Jan Paweł Wielki

10.04.2005

Czyta się kilka minut

Tygodnik Powszechny 15/2005 - str. 3 /  / archiwum Tygodnika Powszechnego
Tygodnik Powszechny 15/2005 - str. 3 / / archiwum Tygodnika Powszechnego

W Watykanie już za życia mówiono o nim Jan Paweł Wielki. A Watykan nie jest skłonny do emfazy. Powiedziano też: Pontyfikat, który zmienił świat - i tej ocenie trudno po namyśle nie przyznać racji.

Tekst pochodzi z "Tygodnika Powszechnego" nr 15/2005

Tygodnik Powszechny 15/2005 - str. 3

Jan Paweł II, następca wielkich papieży ostatniego stulecia, stał się moralnym autorytetem i punktem odniesienia dla świata. Dodajmy: w epoce, która autorytety odrzuca i w której wielu pretenduje do roli “punktu odniesienia". Jak to zrobił? Jak osiągnął taką miarę obecności w świecie i wśród ludzi?

Kiedy inaugurował pontyfikat, przyciągnął uwagę swą innością. Nie tylko tym, że był papieżem da un paese lontano (z dalekiego kraju), ale też zaskakującą wolnością ducha, dzięki której - jak mówiono wtedy - zachowywał się tak, jakby był papieżem od zawsze. Łamiąc obyczaje poprzedników przemówił podczas pierwszego ukazania się wiernym zgromadzonym przed Bazyliką św. Piotra. Przyciągnął uwagę świata, kiedy podczas Mszy św. inauguracyjnej potężnym głosem wezwał do wyzbycia się lęku przed otwarciem drzwi Chrystusowi. Przemówienie programowe było zarysem tego, co stało się później.

Nie sposób tu wyliczać wszystkich wielkich wydarzeń minionych 27 lat. Książek o Janie Pawle II powstało tysiące, co znaczy, że nie przestał intrygować, prowokować, a nade wszystko przyciągać współczesnych do siebie. Tak - do siebie także, ale nade wszystko do Chrystusa. Bo tajemnicą tego pontyfikatu było bezgraniczne zawierzenie Chrystusowi, zawierzenie naznaczone głębokim, osobistym związaniem się z Matką Zbawiciela. “Totus Tuus" było bardzo realnie jego życiową dewizą i programem. “Totus Tuus ego sum, et omnia mea tua sunt"... Tego pontyfikatu nie da się zrozumieć, jeśli weźmie się w nawias jego dziecięcą wiarę. Tajemnicą siły Karola Wojtyły - człowieka, kapłana, biskupa, kardynała i wreszcie papieża - była bowiem modlitwa. Kto był na prywatnej Mszy św. w jego watykańskiej kaplicy, ten bez trudu zrozumie, o czym mówię. Kiedy po przyjęciu Komunii św. długo modlił się w ciszy, robił wrażenie człowieka do cna udręczonego. Kiedy po Mszy św. wychodził do oczekujących go w sąsiadującej z kaplicą biblioteki, promieniał spokojem, życzliwością i wewnętrzną siłą.

Pontyfikat kontynuacji

Młody Papież wstępował na Stolicę Piotrową jako człowiek pełen energii. Włosi nazwali go “atletą", a także “papieżem pewności" - bo niósł wierzącym poczucie bezpieczeństwa wiary. Ujął w ręce stery Kościoła, który po Soborze Watykańskim II przypominał nieco łódź miotaną rozkołysanymi falami. Ktoś powiedział, że gdyby nie on, Kościół katolicki rozproszyłby się po różnych sektach protestanckich. Pewnie by się nie rozproszył, ład jednak był potrzebny. Jan Paweł II - papież soborowy do szpiku kości - był czasem oskarżany o dążenie do “restauracji", czyli powrotu do stanu sprzed Soboru, co jest szczególnie krzywdzącą bzdurą.

W pierwszej encyklice rozwinął swój program: Drogą Kościoła - napisał - jest człowiek. Było to właśnie dalszym ciągiem soborowej “rewolucji", bo wielu nadal sądziło, że odwrotnie: Kościół jest drogą człowieka i że nie Kościół człowiekowi, a człowiek Kościołowi ma służyć.

Wiedział, że “kapłan z ludzi wzięty, dla ludzi jest postanowiony". Był dla ludzi. Nie dla Kurii Rzymskiej (do wielu spraw administracyjnych od początku delegował kompetentnych współpracowników), ale dla ludzi. Wiedział, że Chrystus powierzył Piotrowi “umacnianie braci", a nie administrowanie ważnymi skądinąd dziełami, które w ciągu wieków podejmował Kościół.

Jako pasterz przewodniczył modlitwie Kościoła: w swojej rzymskiej diecezji, którą - rzecz niesłychana od stuleci - wytrwale wizytował parafia po parafii, na wielkich zgromadzeniach liturgicznych w Bazylice św. Piotra, w innych rzymskich bazylikach oraz podczas wszystkich podróży apostolskich. Bywało, że po trwającym kilkanaście godzin locie, nie bacząc na zmianę czasu, prosto z samolotu udawał się tam, gdzie oczekiwali go wierni, i przewodniczył Mszy św.

Niestrudzenie głosił słowo Boże. W profesorskim stylu co środa wygłaszał katechezy, co niektórych dziwiło, jako że poszczególnych tekstów z następujących po sobie cyklów słuchali przecież coraz to inni wierni. Katechezy te, zebrane dziś w osobne tomy, stanowią jednak ważny i przystępny wykład wiary.

Kierował Kościołem przy pomocy Kurii Rzymskiej. Niemal cała ta instytucja składa się dziś z ludzi przez niego mianowanych, większość biskupów świata zostało przezeń ustanowionych, nie mówiąc o Kolegium Kardynalskim. W pierwszych latach szukał współpracowników wśród Ojców Soboru, z upływem czasu, kiedy ich ubywało - zapraszał młodych. Pracom Synodu Biskupów nadał stały rytm, wzbogacony zwoływanymi w razie potrzeby synodami specjalnymi, poświęconymi szczególnie pilnym kwestiom lub obejmującymi jeden kontynent, region świata czy nawet jeden Kościół lokalny.

Styl pontyfikatu

Każdy papież przynosi swój własny styl. Styl Jana Pawła II, odznaczający się wyjściem do ludzi, aż do końca, przekraczał wszystko, co do tej pory znała historia. Papieskie podróże... Owszem, już Paweł VI inaugurował ten model sprawowania papieskiej posługi, lecz to Jan Paweł II sprawił, że podróże stały się niemal rutynowym sposobem jej wykonywania. My wiemy, czym były dla Polski papieskie wizyty w kolejnych stadiach najnowszej historii. Warto sobie wyobrazić, czym były dla innych: dla dalekiej Afryki, dla krajów Ameryki Południowej, dla Stanów Zjednoczonych, dla Czechosłowacji, Kazachstanu, Grecji, Holandii, Niemiec, a czym dla niewielkich wysp, jak Trynidad i Tobago. Jan Paweł II wiedział, że żadna encyklika, żadne radiowe orędzie czy transmisja telewizyjna nie są tym, czym żywa obecność. Każda z tych wizyt niosła inne owoce, jak ewangeliczny zasiew: plon pięciokrotny, dziesięciokrotny i tak dalej. Pierwsza podróż do Polski stała się początkiem upadku reżimu. Czy następca Jana Pawła II będzie mógł nie podróżować?

Zawsze starał się iść do chorych. Widziałem, jak w którymś z krajów afrykańskich pochylał się nad trędowatymi, i kiedy sam stał się jednym z chorych, swoim cierpieniem chciał umacniać innych. Wobec świata, który lansuje fizyczną tężyznę i zdrowie, stawał w poniżeniu swej choroby. Kolejny raz złamał watykański obyczaj, już po zamachu pozwalając, by jego fotografia z kroplówką, na łóżku szpitalnym była dla wszystkich dostępna w watykańskim zakładzie fotograficznym Artura Mari. I kiedy w ciągu ostatnich dziesięciu lat on, Boży atleta, coraz bardziej uginał się pod ciężarem krzyża choroby, nie wycofał się, jak przegrany król, w zacisze Watykanu, lecz przeciwnie: był do końca z tymi, którym chciał służyć.

Był pasterzem wszystkich: bogatych i ubogich, choć tym ostatnim pragnął zawsze okazać pierwszeństwo. Pierwszym budynkiem, który wzniósł w Watykanie, był dom dla ludzi bez dachu nad głową, powierzony siostrom beatyfikowanej przez niego kilkanaście lat później Matki Teresy z Kalkuty. Szedł do biednych w fawelach Ameryki Południowej. Szedł do Indian. Byłem świadkiem, jak w Togo odwiedził zbudowaną z liści i błota murzyńską chatkę. Ale szedł też do wielkich tego świata, by mówić im o ubogich i potrzebujących, by przypominać im o ich obowiązkach i dobru wspólnym.

Rozmawiał ze wszystkimi. Przyjmował ludzi, którym daleko było do doskonałości, rozmawiał z dyktatorami i przywódcami, których ręce były splamione krwią - Pinochetem, Arafatem - bo wiedział, że spotkaniem, rozmową więcej można dobrego zdziałać aniżeli wzgardliwym osądzeniem i odepchnięciem.

Porywał młodych. Od pierwszego dnia, kiedy zapewnił, że są jego i Kościoła nadzieją. Wszędzie, gdziekolwiek był, garnęli się do niego. Stawiał wysokie wymagania, na które - czasem ku zaskoczeniu miejscowych pasterzy - młodzież reagowała z entuzjazmem, może czując, że ten, który do niej mówi, kocha ją i w nią wierzy. Kto mógł przypuszczać, że zainicjowane przez Jana Pawła II Światowe Dni Młodzieży znajdą tak szeroki odzew i tak szybko wpiszą się w normalny rytm życia Kościoła? Od Papieża wielu biskupów uczyło się odkrywać pracę z młodymi. To, co w tej dziedzinie dziś wydaje się oczywiste - w wielu miejscach świata było rewelacją i nowością.

Pontyfikat, który przemienił świat

Wiedział, że jeśli Bóg powołał “słowiańskiego papieża", że jeśli przychodzi on z “Kościoła milczenia", to musi być tego Kościoła, tych narodów głosem. I był. Mówił w imieniu tych, o których wolny świat wolał zbyt wiele nie wiedzieć. W historycznym przemówieniu w ONZ (1979 r.) ani razu nie wypowiedział słowa “komunizm", lecz to, co mówił, było tak mocne i tak jasne, że - jak zapisał naoczny świadek - sowiecka delegacja po raz pierwszy się nie nudziła, ale drżała zdjęta strachem.

Patronował duchowo “Solidarności" i wierzył, że w jego Ojczyźnie rodzi się wielka propozycja dla rozdartego świata. Nie dopuścił, by Kościół w Polsce zwątpił w tę ideę. Głosił prawa człowieka, prawo do wolności. O suwerenność naszego kraju upominał się w słynnym liście do Breżniewa z 16 grudnia 1980 r. i nikt dziś nie ma wątpliwości, że to on, Papież z Polski, walnie przyczynił się do upadku komunizmu. Owszem: nie był zachwycony dalszym ciągiem wydarzeń w naszym kraju, ale się nie oburzał, lecz cierpliwie, podczas kolejnych wizyt uczył, jak przyjmować trudny dar wolności, która jest dana i zadana - by na koniec dać nam jako drogowskaz Boże Miłosierdzie.

Był zawsze przeciw wojnie, nawet wtedy, kiedy niemal wszystkim się wydawało, że wojna jest najlepszym rozwiązaniem. W przypadku Iraku do końca wzywał do odstąpienia od interwencji, a gdy już do niej doszło, natychmiast myślał o godnym zakończeniu konfliktu. Zawsze przeciw przemocy, krzywdzie, w obronie najsłabszych, ściągał na siebie krytyki i ataki.

Z niezłomnym uporem bronił godności ludzkiego życia, które jest darem Boga i które tylko Bóg może odebrać. Dzięki niemu w Katechizmie Kościoła Katolickiego znalazły się dobitne słowa przeciw karze śmierci. Ten fragment zresztą dołączono do Katechizmu już po jego wydaniu, w opublikowanym później suplemencie, będącym skutkiem encykliki Jana Pawła II “Evangelium vitae". Po prostu: bronił życia od chwili poczęcia do naturalnej śmierci. W dramatycznym przemówieniu na ten temat w Polsce (Kalisz, 1997) jakby zwątpił w siłę własnego autorytetu i odwołał się do słów Matki Teresy z Kalkuty: “jeśli mnie nie chcecie słuchać, posłuchajcie jej". Gromił mafię sycylijską przemawiając w Agrigento, zaś w Hiroszimie, mając za sobą pomnik atomowej zagłady, znów podnosił głos przeciw wojnie: ten temat zyskał mu miano największego orędownika pokoju w świecie.

