Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Na początek nader rezolutnie rzec trzeba, że form współżycia jest nieco, od drobnych po grube. Naturalnie nie mamy zamiaru wnikać w osobliwości współżycia intymnego, nie czas bowiem żałować róż, gdy płoną lasy. Zresztą, nie ma o czym pisać, gdy telewizja publiczna, w swoiście pojętej misji, nawet w trakcie mszy informuje, że pawiany trzymają się razem. Słowem, nasze złote myśli na ten temat wydają się zbędne.
Otóż przemyśliwując, cóż mogłoby być fundamentem dla dowolnego współżycia, syntetyzując wyliczankę i sprowadzając ją do jednego, doszliśmy do olśniewającego wniosku, że byłaby to powściągliwość. Ona jedna gwarantuje, a niemal na pewno ułatwia współżycie w harmonii. Powściągliwość przydaje się zawsze i wszędzie, w tym w polityce i życiu publicznym. Owszem, zgadzamy się, że tekst ten na razie zapowiada się ogromnie poczciwie, nudno i edukacyjnie. Postarajmy się zatem, by dodać mu nieco smaku.
Powściągliwość została z sukcesem wpisana na listę tzw. poprawności, czyli zachowań niegodnych osobnika prawdomównego, szczerego i naturalnego. Publiczne okazywanie emocji, by nie rzec: histerii, wzruszenia, furii bądź irytacji, stało się elementem gwarantującym prawdziwość przekazu. Powściągliwość i opanowanie odeszły – jak to się pięknie mówi – do lamusa. Przykłady przytoczymy dwa, z ostatnich dni. Jeden z najszerzej pojętego marginesu rynku mediów, drugi z centrum polityki.
Oto od lat wielu mamy osobliwego jakby publicystę, urzędującego po drugiej stronie jakby oceanu, który przemawia do nas jakby po polsku, z jakiegoś jakby warsztatu, odgrywającego niby-studio jakby telewizyjne. Człowiek ten nie tak dawno jakby pobeczał się na wizji, choć dalipan płakać mu się wcale nie chciało. Było to zagrane krępująco dla widza, w pełnym sztafażu aktora kina niemego. Pozbywszy się na sekundę tak reklamowanej tu przez nas powściągliwości, rzec trzeba, jak jest, czy może raczej, jak było, że wszystko to razem do kupy było cyrkiem, jakiego jeszcześmy w życiu naszym nie oglądali. A jednak audycja internetowa nadawana z zalanego łzami warsztatu, oglądana przez amatorów specyficznych spektakli, to doprawdy pikuś wobec audycji nadanej ostatnio, z profesjonalnego, bezpaździerzowego studia w Warszawie.
W roli głównej wystąpił nieodpowiadający na pytania pan wicepremier, specjalizujący się w politycznych monologach na temat kultury. Oto nie po raz pierwszy ów urzędnik po usłyszeniu pytania wyszedł ze studia, prezentując przy tym pełen zestaw cech, które jeszcze do niedawna eliminowały człowieka z publicznych występów. Mamy tu na myśli nieskrępowane żadnymi okolicznościami ani lekami wybuchy irytacji, którym towarzyszy sapanie, ciskanie przedmiotami, zaciskanie piąstek i tym podobne objawy, kwalifikujące się do analizy oczywiście interdyscyplinarnej. Jego brak powściągliwości, jak mniemamy, wynika zapewne z kilku powodów: a to z poczucia bezkarności i niższości sublimującej w wyższość, z poczciwego braku poczucia obowiązku i z powodu znajdowania przyjemności w obrażaniu innych. Jest to o tyle sprawa publiczna, że ów nie jest bynajmniej pytany o sprawy prywatne, ale o to, co robi z nie swoimi pieniędzmi, które chyba – wydaje się to zupełnie groteskowe – uważa za swoje. I byłoby to niemal wszystko, co mamy do powiedzenia, choć dodać wypada jeden detal. Na temat powściągliwości.
Zapewne jedynym miejscem dziś w Polsce, gdzie owa jest uprawiana – też oczywiście przez wicepremiera, którego dziś publiczną rolą jest emanacja wrogości i furii – jest gabinet Gospodarza. Chcielibyśmy zobaczyć, jak pan wicepremier Gliński wyraża tam swoje opinie i emocje, jak się tam, za przeproszeniem, stawia. ©℗