Jutro będzie rewolucja

Zejście z poziomu boskiej inkarnacji na poziom zwykłego człowieka równa się horrorowi metafizycznemu, absolutnie niespotykanemu w dziejach himalajskiego królestwa.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Parlament w Katmandu przegłosował wniosek o zniesienie władzy króla i postanowił, że najwyżej położone państwo świata będzie republiką. W Katmandu byłem późną jesienią. Muzyka jazzowa świetnie pasowała do ówczesnego Nepalu, jeszcze formalnie królewskiego. Zresztą podobnie jak i cała atmosfera Klubu "Jazz Upstairs", położonego nieopodal luksusowego hotelu Shangri-La, na ulicy Lazimpat. We środy spotykali się tutaj wszyscy. To znaczy europejscy i amerykańscy muzycy, wyluzowani po biurowych godzinach urzędnicy z rozmaitych agend ONZ, starszawi, hipisowaci mężczyźni żyjący według zupełnie innego rytmu i czasu, białe niewiasty - od przypadkowych raczej turystek bez wyrazu po miłośniczki (w średnim wieku) orientalnej kultury, wreszcie ubrani na zachodnią modłę Nepalczycy, zawieszeni (jak można było wnioskować z zachowania) między kilkoma różnymi światami: obrazami telewizyjnej Europy i Ameryki, plastikowych emocji z indyjskiego Bollywood i naturalnych klimatów Doliny Katmandu, jak chociażby zawieszony na szyi hinduistyczny lingam albo buddyjska swastyka, symbol szczęścia.

Niemal każdy z gości wpatrywał się w grupę młodych niewiast. Kilka siedziało przy niskim stoliku nieopodal okna, pozostałe na podłodze, opierając się albo o jeden z filarów, albo o ścianę. Piły kolorowe drinki i były doskonale piękne. Dwie lub trzy nie pochodziły chyba z Nepalu, raczej z Tajlandii, chociaż nie można wykluczyć, że przybyły tu z Birmy bądź z Laosu. A może, jak niemal wszystko w Dolinie Świętych Miast, stanowiły miejscową idealną mieszankę narodów, grup etnicznych i kultur. W każdym razie dla Europejczyków symbolizowały po prostu bliżej niesprecyzowany Orient w najpiękniejszej swojej wersji.

Muzyka harmonizowała, przynajmniej przez kilka chwil, ów lokalny mikrokosmos, w którym wszyscy żyli z daleka od jakiejkolwiek polityki. Nikt nie wyglądał na pijanego, mimo że alkohol był obecny przez cały czas. Podobnie jak i dym z papierosów (albo też - nie daj Boże, z jointów), chociaż co najmniej połowa Europejczyków bądź Amerykanów nigdy wcześniej zapewne nie tknęła się tytoniu. Ale w tym miejscu obowiązywały inne reguły niż w domu.

Tutaj znajdował się jakoś zeuropeizowany Orient (żeby go można było lepiej strawić), miła sercu atmosfera dekadencji i oderwania od świata, no i tymczasowe braterstwo ponadkulturowe, które zawsze daje poczucie sympatycznej iluzji, że wszyscy się świetnie rozumieją. Nie było króla, maoistów, zamachów terrorystycznych, żołnierzy na ulicach, gigantycznych kolejek za benzyną. Było kosmopolitycznie i zupełnie nierewolucyjnie.

Niewykluczone, że identyczna atmosfera panowała wiele lat wcześniej w muzycznych klubach Teheranu tuż przed wybuchem rewolucji islamskiej. Pewnie też tak smakowano ostatnie soczyste (i moralnie zgubne - jak potem dodawano) kawałki kosmopolityzmu, z niepełną świadomością, że wszystko już dookoła kipi, że coraz więcej żołnierzy, powstańców, kolejek i niepokoju. Podobnie musiało pachnieć rewolucją i wielką zmianą, chociaż wcale o tym nie mówiono. Zamiast politycznych słów - dobra muzyka i dobry alkohol.

Ale analogie bywają zwodnicze. Podobna atmosfera i podobne odczucia, by tak rzec - historyczne wcale nie muszą zapowiadać podobnych wydarzeń. Bo monarchia niekoniecznie musi być obalona rewolucyjnie w ciągu, powiedzmy, kilku dni czy nawet kilku tygodni; w czasie krwawych walk, które zbierają żniwo po obydwóch stronach, to znaczy wśród rewolucjonistów, którzy nienawidzą króla i chcieliby stworzyć doskonałą republikę, i wśród rojalistów, którzy widzą w królu ostoję moralności i tradycji. Monarchia niekoniecznie musi być obalona w drodze zamachu stanu.

Kiedy kilku dzielnych oficerów armii tworzy konspiracyjnie coraz gęstszą sieć zwolenników wśród zwykłych żołnierzy, mających dość królewskiej korupcji oraz niesprawiedliwości i pragnących widzieć zamiast tronu fotel prezydencki. Oczywiście taki zamach stanu to też rewolucja, tyle że na mniejszą skalę, szybko powołany lub wybrany prezydent ogłasza zaś powstanie republiki, w której - rzecz jasna - ma być bardziej sprawiedliwie, mniej korupcyjnie i ogromnie obywatelsko.

Monarchia może być obalana stopniowo, w ramach pełzającej rewolucji, która atakuje symbole, instytucje i mitologię. I nie chodzi tu o zwyczajne w końcu przekształcenie rządów absolutnych w rządy konstytucyjne, gdzie król pełni rolę wyłącznie dekoracyjną. Chodzi o zlikwidowanie monarchii w umysłach ludzi, w obyczaju, w powtarzanych gestach i zachowaniu. Bo jeśli król uznawany jest za boską inkarnację, to należy uderzyć przede wszystkim w religię albo przynajmniej w niektóre jej dogmaty, zwłaszcza te, które mają polityczne przedłużenie.

W Nepalu dokonywano właśnie rewolucji po kawałku. Usuwano (bardziej lub mniej legalnie) królewskie pomniki, co wzbudzało u jednych entuzjazm, u innych gorący sprzeciw. Usuwano podobiznę królewską z najnowszych monet i władca przestawał być codziennym symbolem bogactwa, a przynajmniej jego najbardziej rozpoznawalną twarzą. Oczywiście nadal był obecny na innych monetach będących w obiegu i prawie na wszystkich banknotach. To zaś sprawiało, że jego odejście stawało się takie bardziej psychologicznie miękkie, a przez to może i łatwiejsze do akceptacji.

Powoli nacjonalizowano jego osobiste pałace, rozsiane po całym kraju. I wreszcie: usuwano go z religii i tradycji, w których obecność królewska przez setki lat miała gwarantować ład i harmonię. To ostatnie musiało być szczególnie bolesne. Zejście z poziomu boskiej inkarnacji na poziom zwykłego człowieka równało się przecież prawdziwemu horrorowi metafizycznemu, absolutnie niespotykanemu w dziejach himalajskiego królestwa.

Niewyobrażalne stało się realnym, i - co najdziwniejsze - nie wzbudziło bardzo gwałtownych oporów wśród wyznawców hinduizmu. Niektórzy jednak szeptali, że konsekwencje polityczne i społeczne mogą być ogromne, albowiem rewolucje w dziedzinie metafizyki nigdy nie mogą być tak zupełnie bezkarne. Nepal stawał się nowym państwem, tyle że nowe państwo dziedziczyło stare problemy.

Klub "Jazz Upstairs" trwa nadal, a nawet rozbudowuje swoje strony internetowe. Smak dekadencji nie został na razie zinterpretowany tak samo jak w Iranie albo jeszcze dawniej, jak na przykład w Rosji tuż przed rewolucją. Nie ma więc mowy o symbolice orkiestry z Titanica. Jazz, i to słuchany w oparach jointów oraz nepalsko-

-europejskiego alkoholu, raczej nie urazi już maoistowskich bojowników spod znaku sierpa i młota, którzy jeszcze parę lat temu mogli buntować się przeciw burżuazyjnej (zgniłej, dekadenckiej, kosmopolitycznej, rojalistycznej etc.) obyczajowości, a teraz zaczynają powoli doceniać jej dyskretne uroki.

Albowiem to, co smakowało znakomicie w monarchii, będzie smakowało równie znakomicie i w republice. A może nawet jeszcze lepiej, bo nic tak dobrze nie służy wszelkiej strawie jak szczypta nostalgii za królem.

PIOTR KŁODKOWSKI jest orientalistą, autorem wielu publikacji i książek. Ostatnio wydał m.in. "O pęknięciu wewnątrz cywilizacji" i "Doskonały smak Orientu". Wykłada w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie oraz w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008