Kamień z Sachsenhausen

Ciężkie, deszczowe chmury zawisły nisko na niebie w to wilgotne i zimne listopadowe popołudnie. Droga do bramy wejściowej usłana jest kobiercem złotożółtych, opadłych liści. Wokół cisza, spokój. Mylący: zaraz za bramą kryło się kiedyś piekło.

14.11.2006

Czyta się kilka minut

Na tym terenie, otoczonym drutem kolczastym pod napięciem i położonym mniej więcej godzinę drogi w kierunku północnym od Berlina, ponad pół wieku temu funkcjonował jeden z obozów śmierci; przypomina o tym do dziś także napis, że praca czyni wolnym - taki sam, jak w Auschwitz. Konzentrationslager Sachsenhausen powstał wcześnie, już w 1936 r., i był głównym hitlerowskim obozem koncentracyjnym dla regionu Berlina. Sachsenhausen miał służyć nie tylko jako kacet dla łącznie 200 tys. więźniów, ale także jako obóz "modelowy" dla innych powstających później i jako miejsce szkoleń kadr SS. W kwietniu 1945 r. wyzwoliły go wojska sowieckie i 1 Armia Wojska Polskiego. W sierpniu 1945 r. powstał tu - podobnie jak w innych dawnych obozach nazistowskich - tzw. spec-obóz NKWD, gdzie więziono nie tylko byłych nazistów, ale także przeciwników komunizmu (w 1946 r. zmarł tu Horst von Einsiedel, członek opozycyjnego wobec Hitlera "Kręgu z Krzyżowej").

NKWD opuściło to miejsce w 1950 r. - po czym władze NRD założyły tu "antyfaszystowskie miejsce pamięci". Jedno z trzech - obok Buchenwaldu i Ravensbrück - które miały stanowić historyczną legitymizację dla systemu NRD. W 1961 r. w obecności 100 tys. uczestników na uroczystej akademii odsłonięto "Narodowe Miejsce Pamięci i Przestrogi", przypominające jedynie o komunistycznym ruchu oporu, chwalące zdobycze socjalizmu i wymierzone w Republikę Federalną jako jedyną spadkobierczynię III Rzeszy.

Dopiero po zjednoczeniu Niemiec w 1990 r. zaczął się proces zrzucania komunistycznego balastu - tak, aby godnie upamiętnić zmarłych i zamordowanych w latach 1936-45, ale także niewinne ofiary z lat 1945-50. Także Polaków: 1 września 1999 r. ówczesny marszałek Sejmu Maciej Płażyński razem z przewodniczącym Bundestagu Wolfgangiem Thierse odsłonili tu tablicę pamiątkową ku czci obywateli polskich, więzionych i pomordowanych w tym obozie (był wśród nich m.in. gen. Stefan Rowecki ps. "Grot", dowódca AK).

Kolejny polski - a raczej: także polski - pomnik stanął w Sachsenhausen w mroźną sobotę, 4 listopada. Na uroczystość przybyli tym razem przede wszystkim nie politycy, ale duchowni, w tym prymas Polski kard. Józef Glemp i kard. Georg Strezinsky, arcybiskup Berlina. Oni, a także ponad setka innych gości - wśród nich ponownie Thierse (dziś wiceprzewodniczący parlamentu) i Joachim Gauck, przewodniczący stowarzyszenia "Gegen Vergessen - für Demokratie", zrzeszającego ludzi z dawnej opozycji demokratycznej w NRD. Przybyli, aby odsłonić kamienny obelisk upamiętniający katolickich duchownych, więzionych tutaj podczas II wojny światowej.

711 - tylu ich było: księży, zakonników, kleryków. Albo raczej: tylu doliczyli się historycy, którzy przeprowadzili kwerendę archiwalną na prośbę kard. Sterzinsky'ego. 629 z nich pochodziło z Polski (wśród nich m.in. późniejszy biskup Kazimierz Majdański), 45 z Niemiec, pozostali z Austrii, Czech i innych krajów Europy. Z tej liczby zginęło 96, w tym 87 Polaków - m.in. biskup Góral z Lublina i czterech kapłanów, którzy kilka lat temu zostali beatyfikowani przez Jana Pawła II.

Pomnik, mający o nich przypominać, to szary alpejski kamień, w którym wycięto kształt krzyża; sam krzyż spoczywa na ziemi i widoczny staje się dopiero z bliska. Powierzchnię jego pokryły nazwiska zmarłych - dla wielu z nich to nie tylko pomnik, ale także symboliczny grób.

Podczas poświęcenia pomnika kard. Sterzinsky mówił o "szaleństwie »nadludzi«", którzy chcieli pozbawić człowieka jego nazwiska i godności, a którzy doprowadzili do "totalnej wojny na wyniszczenie przeciwko narodom słowiańskim", także przeciw narodowi polskiemu. Sterzinsky przypomniał, że podczas wojny w niemieckich obozach i więzieniach zginęło kilka tysięcy polskich księży i "szczególnie Niemcy powinni zawsze o tym pamiętać".

O przezwyciężenie nienawiści i zastąpienie jej miłością bliźniego zaapelował z kolei kard. Glemp, jako przykład wskazując postacie obu papieży, Jana Pawła II i Benedykta XVI, których łączyła głęboka przyjaźń, choć pochodzili z krajów i z pokoleń tak dramatycznie podzielonych przez historię.

Przeł. WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2006