Karate po polsku

Jak żyć w kraju, gdzie każdy pogląd niedostatecznie radykalny staje się poglądem podejrzanym?

26.11.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. CORBIS
/ Fot. CORBIS

Należę, jak się zdaje, do najgorszego gatunku, skazanego na rychłe wyginięcie. Uważam bowiem, że (wyjąwszy przypadki kliniczne) każdy ma trochę racji, co w dzisiejszej Polsce ustawia mnie na pozycji straconej. Uważam, że rację miewają zarówno Adam Michnik, jak i Rafał Ziemkiewicz, że w partii Jarosława Kaczyńskiego pojawiają się interesujące pomysły na naprawę kraju, a Platforma Obywatelska nie prowadzi nas ku rychłej zgubie. Jarosław Gowin nie przejmuje mnie odrazą, na stronach „Krytyki Politycznej” znajduję sensowne treści, na stronach „Teologii Politycznej” – również. Sądzę, że ci, co chodzą z krzyżem po Krakowskim Przedmieściu, mają do tego takie samo prawo jak ci, którzy w Boga nie wierzą. Banał? W Polsce, niestety, postawa, z której trzeba się tłumaczyć.

Staram się również jak najczęściej spotykać ze słynnym rabinem, który rozsądzając spór między dwoma Żydami, wskazał na jednego i powiedział: „Masz rację”. Kiedy drugi zaprotestował, wskazał na niego, mówiąc: „Ty też masz rację”. A kiedy ktoś z tłumu odezwał się, że przecież obaj nie mogą mieć racji, powiedział: „I ty też masz rację”.

***

Mimo że załatwiamy swoje sprawy w kraju mgieł, zachmurzenia umiarkowanego miejscami wzrastającego do dużego, w strefie umiarkowanej i podobno zbudowanej na fundamencie głębokiej tolerancji, nie ulega wątpliwości, że coraz mocniej nabrzmiewa w nas potrzeba wyrazistości – zdań pojedynczych, ostrych, krótkich, mocnych, wypowiadanych często bez zastanowienia, niepozostawiających wątpliwości, zdań jedynie możliwych w czasach pośpiechu i natłoku informacyjnego.

Nieprzekraczalną, jak dotąd, granicę, ustanowił reżyser Grzegorz Braun, który w bezpośredni sposób wzywa do przemocy i mordowania wrogów, w tym wypadku dziennikarzy „GW”, TVN i „zdrajców ze starego reżimu”. „Jeśli się nie rozstrzela co dziesiątego, to znaczy: hulaj dusza, piekła nie ma” – miał powiedzieć Braun (cyt. za „GW”). Dalej w słowach pójść się nie da.

Jak do tego doszło? Przecież jednym z dogmatów III RP był dialog, któremu przyświecać miała cytowana na wstępie rabinacka mądrość. Postawiona przed nienowym w naszej historii wyborem tragicznym (rozmawiać lub wieszać), opozycja wybrała rozmowę. Po latach wybór ten jest powszechnie kwestionowany nie tylko przez pasjonatów twórczości Jarosława Marka Rymkiewicza, ale również, nieco delikatniej, przez ludzi, których o sympatię dla szubienic na latarniach posądzać nie sposób. Nadzwyczaj interesująco wygląda casus Tomasza Lisa, człowieka niegdyś zrównoważonego, który najwyraźniej uznał, że minął czas certolenia się z ideowymi przeciwnikami, i przeszedł na stronę wyrazistości, dosypując ile wlezie do medialnego kotła.

Tomasz Lis nie jest jednak wyjątkiem. W życiu publicznym Polacy ewakuują się z centrum, które wyraźnie pustoszeje. Podobno czas zgniłych kompromisów minął – słychać z lewa i prawa. Wyrazistość narasta i pleni się jak zaraza, ostre barwy zwyciężają nad półtonami, wykrzyknienia i perswazje nad zdaniami oznajmującymi. O bolesnej absencji znaków zapytania nikt nie chce dywagować. Gdzie się nie obejrzę, spotykam ludzi tak wyrazistych, że na ich widok muszę mrużyć oczy.

Oto raper Chada, który w teledysku inscenizuje lincz zakończony spaleniem odzianego w garnitur mężczyzny. To tylko sztuka. Prawo do artystycznej przesady ma również reżyser Grzegorz Braun, który nawołuje do fizycznej likwidacji wrogów – na początek radzi odstrzelić co dziesiątego redaktora „Gazety Wyborczej”.

Wyrazistość, ten znak rozpoznawczy duetu Strzępka-Demirski, pozwala na napisanie sztuki o kolei pt. „Firma”, która (tu posiłkuję się entuzjastyczną recenzją miłośnika PKP Macieja Nowaka) w jasny sposób stawia podział między złymi urzędnikami, odpowiedzialnymi za zniszczenie skarbu narodowego, a dobrym ludem, pozbawionym możliwości korzystania z tego środka transportu. To teza nie do obrony dla każdego, kto choćby w minimalnym stopniu interesuje się koleją – w spadku po PRL-u otrzymaliśmy kosztownego, rozłażącego się w szwach molocha, a jego dalszy rozkład wynikał zarówno z decyzji politycznych, jak i wyborów dobrego ludu, który przy pierwszej możliwej okazji z ulgą przesiadł się do bitych passatów i śmiganych mazd; rzeczywiście dramatyczna historia przemian na kolei polskiej jest zarówno historią tłoku, jak i historią przewożących powietrze wagonów, tras, na których bardziej opłacałoby się fundować pasażerom taksówki, broniących się przed zmianą związków zawodowych. Z takiego materiału, porwanego, pełnego sprzecznych informacji, z materiału obejmującego całość większą niż nagłówki gazet, nie dałoby się jednak uszyć sztuki zaangażowanej, w której jasno pokazujemy, kto jest dobry, a kto zły.

Wyrazistość, warunek konieczny istnienia w dzisiejszej przestrzeni publicznej, daje Dawidowi Wildsteinowi prawo do nazwania Jacka Żakowskiego, Seweryna Blumsztajna i Jana Hartmana „kretynami” („Gazeta Polska” nr 47/12). I nie jest to przypadek odosobniony. Wyraźny do niedawna podział na język oficjalny i nieoficjalny teraz się zamazuje, a Dawid Wildstein nie jest wyjątkiem, śmiem nawet twierdzić, że znajduje się w doborowym towarzystwie Tomasza Lisa, braci Karnowskich czy radnego Nicponia z Oleśnicy.

Przywoływany już Maciej Nowak w recenzji z „Firmy” pisze: „nową obsesją Polskiej Klasy Średniej im. Anieli Dulskiej stała się ostatnio mowa nienawiści”. Faktycznie, nie ma powodu do obaw – przecież zdrowa polaryzacja stanowisk i wyraźne zaznaczanie własnego terytorium pozwalają na deptanie realnego bądź wyimaginowanego przeciwnika. Maciej Nowak z przyjemnością dołącza do deptania, relacjonując w ekstatycznym tonie kluczowy moment sztuki: „Dać w pysk z liścia posłowi. Jebnąć z główki w łeb wystylizowany u fryzjera na Wiejskiej. Wziąć za klapy markowego garnituru i rzucić o glebę. Kopnąć w tyłek, a gdy będzie protestować krzycząc »Jestem posłem!«, poprawić raz jeszcze. Albo dwa. A po tym, jak powoli wróci do pozycji pionowej, gramoląc się przylepiony do ściany, chwycić za modny krawat i podciąć mu nogi w pantoflach od Kielmana. (...) Jakie to oczyszczające”.

Rzeczywiście, oczyszczające. Kłopot w tym, że identyczny pomysł na oczyszczenie mają choćby kibole zjeżdżający do Warszawy na 11 listopada. Są po prostu piekielnie wyraziści, ot co, podobnie jak politycy, dziennikarze, dramaturdzy, recenzent oraz adiunkt z Krakowa, który zamierzał zaparkować ciężarówkę pod budynkiem Sejmu. Realizują to samo prawo, tyle że jeszcze konsekwentniej, marzenia gryzipiórków przekuwając w krwawy czyn.

W świecie wyrazistych możliwe są wyłącznie dwie narracje: albo uznajemy, że Polacy w czasie II wojny światowej zajmowali się przede wszystkim mordowaniem Żydów, albo też próbujemy udowadniać, że nie ma narodu, który równie mocno starał się Żydów w czasie wojny chronić.

Wyrazistość nie pozwala znanemu pisarzowi i publicyście Tomaszowi Piątkowi napisać, że Kościół katolicki składa się z bardzo różnych społeczności, i nawet jeśli w ofensywie są te spod skrzydeł toruńskiego redemptorysty, to na nich polski katolicyzm się nie kończy. Trzeba zrozumieć dramat publicysty: walka o rząd dusz trwa, nie ma więc czasu na cieniowanie znaczeń i zamazywanie podziałów. Albo malujesz grubym pędzlem, albo nie malujesz wcale. Jest to strategia tyle ponętna, co zgubna: jeśli już malujemy grubo, to trzeba wreszcie jasno powiedzieć, że Tomasz Piątek, waleczny protestant, powinien wziąć na siebie brzemię odpowiedzialności za grzechy popełnione przy kolonizacji Ameryki, kraju budowanego na fundamencie protestanckim właśnie. A Tomasz Terlikowski? Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć, jak wygląda wyrazistość tego publicysty, proponuję prosty zabieg, znany z warsztatów odsłaniających tajniki komunikacji niewerbalnej: włączamy cotygodniowy przegląd prasy prowadzony przez redaktora „Frondy”, tyle tylko że bez dźwięku. Zwinięta w kułak pięść, wyciągnięta w stronę ekranu, nie pozostawia wątpliwości.

***

Wymieniać można w nieskończoność. Jeśli jednak miałbym wskazać najdzikszy rodzaj wyrazistości, to z pewnością jest nim jednoczące wyrazistych z prawa i lewa zdecydowane przekonanie, że Polska po 1989 r. jest krajem wielkiej klęski społecznej. Nic się tu nie udało, nawet pogoda. Kraj rozsypał się w drzazgi, to zaś, co udało się zbudować, powstało przez przypadek, dzięki układom korupcyjnym, a w najlepszym razie rozsypie się po kilku ostrych zimach. Idziemy na dno, panie i panowie, a te orkiestry, które przygrywają wokół przy okazji oddawanych inwestycji, tylko uprzytomniają podobieństwo naszego kraju do pewnego statku. Mimo że samochodów coraz więcej, przedmieścia puchną (skąd ci żyjący na skraju nędzy Polacy mają pieniądze na takie piękne domy – zastanawiam się, zwiedzając kolejne suburbia), mimo że rosną wieżowce, majątki rolnicze, drogi, mimo że trwa tu niespotykany na skalę europejską lifting przestrzeni (zostawmy na chwilę styl, w jakim jest prowadzony, to temat na zupełnie inne rozważania), że wolno gadać, co ślina na język przyniesie, a za wyrazistość nikt nie wsadza do więzienia – idziemy na dno.

Wyrazistość po polsku nie zezwala na cieniowanie znaczeń, na proste stwierdzenie: tak, mamy trochę powodów do zadowolenia. Tak nie wypada. W związku z tym niektórzy śpiewają „Boże, coś Polskę” (jako stały bywalec tego typu imprez donoszę uprzejmie, że przy ostatnim wersie powstaje jeszcze na razie pewna konsternacja, jedni kończą: „ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”, inni: „ojczyznę wolną racz zachować, Panie”, ale bez obaw, wyraziści uporają się i z tym rozdźwiękiem), niektórzy przebąkują w wywiadach prasowych coś o pożytkach płynących z lewackiego terroru. Wojciech Wencel, postać być może najwyrazistsza z Wyrazistych, schodzi do podziemia (tu apeluję do odpowiednich organów: zacznijcie go w końcu śledzić czy podsłuchiwać, rozpocznijcie akcję o kryptonimie „Matarnia”, żeby człowiek nie męczył się dłużej, co to za drugi obieg, skoro nikt za kraty nie wsadza, dzieł nie konfiskuje), Tomasz Piątek wije się pod katolickim knutem. Znowu żadnych wątpliwości.

