Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oto fotografia, z pozoru jak każda inna. Zapewne setki podobnych wykonano w Polsce na przełomie lat 50. i 60., gdy w sklepach pojawiły się tańsze aparaty rodzimej produkcji, a powojenne pokolenie znalazło sobie pierwszych sportowych idoli: piłkarzy Ernesta Pohla i Gerarda Cieślika czy kolarza Stanisława Królaka, który w 1956 r. zwyciężył w Wyścigu Pokoju.
Prof. Jerzy Vetulani, który udostępnił „Tygodnikowi” czarno-białą odbitkę, pokazywał ją wcześniej gościom w swoim domu. Ich reakcja była podobna do zachwytu pewnej młodej Amerykanki, która, gdy tylko spojrzała na bohatera kadru, krzyknęła: „Jaki on przystojny, jak świetnie zbudowany!”.
Dwa lata temu sportowca ze zdjęcia portal goal.com umieścił na pierwszym miejscu listy znanych osób, które zostałyby gwiazdami piłki – gdyby tylko nie wybrały literatury (Albert Camus – miejsce czwarte) lub muzyki (Julio Iglesias – miejsce trzecie, Rod Stewart – drugie). Albo papiestwa: Karol Wojtyła, miejsce pierwsze.
FOTOGRAF
– Zdjęcie zrobił mój dwudziestoparoletni brat Janek, w czasie jednego ze spływów z „Wujkiem” – mówi prof. Vetulani. – Był członkiem „Środowiska”, grupy młodych ludzi, która z przyszłym papieżem jeździła wtedy na górskie i kajakowe wycieczki po Polsce.
Na fotografii brakuje podpisu i daty. Prawdopodobnie wykonano ją na przełomie lat 50. i 60. – być może podczas pamiętnego wyjazdu na Łynę w sierpniu 1958 r., kiedy do szefa wyprawy dotarła wiadomość o nominacji na biskupa pomocniczego w Krakowie. Ale możliwości jest więcej. Opracowane przez ks. Adama Bonieckiego „Kalendarium życia Karola Wojtyły” wyprawy kajakowe wymienia w tamtym czasie prawie co roku. 1955 – Drawa, 13 osób, 7 kajaków. 1956 – Czarna Woda, 23 osoby, „wycieczka bardzo rozwinięta organizacyjnie i ujęta w przepisy regulaminowe” (słowa Teresy Życzkowskiej). 1957 – Krutynia, 18 osób. Potem jeszcze m.in.: spływy Obrą, Piławą, Regą... Janek Vetulani, student prawa i filozofii, na każdej z nich mógł mieć aparat. Bo fotografia była jego pasją.
– Odbitkę na pewno wywołał samodzielnie, po powrocie – może dlatego zdjęcie jest trochę prześwietlone? – uśmiecha się prof. Vetulani, dla którego pojemniki na utrwalacze i rozpuszczalniki są do dziś pamiątkami po bracie. Kilka lat po zrobieniu zdjęcia Janek Vetulani utonął w Dunajcu podczas spływu kajakowego. „Jakże szybko dojrzałeś do spotkania z Bogiem!” – mówił w czerwcu 1965 r. biskup Wojtyła w kazaniu nad jego trumną.
Znajomi mówili o nim: dobry człowiek. W 1956 r., gdy jadąc z konwojem PCK do krwawiącego Budapesztu jako niepełnoletni nie mógł oficjalnie przekroczyć granicy węgierskiej, i tak, w sobie tylko znany sposób, dotarł do stolicy Węgier. Na miejscu, jak wcześniej w Polsce, pomagał chorym i potrzebującym.
– W dzień swojej śmierci, przed wejściem na kajak, był jeszcze w kościele – wspomina fotografa jego przyjaciel, prof. Karol Tarnowski. – Był pobożny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Podczas wypraw kajakowych rozmawiał z Wojtyłą na tematy filozoficzne. Wyróżniał się niesłychaną dobrocią, koleżeństwem i humorem. Pamiętam, gdy wspólnie wchodziliśmy na Otryt i zabijaliśmy czas wymyślaniem dziwnych potraw. Janek wymyślił „żmiję we łzach”.
FOTOGRAFIA
Zdjęcie jest nieostre i lekko prześwietlone. Nie wiemy, o jakiej porze dnia zostało zrobione, ale rozproszone światło i brak wyraźnych cieni drzew czy postaci piłkarza każą przypuszczać, że zrobiono je po południu. W tle widać rzekę lub – co bardziej prawdopodobne, zważywszy na szerokość wody – jezioro. Pod kępą liściastych drzew z prawej strony kadru dostrzegamy namioty, zaś kilkanaście metrów za Wojtyłą – niewielki palik. Kij znaczący róg boiska? słupek amatorskiej bramki?
Zdjęcie zostało zrobione aparatem „Start” – pierwszym polskim modelem produkowanym od połowy lat 50. Była to dwuobiektywowa lustrzanka, aparat, jak na tamte czasy, zupełnie przyzwoity. Aby zrobić zdjęcie, trzeba było zwolnić niewielką dźwignię. Potem należało pamiętać o przewinięciu korbką rolki filmu tak, aby nie naświetlić ponownie tej samej klatki. W instrukcji obsługi producent pisał: „Aparat podtrzymuje się prawą ręką od spodu, przy czym migawkę wyzwala się kciukiem. Lewa ręka obsługuje gałkę odległości”. Skomplikowana obsługa w połączeniu z dużą wagą wyjaśnia, dlaczego wiele zdjęć z tamtego okresu – także to Janka Vetulaniego – było nierówno kadrowanych.
FOTOGRAFOWANY
– O piłce nożnej Karol Wojtyła mawiał, że „ze wszystkich niepotrzebnych rzeczy jest najpotrzebniejsza” – mówi prof. Tarnowski, który w czasach studenckich, wraz ze swoją przyszłą żoną, uczestniczył w wyprawach z „Wujkiem”. – Lubił w nią grać. Był cięty i dobrze to robił. Najczęściej występował jako bramkarz.
Na przełomie lat 50. i 60. aktywny wypoczynek nie był jeszcze wśród Polaków zbyt popularny. Dopiero organizowano system wczasów zakładowych, w miejscowościach wypoczynkowych brakowało boisk. Wyjazdy z księdzem (od 1958 r. – biskupem) Wojtyłą były elitarne. Tarnowski wspomina, że – choć miały one wyraźnie duszpasterski charakter – sport odgrywał w „Środowisku” istotną rolę. Do grupy należeli najpierw ministranci z parafii św. Floriana w Krakowie, w której Karol Wojtyła był wikarym.
– Nawet chodzenie po Bieszczadach było sportem, ciężką wyrypą w całkowicie dzikim terenie. Zdarzało się, że na piłkę nie było już wtedy siły. Co innego na kajakach – wtedy grywano na sąsiadujących z rzeką polach – mówi uczestnik tamtych wypraw.
A fair play? Czy w gronie przyjaciół „Wujka” dyskutowano o tym, aby grać czysto? – Nasze dyskusje były z reguły poprzedzone wątpliwościami. Lecz w sprawie piłki było oczywiste, że trzeba grać porządnie i fair. Wtedy sport miał reguły, którym wszyscy się podporządkowywali – mówi Karol Tarnowski.