Kardynał, który może zostać prezydentem

Laurent Monsengwo Pasinya, kilka razy bliski wyniesienia do godności kongijskiego prezydenta, a niegdyś wymieniany nawet wśród kandydatów na papieża, przeszedł na emeryturę.
w cyklu STRONA ŚWIATA

10.11.2018

Czyta się kilka minut

Laurent Monsengwo wśród członków Kolegium Kardynalskiego, Watykan, listopad 2010 r. / Fot. Alberto Pizzoli / AFP / East News /
Laurent Monsengwo wśród członków Kolegium Kardynalskiego, Watykan, listopad 2010 r. / Fot. Alberto Pizzoli / AFP / East News /

Papieżem, pierwszym czarnoskórym przywódcą Kościoła katolickiego, kard. Monsengwo już nie zostanie. Jego nazwisko pojawiło się na dziennikarskiej giełdzie, gdy w 2013 r. wybierano następcę Benedykta XVI. Konklawe, w którym wziął udział, wybrało jednak kardynała z Argentyny, Jorgego Bergoglia. Jako papież, pierwszy spoza Europy, Franciszek wziął sobie Kongijczyka na jednego z dziewięciu doradców w sprawach reformy Kościoła, a pod koniec października przychylił się do prośby blisko 80-letniego arcybiskupa Kinszasy i pozwolił mu przejść na emeryturę.

Monsegwo, wywodzący się z wodzowskiego rodu, nie zostanie też zapewne kongijskim prezydentem – w tej materii aż takiej pewności mieć jednak nie można. Burzliwe dzieje Konga nieustannie przypominają, że tamtejsza polityka potrafi być niezwykle nieprzewidywalna.

Wichry Mobutu

Pomysł, by Laurenta Monsengwo zrobić głową państwa, po raz pierwszy pojawił się na początku lat 90., gdy Kongiem, noszącym wówczas nazwę Zairu, rządził satrapa Mobutu Sese Seko. Wyniesiony do władzy w połowie lat 60. przy wsparciu amerykańskiej CIA, Mobutu rządził krajem jak własnym folwarkiem, w stylu belgijskiego króla Leopolda II z przełomu XIX i XX w., któremu zachodni przywódcy oddali Kongo w prywatną własność.

Mobutu okazał się przywódcą fatalnym. Pod jego rządami rozkradany kraj popadał w ruinę, aż wreszcie, pod koniec XX stulecia, stał się państwem upadłym. Wtedy właśnie z Europy, gdzie upadł komunizm i zatriumfowała liberalna demokracja, dotarły do Afryki „wichry zmian”. Zachód, którego Mobutu był wiernym sprzymierzeńcem, wymusił na nim zgodę na wielopartyjną demokrację i wybory. Kraj był już jednak w stanie tak fatalnym, że wolnej elekcji nie sposób było przeprowadzić i zamiast niej zwołano w Kinszasie „okrągły stół” z udziałem opozycyjnych partii. „Okrągły stół” wybrał tymczasowy parlament, który miał napisać nową konstytucję. Monsengwo, wówczas arcybiskup Kisangani (conradowskiego Jądra Ciemności), został przewodniczącym tymczasowego parlamentu i Wysokiej Rady Republiki, usiłującej przejąć od Mobutu władzę i przeprowadzić wybory nowego przywódcy. Jako szef Wysokiej Rady Monsengwo uważany był za faktycznego przywódcę państwa (sam siebie również za takiego uważał).

Został wybrany na to stanowisko jako człowiek o nieposzlakowanej uczciwości, orędownik pokoju i dialogu, obrońca praw człowieka i rządów prawa, a przede wszystkim przywódca lokalnego Kościoła, będącego u schyłku panowania Mobutu jedyną w zasadzie instytucją, działającą w upadłym państwie.


Czytaj także: "Strona świata" - specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Katolicy stanowią prawie połowę ponad 80-milionowej ludności Konga, a biskupi i księża od zawsze wyręczają lub wspierają tamtejsze słabujące urzędy – utrzymują i prowadzą szkoły, szpitale, kliniki, świadczą pomoc humanitarną. Już król Belgów Leopold wpuścił do Konga katolickich duchownych i pozwolił im nawracać Kongijczyków, pod warunkiem, że pomogą mu administrować krajem, zajmą się oświatą i opieką medyczną.

