Cała Polska pod Tatrami

Jeszcze nigdy w nasze najwyższe góry nie chodziło tak dużo ludzi jak teraz. W Tatrach coraz trudniej znaleźć spokój, w Zakopanem – piękno. Ale wciąż się da.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Zakopane, Kościelisko i Tatry, 22 stycznia 2023 r. / BARTŁOMIEJ JURECKI
Zakopane, Kościelisko i Tatry, 22 stycznia 2023 r. / BARTŁOMIEJ JURECKI

Najpierw słyszę, że:

– Pierwsze jest rozróżnienie: tu góra, tam dolina. Ktoś może wymieni, że między nimi jest zbocze. Żeby dostrzec wnętrze krajobrazu, trzeba już wrażliwości lub wykształcenia. Aby zauważyć detal przyrodniczy, dodatkowo spostrzegawczości i wiedzy, że kosmos gór składa się z mikrokosmosów.

Potem pojawia się przykład:

– Gdy przystanę przy drzewie i spojrzę na szyję korzeniową, zobaczę na niej wiele barw, form, gatunków mchów i porostów. Nieważne, czy jest to pustułka pęcherzykowata czy mąklik otrębiasty. Nazwy są konwencją. Ważne, by widzieć różnice.

Jeszcze potem – impuls odkrywania więcej:

– Może to jednak będzie mąklik otrębiasty, jeden z najbardziej pospolitych mchów rosnących na świerku. Wie pan, skąd nazwa? Kiedyś ­odkryto, że ususzony mech dodany do mąki powoduje, że mąka nie pleśnieje. Odkryto wartość leczniczą mchów. Podczas głodu, gdy mąki brakowało, tu w górach dodawano do niej także porosty.

– Monumentalne Tatry – kwituje mój rozmówca, przyrodnik – to także detal i szczegół. To historia zapisana czcionką różnej wielkości.

I jeszcze motyle

Detale najwyższych gór Polski oraz ich północnego sąsiedztwa trudno zauważyć, jeśli poprzestanie się na narzekaniach.

Brzmią one mniej więcej tak: Tatry, Zakopane i przyległa do nich część Podhala to jedyne w kraju miejsca, do których równe prawa roszczą sobie trzy grupy ludzi. Wszyscy – mieszkający tu od pokoleń górale, urodzeni na miejscu, lecz pochodzący z niegóralskich rodzin „zakopiańczycy”, oraz turyści – uznają je za własne.

Przez półtora wieku od przyjazdu dr. Tytusa Chałubińskiego, pierwszego popularyzatora Zakopanego, z polnej ścieżki łączącej małą wieś i kuźnicką hutę Krupówki przeobraziły się w deptak, po którym w niektóre dni roku spaceruje dziesięciokrotnie więcej ludzi, niż na stałe żyje w mieście. Dla wielu – przedmiot kpin, symbol przaśności i aberracji rozwoju górskiego kurortu.

Faktycznie, rzeczywistość dostarcza treści – od obśmianego w memach szaletu za 10 zł po otworzoną niedawno motylarnię, która przy Krupówkach dołączyła do królikarni, papugarni i reptarium (oraz minizoo i parku dinozaurów pod pobliską Wielką Krokwią), dających razem przegląd fauny ostatnich kilku milionów lat, choć niekoniecznie tatrzańskiej. „Rozdęta otoczka nawiedzonych mitologii, cyganeryjnych dykteryjek i urokliwej folkloryzacji. Przerośnięty pępek świata i soczewka, która odbija – nierzadko egzotyczną – polskość” – pisze o Zakopanem Anna Batko w wydanym właśnie przewodniku po sztuce miasta „Inwentaryzacja nowoczesności”. Namawia jednak do uważnych spacerów po mieście, które poszukującym ma wiele do zaoferowania.

Jak więc dziś dostrzec w Zakopanem i Podhalu piękno? Czy po rekordowym popandemicznym roku 2021, kiedy Tatrzański Park Narodowy sprzedał 4,6 mln biletów, da się w tych górach znaleźć ciszę i spokój? Co mówi o nas nowa moda na Tatry?

Unieważnienie codzienności

Paweł Skawiński, były dyrektor TPN, tatrzański przyrodnik, przewodnik i ratownik, zaczyna rozmowę od życzenia:

– Chciałbym, żeby Tatry nadal działały na nas jako wybryk krajobrazu. Coś niespodziewanego, co wystrzeliwuje z płaskości nowotarskiej kotliny. Coś, czym zachwycił się Stanisław Staszic, kiedy w 1801 r. zjeżdżał furką z rejonu Przełęczy Sieniawskiej i zobaczył białe Tatry oraz już zielone, wiosenne Podhale. „Niespotykanie ogromniejsze” – napisał o nich w dziele „O ziemiorodztwie Karpatów i innych gór i równin Polski”. Chciałbym, żeby wciąż dawały nam ten pierwszy zachwyt Staszica.

Zachwyt, dodaje Skawiński, który można powtarzać.

– Gdy wchodzę do parku narodowego, przystaję – opowiada. – Czuję, że unieważniam codzienność. Wchodzę w przestrzeń, w której odrzucamy kłopoty i zwalniamy tempo. Czasem pytam klientów, czemu się tak spieszą. Mówią, że nie umieją inaczej. Patrzą na zegarek, ile zrobili kroków. A wejście w Tatry to nie wejście na bieżnię. Nie chodzi w nim o kalorie.

Miejsce spotkań

Przez Przełęcz Sieniawską, spod której Tatry zobaczył Staszic, przejeżdżają dziś pociągi z turystami. Przy granicach TPN poszerza się parkingi. Jedno pozostaje niezmienne od lat: nad dolną częścią Krupówek góruje wciąż charakterystyczna bryła głównej siedziby Muzeum Tatrzańskiego. Dla dziesiątków tysięcy ludzi rocznie to wciąż miejsce pierwszego kontaktu z Podhalem, Zakopanem i górami.

Pod koniec stycznia w jego odnowionych wnętrzach otwarto nową wystawę stałą – piątą w historii muzeum. Bo opowieść o Tatrach zmienia się wraz z czasem i ludźmi.

Anna Kozak, kustoszka i kierowniczka działu etnograficznego, pokazuje dwa eksponaty: laskę turystyczną Chałubińskiego oraz złóbcoki – strojony jak skrzypce, wydający cichy, lecz ostry dźwięk instrument Sabały, przewodnika i gawędziarza, który towarzyszył lekarzowi z Warszawy podczas pierwszych wypraw w Tatry.

– Niektórzy mówili, że złóbcoki brzmiały tak przeraźliwie, że nie sposób było ich słuchać. A jednak zachwycali się – mówi Kozak. – W Zakopanem, w XIX wieku spotkali się ze sobą górale i przybysze z miast. Tamto spotkanie zaważyło na tym, jak postrzegamy to miejsce. W wyniku wzajemnej fascynacji powstały i weszły na stałe do kanonu polskiej kultury styl zakopiański czy inspiracje podhalańskim folklorem w muzyce klasycznej. Były to jednak także spotkania różnych obyczajów. Podobnie jak te dzisiejsze, również nie zawsze przynosiły zachwycające efekty.

Kustoszka prowadzi przez kolejne sale muzeum. Opowiada, jak przyjezdni i miejscowi wpływali nawzajem na siebie – jak w zakopiańskich domach zaczęto powiększać okna dla turystów, jak góralski strój z czasem wzorował się na modzie z miast. O starych konfliktach między gminą a stacją klimatyczną, wprowadzającą kiedyś kolejne ograniczenia.

Te spotkania – które stały się mottem nowej wystawy stałej Muzeum Tatrzańskiego – wciąż trwają. Zwłaszcza gdy z powrotem wychodzimy na gwarne Krupówki.

Tatry to dziewczyny

– Kramy wzdłuż Krupówek były, są i będą. Ale od pandemii widać w Tatrach zmiany. Ludzie są spragnieni przyrody, przebywania na powietrzu – mówi Agnieszka Szymaszek, redaktorka naczelna kwartalnika „Tatry”.

Magazyn, wydawany przez TPN, odświeżył niedawno makietę. Publikuje teksty o przyrodzie, taternictwie, historii i sztuce związanej z górami, sięga po autorów z drugiej, słowackiej strony Tatr. Odróżnia się od magazynów sportowych, ale i pism etnograficznych – pokazuje Tatry wraz ich kontekstami.

Szymaszek mówi, że choć w zatłoczonym i zabudowanym Zakopanem nieco trudniej dziś poznawać góralską kulturę, dwie miejscowe legendy sprawiają wciąż, że już po pierwszej wizycie w Tatrach można połknąć ich bakcyla.

– Każdy coś słyszał o Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym, wielu widziało nad górami jego śmigłowiec. Hasło „TOPR”, temat wypadków i ratowników zaciekawiają wszystkich. Z kolei gdy idzie się np. przez Kozią Przełęcz i na Zamarłej Turni widzi się taterników, również uruchamia się wyobraźnia – tłumaczy Szymaszek. – Po powrocie do domu sięgamy po książki, chcemy poznawać Tatry głębiej.

Na to nakładają się dwa inne zjawiska: olbrzymia popularność Tatr w internecie oraz sportowe sieci handlowe oferujące od kilku lat atrakcyjne cenowo odzież i sprzęt. Ta pierwsza ma różne oblicza – od hasztatgów #wgórachjestwszystkocokocham i zdjęć wschodzącego słońca na Instagramie po portale i grupy, na których można umówić się na wycieczkę z innym „tatromaniakiem”.

– Nie poszłabym z przypadkowo poznaną osobą na skitury – mówi Agnieszka Szymaszek. – Ale kiedy jesienią byłam na Orlej Perci, odpoczywając na Zadnim Granacie zauważyłam zmianę w stosunku do czasu sprzed kilku – kilkunastu lat: jakieś 90 procent ludzi miało kaski, uprzęże i lonże na via ferrata. Wielu turystów korzysta z organizowanych w Tatrach kursów zimowej turystyki i kursów lawinowych.

Po pandemii przybyło ludzi zainteresowanych górami. Na Drodze pod Reglami w weekendy dominują rodziny z dziećmi, w górskich butach, z kijkami czy wózkami na amortyzatorach. Nie wyglądają na przypadkowych turystów.

Po kilku latach prowadzenia po górach wycieczek zorganizowanych Agnieszka Szymaszek, także tatrzańska przewodniczka, zaczęła organizować z przyjaciółką obozy trekkingowe dla kobiet.

– Mamy małe grupy, same wybieramy trasy, śpimy często w schroniskach – opowiada. – Latem uprawiamy trekking, zimą zakładamy skitury. Obozy zaczynają się w czwartek wieczorem, kończą w niedzielę. Zgłaszają się dziewczyny i kobiety z całej Polski, często z Gdyni czy Szczecina, w wieku od 20 do 60 lat. Typ kobiet sprawczych, niezależnych, które chcą spróbować nowego. Niektóre są pierwszy raz w górach. Dużo rozmawiamy. Kiedyś kobiety spotykały się po domach i szydełkowały. A my chodzimy po Tatrach.

O czym szumią świerki

Po pandemii opowieść o Tatrach przestała też dotyczyć wyłącznie Tatr – jest coraz bardziej o nas samych. Przybyło traktujących góry wyczynowo. Trwa tu już wyścig himalajski – liczy się wszystko, co można ująć w kategorię „rekord”, porównywać z wynikami innych.

Agnieszka Szymaszek: – Wpływ internetu jest olbrzymi. Ktoś wrzuca do sieci zjazd na nartach w pięknej scenerii, inni chcą go naśladować, być w trendzie, jakby chcieli pokazać, że też potrafią robić „fajne” rzeczy w niebezpiecznej scenerii. Kiedy dwie zimy temu w internecie pojawił się film ze zjazdu z Żółtej Przełęczy do Pańszczycy, Park musiał zamknąć całą dolinę. Zdjęcie spowodowało, że kolejnego dnia pojawili się na okolicznych przełęczach i żbleach narciarze. Choć to zakazane.

Dla niektórych biegaczy Tatry zamieniły się w sumę przewyższeń, wskazywaną na sportowych zegarkach. Popularne powiedzenie – „każdemu jego Everest” – dotyczące kiedyś indywidualnej granicy ryzyka, dziś coraz częściej słychać w kontekście: każdy ma prawo do Tatr i własnego sposobu ich traktowania.


Jan Krzeptowski-Sabała: Dzikość w Tatrach dużo łatwiej znajdziemy dziś niż w czasach Chałubińskiego, Witkacego i Sabały, nawet jeśli książki i wiersze sugerują co innego. 


 

Paweł Skawiński zastrzega: moda na fitness i zdrowy styl życia przyniosła w góry dużo dobrego, np. na szlakach z roku na rok przybywa seniorów. Namawia jednak do innego niż „techniczne” traktowania gór. Zamiast nazywać szczyty z Gubałówki, uczmy się opowiadać o zróżnicowaniu krajobrazu, piętrach roślinności, wypiętrzeniu chmur czy rzeźbie dolin. Postrzegać przestrzeń w różnych skalach.

Można też porzucić nawigację w smart­watchach na rzecz papierowej mapy. Prosta sprawa: czytając ją, wokół zauważamy więcej. Poznajemy nazwy, uczymy się kolejnych warstw historii.

– Skąd np. nazwa „Skoruśniak”? – pyta Skawiński. I wyjaśnia: – Pojawiła się, gdy na powale, czyli w miejscu, w którym wiatr powalił las, wyrosła jarzębina. Górale nazywali ją „skorusa”. Rozwój drzewostanu w Tatrach ma cechy katastroficzne. Od chwili, gdy dwieście-trzysta lat temu jakiś pasterz nazwał to miejsce „Skoruśniakiem”, znów wyrósł tu świerk, znów powalił go las, znów wyrosła jarzębina. Gdyby miejsce nazwano w innym czasie, być może mówilibyśmy na nie: „Smreczyny”. Tatrzańskie toponimy pozwalają bawić się historią.

Tyle w pionie

Gdy wchodzi do lasu z grupą klientów, Paweł Skawiński zaczyna mówić cicho.

– To zawieszam wzrok na podłożu, to patrzę na korony drzew – opowiada. – Ludzie odczytują mowę ciała, wiedzą, że chcę powiedzieć: „Teraz poznajemy las. Słuchamy go, może usłyszymy dzięcioła?”. Kiedy wchodzimy na polanę, przystajemy. Patrzymy, czy nie pasie się na niej jeleń. Przejścia między takimi przestrzeniami wymagają uważności.

Właśnie taki tatrzański wieloświat jest dla niejednego turysty wartością unikalną. Nasze Tatry, choć ponad cztery razy mniejsze od polskiej części Bieszczadów, są jedynymi w kraju górami o charakterze alpejskim. Na nizinach tysiące kilometrów może nas dzielić od tundry, miejsca, gdzie chłodny klimat ogranicza rozwój roślinności. W Tatrach podróż do podobnego świata zajmuje chwilę.

Góry są więc opowieścią o zakrzywieniu przestrzeni i czasu. Teatrem, w którym kurtyną potrafi być chmura, na jeden tylko moment w ciągu dnia odsłaniająca granitowy dach Kościelca, gdy schodzimy na Karb. Warunek, żeby to zobaczyć, jest jeden: trzeba przystanąć.

– Gdy jesteśmy na grani – kontynuuje Skawiński – od czasu do czasu wychodzę na wychodnię skalną, z której widać nową, wyłaniającą się dolinę. W ten sposób uczę ludzi doświadczania grani, czyli pewnej granicy. Idąc z wycieczką szkoleniową do Doliny za Mnichem, co jakiś czas się zatrzymuję. Pokazuję, skąd i dokąd wędrujemy. Schronisko nad Morskim Okiem staje się coraz mniejsze, przypomina piękną zabawkę. Szczyty i przełęcze przybliżają się, mamy poczucie doniosłości. Wyniosło nas, wpisujemy się w przestrzeń.

Zastanawiamy się: może właśnie odnalezienie się w przestrzeni jest kluczem do poznawania Tatr? Stara kultura zakładania śladu na nartach nakazuje wędrówkę zboczem bez niepotrzebnych zwrotów, załamań – nawet nasz ślad w śniegu stanie się bowiem za chwilę elementem krajobrazu. Niech będzie harmonijny – jak na tatrzańskich pastelach Rafała Malczewskiego.

Żeby się zmieścili

Tej przestrzeni nie ma wciąż w Zakopanem, gdzie już w latach 80. XX w. mówiono, że wkrótce powinien nastąpić kres nowej zabudowy. Dekadę później, gdy wprowadzono zasadę miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, zaczął się okres nieskutecznej polityki przestrzennej. Samowoli inwestycyjnej, której symbolem stała się anegdotyczna wypowiedź jednego z tatrzańskich starostów: „U nas na Podhalu prawo budowlane się nie przyjęło”.

Dlaczego więc brzydsze niż kiedyś Zakopane coraz bardziej, oceniając po statystykach odwiedzin, podoba się turystom? Pierwsza z odpowiedzi brzmi: na miejsce tych, którzy wyjadą stąd zniesmaczeni, wciąż znajdą się inni. Druga: że paradoks – a może przekleństwo tego miasta – polega na tym, że zawsze będzie tym jedynym.

Agnieszka Szymaszek: – Myślę, że dla wielu ludzi spacerujących po Krupówkach i niekoniecznie zainteresowanych Tatrami ważna jest sama sceneria. Gdy ktoś przyjedzie tu zimą z dalszych stron Polski, gdzie najczęściej nie ma śniegu, czuje się wyjątkowo. Po opadzie śniegu, wieczorem, gdy pełno jest światełek, a przed zmierzchem widać Giewont, można się poczuć jak w bajce. Czasem więcej nie potrzeba, i chyba nic w tym złego.

Paradoks Zakopanego – równoczesne spotkanie i konflikt różnych grup, wyobrażeń i oczekiwań – trwa. – Jeśli popatrzeć na nowe pokolenie, wielu ludzi nie widzi tutaj dla siebie przyszłości – mówi Anna Kozak. – I często nie wracają. Czasem to kwestia wyboru kariery, ale to, jak dziś wygląda miasto, również ma wpływ na ich wybory.

Na koniec wizyty pod Tatrami słyszę więc życzenia:

Żeby popatrzeć na góry jak na komnaty wawelskie. Żeby nie wdzierać się w nie w największym deszczu (choć pozwala na to sprzęt). Żeby zostawić przyrodzie góry w nocy, dać jej odetchnąć. Może nie wszędzie musimy wchodzić na wschody słońca?

Żeby Zakopanemu przydać trochę przestrzeni, a miasto nie płaciło tak dużej ceny za swoją popularność. Żeby więcej starych willi było chronionych i skończyły się pożary drewnianych domów, na których miejscu powstają nowe, wielkie inwestycje.

Żeby pod Tatrami pomieścili się wszyscy. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2023