Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
13 maja 2013 r. do Kosowskiej Mitrowicy znów przyjechał polityk z Belgradu. I znów mówił o Albańczykach. Ale tym razem gościa powitały wrogie okrzyki rodaków. „Zabiłbym go, gdybym tylko mógł” – zapewniał dziennikarzy pewien sklepikarz.
Na czym polega różnica? Aleksandar Vučić, wicepremier Serbii, przybył kilka dni temu, aby przekonać lokalnych przywódców do akceptacji porozumienia, które Belgrad (pod międzynarodową presją, ale i po długich wewnętrznych sporach) zawarł miesiąc temu z władzami Kosowa. Zgodnie z nim Serbowie z północy Kosowa dostaną własną policję i sąd apelacyjny. W zamian Serbia – choć jej władze zarzekają się, że nigdy nie uznają niepodległości byłej prowincji – uzna, że nad spornym terytorium faktyczną zwierzchność ma Prisztina. Nawet powściągliwy zwykle w słowach Carl Bildt, który zjadł zęby jako członek rozmaitych bałkańskich komisji pokojowych, nazwał ten układ „przekroczeniem Rubikonu”.
Vučić jest teraz najpopularniejszym politykiem w Serbii (70 proc. poparcia w sondażach!), ale rodacy z Mitrowicy go nienawidzą. Ten kontrast jest znaczący: uwolniony od balastu Kosowa Belgrad przyspieszy integrację z Zachodem. Północna część nowego kosowskiego państwa, które masowo opuszczają młodzi i ambitni, mający dość życia w lokalnych nacjonalistycznych układach, pozostanie ostatnią pamiątką po koszmarze rozpadu Jugosławii.
Choć porozumienie z Prisztiną było dla Belgradu koniecznością, Vučić przyjechał do Kosowa z deklaracją dla Albańczyków: już nikt nie będzie z wami tu walczył. W czasie spotkania przed budynkiem o politykę kłóciło się dwóch księży. Nawet lokalny Kościół prawosławny – dotąd twierdza lęków i uprzedzeń – nie broni już serbskiego Kosowa jednym głosem.