Mobutu wprowadził dyktaturę i zakazał opozycyjnych partii, ale nie chcąc zadzierać z Watykanem, nie prześladował biskupów ani księży. Odbierał jednak Kościołowi nieruchomości i usiłował ograniczyć jego wpływy w polityce. Na początku lat 90. na czele pierwszych antyrządowych demonstracji w Kinszasie kroczyli katoliccy duchowni i działacze polityczni związani z Kościołem.

Okrągły stół

Choć przewodniczył obradom kongijskiego „okrągłego stołu”, tymczasowemu parlamentowi i Wysokim Radom, Monsengwo nie doprowadził jednak ani do uchwalenia nowej konstytucji, ani do wolnych wyborów. Mobutu sabotował wszelkie jego wysiłki, bo nie dopuszczając do nowej elekcji, przedłużać w nieskończoność swoje panowanie. Zanim w 1996 r. na wschodzie kraju wybuchło przeciwko niemu zbrojne powstanie, do bratobójczej, politycznej wojny doszło w obozie opozycji w Kinszasie.

Frakcja cierpliwych przekonywała do umiaru i kompromisu. Radykałowie natomiast oskarżyli Monsengwo o nadmierną ugodowość wobec Mobutu, a nawet o to, że wysługuje się tyranowi, wstali od „okrągłego stołu” i zapowiedzieli, że przeniosą walkę na ulice Kinszasy. Nie zdążyli, bo w 1997 r. nadciągający ze wschodu partyzanci stanęli u bram stolicy. Obawiając się – słusznie zresztą – że przywódca rebelii Laurent-Desire Kabila po obaleniu Mobutu zaprowadzi własną dyktaturę, przywódcy opozycji z Kinszasy zwrócili się do Monsengwo, by ogłosił się w ich imieniu tymczasowym przywódcą kraju.

Arcybiskup odparł, że zrobiłby to, ale tylko wtedy gdyby zgodzili się na to zarówno Mobutu, jak Kabila, a dodatkowo także papież. Jan Paweł II kategorycznie się jednak temu sprzeciwił, a i Mobutu z Kabilą ani myśleli oddawać władzę biskupowi. W końcu rebelianci wkroczyli do stolicy. Schorowany Mobutu zamierzał ponoć bronić miasta i prędzej puścić je z dymem niż poddać, ale dał się w końcu przekonać biskupowi Monsengwo: złożył władzę i wyjechał z kraju.

Czas Kabili

Z nowymi przywódcami, ojcem i synem Kabilami (Laurent-Desire rządził do 2001 r., kiedy to zginął od kul zamachowca; po śmierci zastąpił go syn, Joseph, który panuje do dziś) Monsengwo, już jako arcybiskup Kinszasy i kardynał, wszedł w konflikt, odkąd przejęli władzę. Zarzucał im korupcję, łamanie swobód obywatelskich i praw człowieka, a przede wszystkim odpowiedzialność za domowe wojny z przełomu wieków, w których od kul, chorób i z głodu zginęło prawie pięć milionów ludzi. Starszego Kabilę oskarżał o dyktaturę i domagał się, by przeprowadził wolne wybory. Kabila odmawiał, twierdząc, że w kraju wciąż toczy się wojna i przeprowadzenie głosowania jest niemożliwe.


Czytaj także: Dobry doktor znad jeziora - Wojciech Jagielski o tegorocznym pokojowym nobliście


Z młodym Kabilą Monsengwo poróżnił się, gdy ten, zbliżając się do końca swojej drugiej i ostatniej dozwolonej przez konstytucję kadencji (w latach 2006 i 2011 wygrał organizowane przez ONZ wybory), próbował zmienić przepisy i rządzić dalej. W grudniu 2016 r. panowanie Kabili dobiegało końca, a prezydent ani myślał ustępować: ogłosił, że złoży urząd dopiero, gdy zostanie wybrany nowy przywódca. Na ulicach Kinszasy doszło do rozruchów, zginęło kilkadziesiąt osób, a w jednym z niedzielnych kazań Monsengwo nazwał Kabilę barbarzyńcą i tyranem.

