Kalilah szuka sposobu

Nowojorczycy ruszyli nocą na ulice, by policzyć swych bezdomnych sąsiadów. "Przekonujemy świat, że ma się od nas uczyć wolności, demokracji, tworzenia ładu społecznego, a pozwalamy na coś takiego? - mówi o liczbie wykluczonych 25-letnia Kalilah Moon.

06.02.2007

Czyta się kilka minut

W metrze: jeden z nowojorskich bezdomnych /fot. M. Kaliński /
W metrze: jeden z nowojorskich bezdomnych /fot. M. Kaliński /

Sala gimnastyczna szkoły publicznej nr 116 przy 33. Ulicy na Manhattanie wypełniona jest po brzegi. Atmosfera jak na maturze, choć pora nietypowa. Dochodzi 23.00.

Została więc już tylko godzina.

Przy każdym stoliku zasiadło po kilka osób. Przed nimi żółta koperta, której na razie pod żadnym pozorem nie wolno otwierać. W rogu sali zaimprowizowany bufet: herbata i kawa w termosach, soki i woda witaminizowana, a przede wszystkim batony energetyczne. Dużo batonów, bo jak człowiekowi zimno, to szybko traci energię. A na zewnątrz ziąb. Zima w tym roku późna, ale konkretna.

Frykasy jednak też dopiero na potem. Najpierw szkolenie.

- Po pierwsze - wrzasnął nagle instruktor, żeby go dobrze było słychać w ostatnich rzędach, bo ktoś zapomniał o mikrofonie. - Po pierwsze - powtórzył i wspiął się na palcach, by go wszyscy widzieli - macie zapomnieć o tym, że czegoś tu nie wypada, że może głupio wam podejść do człowieka i ordynarnie spytać go o rzecz podstawową. Nasze badania nie będą mieć sensu, jeśli nie podejdziecie do każdej napotkanej osoby. Choćby schodziła po marmurowych schodach kamienicy za grube miliony, choćby na złotej smyczy trzymała yorkshire terriera. A niechby nawet wyczołgiwała się pijana z długiej limuzyny, i tak macie do niej podejść i spytać, czy ma tej nocy gdzie spać! - tak krzyczy instruktor, budząc szacunek na tyle duży, że o punkcie drugim może już mówić ciszej.

W skupieniu słucha go przekrój społeczny Nowego Jorku. Notatki robi Afroamerykanka około sześćdziesiątki. Ze zrozumieniem potakuje posępny dwudziestoparoletni blondyn w długim płaszczu. Wzroku od przemawiającego nie odrywa 18-letni Latynos; podobnie Azjatka w średnim wieku, z nie- schodzącym z twarzy uśmiechem.

- Po drugie: nie budźcie tych, którzy śpią. W kwestionariuszu zaznaczcie tylko, że to bezdomni - ciągnie instruktor. - Przy pytaniu pierwszym napiszcie "śpi" i przejdźcie do pytania szóstego.

Pytanie szóste dotyczy podejrzeń rachmistrza co do bezdomności ankietowanego. Bo może być  tak, że ankietowany świadomie wprowadzi w błąd rachmistrza. Ale rachmistrz ma wiedzieć, jak się nie dać wywieść w pole. Rachmistrz bezdomnego pozna po tym, że: raz - śpi na ulicy lub w innych miejscach publicznych; dwa - siedzi na przystanku metra i przepuszcza kolejne pociągi; trzy - sprawia wrażenie zaniedbanego, taszczy paczki i stare walizy albo ciągnie wózek ze swoimi skarbami. Po tym pozna rachmistrz bezdomnego.

Instruktor wznosi teraz trzy palce prawej ręki. - Po trzecie: musicie przejść cały przypisany wam rejon. Żadnych skrótów, żadnego schodzenia z trasy. Jeśli wracając spotkacie bezdomnego, zaoferujcie mu schronisko, przyjedzie po niego van, ale nie wpisujcie go do ankiety, bo to ankietę wypaczy - uczula, dyktując przy okazji swój numer telefonu, pod którym każdy rachmistrz może takiego vana zamówić.

- Wreszcie - instruktor dostawia do trzech palców kciuk - po czwarte: wróćcie tu, zostawcie kwestionariusze. Nie wracajcie najpierw do domu. Pozwólcie nam dokończyć badania i nie każcie nam się o was martwić. Mamy na głowie ważniejsze zmartwienia.

***

Jedną z gorliwie notujących jest 25-letnia Kalilah Moon. Do Nowego Jorku przyjechała kilka lat temu z Kalifornii, by studiować w Milano: The New School For Management and Urban Policy - nowatorskiej uczelni, której ambicją jest odpowiadać na problemy społeczne współczesnego świata.

Problemem, który najbardziej nurtuje Kalilah, jest bieda w miastach ociekających bogactwem. Kiedy tu przyjechała, uderzył ją widok ludzi bez dachu nad głową na tle oślepiających neonów i witryn z najdroższym sprzętem elektronicznym albo z najnowszymi modelami ferrari. Zdumiało ją, jak często intensywny smród moczu i kału, czyli zapach nowojorskiego buma (tutejszego włóczęgi), kontrastuje z intensywnością zapachu perfum ulatniających się z lisów zarzuconych na szyje żon bogatych nowojorskich mężów. - Coś tu jest nie tak - mówi. - Przekonujemy cały świat, że ma się od nas uczyć wolności, demokracji, tworzenia ładu społecznego, a pozwalamy na coś takiego?

No tak, ale co ona by poradziła?

Mówi, że cały czas się nad tym zastanawia. Szuka jakiegoś sposobu: - Może system tanich mieszkań dla najbiedniejszych? Może tanie kredyty? - myśli.

Pisze o tym pracę dyplomową. Że jedni robią się coraz bogatsi, kosztem tych, którzy wypadają na margines. Że trzeba jakoś wyrównać szanse. Sprawić, by ci drudzy nie tracili choćby dachu nad głową. - Nie chodzi mi o jakieś mrzonki, ale o zwykłą ludzką sprawiedliwość - zaznacza. - A jak? Nie wiem, nie wiem...

***

Instruktor pozwala otworzyć żółte koperty. Otwierają je Kalilah i 27-letnia Tanantzin Mitre (jest mieszkanką Nowego Jorku i chce pokazać, że jej zależy), 29-letni Par Gandhi (biznesmen; cały czas poświęca sobie, dziś odda go innym), 21-letni Ryan Sonigliaro (jest chrześcijaninem i "niech to wystarczy za wszelkie tłumaczenie"). Otwierają je jeszcze inni, siedzący tu, w sali sportowej szkoły nr 116 na Manhattanie, a także w 10 innych miejscach na terenie całego Nowego Jorku: na Brooklynie, Queensie, Bronksie i Staten Island do kopert zagląda jednocześnie trzy tysiące wolontariuszy.

Odnajdują w nich mapy tras, którymi przejdą w nocy z poniedziałku na wtorek. Przewędrują w sumie 8 tys. mil, aby ustalić, ile napotkanych osób nie ma dachu nad głową. Na co dzień menedżerowie w firmach, gospodynie domowe, śmieciarze, lekarze czy naukowcy - pokornie poddadzą się dziś rygorowi instruktorów, którzy wymagają trzymania się planu. Wędrować będą na mrozie, by rano złożyć raport, a potem wrócić do codziennych obowiązków.

Akcja o nazwie Homeless Outreach Population Estimate (HOPE 2007; czyli Nadzieja 2007) organizowana jest po raz piąty. Na początku koordynowała ją grupa zapaleńców z organizacji pozarządowych. Od trzech lat patronat sprawuje miasto przez stworzony m.in. w tym celu Wydział ds. Bezdomnych. Za każdym razem liczenie wygląda w ten sam sposób: po przejściu szkolenia grupy składające się z 4-5 wolontariuszy przeszukują wyznaczone rejony. Bezdomnych szukają do czwartej nad ranem.

Dla zapewnienia jakości liczenia, w miasto wyrusza też kilkadziesiąt osób udających bezdomnych. Organizatorom zależy, by ustalenie czyjejś bezdomności opierało się na rzetelnych informacjach, zdobytych od człowieka spotkanego na ulicy. - Tu nie chodzi tylko o to, by ich policzyć - mówi komisarz wydziału Robert Hess. - Każda drużyna stara się także nakłonić bezdomnych do skorzystania z bogatej sieci schronisk. Czasem nie chcą iść, bo nie lubią podporządkowywać się panującym tam zasadom, dlatego nie upieramy się za bardzo.

Hess przekonuje, że dzięki liczeniu jego Wydział ds. Bezdomnych może ocenić, czy stosowane metody walki z bezdomnością są skuteczne. W zeszłym roku doliczono się nocą 3843 bezdomnych. Około 1200 znaleziono w wagonach i na stacjach metra, resztę w poszczególnych dzielnicach. Najwięcej, bo 1021, na Manhattanie.

Dane ze stycznia tego roku mówią w sumie o 35241 bezdomnych żyjących na ulicach Nowego Jorku, z czego większość stanowią rodziny, a 7441 to samotne osoby dorosłe.

***

Wybija północ. - Zimno - Jonathan Seidl­ przestępuje z nogi na nogę. - Myślę, że także dlatego bierzemy udział w akcji. Na jedną noc w roku wychodzimy z naszych stref bezpieczeństwa, żeby znaleźć się w świecie dla nas obcym, w którym również żyją ludzie. Może ktoś czeka na naszą pomoc.

Jonathan nie ma tej nocy szczęścia. Do jego teamu przydzieleni zostali dziennikarze, poza tym rejon, który odkrył w kopercie, roi się raczej od drogich restauracji i pozamykanych sklepów jubilerskich.

W każdym razie nie od bezdomnych. Członkiem drużyny zapragnął być także sam komisarz Hess. Z uśmiechami na twarzach oświetlonych lampami kamer rosyjskiej telewizji ruszają w wyznaczonym kierunku.

W pewnym momencie stado dziennikarzy wietrzy szansę: 50 metrów przez Seidlem pojawia się jakiś mężczyzna. W ruch idą dyktafony i mikrofony, błyskają flesze, kamerzyści wybiegają przed grupę, by z jak najlepszego kąta uchwycić moment spotkania z rzekomym bezdomnym. Ten jednak, przerażony, kuli się, przebija przez tłum dziennikarzy i ucieka. - No cóż - załamuje ręce Jonathan. - On chyba miał gdzie mieszkać tej nocy.

Kalilah trafiła lepiej. Nie niepokojona przez nikogo, zdołała nawiązać kontakt z paroma bezdomnymi. Jeden dał się namówić na schronisko, z drugim nie potrafiła się porozumieć. - Nie mówił po angielsku. Kiedy pokazałam mu telefon sugerując, że mogłabym zadzwonić po pomoc, zaczął krzyczeć, wziął swój materac i pobiegł dalej.

Jest zmęczona, ale i spokojniejsza. - No bo widzisz: trzy tysiące ludzi zarwało noc dla innych, a wcale nie musiało. Może to jest jakiś sposób?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2007