Wieszanie Michnika

Jest wreszcie w Polsce zjawisko, które łączy, a nie dzieli. Łączy wykształciuchów i ludzi bez dyplomów, dobrze prosperujących biznesmenów, anarchistów, słuchaczy Radia Maryja i liberałów, młodych i starych. To niechęć do "Gazety Wyborczej i Adama Michnika.

06.02.2007

Czyta się kilka minut

Fot. J. Szczęsny - Agencja Gazeta /
Fot. J. Szczęsny - Agencja Gazeta /

W potocznym rozumieniu wyrazy "Michnik" i "Wyborcza" traktowane są zresztą jak synonimy. Stąd charakterystyczne przełożenia: naczelny dostaje po nerkach za błędy wszystkich swoich dziennikarzy, a jego duch unosi się nad wodami każdego tekstu. I odwrotnie: każdy dziennikarz traktowany jest jak ideowe dziecko Michnika, bez odrębnych przekonań. Zrosły się te dwa pojęcia w jeden niemożliwy do rozwikłania splot. Splot, w którym kryje się przyczyna całego zła III RP.

Wszyscy oczekujący ponadpokoleniowej idei, która połączy, scali i da wspólny mianownik, mogą odetchnąć z ulgą. Oto jest. Prawdziwa wspólnota. Coś znacznie trwalszego niż efemeryczne pokolenie JPII. "GW" jako projekt ideologiczny jest passé. Można kupować, bo dają inserty i niezły program telewizyjny. Ale nie wypada przyznawać się w towarzystwie do jakichkolwiek powinowactw intelektualnych z tym jadowitym organem.

Za wszystko

Lista członków wspólnoty jest bardzo długa. "Gazety" nie lubią antysemici - wiadomo, "Gazeta" to Żydzi. Żydzi piszą do naczelnego skargi, że antysemicka. Nie znoszą jej dawni opozycjoniści, bo ukradła święty znaczek. Anarchiści również, i rewolucjoniści z roku 1988 i 1989 też. Za zdradę, Okrągły Stół, miękkość, zbytnią uległość w jednych sprawach, zbytnią bezkompromisowość w innych. Za wszystko.

Dla liberałów za mało liberalna, dla konserwatystów zbyt otwarta. Marcin Świetlicki opowiadał na jednym ze spotkań autorskich, że jako jedyny poeta odważnie poczynał sobie z Michnikiem. Młody pisarz Piotr Czerski pisze na swoim blogu, że "Wyborcza" wychowała plemię bezmyślnych "niedointeligentów". Czym byłby internetowy notatnik poety Wojciecha Wencla bez lektury tak irytującej go gazety? Jakiego diabła musiałby ujrzeć Robert Tekieli, gdyby zabrakło Michnika?

Zarzuty sensowne mieszają się z bredniami. Zbyt wysokie ceny mieszkań w dużych miastach to - jak niedawno usłyszałem - efekt zmowy dziennikarzy gospodarczych "Wyborczej" i deweloperów. Na ostatniej stronie czasopisma "Obywatel" ukazał się niedawno pastisz reklamy - bezdomny leży na podłodze przykryty "Gazetą Wyborczą". "Dzięki gazecie znalazłem DOM" - czytamy pod spodem. Obok zestawienie liczb dotyczących bezdomności. Z roku na rok coraz więcej osób bez dachu nad głową. Podpis: "Dziękujemy ci, Balcerowiczu, dziękujemy »Gazeto Wyborcza«". Aha, więc nie tylko wysokie ceny mieszkań, ale i bezdomność.

Owa formacja ma już swoją biblię. Mowa oczywiście o "Michnikowszczyźnie" Rafała Ziemkiewicza; książce, z której jasno wynika, że Michnik i jego gazetowa szajka to główna przyczyna wszystkich naszych narodowych nieszczęść.

Nie sposób odmówić racji autorowi "Polactwa" w jednym: przez 17 lat "Gazeta" popełniła szereg błędów. Kilka zdań Michnika o przymiotach moralnych Kiszczaka wprowadziło w społeczny obieg równie dużo złej krwi co hektolitry jadu, jaki leje się z nadajników Radia Maryja. Czasem postępowała wbrew logice dziennikarskiej, czego najlepszym dowodem początek sprawy ks. Czajkowskiego i tekst a priori wykluczający jego winę.

Jednak jeszcze chwila, a ustali się taka oto wizja historii "GW": ciąg porażek, haniebnych zachowań, zaniechań, błędów, intryg i knowań, Michnik jako zło wcielone, diabeł odpowiedzialny za katastrofę tej nieszczęsnej krainy.

A to kłamstwo.

Słyszę inne głosy

Siedzimy w warszawskiej kawiarni. Krzysztof (nie chce podawać nazwiska), Jurek Kawęcki, Tomek Karoń - szczyt warszawskiego managementu. Specjaliści od badania rynku. Nijak nie pasują do wizerunku chłodnych biznesmenów, skoncentrowanych wyłącznie na swojej pracy. Oczytani, elokwentni, nowocześni. Znają dziennikarzy "Gazety". Znają polityków. Polska, chociaż nieźle się w niej odnajdują, nie jest krajem, o którym marzyli. Uczciwi i zdenerwowani do białości polskim cwaniactwem - Krzysztof właśnie otrzymał propozycję dużego kontraktu, pod warunkiem, że zapłaci komuś prowizję. Tak mówi się w języku ezopowym na łapówkę. Odmówił.

Wszyscy urodzeni w drugiej połowie lat 60. Na firmowych wigiliach jeszcze do niedawna śpiewali piosenki "Solidarności". Wszyscy trzej czytali "Gazetę" od pierwszego numeru. Najpierw z wypiekami na twarzy, potem z rosnącym zniecierpliwieniem.

Poprosiłem o to spotkanie, mając w pamięci wspólny górski wyjazd sprzed ponad dwóch lat i nocne rozmowy, w pociągu i schronisku. Kac po aferze Rywina nadal trwał. Zapamiętałem potworne rozgoryczenie "Gazetą". Zarzut, że dziennik, który tyle mówi o moralności, sam prowadzi dwuznaczną grę. Jurka, który na każdą imprezę przychodził z "Rzeczpospolitą" pod pachą i stosem pretensji do "Wyborczej". To był moment, kiedy image dziennika legł w gruzach. Chciałem sprawdzić, czy coś się zmieniło w ciągu tych dwóch lat.

Krzysztof: - Nie czuję, żebym należał do jakiejś wspólnoty, to w ogóle sztuczny twór. Co ja mam wspólnego z Radiem Maryja, człowieku? Po prostu wtedy, po aferze Rywina, z dnia na dzień przestałem "Gazetę" kupować. Powiedziałem "dosyć, za dużo złego". Oglądałem posiedzenia komisji sejmowej z niedowierzaniem, ta wiedza, że naczelny blatuje się z Urbanem i władzą, dobiła mnie ostatecznie. Zacząłem myśleć. Dlatego to, co dzieje się dzisiaj, przyjmuję z radością. "Wyborcza" w końcu przestała nadawać ton w dyskusji o tym kraju. Słyszę inne, równie mocne głosy. Zapanowała równowaga.

Jurek Kawęcki: - Mnie akurat afera Rywina tak mocno nie ruszyła. Moją wiarę w gazetę zniszczyła obrona Kiszczaka. A oczy otwarły się dzięki tekstom Krasnodębskiego. One pokazały, że istnieje alternatywa wobec myślenia Michnika. Do "Gazety" już nie wrócę. Popsuła ten kraj.

Krzysztof nie ma pretensji o wszystko. Z prawicą szczególnych związków nie czuje. Podstawowy zarzut ma jeden: że "GW" zakłamała polską debatę. Ustaliła krąg środowisk, które mają prawo do wyrażania swoich poglądów. Inne chciała zepchnąć w niebyt.

Krzysztof: - To projekt dyskusji, w której jest miejsce dla gejów, lesbijek, czarnych. Ostatnio dla Sławomira Sierakowskiego, który odświeża Lenina. Wszystko, co inne, co odrobinę poza tym, np. na prawo, było wykluczane.

- Już przestań, przestań - przerywa Tomek Karoń. - Słuchajcie, Michnik jest politykiem, jego żywioł to władza. Chce władzy, mówiłem to wtedy, jak się Rywin zaczął, mówię i teraz. A w polityce wykluczenie jest normalne. Przyjaźnimy się z tymi, wykluczamy innych, co w tym dziwnego? Ziemkiewicz robi to samo. "Dziennik" robi to samo. Normalna kolej rzeczy.

Tomek ma pretensje o co innego. O to, że minione 17 lat upłynęło pod znakiem jałowej debaty. Że ranga tematów została postawiona na głowie - najpierw kłótnia o idee, a dopiero potem rozmowa o gospodarce i rynku pracy.

Z krainy łagodności

W "Gazecie Wyborczej" z 6 stycznia 2007 r. prof. Andrzej Romanowski, jeden z najwyraźniejszych głosów dziennika w sporze o lustrację, pyta z goryczą, "gdzie się podziała nasza słowiańska łagodność?".

Zostawmy zasadność przekonania, że Słowianie są plemieniem łagodnym. Ważniejsze, że w pytaniu kryje się klucz do ostatnich kłótni wokół "GW" i jej naczelnego. Do festiwalu tekstów w "Dzienniku", które spokojnie można zatytułować "Wieszanie Michnika".

Nieprzekraczalną granicą absurdu był komentarz po skazaniu Andrzeja Samsona. Autor cieszył się, że gwiazda salonów III RP, wypromowana przez wiadome media, pójdzie do więzienia. Niedługo pewnie dowiemy się, że Adam Michnik odpowiada za pedofilię znanego terapeuty.

Na Słowiańszczyźnie trwa dziś medialna wojna, w której krajobrazie wyraźnie widać szubienicę dla Michnika, ze stryczkiem ukręconym nie tylko z merytorycznych argumentów, ale też ze zwykłej zawiści, resentymentów i gromadzonych przez dziesiątki lat pretensji. Wylało się, wylało wszystko na raz, jest dobry czas i można sobie przypomnieć wszystkie te grzechy, rzeczywiste bądź urojone, których dopuścił się autor "Wyznań nawróconego dysydenta", i jego brat również. Nie tylko kardynalny zarzut, że w 1989 r. wyciągnął rękę do czerwonych, zamiast do radykalnych opozycjonistów. Są też inne, które stają się obecnie dowodem zbrodni. Tego ofuknął, tamtego sklął, innemu zabrał powielacz. A jego młodzieńczy trockizm? A niekonsekwencje? Przyszedł czas rozliczeń. Nic nie zostało zapomniane. Teraz naród wymierza sprawiedliwość.

- Jakie wieszanie? Jakie wieszanie? - uspokaja Krzysztof. - To zwykła gra medialna.

Tomasz Karoń: - Coś jest na rzeczy. Jak to mówią w miejscowości, gdzie mieszkam, "żeby się zabawić, trzeba kogoś zabić".

"Wyborcza" i Michnik, ze swoją strategią pojednania narodowego i wymazania grzechów przeszłości, są w wyraźnej defensywie. Minął czas słowiańskiej łagodności, czas wybaczania, "chrześcijańskiego miłosierdzia" (to z Michnika) lub, jak pisze Ziemkiewicz, "pomieszania dobra ze złem, zrównania w prawach cwaniactwa z bohaterstwem". Do głosu doszła formacja, która ma serdecznie dosyć niepotrzebnego rozmydlania spraw i gorąco wierzy, że można mówić o rzeczywistości biblijnym "tak - tak, nie - nie". Komunizm był zły, rezygnacja z sądowych procesów i rozliczeń w

1989 r. była złem. Cieniowanie rzeczywistości nie zawsze ma sens. Są ludzie po prostu dobrzy i po prostu źli. Nie trzeba dodawać, do której grupy zalicza się Michnik.

Taka strategia jest oczywiście kusząca i tym łatwiejsza do przeprowadzenia, że

17 lat po Okrągłym Stole, znając dalszy rozwój wypadków, nie sztuka wskazać błędy i poprowadzić historie alternatywne. Letniość jest zdecydowanie passée. Letniość kojarzy się ze wszystkim, co najgorsze: kompromisowo nastawionym Mazowieckim, wybaczającym wrogom Michnikiem. Z relatywizmem moralnym. A to jedno z najcięższych oskarżeń, jakie można wytoczyć w IV RP pod adresem przeciwnika. Od relatywizmu wieje przecież zgnilizną.

Jak dobrze dać w ryj

Warto prześledzić, jak strategia wychodzenia z "łagodności" realizuje się w języku "Michnikowszczyzny". To ważne - jeżeli język, jakim operuje Ziemkiewicz, jest właściwy całej opisywanej tu formacji, włos się na głowie jeży.

Spójrzmy na okładkę, gdzie wydawca informuje, że autor idzie "na noże" z Michnikiem. Ziemkiewicz lubuje się w twardym, konkretnym słownictwie, jakoś zbyt często przypominającym stylistykę porachunków pomiędzy dwoma dresami, a nie wiekopomną tradycję polskiego pamfletu politycznego. Tak, ja też znam tych walczaków, co odmieniają we wszystkich przypadkach miłe dla ucha człowieka zdecydowanego wyrazy "udecja" czy "michnikoid". Znać fascynację Ziemkiewicza tym wokabularzem. Dlatego wreszcie daje odpowiednie rzeczy słowo. Dlatego tak dużo w tej książce "frajerów", "kolaborantów", "zdrajców", "pajaców", "pomagierów", "szmat". Osławiony "Ciemnogród" Michnika to przy tym pestka. Co więcej, autor "Polactwa" w swojej publicystycznej krucjacie przeciwko "pióropałkarzom" sięga czasem po kastet. Zachowuje się jak wujek przy stole, który na wszelki wypadek mówi, że jego kolega opowiedział naprawdę plugawy dowcip, po czym cytuje go w całości. "Niemal każdy z potomków »żydokomuny«, spośród których rekrutowało się wielu działaczy antykomunistycznej opozycji, nieraz słyszał w swoim życiu, niestety nie tylko od ubeków, że jest żydkiem, parchem i szkoda, że Hitler nie zrobił z nim porządku tak jak z innymi". No, o co chodzi? Przecież Ziemkiewicz tylko cytuje. W czym problem? To już nawet cytować michnikowszczyzna nie pozwala?

Tak wygląda publicystyczna odpowiedź na rozmamłany i niemoralny język łże-elit. Oto odpowiedź na obsesyjny lęk Michnika przed językiem nienawiści. Obsesyjny, ale, jak pokazuje dobitnie Ziemkiewicz, nie bezzasadny. Wychodzimy z krainy słowiańskiej łagodności. Romanowski wzdycha "Ech, Sławianie, my lubim sielanki", a Ziemkiewicz po prostu wali w ryj. Żeby otrzeźwić i uzdrowić, oczywiście.

Krzysztof: - Nie wiem, czego się czepiasz. Chyba trochę jednak przesiąkłeś gazetowymi kalkami. Ma facet temperament, pisze ostro, ale moim zdaniem to nie jest język nienawiści. To odpowiedź na język "Gazety", która głaskała tylko przyjaciół. Innych mieszała z błotem. Wyrównało się. I dobrze. Nareszcie czuć świeże powietrze.

Dość defetyzmu!

W czasie, kiedy w warszawskiej knajpie powoli toczy się rozmowa o "Michnikowszczyźnie", w Krakowie 32-letni Przemysław Dul prowadzi kolejną lekcję polskiego dla obcokrajowców. Mówi o sobie "mikroprzedsiębiorca". Polonista i filozof z wykształcenia, szybko wyrobił sobie markę na rynku i teraz na brak zajęć nie narzeka. Jak są klienci, pracuje po 14 godzin dziennie. Chce zarobić i wyprowadzić się pod miasto, żeby mieć święty spokój i poczuć się wreszcie wolny. Póki co, pracuje i użera się z doktoratem o Gombrowiczu.

"Gazety Wyborczej" nie znosi. Michnika również.

Nie żeby potępiał w czambuł. Owszem, pamięta sukcesy i to, że wspierała wejście do Unii i NATO. Pamięta wszystkie afery rozwikłane dzięki uporowi jej dziennikarzy. Łowcy skór, sprawa Kluski, wszystkie te pozornie drobne utarczki na stronach lokalnych, dzięki którym skorumpowani lekarze nie czują się bezkarni, a urzędnicy boją się brać łapówki. Tak, to ma sens.

Przemek nie cierpi "Gazety", bo według niego zdominowali ją wyalienowani intelektualiści, którzy potrafią pięknie dyskutować o polityce, ale już o życiu szarego obywatela, co to chce mieć garaż, auto i domek z ogródkiem, pojęcia nie mają za grosz. - Skreśliłem "Wyborczą" przez jej publicystów. Michnik przede wszystkim. Dla mnie jest typowym intelektualistą zanurzonym w książkach, bez kontaktu z rzeczywistością. Nie chce przyjąć do wiadomości, że myśl oderwana od pieniądza staje się nieznośnie lekka. No, chyba że zarabia się na wymyślaniu teoryjek, nie martwiąc się, jak zweryfikuje je codzienność. Wtedy można bezkarnie wypuszczać je w świat.

Przemek przy każdej okazji powtarza, że pomysły Michnika są skrajnie naiwne, że naczelny "Wyborczej" miłosierdzie myli z bezkarnością. "Gazety" nie czyta od dawna.

- Nie czytam, bo mam dość - przyznaje. - Bo przekaz "GW" jest cały czas ten sam: najpierw ideologia, potem gospodarka. To nie do przyjęcia. Kapitalizm to jedyna szansa dla takich jak ja. Ludzi znikąd, bez znajomości w szpitalach, redakcjach, urzędach czy uniwersytetach. To my utrzymujemy ten kraj i my go zmienimy. Nie dla kogoś, ale dla siebie. Nie dlatego, że rozumiemy i wybaczamy, ale dlatego że pogardzamy kumoterstwem, niekompetencją i zwykłym kłamstwem.

"Michnikowszczyzny" nie czytał również. Ale zna jeden cytat i bardzo mu się on podoba: "Polski inteligent, człowiek wyżywający się w gadaniu lub pisaniu, żyjący słowem i dla słowa, odziedziczył po swych szlacheckich przodkach pogardę i niezrozumienie dla spraw materialnych. Polityka go fascynuje, ale rozumie ją raczej jako politykowanie. Widzi w niej starcie racji, a nie grę interesów, na której wynik w stopniu większym od gadania wpływa - samo słowo brzmi brzydko - szmal".

- Tak, to jest to. Trafił w sedno. "Gazetę" zbudowali ludzie, którzy nie rozumieją pieniądza. Gdyby nasi przodkowie lepiej go rozumieli, być może nie musieliby brnąć w mesjanizmy i powstania - twierdzi Dul.

Okoliczności łagodzące

"Tak - tak, nie - nie". Marzenie o prostszym świecie. Zdrajców walić w ryj, bohaterów stawiać na cokoły. Precz z dwójmyśleniem.

Ziemkiewicz nienawidzi dwójmyślenia. To dla niego jeden z koronnych dowodów przeciwko Michnikowi. Że inną miarę przykłada do przeciwników, a inną do przyjaciół i polityków z tej samej strony barykady.

Świat Ziemkiewicza jest znacznie prostszy. Są w nim czerwone szmaty, jest bohater Doboszyński. Ma do tego prawo, tak samo jak "Gazeta" ma prawo do przypominania, że przed wojną Doboszyński zorganizował najazd na Myślenice, żeby zastraszyć żydowskich handlarzy. Uczciwie pisze, że nie domaga się dla wychowanków endecji "żadnej taryfy ulgowej".

Ta strategia łamie się w jednym momencie: kiedy pisarz wspomina o swoim stryjku, który robił karierę w PAX-ie. PAX to nie jest instytucja, nad którą zwolennik czyszczenia przeszłości przechodzi do porządku dziennego, PAX - przypomnijmy - to założona przez państwo organizacja katolicka, fasadowa i całkowicie podległa partii.

Ziemkiewicz jest zdumiewająco delikatny, kiedy pisze o swoim stryjku. Znajduje okoliczności łagodzące. Nie kolaboracja z systemem, tylko myślenie pozytywne.

W przypadku Michnika takich okoliczności nie widzi. Nic dziwnego, w końcu jak się idzie na noże, to nie ma przebaczenia. Nieważne jak, nieważne w co. Byleby ugodzić jak najmocniej.

Jak Hugo-Bader przez Bajkał płynął

Tomek w przeciwieństwie do Krzysztofa uważa, że wspólnota fundowana na niezgodzie wobec polityki "Gazety"

istnieje. I jest coraz silniejsza. - Symboliczne zabicie Michnika rozwiązuje tysiące spraw. Ja nie mówię o błędach, za które teraz płaci. Jest wrogiem numer jeden, świat się upraszcza, znajdujemy winnego - przekonuje. - Nie udała nam się prawicowa gazeta? Czyja to wina? Michnika, bo "Wyborcza" zabrała reklamy. Wyjeżdżają Polacy z kraju? Przez niego. Wszystko przez niego. To jest wspaniałe rozwiązanie. Wiadomo w końcu, kto jest winny wszystkich niepowodzeń. Michnik jest Balcerowiczem polskiej inteligencji.

Na spotkanie Tomek przyniósł ze sobą urywek z "Paschy" Norwida: "Gdzie miłości tak mało, że się nie jednoczą, tam trzeba w nienawiści trzeciego człowieka, połączyć się" - czyta. - To jest dobry komentarz.

Powoli zbieramy się do wyjścia.

Jurek: - Co dobrego w "Gazecie" zapamiętałem? Hm, był kiedyś taki reportaż Hugo-Badera, jak płynął przez Bajkał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2007