To jednak właśnie kongijski biskup i Konferencja Episkopatu Konga (CENCO), jedyna w kraju instytucja ciesząca się zaufaniem, ocaliła kraj przed nową wojną domową. W noworoczną noc duchowni wynegocjowali polityczną ugodę między upartym prezydentem i opozycją. Umowa przedłużała panowanie Kabili o rok, w zamian za co obiecał on powołać koalicyjny rząd tymczasowy z jednym, jedynym zadaniem: przygotowania nowych wyborów, w których sam zobowiązał się nie startować.

Kabila nie dotrzymał słowa. Podobnie jak Mobutu podzielił opozycję na frakcję „gołębi” i „jastrzębi”. Pierwszych przekupił stanowiskami w rządzie, drugich wykluczał z wyborów za pomocą usłużnych prokuratorów i sędziów. Wzorem Mobutu oskarżał biskupów, że wtrącają się w nieswoje sprawy i jątrzą. Wzorem Mobutu i swojego ojca przekonywał też, że w kraju nie ma warunków ani pieniędzy, by przeprowadzić uczciwe i wolne wybory.

Ugiął się jednak pod naciskiem afrykańskich sąsiadów, Zachodu, a także rodzimych biskupów. Wyznaczył wybory na 23 grudnia, dwa lata po terminie. Kabila nie będzie w nich startował: na następcę namaścił swojego ministra policji. Największe partie opozycyjne umówiły się, że wystawią przeciwko niemu jednego, wspólnego kandydata. Zostanie nim zapewne Felix Tshisekedi, syn zmarłego przed rokiem weterana kongijskiej polityki Etienne’a Tshisekediego, który walczył najpierw z Mobutu, a potem z obydwoma Kabilami. Pozostali dwaj najpoważniejsi konkurenci – Moses Katumbi, bogacz z Katangi i były wiceprezydent Jean-Pierre Bemba – zostali wykluczeni.

Ostatnia nadzieja

Nie wierząc w zgodę opozycyjnych gigantów, z których każdy siebie i wyłącznie siebie widzi na stanowisku prezydenta, kilka pomniejszych opozycyjnych partii zaproponowało latem kardynałowi Monsengwo, by stanął do wyborów. „Wszyscy nasi przywódcy, wszyscy politycy zawiedli” – napisali w liście otwartym do duchownego. – „Pozostałeś jedynym, któremu ludzie ufają”. Tegoroczne sondaże potwierdzają, że Kongijczycy darzą kardynała największym zaufaniem i jego najbardziej chcieliby mieć za przywódcę. Nie byłby to zresztą precedens: w położonym na północnym brzegu granicznej rzeki Kongu-Brazzaville pierwszym prezydentem został w 1960 r. katolicki ksiądz Foulbert Youlu, obalony trzy lata później w zamachu stanu. Monsengwo odmówił. „Inne mam teraz sprawy na głowie” – odparł krótko.

Kto wie jednak, czy nie zmieni zdania? Na kilka tygodni przed wyborami władze i opozycja kłócą się o sposób, w jaki przeprowadzone zostanie głosowanie. Opozycja domaga się wycofania elektronicznych maszyn, które w kongijskich wyborach mają być użyte po raz pierwszy. Władze, które maszyny sprowadziły, nie mogą się ich nachwalić i zapewniają, że uproszczą wybory i ułatwią liczenie głosów. Opozycja podejrzewa Kabilę o sabotaż. Sądzi, że specjalnie ściągnął niesprawdzone urządzenia, żeby zawiodły podczas wyborów, które w takim wypadku trzeba będzie unieważnić. Nikt nie zarzuci mu, że nie przeprowadził elekcji, ale do czasu aż zostanie wybrany nowy przywódca, nadal będzie zasiadać na prezydenckim fotelu.

Gdyby grudniowe wybory zakończyły się katastrofą, a kinszaska ulica nie ścierpiała jednak dłuższych rządów Kabili, mogłoby się okazać, że w Kongu znów potrzebny były tymczasowy przywódca, cieszący się szacunkiem i zaufaniem – ktoś taki jak Monsengwo. Jeśli rodacy znów poproszą, by choć na krótki czas został ich prezydentem, kardynał, już emeryt, tym razem nie będzie musiał prosić papieża o zgodę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej