Jan Krzeptowski-Sabała: Nowe widoki na Tatry

Cały łańcuch to ledwie tysiąc kilometrów kwadratowych, a polską część dałoby się zmieścić w jednej dużej dolinie w Alpach. Jakoś musimy się tym terenem podzielić.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Jan Krzeptowski-Sabała. Tatry, styczeń 2023 r. / GRAŻYNA MAKARA
Jan Krzeptowski-Sabała. Tatry, styczeń 2023 r. / GRAŻYNA MAKARA

KRZYSZTOF STORY: Opowiedz o pradziadku, bo to chyba wszystko przez niego.

JAN KRZEPTOWSKI-SABAŁA: Trzeba jeszcze dorzucić dwa razy „pra”, dzieli nas pięć pokoleń. Sabała w XIX wieku stał się najbardziej znanym tatrzańskim gawędziarzem. Dla twórców, którzy wtedy odwiedzali Tatry, został archetypem górala, a jednocześnie: przyjacielem, przewodnikiem i inspiracją.

Choć sam nie umiał pisać, na zawsze trafił do polskiej literatury. Prowadził w góry Tytusa Chałubińskiego, był chrzestnym syna Stanisława Witkiewicza, jego muzyką interesował się Paderewski, a gawędy Sabały spisywał Sienkiewicz.

Dygresja piśmiennicza: Sabała pochodził z dość bogatej rodziny, jego ojciec był wójtem Kościeliska i oczywiście opłacił synom lekcje pisania. Cóż z tego, skoro chłopcy wcale do nauki się nie garnęli, a w nauczyciela rzucali kamieniami.

Nawet bez tej umiejętności współtworzył tak popularną w epoce Młodej Polski legendę cudownej i dzikiej tatrzańskiej krainy. Legendę, z powodu której w 2021 r. w Tatry przyjechało 4,5 mln ludzi.

I to tylko do parku narodowego po polskiej stronie. Słowacki TANAP przyjął kolejne 3,5 mln gości.

Co dzisiaj by powiedział pradziadek, widząc telewizyjnego „Sylwestra” w Zakopanem czy wszechobecną samowolkę budowlaną?

Skala pewnie by go przeraziła – za jego czasów turystów liczono w setkach, nie w milionach. Doceniłby to, że jest więcej niedźwiedzi i, nie ukrywajmy, kilka chciałby od razu ubić, bo Sabała był zawołanym myśliwym. Ale na pewno ucieszyłby się, że jego Tatry zdziczały.

Dzikie Tatry. Używasz tego określenia także w swoich filmach, wystąpieniach, wywiadach. Jak można dzikim nazwać teren tak mocno przedeptany przez ludzi?

Oczywiście nie chodzi o dzikość w znaczeniu pustki, niedostępności. W Tatrach praktycznie nie ma miejsc, które zahaczałyby o słowo „pierwotny” – może dałoby się mocno zmrużyć oko i nazwać tak kawałki lasów urwiskowych, gdzie nigdy nie dotarł żaden, nawet najodważniejszy drwal.


Marcin Żyła: Jeszcze nigdy w nasze najwyższe góry nie chodziło tak dużo ludzi jak teraz. W Tatrach coraz trudniej znaleźć spokój, w Zakopanem – piękno. Ale wciąż się da.

 


Ale w sensie przyrodniczym dzikość w Tatrach dużo łatwiej znajdziemy dziś niż w czasach Chałubińskiego, Witkacego i Sabały, nawet jeśli książki i wiersze sugerują co innego. Za życia mojego szanownego przodka te góry były raczej sceną ekologicznej katastrofy. Kończyła się właśnie epoka tatrzańskiego hutnictwa i górnictwa [piec huty w zakopiańskich Kuźnicach, tuż przy dzisiejszej stacji kolejki na Kasprowy Wierch, wygaszono w 1875 r. – red.], ale stały jeszcze tartaki, papiernie, więc lasy trzebiono na potęgę – było ich trzy razy mniej niż teraz. Przerazilibyśmy się, patrząc wtedy na Dolinę Rybiego Potoku czy Dolinę Roztoki, gdzie dzisiaj otoczone drzewami stoi jedno z najpiękniejszych tatrzańskich schronisk. Wtedy zobaczylibyśmy zręby po horyzont. Duże dzikie zwierzęta były rzadkością przez utratę siedlisk i kłusownictwo. Już w 1868 r. Sejm Galicyjski musiał uchwalić prawo o ochronie dzikich kóz i świstaków, bo te zostały prawie wybite do nogi. To był jeden z pierwszych takich przepisów na świecie.

A zamiast niedźwiedzi, świstaków i kozic?

Owce. Tysiące owiec, które pasano nie tylko na polanach, ale też powyżej górnej granicy lasu, a nawet na graniach. Za pozbawione roślinności stoki brała się erozja, schodziły lawiny błotne. Tak było aż do końca II wojny światowej. Niemiecka okupacja jeszcze pogorszyła sprawę, bo Niemcy rekwirowali ludziom krowy, więc kolejni górale przerzucali się na owce. Pod koniec wojny w polskich Tatrach pasło się około 30 tys. owiec.

Ile to musiało jeść!

Polskie Tatry to mały obszar, dzisiaj park narodowy zajmuje niewiele ponad 200 km kw. Pastwisk zwyczajnie brakowało. Dlatego początkiem dzikości w Tatrach wcale nie było utworzenie parku narodowego w 1954 r., tylko tzw. Wielki Redyk sześć lat wcześniej. Wtedy w ciągu dwóch sezonów kilkanaście tysięcy owiec juhasi wyprowadzili z Tatr i przepędzili na pastwiska w Pieninach, Bieszczadach i Beskidach.

Wiele tatrzańskich szlaków prowadzi dawnymi ścieżkami pasterzy, drwali, górników. Zgoda, dzisiaj chodzą po nich miliony ludzi, ale większość turystów koncentruje się w czterech punktach: droga do Morskiego Oka, Kasprowy Wierch, Dolina Kościeliska i Chochołowska. Poza szlakami od 70 lat przyroda ma dużo więcej spokoju. Jeśli mogliśmy pokochać Tatry z czasów Sabały, tym bardziej możemy pokochać te dzisiejsze.

Miłości do Tatr akurat w Polsce nigdy nie brakuje. Skąd się wzięła u Ciebie?

Po pierwsze z genów: mój ojciec jest cieślą, ale zabierał mnie na wycieczki górskie, nie byliśmy takimi góralami, co to na Giewont tylko patrzą. Po drugie: od ludzi, których spotkałem. Urodziłem się i do dzisiaj mieszkam w Kościelisku. W szkole pan Bogdan, mój nauczyciel historii, wyciągnął mnie na konkurs wiedzy o rodzinnej wsi. Wygrałem wtedy słynny przewodnik po Tatrach Józefa Nyki i nauczyłem się go prawie na pamięć.

Nie byłeś jednym z tych Sabałów, którzy rzucają w nauczycieli kamieniami.

Ale nie byłem też chłopakiem, który od dziecka fascynował się przyrodą i zaglądał pod każdy kamień. W końcu poszedłem na studia leśne i kurs przewodnika tatrzańskiego. Poczułem, że jestem na właściwym miejscu.

Nie jesteś typowym przewodnikiem.

Raczej nie spotkasz mnie na drodze do Morskiego Oka.

Dużo większą szansę miałbym w Tatrach Zachodnich. Koncentrujesz się na przyrodzie, pokazujesz ludziom właśnie tę dziką stronę Tatr.

Długo szukałem swojej drogi w górach. Zrobiłem kurs taternictwa jaskiniowego, chodziłem po dziurach. W końcu wygrała fascynacja przyrodą. Jako jeden z niewielu się w tym specjalizuję. To jest dla Tatr ogromna strata, bo na całym świecie turystyka przyrodnicza świetnie się rozwija, a u nas dopiero kiełkuje. W amerykańskim Yellowstone jest mnóstwo wycieczek na podglądanie zwierząt, ptaków, naukę o przyrodzie. To samo widziałem we Włoszech w parku narodowym Abruzji, Lacjum i Molise, który jest bardzo podobny do naszego.

Nie trzeba wyjeżdżać za granicę, wystarczy do Białowieży.

Właśnie! Góry nadal traktujemy głównie jako miejsce wędrówek i arenę sportowych wyczynów, ewentualnie tło dla posiadówy w klimatycznym schronisku. Tymczasem w Tatrach rośnie 200 gatunków roślin, których nie znajdziemy nigdzie indziej w Polsce. Inne, jak warzucha tatrzańska, którą możemy spotkać idąc na Rysy czy przełęcz pod Chłopkiem, nie rosną nigdzie w świecie. Fakt, często tego nie dostrzegamy. Z drugiej strony: gdy opowiadam o tym w mediach społecznościowych, okazuje się, że tatrzańska przyroda interesuje tysiące ludzi.

Pamiętam, jak wygląda warzucha. Mam podczas trudnej wyrypy albo w środku drogi wspinaczkowej rozglądać się i szukać białych, niepozornych kwiatków?

Nie. Ale jeśli przyjedziesz kiedyś w Tatry tylko po to, by szukać takich małych skarbów – gwarantuję ci, że się nie zawiedziesz. Chodzi o zmianę perspektywy. Na wszystkie góry w Polsce, którym udało się wyściubić choć kawałek szczytu ponad granicę lasu, przywykliśmy patrzeć w skali makro. Chcemy wejść na górę i zobaczyć widok przez duże W. Spektakularny, panoramiczny, dobrze wyglądający na Instagramie.

Po prostu piękny.

Pięknie jest też usiąść z lornetką pod Raptawicką Turnią w Dolinie Kościeliskiej, obserwować ptaki i liczyć, że uda się wypatrzyć pomurnika – stworzenie o czerwonych skrzydłach tak drobne, że czasem przypomina motyla, a w Polsce gnieździ się najwyżej kilkanaście par tego gatunku.

Wyobrażasz sobie te tysiące turystów z lornetkami?

To nigdy nie będzie masowe, i bardzo dobrze. Turystyka przyrodnicza ma dużo wspólnego z modnym dzisiaj słowem mindfulness, z uważnością. Wymaga czasu i cierpliwości, ale oferuje niesamowitą satysfakcję, że wypatrzyliśmy skarb, który tysiące ludzi przed nami obojętnie minęło. Takie skarby czasami czekają metr od szlaku, wystarczy się schylić.

Do szukania skarbów jeszcze wrócimy, pomówmy o tysiącach ludzi. Przez ostatnią dekadę polskie Tatry odwiedziło 36 mln ludzi. Miało miejsce 7469 wypadków, zginęły 154 osoby.

A większość z nich to turyści dobrze wyposażeni i przygotowani, którzy przecenili swoje możliwości albo nie docenili warunków w górach. Przy takiej skali turystyki, w Tatrach jest naprawdę mało wypadków. Media uwielbiają takie obrazki jak ludzie wzywający TOPR nad Morskie Oko, bo zrobiło się ciemno, ale z naszej perspektywy to jest nieistotny promil. I dobrze, że tacy ludzie trafiają nad Morskie Oko, a nie na Świnicę czy Zawrat.

Tatry są wyjątkowe pod względem dostępności. Nie ma żadnego przedgórza, bariery oddzielającej Krupówki od gór o alpejskim charakterze. W wielu miejscach ulica ze sklepami i restauracjami po prostu zmienia się w szlak. To wielkie góry otwarte dla nas, małych ludzi. Ma to swoje dobre i złe strony.

A czy tatrzański turysta ewoluuje? Jest lepiej przygotowany niż 10 lat temu? Obserwując tę zimę w Tatrach, mam takie wrażenie. Większość ma detektory lawinowe, do wspinaczki na zamarznięte lodospady ustawiają się kolejki, a w Dolinie Goryczkowej więcej ludzi momentami podchodzi na skiturach, niż wjeżdża wyciągiem. Nauczyliśmy się alpinizmu?

Uczymy się. Parę lat temu głównie kupowaliśmy sprzęt i górskie ciuchy. Dzisiaj inwestujemy w umiejętności. Szkoły górskie mają mnóstwo chętnych na kursy lawinowe, wysokogórskie, wspinaczkowe. Tylko pamiętaj, że ta zmiana dotyczy małej grupy turystów, która po prostu zimą jest dużo bardziej widoczna. Zwłaszcza na Słowacji, gdzie zimą zamyka się wszystkie szlaki powyżej schronisk i szczyty są dostępne tylko dla wspinaczy oraz narciarzy z klubów wysokogórskich.

Natura cierpi na tej dostępności? Pytam pracownika parku narodowego.

I tu nie można postawić kropki, inaczej każdy park musielibyśmy zmienić w ścisły rezerwat. A koncepcja parku narodowego, stworzona w amerykańskim Yellowstone, od początku zakładała, że człowiek ma prawo do spotkania z tą bezcenną przyrodą.

W Tatrach problemem są hektolitry ludzkich fekaliów, dlatego ciągniemy kanalizację do kolejnych schronisk. Problemem jest dokarmianie zwierząt; tutaj rozwiązaniem jest edukacja. Nowym wyzwaniem są tłumy skiturowców jeżdżących w miejscach, gdzie zwierzęta powinny mieć spokój. Szczyt sezonu skiturowego przypada na toki cietrzewi. Dla nas jeszcze jest zima, bo przecież na polanach leży fantastyczny do jazdy śnieg, ale naturę bardziej obchodzi kryterium długości dnia. Nie żeby cietrzewie lubiły seks w śniegu, po prostu muszą zdążyć z wychowaniem młodych przed następną zimą. Narciarze często płoszą ptaki, narażają je na wychłodzenie i atak drapieżników.

Problemem są skiturowcy, ale nie jest nim fakt, że TPN planuje odnowić kompleks narciarski na Nosalu? Trzeba będzie wyciąć hektar lasu; przeciwko tej decyzji protestują organizacje ekologiczne.

Moim zdaniem jeden stok na Nosalu jest mniejszą szkodą dla przyrody niż ludzka obecność w miejscach, gdzie do tej pory zwierzęta mogły mieć święty spokój, ale wiem, że zdania są różne. Nosal jest też miejscem historycznym dla polskiego narciarstwa, na tym stoku odbył się jedyny w naszej historii Puchar Świata.

Tatry są i pewnie zawsze będą wielkim kompromisem. Narciarstwo, turystyka, ochrona przyrody rozwijały się tu równolegle. Zarobek, ekologia, a nawet łyk żentycy w szałasie – te wszystkie potrzeby trzeba równoważyć. Kościelisko dawniej nazywało się Polany. Dzisiaj bardziej pasowałoby „Beverly Hills”, bo jest pełne luksusowych apartamentowców. Czy zwierzęta na tym cierpią? Tak, bo zabudowaliśmy im jeden z korytarzy migracyjnych. Całe Tatry to zaledwie tysiąc kilometrów kwadratowych, a polską część dałoby się zmieścić w jednej dużej dolinie w Alpach. Jakoś musimy się tym terenem podzielić.

Udaje się?

Często tak, co pokazują populacje największych zwierząt. Liczba kozic [1222 według ostatniego liczenia – red.] jest dość stabilna, niedźwiedzi mamy około 60. Ciężko je policzyć dokładnie, bo wędrują, nie pytając nikogo o zgodę. Kilka lat temu jeden poszedł z Tatr aż w ukraińskie Karpaty. Oprócz tego kilkanaście rysi i kilkadziesiąt wilków.

Jak to szacujecie?

Dwa razy do roku organizujemy liczenie kozic. Liczbę niedźwiedzi szacujemy głównie z badań genetycznych, np. pozostawionej na drzewach sierści, a rysie i wilki podglądamy dzięki fotopułapkom, a potem rozpoznajemy konkretne osobniki, np. po układzie rysich cętek.

Turysta prędzej wygra na loterii niż zobaczy rysia. Jak zatem szukać dzikich Tatr?

Podam ci najbardziej ogólny przepis. Weź mapę i wykreśl wszystkie miejsca, gdzie są wyciągi i schroniska. Na pozostałym obszarze wybierz krótką trasę, weź lornetkę albo aparat i wyjdź wcześnie rano, najpóźniej o siódmej, najlepiej w środku tygodnia. Postaraj się przejść ją w czasie dwa razy dłuższym niż oficjalna czasówka. Przysiadaj tu i ówdzie, patrz pod nogi, obserwuj to, co blisko. Obserwuj i nie bój się schylić. Krokusy najlepiej ogląda się na klęczkach.

Gdy pokazujesz ludziom tatrzańską przyrodę, co robi na nich największe wrażenie?

Lubię podsłuchiwać, o czym rozmawiają, na co zwracają uwagę. Wszystkich fascynują niedźwiedzie i inne duże zwierzęta. Wystarczy zobaczyć ślady po niedźwiedzich pazurach na drzewie tuż przy szlaku – wiesz, że to zwierzę może być kilkaset metrów stąd. Może było tu jeszcze pięć minut temu. To uruchamia wyobraźnię.

Kilkusetletnie limby ludzie traktują z szacunkiem, a na widok jezior i wodospadów opadają im szczęki, bo tego poza górami nie znajdą. I jeszcze lawiny , wezbrania potoków, wielkie obrywy skalne. Do dziś pamiętam, jak jeden chłopak zobaczył tatrzańskie turnie i krzyknął: „Kurczę, tu jest jak w Minecrafcie!”.

A co u Ciebie wywołuje taki zachwyt?

Uwielbiam rejon Czerwonych Wierchów. Tam są skały osadowe, gleba zawiera węglan wapnia, więc dzieją się tam botaniczne cuda, rosną reliktowe gatunki. Kiedyś byłem na Islandii i zdziwiłem się, że większość islandzkich roślin znam z Czerwonych Wierchów.

Czasami wydarzają się też spotkania, które zaskakują wszystkich, choć nie zawsze pozytywnie. Na przykład kruki...

Z perspektywy wspinacza – złodzieje!

Faktycznie, tatrzańskie kruki nauczyły się otwierać plecaki zostawione pod skałami. Potrafią okraść wspinacza z kanapek, czekolady czy butów. Ale przyznasz, że krucza inteligencja budzi podziw.

Albo historia tatrzańskich bobrów. Teraz osiedliły się w Dolinie Miętusiej, metr od szlaku. Od dawna kręciły się w Dolinie Rybiego Potoku, który wypływa z Morskiego Oka. Dwa lata temu jeden przezimował tuż przy najsłynniejszym tatrzańskim jeziorze. Na wiosnę zaczął tam zabawę w drwala i budowę domu. Niestety potem poniosła go fantazja i zdecydował się na wyprawę do Doliny Pięciu Stawów przez Szpiglasową Przełęcz. Warunki były ciężkie i bóbr-taternik spadł ze Szpiglasa z fatalnym skutkiem.

Na pocieszenie: kilka miesięcy temu okazało się, że kolejny gryzoń osiedlił się w tym samym miejscu i właśnie przygotowuje się do zimy.

Bobrowi życzę powodzenia i bezpiecznych wspinaczek, a nam żebyśmy częściej dostrzegali, że Tatry to coś więcej niż skalny plac zabaw i szarlotka w schronisku. W tych górach naprawdę jest życie.©℗

Jan Krzeptowski-Sabała jest przewodnikiem tatrzańskim i edukatorem. Pracuje w Tatrzańskim Parku Narodowym.

Jak wędrować inaczej

▪ Weź mapę Tatr i wykreśl wszystkie miejsca, gdzie są wyciągi i schroniska.

▪ Na pozostałym obszarze wybierz krótką trasę.

▪ Weź lornetkę albo aparat i wyjdź wcześnie rano, najpóźniej o siódmej, najlepiej w środku tygodnia.

▪ Postaraj się przejść ją w czasie dwa razy dłuższym niż oficjalna czasówka.

▪ Przysiadaj tu i ówdzie, patrz pod nogi, obserwuj to, co blisko. Obserwuj i nie bój się schylić. Krokusy najlepiej ogląda się na klęczkach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Krokusy oglądaj na klęczkach