Kule Ali Agcy nie były niczym innym jak wyrazem panicznego lęku potężnego mocarstwa wobec tego papieża bez jednego czołgu. Z zamachu wyszedł jeszcze mocniejszy. Jeśli wcześniej czasem mówiono o nim z lekceważeniem (że z zacofanej Polski) albo napomykano o aktorstwie, po 13 maja 1981 r. stało się jasne, że jest to “aktorstwo" śmiertelnie poważne. Strzały na Placu św. Piotra potwierdziły już na zawsze jego autorytet.

Pontyfikat, który zmienił Kościół

To, co Jan Paweł II wniósł w doktrynę wiary, wymaga omówienia i jest już szeroko, czasem krytycznie komentowane. Każda jego encyklika dotyczy ważnej sfery życia ludzkiego, wiary i zasad postępowania. Każda budziła w świecie wielkie zainteresowanie, dotykając spraw naprawdę aktualnych. Obok pism pozostaną jednak wydarzenia wyrosłe z wiary, wydarzenia kościelne, nieodwracalne, które już na zawsze staną się bogactwem Kościoła i będą rodzić nowe bogactwa.

Takim wydarzeniem była wizyta w rzymskiej synagodze 13 kwietnia 1986 r. Jako pierwszy spośród następców św. Piotra Jan Paweł II modlił się z Żydami (wielu z nich płakało ze wzruszenia) w ich domu modlitwy, słowami Biblii. Ta wizyta, dopełniona niejako pielgrzymką do Ziemi Świętej w marcu 2000, obrazuje ogromny wkład Papieża w budowanie braterskiej więzi z judaizmem; wielki rozdział tego pontyfikatu, owocny także w Polsce.

Zdobył życzliwość wyznawców islamu. Podczas wizyty w Kamerunie witający go imam ze wzruszeniem nazwał go honorowym muzułmaninem. Świat arabski nie zapomni mu, że był przeciwko wojnie w Iraku. W Izraelu nie wahał się przypomnieć o prawach ludności palestyńskiej. Nie zdarzyło się też wcześniej, by papież mówił do tysięcy młodych mahometan o Bogu tak, jak miało to miejsce w Casablance. Obok niego siedział król Maroka, duchowy przywódca kraju, w prostej linii potomek Mahometa.

Wydarzeniem, znaczenia którego wciąż chyba jeszcze do końca nie zgłębiliśmy, był dzień modlitwy o pokój. Do Asyżu, 27 października 1986 r., Jan Paweł II zaprosił głowy wszystkich wyznań religijnych, “aby być razem i modlić się o pokój". Było to pierwsze takie spotkanie w historii Kościoła. Ludzie różnej wiary zgromadzili się, nie aby swoje racje dyskutować, nie by się wzajemnie nawracać, zwalczać, jedni nad drugich wywyższać, lecz aby być razem i ku Temu, który jest Nieogarniony, zanosić modlitwę o pokój dla ludzkości. Kiedy Papież przybył na to spotkanie i wszedł w krąg oczekujących go kapłanów, zobaczyłem, jak na pochmurnym niebie ukazała się tęcza - znak przymierza. Podobne spotkanie - raz jeszcze z udziałem Jana Pawła II - odbyło się w Asyżu w roku 2000.

Był papieżem, który niestrudzenie budował braterstwo międzyreligijne. Nie zrażając się niepowodzeniami robił wszystko, co możliwe, by zagoić zadawane w przeszłości rany, mimo upływu czasu wciąż bolesne, zwłaszcza u chrześcijan. W ostatnich dniach Patriarcha Moskwy i Wszechrusi napisał do Papieża, że się za niego modli. Nie dane im było się spotkać, ale może milczenie umierającego Papieża okaże się bardziej wymownym argumentem aniżeli wszystkie przemówienia wybitnych delegatów Stolicy Apostolskiej.

Ale pozostaną też wypowiedziane przez niego słowa, które zmieniły wizerunek Kościoła, a może i bieg historii. W dniach Wielkiego Postu 2000 - to kolejne wydarzenie - Jan Paweł II w otoczeniu kardynałów i z nimi wyznał wobec Boga i świata grzechy popełniane przez ludzi Kościoła w ciągu dziejów i w imię Ewangelii. Ten profetyczny, poprzedzony długimi studiami i modlitwą, akt pokuty, choć do dziś budzi wśród wielu katolików sprzeciwy, stał się zbawiennym rozpoczęciem procesu oczyszczania pamięci, który Kościołowi przywrócił wiarygodność w oczach świata. O tej wiarygodności mówił w Asyżu na wspomnianym już spotkaniu w 2000 r. przedstawiciel wspólnoty żydowskiej.

Czymś takim było również zdanie wypowiedziane przez Jana Pawła II w Bazylice św. Piotra w obecności patriarchy Konstantynopola Dimitriosa I. Jan Paweł II mówił o prymacie biskupa Rzymu, że jest świadom, iż “to, co miało być posługą jedności, mogło niekiedy przybrać odmienną postać". Innymi słowy, pytał, dlaczego to, co miało być fundamentem jedności, stało się przyczyną podziałów. Powiedział: “Modlę się gorąco do Ducha Świętego, by obdarzył nas swoim światłem i oświecił wszystkich pasterzy i teologów naszych Kościołów, abyśmy wspólnie poszukiwali takich form sprawowania owego urzędu, w których możliwe będzie realizowanie uznawanej przez jednych i drugich posługi miłości". Chyba nigdy jeszcze żaden z papieży nie powiedział czegoś takiego, i to w obecności patriarchy prawosławnego.

***

Czy to wszystkie tytuły do wielkości Jana Pawła II? Ależ nie! O wielkości nie decydują ani słowa, ani wydarzenia. To one rodzą się z wielkości. Logika wiary i bezgraniczne zaufanie Bogu pozwalały Janowi Pawłowi II odczytywać znaki czasu i na nie odpowiadać. Był nie tylko świadkiem wiary, kapłanem, nauczycielem i przewodnikiem Kościoła, ale był także świadkiem wewnętrznej wolności, która jest córą zaufania Bogu.

Tak dobrze dziś znany w całym świecie obraz Papieża, który klęka i bardzo nisko się pochyla, by ucałować ziemię, na którą przybywa (kto dziś całuje ziemię?!), mówi o miłości i szacunku do nawiedzanego człowieka. Nie cieszyły go przesadne oznaki czci; by przekłuć balon, zdarzało się, że nawet z nich żartował. Z jakąś lekko skrywaną niechęcią i jakby z pośpiechem odsłaniał swoje pomniki, wiedząc, że są może nie najbardziej fortunnym wyrazem dobrej woli, i nie chcąc tym, którzy je wznosili, wyrządzać przykrości.

W naszej pamięci pozostanie jednak obraz Jana Pawła II ostatni. Obraz człowieka, który nie daje się zmiażdżyć cierpieniem. Tej nocy, kiedy się rozeszła wiadomość o nagłym pogorszeniu Jego zdrowia, na Plac św. Piotra pospieszyli ludzie. Zapytana o powód przyjścia, jakaś kobieta odpowiedziała (zdumiona, że w ogóle można o coś takiego pytać), że to była jej powinność. Przecież kiedy odchodzi człowiek bliski, nie chcemy, żeby czuł się samotny i opuszczony, chcemy mu powiedzieć, że go kochamy. Przez te dwadzieścia siedem lat Jan Paweł II stał się kimś bliskim milionom ludzi, bo wiedzieli, że i oni są mu bliscy.

A my, którym było dane znać Go, pracować u Jego boku, obcować z nim na co dzień? Żegnamy Go ze ściśniętym sercem. I chcemy wołać: co z tego, że Jan Paweł II jest wielki, skoro Go już nie ma? Jesteśmy jednak pełni wdzięczności, że było nam dane to spotkanie.

“Zostań z nami" - krzyczeliśmy, kiedy tu przyjeżdżał. Zostań z nami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej