Jesień Ludów '89: koniec i początek historii

Ubiegłoroczny noblista Imre Kertész powiedział kiedyś, że narody Europy Wschodniej wyzwoliły się, niewiele czyniąc dla własnego wyzwolenia. To prawda, przyznawał węgierski pisarz, że w 1953 r. miała miejsce w Berlinie robotnicza rewolucja, w 1956 r. doszło do powstania na Węgrzech, w 1968 r. była Praska Wiosna, a w 1980 r. powstał ruch Solidarności. Ale, zdaniem Kertésza, wszystkie te wydarzenia stały się gorzką nauką i nie miały żadnego dalszego ciągu, poza represjami, rozgoryczeniem, coraz bardziej przytłaczającym osamotnieniem i rezygnacją.

24.10.2004

Czyta się kilka minut

Uważam, że znamienity pisarz nie ma racji, a stwierdzenia powyższe podyktował mu pesymizm (który sam w sobie nie jest, oczywiście, złym doradcą dla analityka). Rzeczywiście, wymienione wydarzenia były “gorzką nauką", ale miały swój dalszy ciąg. Miała go przede wszystkim polska, samoograniczająca się rewolucja, gdyż po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 r. bynajmniej nie całe społeczeństwo pogrążyło się w rezygnacji: dziesiątki tysięcy działało w “konspirze", a setki tysięcy czynnie z nimi sympatyzowało. Nie tak spektakularny był ciąg dalszy w pozostałych krajach. Ale gdy tylko powstały warunki umożliwiające w miarę bezpieczny sprzeciw na Węgrzech, w Czechosłowacji czy w NRD, pojawiły się tam grupy opozycyjne. Jak by nie były słabe - wszakże były.

Przede wszystkim jednak “tamte wydarzenia" pozostawiły ślad w pamięci zbiorowej. A im dalej w czasie, tym pamięć ta stawała się coraz mniej traumatyczna. Odwrotnie - dla wielu zaczęła stanowić powód do dumy: “My też walczyliśmy". Odgrywała rolę podobną do tej, jaką w Polsce miała pamięć o Powstaniu Warszawskim i kolejnych rewoltach z lat 1956, 1968, 1970, 1976.

Kertész ma rację pod jednym względem: ani czechosłowacka Karta ’77, ani enerdowscy ekolodzy, ani węgierscy dysydenci - nawet gdyby działali wspólnie, nie mieli szans obalić systemu. Także silniejszy od nich ruch społecznego oporu w Polsce nie byłby w stanie stoczyć zwycięskiego boju w otwartym polu. Wypada zgodzić się z noblistą, że upadek sowieckiej potęgi to “było jak przewracający się nieoczekiwanie wielki dąb, od lat trawiony od wewnątrz przez robactwo". Robactwem tym byli nie tylko przeciwnicy systemu, ale głównie jego wewnętrzne sprzeczności. W marcu 1950 r. rektor Uniwersytetu Harvarda James B. Conant stwierdził (w czasie poufnej debaty nad strategią wobec Związku Sowieckiego), że “współzawodnictwo między naszym dynamicznym, wolnym społeczeństwem, a statycznym, zniewolonym społeczeństwem sowieckim powinno zakończyć się na naszą korzyść". I dodał, że do 1980 r. ZSRR “zbałkanizuje" się lub “zbizantynizuje". Niewiele się pomylił.

Specjaliści są zgodni: w drugiej połowie lat 70. gospodarki ZSRR i innych krajów komunistycznych Europy znalazły się w tarapatach. Jeśli się weźmie pod uwagę, że podobnie było w azjatyckich państwach komunistycznych (z Chinami na czele), można by strawestować powiedzenie Lenina i uznać, iż “komunizm znalazł się w stadium powszechnego kryzysu". Lub, bardziej dosadnie, że mamy do czynienia z “gnijącym systemem". Polityka prezydenta USA Ronalda Reagana i brytyjskiej premier Margaret Thatcher pogłębiała to gnicie, utrudniając gospodarce sowieckiej złapanie drugiego oddechu i wywierając stałą presję polityczną. Najbardziej skuteczna okazała się ta polityka w przypadku Polski, podminowanej od wewnątrz przez trwający opór społeczny, rolę Kościoła i charyzmatyczną osobowość polskiego Papieża.

Istniały różne strategie reakcji na stan kryzysu. Chińczycy wybrali zmiany tylko gospodarcze, odrzucając możliwość politycznych. Większość europejskich elit komunistycznych opowiedziała się za trwaniem przy status quo. Wiele, choć nie wszystko, zależało od tego, co będzie działo się w Ojczyźnie Światowego Proletariatu. A tam zaczęły się pierestrojka i głasnost, był Czarnobyl i gorbaczowowskie “nowe myślenie", czyli koncepcja odprężenia w stosunkach międzynarodowych idąca dalej niż poprzednie. W sumie chodziło o odciążenie gospodarki od rosnących wydatków militarnych i wprowadzenie reform zarówno w zakresie zarządzania ekonomicznego, jak i w sferze swobód obywatelskich. W odróżnieniu od “chińskich starców", którzy wprowadzali zmiany selektywnie, z działań “młodzieńców z Kremla" wynikł chaos, potwierdzający przekonanie, że komunizm (socjalizm) jest niereformowalny, bo prawdziwa reforma prowadzi do jego demontażu. Na szczęście był to “demontaż" przez implozję, a nie eksplozję, jak w Jugosławii.

PRL okazała się (znów parafrazując Lenina) “najsłabszym ogniwem" w systemie komunistycznym: Deng Xiaoping trzymał społeczeństwo żelazną ręką, Michaił Gorbaczow jak Zosia Samosia chciał reformować bez niczyjej pomocy, natomiast Wojciech Jaruzelski musiał brać pod uwagę istnienie silnego przeciwnika. Zbliżoną strategię obrało przywództwo węgierskie, z tym, że konflikt społeczny nie był tam tak silny, jak w Polsce, a opozycja słabsza. I tak, w warunkach spokojnego, ale wytrwałego nacisku Zachodu, wobec chaosu w słabnącym Związku Sowieckim, rozpoczął się w Polsce proces, w trakcie którego zaplanowana reforma zmieniła się w systemową zmianę. Za Warszawą kroczył Budapeszt. Podgrzaniu uległy nastroje w Czechosłowacji i NRD. Rumunia podminowana była dramatycznym stanem gospodarki. W Bułgarii powracały niepokoje na tle “bułgaryzacji" mniejszości tureckiej. Wszędzie widoczne były przejawy kryzysu, a w niektórych krajach wręcz załamania gospodarki. Wszyscy (poza rumuńskim wodzem Nicolae Ceausescu) “wisieli" u klamki zachodnich bankierów. Już w 1986 r. Gorbaczow oświadczył środkowoeuropejskim kolegom: “Każdy odpowiada przed własnym narodem" (czytaj: “Ratuj się kto może").

W historii zdarzają się momenty, gdy duch zaczyna wiać, kędy chce. Nie bardzo wiadomo, skąd i jak pojawiają się pomysły, ludzie i działania. Kto jest w stanie rozsądnie wytłumaczyć, dlatego w 1968 r. ruszyli niemal jednocześnie studenci w Warszawie, Belgradzie, Berlinie, Paryżu, Berkeley, Tokio i Pekinie? Kto i na kogo wpływał, skąd czerpano wzory?

Coś podobnego, na inną skalę, wydarzyło się w Europie w 1989 r. Impuls, który wyszedł z Polski, wobec słabości militarnej Imperium i bezradności ideologii Marksa/Lenina okazał się decydujący. Komunistyczne elity zaczęły szukać ratunku czy to przed żądną ich krwi tłuszczą, czy po to, by ratować swój status, choćby materialny.

Zaczynał się wieloletni - trwający wciąż jeszcze - okres Wielkiej Niewiadomej, konfliktów społecznych, które przyszły w miejsce zastoju, walk czy sporów etnicznych, które wypadły, psujące się, z komunistycznej lodówki, gdzie przez dziesiątki lat trwały w stanie hibernacji.

Koniec jednej historii okazał się początkiem nowej.

Prof. Andrzej Paczkowski (ur. 1938 r.) jest historykiem, członkiem Kolegium IPN. Autor wielu książek o historii najnowszej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2004