy List do Koryntian.

Światło świecy sprawiło,

Że poczułem się Niczym, fikcją.

Czego oczekuję od świata?

Czego oczekuję od ciebie i od siebie?

A miłości bym nie miał...

Mój Bóg i ja, nie mam miłości...

Dźwiękowiec powtarza raz jeszcze wolno, z wyraźnym namysłem, ostatnie dwie frazy. Po czym otwiera List do Koryntian na wersach “Hymnu o miłości" i odczytuje fragment - jako komentarz? rozwinięcie? dopełnienie? kontrapunkt? - słów przed chwilą przypomnianych:

Gdybym też miał dar prorokowania

i znał wszystkie tajemnice

i posiadał wszelką wiedzę

i wszelką możliwą wiarę,

tak iżbym góry przenosił,

a miłości bym nie miał,

byłbym niczym.

I w zamyśleniu dopowiada jeszcze: “Niczym... właśnie...".

Może te właśnie słowa to stosowne dopełnienie nieoczywistego zdania ze strony 124, prawdziwy jego rewers. Ale twardych dowodów tu nie ma, bo i być nie może. I na tym rozmyślnie otwartym niedopowiedzeniu poprzestańmy...

7. Prawdziwy paradoks: choć w oczach samego Pessoi jego egzystencja cały czas balansowała na granicy zaniku, choć w gruncie rzeczy zmierzała do nieistnienia, teraz, wiele lat po śmierci pisarza, oglądana ze szczytu góry pozostawionych przez niego stron zdaje się z każdym rokiem potężnieć. Dzieło Pessoi, tak z pozoru kruche - przetrwało. Ta ofiara, tak czysta w swojej bezinteresowności, nie poszła na marne.

Nie ma wątpliwości: Pessoa rośnie.

Fernando Pessoa, “Księga niepokoju napisana przez Bernardo Soaresa", wybór, przekład i posłowie Janina Z. Klawe. Warszawa 2004, Czytelnik

Fernando Pessoa (1888-1935) największy pisarz portugalski minionego wieku, którego dzieło stopniowo jest odkrywane, wykreował szereg osobowości twórczych. Najważniejsze to Ricardo Reis, Alvaro de Campos i Alberto Caeiro; “Księgę niepokoju" podpisał jako Bernardo Soares.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2004