Jazda bez trzymanki

Gdy Joe Biden stawia pierwsze kroki w roli prezydenta elekta, Donald Trump do końca pozostaje sobą.
z Nowego Jorku

16.11.2020

Czyta się kilka minut

Przed Dniem Weterana Jill i Joe Biden oddali hołd obywatelom Pensylwanii, poległym w wojnie koreańskiej. Filadelfia, 10 listopada 2020 r. / JOE RAEDLE / GETTY IMAGES
Przed Dniem Weterana Jill i Joe Biden oddali hołd obywatelom Pensylwanii, poległym w wojnie koreańskiej. Filadelfia, 10 listopada 2020 r. / JOE RAEDLE / GETTY IMAGES

Centrum konferencyjne w Wilmington, w stanie Delaware. Joe Biden, przyszły 46. prezydent USA, podbiega na scenę, gdzie wygłosi zwycięską mowę. W tle słychać piosenkę Bruce’a Springsteena „We Take Care of Our Own” („Troszczymy się o siebie nawzajem”). Dla niektórych ten utwór brzmi znajomo: w 2012 r. wykorzystał go Barack Obama w kampanii o reelekcję.

Joe Biden, służący u jego boku jako wiceprezydent, nie spodziewał się pewnie wówczas, że będzie kiedyś grał w USA pierwsze skrzypce. Choć ma za sobą 48-letnią karierę w Waszyngtonie, do tej pory o prezydenturze mógł tylko pomarzyć. Wyścig o Biały Dom przegrał dwa razy i to w przedbiegach: w 1988 r. oraz w 2008 r., gdy o nominację Partii Demokratycznej rywalizował z Obamą.

Zwyciężając tegoroczne wybory, 78-letni polityk spełnił nie tylko swoje ambicje, ale także nadzieje amerykańskich liberałów. Pokonał Trumpa i sprawił, że po raz pierwszy w historii Stany będą mieć wiceprezydentkę – czarnoskórą Kamalę Harris. Ale Biden obejmie władzę w wyjątkowo trudnym momencie: będzie musiał stawić czoło pandemii, odbudować gospodarkę i przynajmniej podjąć próbę zakopania podziałów w spolaryzowanym kraju.

Przede wszystkim wirus

Podczas pierwszego przemówienia wygłoszonego już w roli zwycięzcy Biden zaznaczył, że chce być prezydentem jednoczącym, a nie dzielącym Amerykanów. „Będę przywódcą, który nie uznaje podziałów na czerwone i niebieskie stany [kolory Partii Republikańskiej i Partii Demokratycznej – red.]. Ubiegałem się o ten urząd, by uzdrowić duszę Ameryki, odbudować klasę średnią i sprawić, by nasz kraj znów cieszył się szacunkiem za granicą” – przekonywał.

Prezydent elekt zapowiedział, że w pierwszej kolejności skupi się na walce z wirusem. Już 9 listopada ogłosił, kto wejdzie w skład jego zespołu ds. walki z pandemią. Wśród jego członków znalazł się m.in. Rick Bright, zwolniony przez Trumpa immunolog i były szef federalnej agencji pracującej nad szczepionką. Serwis Politico donosi, że Bright stracił pracę, bo sprzeciwiał się inwestowaniu w leki na malarię, które zdaniem Trumpa miały być skuteczne. Prezydent forsował ten sposób leczenia, choć z badań wynikało, że może być on dla pacjentów wręcz szkodliwy.

Sprzątanie

W przeciwieństwie do poprzednika Biden deklaruje, że będzie słuchać naukowców. Jako prezydent elekt zachęca Amerykanów do noszenia masek i prosi, by nie łączyć kawałka materiału z polityką. Trump był w tym mistrzem. Długo odmawiając noszenia maski w miejscach publicznych, stał się wzorem do naśladowania dla swoich zwolenników, którzy bez zachowania środków ostrożności tłoczyli się na jego wiecach. Biden najchętniej wprowadziłby ogólnokrajowy nakaz noszenia masek. Do tego potrzebuje jednak współpracy gubernatorów i władz lokalnych, co może być trudne w kraju, który składa się z 50 stanów posiadających sporą autonomię w sprawach wewnętrznych.

Są jednak sprawy, które Biden może załatwić jednym podpisem. Zapowiada, że na początku prezydentury wyda serię rozporządzeń odkręcających kontrowersyjne decyzje Trumpa. Chce więc zablokować rozpoczętą już procedurę wyjścia USA ze Światowej Organizacji Zdrowia, planuje także ponowne przystąpienie do paryskiego porozumienia klimatycznego. Należy się spodziewać, że cofnie zakaz wjazdu do USA dla obywateli 13 krajów, głównie muzułmańskich i afrykańskich. Na liście priorytetów jest też przywrócenie w całości programu chroniącego przed deportacją tzw. marzycieli – osoby, które jako dzieci przyjechały nielegalnie do Stanów.

Na te i inne zmiany Stany muszą jeszcze poczekać: Biden zostanie zaprzysiężony dopiero 20 stycznia.

Decydująca Pensylwania

Pierwsze chwile w roli prezydenta elekta Biden spędził zaskakująco spokojnie. Jak co niedzielę, 8 listopada poszedł do kościoła w rodzinnym Wilmington. Przyszły prezydent i katolik (drugi w historii USA, po Johnie F. Kennedym) odwiedził też lokalny cmentarz. Pochowani są tam jego bliscy: zmarły na raka syn oraz pierwsza żona i córeczka, których stracił w wypadku samochodowym w 1972 r. Aż do niedzieli wieczorem Biden nie opublikował ani jednego tweeta.

Zupełnie inaczej niż Trump, który do chwili oddania tego tekstu do druku nie uznał swej porażki i roztaczał na Twitterze wizję sfałszowanych wyborów. Porażka jest dla niego szczególnie gorzka, bo o wygranej Bidena przesądziła robotnicza Pensylwania. Cztery lata temu Trump zwyciężył tam z Hillary Clinton, obiecując nowe miejsca pracy. Dziś role się odwróciły i to Demokrata uzyskał w tym stanie niewielką przewagę (co najmniej 45 tys. głosów więcej na ponad 6,7 mln oddanych). Dzięki zwycięstwu w Pensylwanii Biden przekroczył potrzebną do zdobycia prezydentury granicę 270 głosów elektorskich. Co prawda do zeszłego czwartku 12 listopada trwało jeszcze liczenie głosów w Karolinie Północnej, Arizonie i Georgii, ale rozstrzygnięcia w tych stanach nie wpłyną już na ostateczny wynik.


Polecamy: Serwis specjalny "Tygodnika Powszechnego" o wyborach prezydenckich w USA


Innego zdania jest Trump, który zasypuje sądy pozwami, próbując dowieść, że podczas wyborów doszło do nieprawidłowości. Jego sztab poparł nawet pozew grupki wyborców z Arizony: tamtejsi zwolennicy Trumpa uczepili się teorii spiskowej i twierdzą, że karty do głosowania wypełnione cienkopisem były odrzucane przez komisję wyborczą jako nieważne.

Choć większość pozwów jest oddalana przez sądy, Trump nie daje za wygraną i zbiera fundusze na dalszą batalię. Dziennik „USA Today” donosi, że może mieć z tym jednak problem, bo republikańscy darczyńcy są coraz bardziej skupieni na stanie Georgia. Na początku stycznia odbędzie się tam druga turów wyborów do Senatu, od której będzie zależało, czy Republikanom uda się zachować większość w wyższej izbie parlamentu federalnego. To teraz szczególnie ważne, bo dzięki temu partia będzie mogła blokować proponowane przez Bidena ustawy.

Byle tylko utrudnić

Trump wplątuje w swoją walkę Departament Sprawiedliwości. Nominowany przez niego prokurator generalny William Barr upoważnił prokuratorów federalnych do przyjrzenia się „istotnym zarzutom” dotyczącym rzekomych nieprawidłowości podczas głosowania. Barr poprosił, by zrobili to do początku grudnia – wtedy stany poświadczą wynik wyborów na swoim terytorium. Decyzja Barra wywołała powszechne zdumienie, bo według dotychczasowej praktyki Departament powinien zaczekać z takimi działaniami do oficjalnego zakończenia wyścigu.

Administracja Trumpa stara się też utrudnić Bidenowi przygotowania do objęcia urzędu. W zeszłym tygodniu głośno było o Emily Murphy, szefowej agencji General Services Administration, która zwleka z wydaniem dokumentu uznającego wyborczą wygraną Bidena. Bez takiej formalności ekipa prezydenta elekta nie może uzyskać dostępu do funduszy rządowych ani porozumiewać się z agencjami federalnymi.

Atmosferę podgrzał sekretarz stanu Mike Pompeo, który stwierdził, że szykuje się już na drugą kadencję Trumpa. Doszło do absurdalnej sytuacji: Biden wydzwania do innych przywódców – m.in. do kanclerz Angeli Merkel i premiera Kanady Justina Trudeau – bez wsparcia logistycznego Departamentu Stanu.

Ekipa Bidena może też mieć pod górkę z wdrożeniem się w prace Departamentu Obrony: z dnia na dzień Trump zwolnił sekretarza obrony Marka Espera i trzech innych wyższych urzędników Pentagonu. Jego drogi z Esperem miały się rozejść już latem, gdy sprzeciwił się sugestii Trumpa, aby wojsko wzięło udział w tłumieniu zamieszek towarzyszących czasem antyrasistowskim demonstracjom. W powszechnym odczuciu urzędujący jeszcze prezydent teraz się na nim zemścił.

Murem za Trumpem

Choć Trump urządzał Stanom jazdę bez trzymanki – niemającą precedensu w historii kraju – to wciąż mógł liczyć na wsparcie swej partii. Do minionego czwartku tylko czterech republikańskich senatorów złożyło gratulacje Bidenowi. W obronie Trumpa stanął lider republikańskiej większości w Senacie Mitch McConnell: powiedział, że prezydent ma pełne prawo do procesowania się w sądach.

Stanowisko McConnella może wydać się politycznie absurdalnie, bo nawet republikańscy urzędnicy czuwający nad wyborami w kluczowych stanach nie doszukali się nieprawidłowości. Być może chodzi mu jednak o polityczną kalkulację: przed drugą turą wyborów w Georgii nie chce zadrzeć z elektoratem Trumpa. Mimo czterech lat kontrowersji, ciągłych kłamstw, ataków na Twitterze i wreszcie fatalnej reakcji na pandemię – Trump wciąż przekonuje do siebie ludzi. W tych wyborach głosowało na niego ponad 72 mln Amerykanów (o 5 mln mniej niż na Bidena) i Trump może być z takiego wyniku dumny: zdobył o 9 mln więcej głosów niż w 2016 r.

Powrót w roku 2024?

Według sondaży exit poll Trump znacznie lepiej niż cztery lata temu poradził sobie wśród Afroamerykanów i Latynosów, grup uznawanych dotąd za elektorat Demokratów. Szczególnie ważne okazało się dla niego poparcie Amerykanów pochodzenia kubańskiego, dzięki którym wygrał na Florydzie. Biden rozczarował się też Teksasem: choć według sondaży szedł tam łeb w łeb z Trumpem, po zliczeniu głosów okazało się, że nie ma szans. Republikanin przekonał do siebie nawet wielu Latynosów z przygranicznych rejonów Teksasu. To duże zaskoczenie, bo w 2016 r. Clinton miała tam nad Trumpem bardzo dużą przewagę. Teraz Biden zdobył wprawdzie ten region, ale tylko minimalną przewagą.

Wygląda na to, że podobnie jak w 2016 r. Demokraci zamknęli się w bańce przedwyborczych prognoz i uznali, że nie muszą wiele robić, bo mają zwycięstwo w kieszeni. Gdy ze względu na pandemię Biden ograniczał liczbę wieców do minimum, Trump odwiedzał po kilka stanów dziennie. W pocie czoła pracowali też zaangażowani w jego kampanię wolontariusze: szacuje się, że tylko w ciągu tygodnia zapukali do drzwi miliona wyborców.

Choć ostatecznie Trump przegrał, jego populizm może zadomowić się w Partii Republikańskiej na dobre. „New York Times” pisze, że to właśnie dzięki trumpowskiej retoryce przedstawiającej Demokratów jako „marionetki skrajnej lewicy” Republikanie zdołali odbić kilka miejsc w izbie niższej Kongresu. Niektórzy członkowie partii, jak senator Lindsey Graham, nie wyobrażają sobie polityki bez Trumpa. Senator sugeruje, że jeśli przegra on powyborczą batalię sądową, powinien zastanowić się nad startem w wyścigu w 2024 r.

Demokracie nie pogratuluję

Bez względu na to, jak potoczą się dalsze losy Trumpa, wielu światowych przywódców niecierpliwie czeka na zmianę warty w Białym Domu. Biden, który przepracował osiem lat w administracji Obamy, to gwarancja powrotu do tradycyjnej dyplomacji. W przeciwieństwie do Trumpa nie będzie postponować organizacji międzynarodowych, jak NATO czy WHO. W czasie kampanii Biden zapowiadał, że postawi na odbudowę relacji z sojusznikami w Europie i walkę ze zmianami klimatycznymi. Ważne będą też dla niego kwestie praworządności i ochrony praw człowieka.

Ten ostatni punkt zapewne nie podoba się przywódcom Chin, Turcji czy Rosji, którzy dotąd nie pogratulowali Bidenowi zwycięstwa. Niechętny jest mu też premier Słowenii Janez Janša. W ślad za Trumpem sugeruje na Twitterze, że Demokraci dopuścili się oszustw wyborczych. Słowenię i Stany łączyły dotąd bliskie relacje choćby z jednego powodu: to rodzinny kraj Melanii Trump.

Czy ustępująca pierwsza dama tego chce, czy nie, jej miejsce w Białym Domu zajmie niebawem Jill Biden. Wyłamując się z tradycji, 69-letnia wykładowczyni akademicka oświadczyła, że nie zrezygnuje z pracy zawodowej. W innych warunkach takie deklaracje wzbudziłyby w USA zapewne sporo sensacji. Jednak w powyborczej rzeczywistości uwagę zaprząta przede wszystkim to, kiedy Biden będzie mógł formalnie ruszyć z przygotowaniami do rządzenia.

Drugie pytanie, równie ważne, dotyczy Trumpa. Od czasu wystąpienia, w którym przedwcześnie ogłosił się zwycięzcą, po raz pierwszy pokazał się publicznie dopiero 11 listopada, gdy z okazji Dnia Weterana składał wieniec na Cmentarzu Narodowym w Arlington. W ciągu 10-minutowej ceremonii nie powiedział ani słowa. Złośliwi zastanawiają się, czy w najbliższych dwóch miesiącach, które zostały do zaprzysiężenia Bidena, prezydent będzie w ogóle zainteresowany rządzeniem krajem.

I pomyśleć, że to wszystko dzieje się w największym mocarstwie świata. ©

Tekst ukończono 12 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2020