***

W świecie wyrazistych barw zrozumiała staje się potrzeba tych, którzy próbują nadstawiać uszu na głos z obu stron rosnącej szybko barykady, albo też poruszać się swobodnie poza liniami powszechnie obowiązujących podziałów. Przypadek „Tygodnika Powszechnego” wydaje się tu symboliczny. Być może rację ma Jan Turnau, który w „Arce Noego” zauważył, że gazeta, której los nierozerwalnie związany jest z ideą Kościoła otwartego, musi otrzymywać kuksańce ze wszystkich stron. Dla wyrazistej lewicy „Tygodnik” musi pozostać jeszcze jednym dziwolągiem, bo jak inaczej nazwać gazetę, która w nagłówku eksponuje wiarę w nieistniejący byt. Dla wyrazistej prawicy i części hierarchów „Tygodnik” jest agentem wpływu wewnątrz Kościoła, zdrajcą, który stoi przy drzwiach, wtykając w nie stopę nawet wtedy, gdy grozi to zmiażdżeniem.

Łatwo, nadzwyczaj łatwo kpić dzisiaj z księdza, który mówił po góralsku, ciskać gromy na zakonnika podającego rękę farbowanemu sataniście, oskarżać o zdradę katolicyzm, który nie wzywa do wojny.

Przy tym wszystkim warto jednak też pamiętać, że świat bez półtonów jest światem zbyt jaskrawym, by dało się w nim naprawdę zadomowić i prowadzić inną działalność niż permanentna wojna. Jest z pewnością cena, którą warto zapłacić za brak wyrazistości rozumianej jako tożsamość zbudowana na zarządzaniu strachem, utrzymywaniu swojego plemienia w stanie mobilizacji – taki jest dzisiaj obowiązujący wzorzec światopoglądowego marketingu.

***

Zapytam raz jeszcze: jak to możliwe, że polska wyrazistość tak często zmienia się we własną parodię albo wykorzystywana jest jako broń dużego kalibru, z której celujemy prosto w głowę przeciwnika?

Po pierwsze: rozmowa z Innym okazała się najwyraźniej zadaniem zbyt trudnym. Ile razy można spotykać się przy okrągłych stołach, uzgadniać protokół rozbieżności, wypracowywać żmudne kompromisy?

Po drugie: biały szum informacyjny jest tak gęsty, że nie ma w nim miejsca na komunikaty skomplikowane. Po prostu nie są słyszalne.

Po trzecie: najbardziej wyrazisty jest ten, kto krzyczy najgłośniej albo też używa sformułowań najmocniej brzmiących.

Po czwarte: środki wyrazu szybko bledną i tracą siłę, dlatego też muszą zastępować je mocniejsze. Jeżeli więc w ubiegłym roku rzucałeś w przeciwnika kamieniem, w tym powinieneś cisnąć w niego płytą chodnikową.

Nałożenie na siebie tych warstw daje całość niezbyt optymistyczną. Nic złego w tym, że nasz świat poprzecinały linie podziałów i konfliktów – nie sposób ich uniknąć. Nie martwi mnie nawet fakt, że istniejemy w światach równoległych i stykających się ze sobą coraz rzadziej, co dobitnie pokazały ostatnie obchody Święta Niepodległości. Idziemy osobno, odmiennymi trasami, przedzieleni kordonami policji. Niech i tak będzie.

Gorzej, że tzw. stosunki wewnętrzne zostały zatrute nienawiścią, i nie wiem doprawdy, jaki detergent mógłby ją z nas zmyć. Nienawiść stała się nieodłącznym składnikiem polskiego życia zbiorowego. Przyjęliśmy jej istnienie za oczywisty składnik tutejszego pejzażu. Mocne, wyraziste, hodowane w domach, przed telewizorami i ekranami komputerów uczucie. Czy lepsze to niż udawana zgoda? Tylko do pewnego stopnia. W kraju, w którym wszystkie grupy społeczne zaczynają się koncentrować wyłącznie na podkreślaniu własnej odrębności, za pomocą coraz to bardziej radykalnych środków, nie sposób normalnie żyć, bitwa grozi bowiem na każdym kroku – w autobusie, banku, na spacerze.

***

Czy można powiedzieć, że rabin z anegdoty zaparł się siebie i swoich poglądów? Że wykonał szereg serwilistycznych ukłonów w różne strony? Że wybrał święty spokój, zamiast zdecydowanie rozstrzygnąć spór?

Nie sądzę. I z rosnącym szacunkiem myślę o jego dialektycznej, zupełnie nieprzystającej do naszych czasów, wyrazistości. Pewnie dlatego ostatnio widujemy się znacznie rzadziej. Wybrał pewnie emigrację wewnętrzną. Cóż... i w tym przyznaję mu rację. Choć ja na emigrację się nie wybieram.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2012