Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Władze państwa, które tak wielką wagę przywiązują do polityki historycznej, że za cenę międzynarodowej awantury nowelizują ustawę o IPN albo rozpędzają dyrekcje świetnych muzeów, kiedy przychodzi do świętowania rocznic, okazują się kompletnie nieprzygotowane.
Obchodzone w 2018 r. stulecie niepodległości nie pozostawiło po sobie właściwie żadnego trwałego śladu (nie licząc może jubileuszowego paszportu – tego z napisem „Bóg, honor, ojczyzna”), a zbliżające się 10-lecie katastrofy smoleńskiej upływa pod znakiem napięć między Kancelariami Prezydenta i Premiera oraz niezręczności dyplomatycznych, na zimno wykorzystywanych przez Rosję. Na pięć tygodni przed rocznicą nie wiadomo, kto pojedzie na miejsce katastrofy, o wielokrotnie zapowiadanym odzyskaniu wraku tupolewa czy stworzeniu jakiejś niekabaretowej odpowiedzi na raport Millera nie wspominając.
Nie lepiej jest ze stuleciem bitwy warszawskiej. W minionym tygodniu rozstrzygnięto wprawdzie konkurs na projekt pomnika (zwycięska praca, 23-metrowy obelisk skręcony na kształt wiertła, dziwnie przypomina statuetkę z albumu „Presence” zespołu Led Zeppelin; „W Warszawie TYLKO Łuk Triumfalny. Nie zacierać pamięci narodowej takimi NIC niemówiącymi kamiennymi wybrykami” – komentuje na Twitterze nieoceniona Krystyna Pawłowicz), ale o muzeum, które miało powstać w Ossowie, wiadomo jedynie, że pracownia architekta Czesława Bieleckiego za blisko 3,4 mln zł poprawi (czytaj: zmniejszy nieco) własny projekt, który w 2017 r. wygrał rozpisany z zaledwie dziesięciodniowym terminem konkurs na koncepcję placówki. Żeby dotrzymać obietnic dwóch kolejnych szefów MON i otworzyć muzeum na rocznicę, nad Wisłą musiałby się zdarzyć kolejny cud. ©℗