Wojna na górze

W Demokratycznej Republice Konga rozpada się rządząca koalicja, a przerażeni wysłannicy ONZ biją na alarm, że temu afrykańskiemu kolosowi grozi nowa wojna. Poprzednia, z przełomu wieków, pochłonęła pięć milionów ofiar i została okrzyknięta najkrwawszym ze współczesnych konfliktów.
W CYKlu STRONA ŚWIATA

11.12.2020

Czyta się kilka minut

Głosowanie za utworzeniem tymczasowego parlamentu, Kinszasa, 8 grudnia 2020 r. / FOT. ALEXIS HUGUET/AFP/East News /
Głosowanie za utworzeniem tymczasowego parlamentu, Kinszasa, 8 grudnia 2020 r. / FOT. ALEXIS HUGUET/AFP/East News /

Felix Tshisekedi, miłościwie panujący od prawie dwóch lat prezydent, twierdzi, że rządząca koalicja, która objęła władzę wraz z jego intronizacją, rozpadła się, więc próbuje zmontować nową. Wyznaczył nawet specjalnego przedstawiciela, który ma zebrać w parlamencie wystarczającą liczbę posłów, by stworzyć z nich nową koalicję. Tshisekedi nazywa ją Świętym Przymierzem. I straszy, że jeśli jego umyślny nie uskłada nowego sojuszu, będzie zmuszony rozgonić parlament i ogłosić nowe wybory.

Groźbą nowej elekcji Tshisekedi próbuje zastraszyć posłów, zarówno opozycyjnych, jak i niedawnych koalicjantów. W nowych wyborach nikt nie może być pewnym wygranej, a zaledwie dwa lata posłowania w kongijskich warunkach to prawie nic. W takim krótkim czasie żaden z posłów nie zdążył dorobić się ani nawet spłacić długów – politycznych, towarzyskich czy finansowych – pozaciąganych pod przyszłe poselskie wpływy. Wysłannicy Tshisekediego liczą, że wobec groźby utraty mandatu wielu urzędujących posłów prędzej zdradzi własną partię.

Zebranie nowej koalicji zakrawa jednak na iście herkulesową pracę. W 500-osobowym parlamencie prezydent ma ledwie 50 posłów i spokojne rządy zapewniały mu dotąd głosy posłów koalicyjnego partnera, byłego prezydenta Josepha Kabili, który dwa lata temu, pod naciskiem całego prawie świata, niechętnie złożył władzę i pozwolił, by przejął ją Tshisekedi. 

Układ

Kabila właściwie namaścił Tshisekediego. Panował od 2001 r., gdy jako zaledwie 29-latek odziedziczył władzę po zamordowanym w zamachu ojcu, Laurencie-Desire, partyzanckim komendancie, który zwyciężył w wojnie domowej z lat 1996-97. W 2006 r. młody Kabila uwierzytelnił swoje panowanie, wygrywając uczciwie wybory, urządzone w kraju przez ONZ. Pięć lat później zapewnił sobie reelekcję w już w pełni kongijskich wyborach, których uczciwość do dziś jest kwestionowana. 

Konstytucja stanowiła, że władzę miał złożyć po drugiej i ostatniej kadencji, z końcem 2016 r. Kabila zwlekał jednak z dymisją, twierdził, że w kraju tak biednym i niespokojnym nie da się urządzić porządnych wyborów. W końcu, po dwóch latach uników i intryg, wzburzeni Kongijczycy ruszyli ulicami Kinszasy domagać się nowej elekcji. Zachód i cała Afryka, w obawie przed wybuchem nowej kongijskiej wojny (w dwóch z lat 1996-97 i 1998-2003 wzięło udział prawie tuzin ościennych państw), zmusiły w końcu Kabilę do ustąpienia.

Wyznaczony przez niego faworyt przegrał z kretesem wybory, ale ich największym przegranym okazali się przeciwnicy polityczni Kabili, którzy tuż przed elekcją nie potrafili porozumieć się i wystawić jedynego, wspólnego kandydata i przejąć władzę w Kinszasie. W rezultacie o prezydenturę rywalizowało dwóch kandydatów podzielonej opozycji – Felix Tshisekedi, główny winowajca rozłamu opozycji, i Martin Fayulu, popierany przez dwóch najpoważniejszych opozycyjnych przywódców Moise Katumbiego i Jean-Pierre’a Bembę, których Kabili udało się z elekcji wykluczyć pod pozorem ich wcześniejszych wyroków sądowych.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Kabila, który w przyszłym roku świętować będzie 50. urodziny, wcale nie zamierzał wycofywać się z polityki. W rywalizacji skłóconych opozycyjnych frakcji postawił na najsłabszego z trójki, Tshisekediego, a wyznaczeni przez niego urzędnicy z komisji wyborczych dopilnowali, by zwyciężył (wygrał zaledwie 4 punktami, a opozycja nigdy nie pogodziła się z wyborczym oszustwem – Tshisekedi zdobył kilka razy więcej głosów niż jego partia w wyborach do parlamentu). Wyborczy urzędnicy zadbali jednak przede wszystkim o to, by triumfem Kabili i wspierających go partii zakończyły się wybory senatorów, posłów, a także do parlamentów regionalnych. W ten sposób Kabila oddał prezydenturę, ale wprowadził ponad 300 posłów do 500-osobowego parlamentu i prawie stu senatorów do 109-osobowego Senatu, a także zdobył władzę w prowincjach. Marszałkami obu izb nowego parlamentu zostali przedstawiciele partii Kabili, który jako były prezydent został dożywotnim senatorem, a jego faworyci zachowali dowódcze stanowiska w wojsku, wywiadzie i policji.

Po wyborach złożył Tshisekediemu propozycję nie do odrzucenia. Obiecał, że będzie go popierał, pod warunkiem że prezydent podzieli się władzą, pozwoli partii Kabili wyznaczyć premiera i uzna jej wyłączne prawo do obsadzenia niektórych ministerstw. Tshisekedi się zgodził. Odtąd panował, ale nie rządził. Rządził, po staremu, Kabila, który nigdy nie ukrywał, że w 2023 r. zamierza stanąć do wyborów i odzyskać władzę.

Pęknięcia

Usadowiwszy się na prezydenckim fotelu, Tshisekedi poczuł się jednak pewniej. Zaczął przypominać sobie arkana politycznych intryg, których uczył go ojciec, Etienne, weteran kongijskiej polityki, który przez całe życie toczył batalie przeciwko rządzącym w Kinszasie tyranom, Mobutu Sese Seko (1965-97), a potem jego pogromcy, starszemu Kabili (1997-2001). 

Tshisekedi junior, nie wypowiadając otwartej wojny silniejszemu od siebie Kabili juniorowi, zaczął wojnę podjazdową, zdobywając mozolnie kolejne przyczółki i poszerzając sukcesywnie władzę. Nie mógł sobie pozwolić, żeby Kongijczycy uznali go za politycznego słabeusza, który wszystko zawdzięcza ojcu, a tym bardziej za bezwolną marionetkę Kabili. W 2023 r. Tshisekedi też zamierza stanąć do wyborów i przedłużyć panowanie na kolejnych pięć lat. Nie wygra jednak elekcji, jeśli już teraz nie dowiedzie, że nadaje się na przywódcę i nie jest niczyim popychadłem.

W pierwszym roku panowania Tshisekediemu udało się awansować swoich faworytów na dowódcze stanowiska w gwardii prezydenckiej i rządowym wojsku. Kabila nie sprzeciwiał się, bo już przed rokiem prezydent straszył, że rozwiąże parlament. Latem, w drugim roku panowania Tshisekediego, koalicja zaczęła jednak pękać. Prezydent i Kabila pokłócili się o sędziów, których Tshisekedi chciał wprowadzić do Trybunału Konstytucyjnego, orzekającego m.in. w sprawie uznania wyborczych rozstrzygnięć. Kabila, który trybunał obsadził wcześniej swoimi ludźmi, nie zgadzał się na żadne zmiany. Tshisekedi postawił na swoim, zaprzysiągł sędziów i ma ich dzisiaj w trybunale tak samo wielu jak Kabila. Obrońcy praw człowieka, którzy z nastaniem Tshisekediego wiązali nadzieje, że ukróci korupcję i kumoterstwo w kongijskiej polityce, popadli w rozpacz. „Rządy prawa nie polegają na tym, żeby sędziów posłusznych jednemu politykowi wymienić na posłusznych innemu” – załamywali ręce.

Tshisekedi sprzeciwił się parlamentowi, który na przewodniczącego centralnej komisji wyborczej wybrał Ronsarda Malondę (to on zapewniał Kabili wyborcze zwycięstwa). Posłowie wybrali go, żeby urządził elekcję w 2023 r. Tshisekedi storpedował też forsowaną przez Kabilę reformę sądownictwa, sprowadzającą się do podporządkowania sądów i trybunałów ministrowi sprawiedliwości, wyznaczanemu przez Kabilę. Podległość sędziów miała zapewnić dygnitarzom Kabili, że nie będą sądzeni za korupcję z czasów, gdy rządzili Kongiem, co ubiegając się o prezydenturę obiecywał Tshisekedi.

W odwecie posłowie od Kabili torpedowali wszystkie podejmowane przez Tshisekediego próby reform i zmian, a przede wszystkim bronili dostępu do państwowej kasy i skarbców państwowych koncernów górniczych, na których czele Kabila postawił swoich wybrańców.

Wyzwanie

Jesienią Tshisekedi znów zaczął narzekać, że posłowie Kabili wiążą mu ręce, nie pozwalają rządzić i że musi się zastanowić, czy nie rozpisać nowych wyborów. Cały listopad spędził na rozmowach z przywódcami frakcji w parlamencie i partii politycznych. Uczestniczyli w nich także wysłannicy Moise Katumbiego, niekoronowanego króla Katangi, i Jean-Pierre’a Bemby, możnowładcy znad równika (Tshisekedi wychowywał się głównie w Belgii, gdzie jego ojciec spędził wiele lat na politycznym wygnaniu, ale ich rodzinnymi stronami jest diamentowa kraina Kasai). Zgodzili się rozmawiać z prezydentem o Świętym Przymierzu, ale nie zapomnieli mu przedwyborczego „nieświętego przymierza”, jakie zawarł z Kabilą. 

Pozyskanie ponad setki opozycyjnych posłów nie zapewni jednak prezydentowi większości w parlamencie. Będzie do tego potrzebował posłów Kabili. Na początku grudnia Kabila oskarżył Tshisekediego, że próbuje przekupywać jego posłów i przeciągnąć ich do swojego obozu.

Aż wreszcie w niedzielę, w telewizyjnym orędziu prezydent obwieścił, że rządząca dotąd koalicja już nie istnieje i że próbuje stworzyć nową. „Kongo, umiłowana ojczyzna nie może być zakładniczką naszych sporów” – powiedział. Znów napomknął o wyborach, które będą konieczne, jeśli większość posłów nie udzieli mu poparcia. Nazajutrz spotkał się z wyznaczonym przez Kabilę premierem Sylvestre’em Ilungą, którego ponoć namawiał do złożenia dymisji – zgodnie z konstytucją i ugodą z Kabilą, prezydentowi nie wolno zwolnić premiera z pracy.

Na słowa Tshisekediego o rozwiązaniu koalicji rządzącej partia Kabili odparła, że nic się nie skończyło, a koalicja jak rządziła, tak rządzić będzie. Od poniedziałku w gmachu kongijskiego parlamentu w Kinszasie toczą się regularne bijatyki między zwolennikami i przeciwnikami prezydenta. Żeby rozdzielić krewkich polityków trzeba było wzywać policję, która musiała użyć gazu i pałek przeciwko największym awanturnikom. Sala obrad została zdemolowana, kilka osób potrzebowało pomocy lekarskiej, a na wieść o bójce posłów zamieszki między zwolennikami Tshisekediego i Kabili wybuchły także w jednej z dzielnic Kinszasy.

Pamięć o najgorszym

Awantury o władzę zwykle kończyły się w Kongu przelewem krwi i wojnami. Ich początkiem stał się już pierwszy spór między prezydentem Josephem Kasavubu i premierem Patrice’em Lumumbą, dzień po ogłoszeniu niepodległości w 1960 r. Konflikt zakończył się zabójstwem Lumumby, narodowościowymi pogromami, wojną domową, a później zamachem stanu, tyranią, bezprawiem i całkowitym upadkiem państwa.

Pamięć o tym, a także o wojnach z przełomu stuleci, które przerodziły się w konflikt kontynentalny, sprawiły, że do zachowania spokoju i umiaru wezwały kongijskich polityków Unie Afrykańska i Europejska oraz ONZ, która od ponad 20 lat utrzymuje w Demokratycznej Republice Konga 15-tysięczny kontyngent błękitnych hełmów, pilnujących, by wojna, wciąż tląca się we wschodnich prowincjach (wszystkie wielkie wojny kraju zaczynały się zwykle na jego wschodzie), nie wybuchła pełnym płomieniem. Misja błękitnych hełmów upływa 20 grudnia i ONZ musi postanowić, czy pozostawić ich na dłużej. Kongijscy przywódcy również muszą zdecydować, czy obecność sił ONZ nadal jest przez nich pożądana.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej