Jak nas widzą

Mieszkańcom kurortów w Turcji, Tunezji czy Egipcie polscy turyści potrafią nieźle zaleźć za skórę. Ale żyć z nimi jakoś trzeba. Warto się uśmiechać, ale nie spoufalać. I koniecznie mieć synów na oku.

05.08.2013

Czyta się kilka minut

W Hierapolis, dziś leżącym na terenie Turcji, kąpano się już w czasach starożytnych. / Fot. Nick Hannes / REPORTERS / FORUM
W Hierapolis, dziś leżącym na terenie Turcji, kąpano się już w czasach starożytnych. / Fot. Nick Hannes / REPORTERS / FORUM

Sali ma lat 32 i lubi turystów. Nie dlatego, że jego praca polega na sprzedawaniu pocztówek, breloczków i tureckiego rękodzieła przed wejściem do muzeum w antycznym Efezie. Po prostu dzięki nim nigdy się nie nudzi. Na przykład w zeszłym roku prawie uratował życie jednej Polce.

– Koniec września, godzina 22.00. Wracam samochodem do domu i widzę, że na poboczu stoi dziewczyna i macha na przejeżdżających – opowiada Turek, który doskonale zapamiętał kuse szorty, które miała na sobie nasza rodaczka. Zaniepokojony zatrzymał auto i po angielsku zapytał, co się stało. Polka na to po turecku, że „otobus yok” – nie ma autobusu, i dalej po angielsku, że następny jest o północy, więc pomyślała, że wróci „otostop”.

– Sama, w środku nocy! – denerwuje się Sali. Jest pewien, że żadna Turczynka nie wpadłaby na tak idiotyczny pomysł. Próbował przekonać turystkę, by poczekała na autobus, chciał nawet postawić kolację w restauracji naprzeciwko dworca autobusowego. – A ona uśmiechnięta, że jednak spróbuje, może ktoś ją zawiezie. Naprawdę nie wiedziała, na co się naraża? – zastanawia się chłopak.

Sali nie miał wyjścia. Nadkładając drogi (jakieś 100 km), odtransportował ją pod same drzwi hostelu w izmirskiej dzielnicy Bornova. – Gdybym jej nie zawiózł, nie wiadomo, co by się stało – mówi z przekonaniem, ale uśmiecha się na wspomnienie tej przygody. Przy wjeździe na autostradę pasażerka zaproponowała, że zapłaci. Odmówił, bo co to za zwyczaje, żeby gość (i to jeszcze kobieta!) płacił w jego kraju i w jego samochodzie. Ale dziewczyna była miła, uśmiechnięta i rozmowna. Sali jest ciekaw, czy wszyscy Polacy są tacy pogodni.

GORĄCE, PÓŁNOCNE SERCA

– Polacy? To najbardziej zamknięci w sobie ludzie, jakich znam – twierdzi Memet, 27-latek, który przez pięć lat pracował w Alanyi, popularnym tureckim kurorcie. Naszą naturę poznał już dość dobrze, jego żoną jest warszawianka, którą pewnego lata wypatrzył przy stoliku w restauracji Kaktus. Był tam kelnerem i „boyem” zapraszającym ludzi do środka. „Welcome, guten Tag, dzień dobry” – to tylko kilka zwrotów w różnych językach, które Memet opanował do perfekcji.

– Najcieplej na powitania reagują Norwegowie i Szwedzi – opowiada. – Przystają, rozmawiają. Goście z Finlandii uwielbiają, jak się im opowiada o potrawach, które mogą zjeść, i gdzie warto pójść po kolacji. Następnego dnia wracają opowiedzieć, jak im się podobało.

Memet nie rozumie, dlaczego Skandynawowie mają w Europie opinię najchłodniejszych. Na wakacjach są zupełnie inni. Przyjeżdżają w wielopokoleniowym zestawie: dziadkowie, dzieci, wnuki, są na wakacjach i są z tego powodu szczęśliwi. Nie narzekają. – A jeśli spodoba im się obsługa, to do końca pobytu lojalnie przychodzą na posiłki właśnie do ciebie – opowiada. Do dziś nosi na ręku zegarek ofiarowany mu przez starszą norweską parę, której powiedział, że wyjeżdża do Polski. – Spojrzeli na siebie i zapytali, jak zamierzam sobie poradzić w zabieganej Europie – wspomina. Następnego dnia, po kolacji, wręczyli mu pięknie opakowane pudełko. W środku był zegarek.

Polakom daleko do odprężonych, hojnych Skandynawów. – To wygląda tak, jakbyście bardzo starali się zrelaksować, ale nie mogli – mówi Memet. Najbardziej się dziwi, że polscy turyści złoszczą się na dzieci: – Jak coś im spadnie z widelca, jak coś im nie smakuje, jak już się nudzą i wiercą przy stole, na pewno zaraz któreś z rodziców zacznie się wściekać. Gdy zagaduje, albo zaczyna żartować z maluchami, polscy rodzice są kompletnie zaskoczeni.

Ale to i tak lepiej niż Rosjanie. Ci – twierdzi kelner – bez względu na to, czy są z dziećmi, czy nie, do restauracji przyjdą najpewniej w kąpielówkach i skąpym bikini. Przed wieloma restauracjami wywiesza się już nawet w Alanyi kartki z przekreśloną podobizną w kostiumie kąpielowym. To naprawdę może innym gościom odebrać apetyt.

AKT NA SKALE

Z badań przeprowadzonych przez naukowców z wydziału turystyki Dokuz Eylül Üniversitesi wynika, że Turcy na ogół lubią turystów. W najgorszym razie mają do nich stosunek obojętny. Bardzo rzadko, zazwyczaj tylko ci bez wykształcenia albo z małych wiosek deklarują niechęć do przyjezdnych i rozwoju turystyki w danym regionie.

 Najczęściej nawet się z turystami nie zetknęli, widzieli za to rozdeptane górskie ścieżki i słyszeli hałas dochodzący w środku nocy z kurortowych dyskotek.

– Hałas jest najgorszy – potwierdza Banu Sonmez, rodowita mieszkanka Alanyi, nauczycielka języka angielskiego. – Czy u siebie też się tak wydzieracie? Szczerze wątpię.

Banu nauczyła się jakoś współegzystować z turystami, których tabuny od maja do września szturmują jej miasto, ale wciąż nie rozumie, jaka jest przyjemność w prażeniu się przez pół dnia na plaży. Sama nad morze chodzi po zmroku, bo za słońcem nie przepada. Ani za widokiem rozgolaszonych panienek. Ostatnio natknęła się na dwie takie, Polki albo Rosjanki (trudno jej rozróżnić tak podobne języki), które wieczorem robiły sobie nagie zdjęcia na skałach u podnóża górującej nad miastem twierdzy. – Kładły się na tych kamieniach, stroiły miny, wypinały pupy – wspomina z niesmakiem. – Zdjęcia robiły sobie nawzajem, kawałek dalej zebrała się grupka chłopaków, a one nic. A ja myślałam, że to Niemki, które cały dzień opalają się i kąpią topless – to najgorsze, co w życiu widziałam.

Z raportu opublikowanego przez CNN wynika, że to właśnie Niemki najchętniej rozbierają się na plaży. Tureckie badania przeprowadzone w miejscowości Kusadasi potwierdzają z kolei, że „upadek obyczajów”, zły wpływ turystów na młodzież i prostytucja, która rozwija się w turystycznych miejscowościach, najbardziej martwią „tubylców”. Banu przypomina sobie jeszcze dwie Włoszki, które robiły sobie w bikini zdjęcia na schodach maleńkiego meczetu.

CHCIAŁEŚ – MASZ

Bratanica była mniej zaskoczona. Może dlatego, że jest tylko półkrwi Turczynką. Jej mama pochodzi z liberalnej Holandii, gdzie prostytutki pracują legalnie, marihuanę sprzedaje się w sklepach, a geje i lesbijki mogą adoptować dzieci. – Dla rodziców ten związek był bardzo trudny do zaakceptowania. To światli ludzie, ale jednak starej daty. Nigdy nie okazali bratowej niechęci, zawsze była dobrze przyjmowana u nas w domu, ale wiem, że rodzicom było bardzo ciężko ze względu na kulturowe różnice – mówi Banu.

Jej rodzina przywykła już do „chrześcijańskiej żony”, jak zwykli nazywać wybrankę brata, pomogło pewnie to, że Holenderka szybko nauczyła się tureckiego. – Mama uspokoiła się trochę patrząc, jak wspaniale Ria opiekuje się dzieckiem. Ciągle nie rozumie tylko, dlaczego, kiedy są w Holandii, to kupuje jej używane ubranka – mówi Banu, która sama dziwi się temu zachodniemu trendowi. Jej tata wręcz nie może tego znieść, zawsze pyta synową, czy potrzebuje pieniędzy na nowe, albo sam zabiera wnuczkę do sklepu.

– Ale to jedyne, o co się kłócą, bo teraz rodzice zawsze biorą jej stronę, gdy spiera się o coś z moim bratem. „Zabrałeś ją z domu, przywiozłeś ją tutaj, więc zachowuj się teraz porządnie” – upominają syna.

MAMA POSZUKIWANA

O tym, że początki są trudne, przekonuje też Maria Boukef, szefowa tunezyjskiej polonii. Do Tunezji wyjechała z mężem w latach 70., gdy tam było wszystko, a tutaj nic.

– To był czas, gdy kobiety tunezyjskie bardzo się emancypowały – wspomina. Co z tego, skoro za teściów miała tradycjonalistów. – Mama męża przez całe życie zajmowała się dziećmi, tata był imamem, szanowanym muzułmańskim dostojnikiem religijnym, a tu im syn przyprowadził chrześcijankę – opowiadała Boukef w jednym z telewizyjnych programów. – Wiem, że na początku byli bardzo rozczarowani, ich szacunek zyskałam z czasem. W końcu wyszło tak, że choć mąż do ojca mówił „pan” i nigdy by nie zapalił w jego towarzystwie, ja byłam przez teścia zapraszana na kawę i papierosa – śmieje się.

Tak było 40 lat temu. Dziś młodzi Tunezyjczycy wolą raczej wyjechać z poznanymi na plaży turystkami do Europy, niż sprowadzać je do siebie. O tym, że Europejki, a raczej ich paszporty, są dla nich przepustką do bardziej dostatniego życia, ostrzegają administratorzy strony „mojatunezja”.

Lotfi, na co dzień student germanistyki na uniwersytecie w Tunisie, a w sezonie letnim instruktor surfingu w turystycznej miejscowości Hammamet, też liczy, że wyjedzie na stałe do Europy. Na razie, choć zarabia mało, dużo zwiedza. – Byłem w Holandii, Niemczech i dwa razy w Czechach – wymienia. Zwiedzanie jest możliwe dzięki zaproszeniom wystawianym uprzejmemu, kulturalnemu (choć z dredami na głowie) germaniście przez europejskie „mamy”. Bo najskuteczniej, żeby nie wyjść na plażowego podryczacza, jest się z turystami zaprzyjaźnić. Najlepiej – z całymi rodzinami. Córki się adoruje, mamy całuje po rękach, a z ojcami gawędzi o gospodarce. Bywa potem, że przez dwa tygodnie jest się zapraszanym do restauracji i na wycieczki, a po dwóch miesiącach – otrzymuje się bilet lotniczy do Czech albo do Niemiec. Lotfi nie widzi w tym nic złego.

– Przecież intencje mam szczere – zapewnia. Mama Lotfiego nie ma nic przeciwko zagranicznym podbojom syna, może nawet domyśla się, jaki jest zwykle finał adorowania młodych turystek, ale nigdy nie dopuściłaby do tego, by działo się to pod jej dachem.

Nocowanie u chłopaka nie przejdzie, a miejscowi – o ile nie pracują w hotelu – nie są do niego wpuszczani. Wynajmuje się więc mieszkania, których w Hammamecie pełno. Na godziny. Lotfi już wie, że turystkom z Europy raczej źle się to kojarzy, więc mówi, że to mieszkanie kolegi. A gdy pora się zbierać, informuje, że należałoby się koledze jakoś odwdzięczyć finansowo.

– Jedna Kasia z Polski bardzo się zdenerwowała – przypomina sobie Lotfi. Musiała być naprawdę wkurzona, bo (choć później dzwonił na Skypie) zaproszenia do Polski się nie doczekał.

TALERZEM W TURYSTKĘ

Dogan Kilar, 33-latek z Aliagi do Polski poleciał na własny koszt. Nie miał wyjścia, nasza rodaczka Joasia, koleżanka jego szefa, powiedziała, że jego propozycję „chodzenia” rozważy owszem, ale tylko jeśli Dogan pofatyguje się do Polski. – Powiedziała, że wakacyjne romanse jej nie interesują, że nie wierzy, że przyjadę, ale jeśli chcę, to droga wolna – wspomina Dogan, który dziś jest z hardą Polką zaręczony. Wystąpił o wizę, zarezerwował hotel w Warszawie, kupił bilety i przyleciał. Przed jej drzwiami stanął z kwiatami.

– Strasznie się popłakała – wspomina. Jego mama, bogobojna muzułmanka, z początku sceptyczna, później zaczęła mu kibicować. – Chyba jej się podobało, że jakaś dziewczyna dała mi taką szkołę – mówi Dogan, który przywykł do tego, że w Turcji to raczej dziewczyny za nim latały. Dogan uważa, że Turczynki niechętnie patrzą na związki rodaków z „yabanci” – cudzoziemkami. – Dziewczynom w Turcji bardzo zależy na małżeństwie, raczej nie wypada żyć bez ślubu. Europejki mają do tego luźny stosunek – twierdzi.

– Nie chodzi o podejście do małżeństwa – prostuje Banu. – My po prostu wiemy, jacy są tureccy mężczyźni! Europejki ufają im w ciemno i, moim zdaniem, głupio robią. Prawdę mówiąc, nie wiem, co w nich widzą – prycha.

Memet, ten z polską żoną, też doświadczył dezaprobaty ze strony tureckich koleżanek, gdy zaczął się spotykać z turystką. – Ale chodziło raczej o troskę. Martwiły się, bo znają mnie, a nie znały jej. Teraz bardzo się nawzajem lubią. Chociaż jedna znajoma z pracy faktycznie była złośliwa. Raz obsługując stolik, przy którym siedziała moja żona, udawała, że nie mówi po angielsku. Potem prawie rzuciła talerzem z jedzeniem – przypomina sobie Memet.

GDZIE KOCHAJĄ, GDZIE NIENAWIDZĄ

Może więc, zamiast ryzykować, lepiej od razu pojechać na wakacje tam, gdzie nas chcą? Tegoroczny raport Światowego Forum Ekonomicznego dotyczący turystyki wymienia najbardziej i najmniej przyjazne turystom państwa. Najlepiej jeździć do Szwajcarii (od lat I miejsce w rankingu), Niemiec, Austrii, Hiszpanii, Kanady, USA i Wielkiej Brytanii, zaś wystrzegać się Zimbabwe, Bangladeszu, Sierra Leone, Czadu i Haiti (ostatnie miejsce wśród 140 państw). Odkrywcze? Nie, jeśli przyjrzymy się kryteriom, które brali pod uwagę autorzy raportu. A jest ich naprawdę dużo: od infrastruktury hotelowej, przez ceny i bezpieczeństwo, po jakość dróg (Polska jest pod tym względem na 122 miejscu, podobnie jest w Nepalu, nieco gorzej w Kirgistanie i Mozambiku).

Strachliwym miłośnikom luksusowego podróżowania stanowczo należy odradzić wypady w tamte strony. Jeśli chodzi o sympatię do przyjezdnych, najbardziej z gości cieszą się Islandczycy, Nowozelandczycy i Marokańczycy. Na wysokich miejscach znaleźli się mieszkańcy Macedonii, Austrii i Senegalu. W pierwszej dziesiątce jest też Portugalia, Bośnia i Hercegowina, Irlandia i Burkina Faso. Kto liczy na zawarcie sympatycznych znajomości, nie powinien wybierać się do Boliwii, Wenezueli, Rosji czy Kuwejtu. Ze średnim przyjęciem spotkamy się też podobno na Łotwie, w Iranie, Pakistanie i Słowacji. Z radości na widok turystów nie będą też – zdaniem autorów raportu – szaleć mieszkańcy Bułgarii i Mongolii.

Memet tam akurat nie był, ale zgadza się z autorami raportu, którzy stwierdzili, że Polacy do najbardziej przyjaznych nie należą (118 miejsce w skali otwartości na przyjezdnych z zagranicy). Ale już na wakacjach lubią się zaprzyjaźniać, zwłaszcza z kelnerami obsługującymi bar hotelowy. Jego kolega pracował właśnie w takim przeciętnym, trzygwiazdkowym hotelu w Alanyi, do którego przyjeżdża sporo polskich turystów.

Najczęściej dzielą się oni na trzy grupy: starsi państwo nastawieni na zwiedzanie, młodzi z dziećmi oraz osiłki z łańcuchami na szyi i tlenionymi pannami przy boku. Ci pierwsi zostawiają napiwki, drudzy cieszą się, gdy kelnerzy zagadują do ich dzieci, ci ostatni sami zachowują się jak dzieci, z tym że duże, silne i rozwydrzone. – Na nich trzeba uważać – mówi Memet. – Pogadać można, pożartować też, ale żadnych wspólnych imprez!

Jego kolega po pracy kilka razy wyszedł z nimi na jakąś dyskotekę. Następnego dnia sprzątał stoliki, a oni pływali w hotelowym w basenie. Zaczęli krzyczeć, żeby się z nimi wykąpał. – Nie chciał, więc go wciągnęli do wody za nogę, z tą tacą pełną pustych szklanek. Tak, dystans musi być.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2013